47. prezydentem USA zostaje Donald Trump. Światowi przywódcy spieszą do Trumpa z gratulacjami. Wyjątkiem jest Rosja
W zarządach spółek z grupy kapitałowej i portfela Agencji Rozwoju Przemysłu można znaleźć osoby związane z Platformą Obywatelską i kandydujące w wyborach z ramienia tej partii – ustalili dziennikarze portalu Business Insider
Dziennikarze przyjrzeli się zmianom w zarządach spółek podległych Agencji Rozwoju Przemysłu. Jak wskazują, obecny prezes ARP Michał Dąbrowski jest znajomym byłego Ministra Aktywów Państwowych Borysa Budki, obecnie europosła KO.
Z ustaleń Business Insider wynika, że:
Business Insider nie rozstrzygał przy tym, czy ww. osoby mają kwalifikacje do zarządzania tymi podmiotami. Zapytał natomiast, czy na stanowiska przeprowadzone zostały konkursy.
Część odpowiedzi była zdawkowa. Spółki przekonywały, że procedury zostały dotrzymane. W przypadku Kopalni Soli Kłodawa i Dozamelu w konkursach na szefa miało brać udział po pięciu kandydatów, a na szefa Polregio – 10 osób. Spółka ARP Operator nie udzieliła odpowiedzi na pytanie o konkurs. Stwierdziła, że procedury konkursowej pilnuje rada nadzorcza.
Rzeczniczka ARP podkreśliła, że w zarządach nie zasiadają żadne osoby prowadzące aktywną działalność polityczną. A o polityczną przeszłość – o ile nie zostanie ujawniona – rekruterzy nie powinni dopytywać, by nie dyskryminować danego kandydata.
To kolejne doniesienia o obsadzaniu państwowych podmiotów osobami powiązanymi politycznie z rządzącą koalicją 15 października. Media pisały np. o partyjnym desancie na Totalizator Sportowy, gdzie trafić miało wiele osób związanych z PO, PSL i Lewicą. Ludzie PSL z kolei bez konkursu mieli dostać stanowiska w należącej do PKP spółce CS Natura Tour.
Informacje te rodzą pytania o przejrzystość działań nowej władzy. Z odpowiedzi na pytania Business Insidera wynika, że Ministerstwo Aktywów Państwowych chce tę przejrzystość zwiększać.
„Dla Ministra Aktywów Państwowych kluczowe jest, aby spółki w nadzorze MAP zatrudniały wyłącznie kompetentne osoby w ramach przejrzystych procesów. Ministerstwo Aktywów Państwowych pracuje obecnie m.in. nad opracowaniem Dobrych Praktyk dla Rad Nadzorczych, których celem jest poprawa ładu korporacyjnego, zwiększenie przejrzystości spółek oraz poszanowania praw akcjonariuszy mniejszościowych” — napisało biuro prasowe MAP.
Przypomnijmy: za rządów Prawa i Sprawiedliwości Agencję Rozwoju Przemysłu nadzorował bezpośrednio premier Mateusz Morawiecki. W OKO.press opisywaliśmy, jak ludzie Morawieckiego opanowali spółki podległe ARP.
We wrześniu 2024 roku nowy zarząd Agencji opublikował wyniki audytu dotyczącego jej funkcjonowania za PiS. Na podstawie ustaleń audytorów do prokuratury skierowano 14 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa przez stare władze ARP, przedstawicieli spółek zależnych ARP oraz ich kontrahentów. Dotyczą niegospodarności, oszustwa, fałszerstwa intelektualnego oraz przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów.
Zawiadujący pracami rządu minister Maciej Berek wypowiedział się w sprawie finansowania Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Od czasu sejmowej uchwały z marca 2024 roku TK jest ignorowany przez rządzącą koalicję
Minister Maciej Berek, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, był gościem Polsat News we wtorek 5 listopada 2024. Rozmowa toczyła się wokół projektu ustawy budżetowej, którą obecnie zajmuje się parlament. Sejmowe komisje będą w tym tygodniu analizować projektowane wydatki różnych instytucji publicznych, w tym Trybunału Konstytucyjnego.
Berek został zapytany o finansowanie TK, którego wyroków rząd nie publikuje od marca 2024 roku. To wtedy Sejm podjął uchwałę, w której stwierdza, że Trybunał utracił zdolność wykonywania swoich funkcji. Czy zatem rząd powinien odciąć pieniądze dysfunkcyjnej instytucji?
„Tak, ja uważam, że potrzebna jest jakaś konsekwencja” – stwierdził minister Berek.
„Jeżeli uważamy, że Trybunał, a to Sejm stwierdził, utracił zdolność wykonywania swoich funkcji, to Trybunał rozumiany jako ci, którzy zasiadają w składzie tego Trybunału, nie powinni być finansowani z budżetu państwa” – powiedział. Doprecyzował przy tym, że nie chodzi o „odcięcie tlenu” w rozumieniu niewypłacania pensji personelowi czy zaniechaniu utrzymywania budynku. A jedynie o skład sędziowski.
Minister Maciej Berek to ważna postać w rządzie Donalda Tuska, odpowiada w nim za koordynowanie prac legislacyjnych. Stąd jego zdanie dotyczące przyszłości TK Julii Przyłębskiej możemy czytać jako emanację stanowiska koalicji 15 października. Berek wyraził je jeszcze w sierpniu 2024 roku.
„Stanowisko rządu polega na wczytaniu się w uchwałę Sejmu, w której napisano, że Trybunał Konstytucyjny w obecnym składzie utracił zdolność wykonywania swoich ustrojowych zadań [...]. Gdyby jakikolwiek sąd w jakimkolwiek państwie demokratycznym działał tak, że przewodniczący manipuluje składami sędziowskimi, to ten sąd natychmiast zostałby zlikwidowany – a na jego miejsce utworzono by nowy” – mówił minister w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem z Kultury Liberalnej.
Uchwała, na którą powołuje się Berek, została przyjęta przez Sejm 6 marca 2024 roku. Stwierdzono w niej, że:
Od momentu przyjęcia uchwały rząd Donalda Tuska nie publikuje wyroków TK. Na sejmową uchwałę powołał się także Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek, wycofując swój udział z rozpraw w TK, w których biorą udział tzw. dublerzy. W ostatnich miesiącach rządowa koalicja przygotowała pakiet ustaw „ratunkowych” dla Trybunału. Ale na początku października prezydent Andrzej Duda odesłał je do samego TK w trybie kontroli prewencyjnej. Sytuacja wokół TK jest więc patowa.
W październiku 2024, kiedy ustawa budżetowa trafiła do Sejmu, Maciej Berek stwierdził, że finansowanie podmiotów, których legalność została podważona orzecznictwem międzynarodowych trybunałów, nie ma uzasadnienia. Rekomendacja rządu dla posłów i posłanek miała być następująca: „skorygować” budżety instytucji takich jak TK. 15 października sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka negatywnie zaopiniowała budżet w części dotyczącej m.in. TK.
Funkcjonariusze CBA weszli do oddziałów Lasów Państwowych, zabezpieczając dokumentację w sprawie billboardów, które w całej Polsce chciało stawiać poprzednie kierownictwo LP. „Straty Skarbu Państwa szacowane są prawie na 23 miliony złotych” – informuje CBA.
Do oddziałów Lasów Państwowych z całej Polski weszło blisko 50 funkcjonariuszy CBA. Zabezpieczyli dokumenty w ramach śledztwa dotyczącego nadużyć oraz działania na szkodę Lasów Państwowych. Chodzi o sprawę billboardów, które miały stanąć do końca 2023 roku na terenie całego kraju we wszystkich nadleśnictwach. Zakupiło je poprzednie kierownictwo Lasów Państwowych, związane z Solidarną Polską. Billboardy finalnie nie stanęły, zostało po nich dwa tysiące stelaży.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że straty Skarbu Państwa szacowane są prawie na 23 miliony złotych.
Zabezpieczono dokumentację dowodową m.in. w siedzibie Dyrekcji Generalnej Państwowego Gospodarstwa Leśnego oraz Centrum Informacyjnym Lasów Państwowych w Warszawie, Ośrodku Kultury Leśnej w Gołuchowie, Ośrodku Techniki Leśnej w Jarocinie.
„Zabezpieczyli także sprzęt, na którym były wykonywane czynności związane z realizacją zadania” – dodaje cytowany przez „Wyborczą” (która w 2022 roku ujawniła całą sprawę) Adam Kozyra, dyrektor OKL w Gołuchowie. To jednostka, która była odpowiedzialna za realizację projektu billboardowego, kierowana wtedy przez Ewę Jedlikowską związaną z Suwerenną Polską.
Zespół prasowy CBA poinformował, że poprzednie kierownictwo LP naruszyło przepisy ustawy prawo zamówień publicznych. Sprawą zajmuje się poznańska prokuratura.
W kwietniu 2024 nowe kierownictwo LP złożyło dwa zawiadomienia do prokuratury. Jedno z nich dotyczyło właśnie dwóch tysięcy billboardów, które miały kosztować w sumie 65 milionów złotych.
Pieniądze pochodziły z funduszu leśnego, w którym partycypują wszystkie nadleśnictwa w Polsce. Zgodnie z decyzją byłego szefa LP Józefa Kubicy billboardy miały stanąć „w pobliżu parkingów leśnych, obiektów infrastruktury turystycznej, siedzib nadleśnictw i innych obiektów Lasów Państwowych” i promować „prowadzoną przez Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe trwale zrównoważoną gospodarkę leśną, ochronę przyrody oraz ochronę dziedzictwa kulturowego”.
Akcję jednak przerwano, a te tablice, które stanęły w terenie, były puste. Poprzednia władza LP porzuciła projekt po medialnej krytyce i po wyborach 15 października.
„Na ten moment nie jesteśmy w stanie zidentyfikować całego biznesplanu tego przedsięwzięcia i jakichkolwiek śladów kalkulacji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kosztorysu po prostu nie ma” – mówił w kwietniu obecny dyrektor LP Witold Koss.
„Potrzeba utrzymania [aresztu tymczasowego] wynika z uzasadnionej obawy ucieczki, ukrywania się oraz bezprawnego utrudniania postępowania” – wyjaśnił rzecznik Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak.
Paweł S., twórca marki odzieżowej Red is Bad, podejrzany o udział w aferze dotyczącej nieprawidłowości w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, był dziś (4.11) przesłuchiwany w prokuraturze w Katowicach. Prokuratura Krajowa poinformowała, że złożył wyjaśnienia, nie ujawniła jednak ich treści. Mecenas Jacek Dubois, obrońca S., przekazał, że przesłuchanie było „wyczerpujące”. Dodał, że za jego klientem „jest nieprzespana noc”.
Paweł S. został zatrzymany w ubiegłym tygodniu na Dominikanie i deportowany do Polski. Od 10 października S. był poszukiwany czerwoną notą Interpolu, wcześniej wystawiono za nim list gończy i europejski nakaz aresztowania. W czwartek (31.10) usłyszał zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, współdziałania w przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych reprezentujących Rządową Agencję Rezerw Strategicznych oraz prania brudnych pieniędzy. Grozi mu 10 lat więzienia.
Przez ostatnie dni składał wyjaśnienia w śląskiej prokuraturze, a także w CBA.
Od momentu, w którym S. przekroczył granicę, zastosowane zostało postanowienie sądu o tymczasowym aresztowaniu go na 90 dni. Zgodnie z przepisami po przesłuchaniu prokurator zarządza doprowadzenie podejrzanego do sądu z wnioskiem o utrzymanie tymczasowego aresztowania. Może też zdecydować się na inny środek zapobiegawczy.
Prokuratura uważa jednak, że areszt jest w tej sprawie niezbędny.
Jak poinformował po przesłuchaniu S. rzecznik Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak, „prokurator skierował dziś do Sądu Rejonowego Katowice-Wschód wniosek o utrzymanie wobec Pawła S. środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania”. Dodał, że „potrzeba utrzymania środka wynika z uzasadnionej obawy ucieczki, ukrywania się oraz bezprawnego utrudniania postępowania”. Jeśli sąd odrzuci wniosek, S. wyjdzie na wolność.
Paweł S. stworzył markę patriotycznej odzieży, w której często prezentował się m.in. prezydent Andrzej Duda. W 2015 roku wybrał się w koszulce Red is Bad w oficjalną podróż do Chin. A w 2021 roku, w samym środku pandemii, odwiedził nawet jeden z firmowych sklepów.
Jak się jednak okazało, biznesmen nie zarabiał jedynie na sprzedaży ubrań — podczas rządów PiS zaczął współpracować z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych.
Według funkcjonariuszy CBA w RARS stworzono system wyprowadzania pieniędzy poprzez podmioty związane z Pawłem S.. Kontrakty zawierano bez przetargów, a pretekstem do zakupów były m.in. pandemia koronawirusa czy rosyjska agresja na Ukrainę. Zakupy okazywały się też nadzwyczajnie drogie, bo S. naliczał sobie gigantyczne marże.
Najbardziej lukratywne kontrakty dotyczyły branż, w których wcześniej nie miał żadnego doświadczenia. Jak podał Onet, Paweł S. zarobił:
Proeuropejska polityczka ubiegająca się o reelekcję, wygrała wybory prezydenckie, zdobywając niecałe 55 proc. głosów. „Mołdawio, zwyciężyłaś” – powiedziała po ogłoszeniu wyników z większości komisji wyborczych.
„Dzisiaj daliście lekcję demokracji, którą należy zapisać w podręcznikach historii” – powiedziała Maia Sandu w nocy z niedzieli na poniedziałek. „Dzisiaj ocaliliście Mołdawię” – dodała, zwracając się do wyborców. Po zliczeniu wyników z 98 proc. komisji, Sandu otrzymała 54,35 proc. głosów w II turze wyborów prezydenckich.
Jej przeciwnikiem był wspierany przez prorosyjską partię socjalistyczną Aleksandr Stoianoglo.
„Obiecuję, że będę prezydentką was wszystkich. Możemy mieć różne poglądy, mówić różnymi językami, ale wszyscy chcemy pokoju, wzajemnego zrozumienia i dobrego życia dla naszych dzieci. To jest mój cel dla Mołdawii na nadchodzące lata” – powiedziała Sandu.
Niedługo po zamknięciu lokali wyborczych, po 20 lokalnego czasu, wyniki wskazywały na przewagę Stoianoglo. Były to jednak głosy jedynie z krajowych komisji — te zagraniczne zliczono jako ostatnie. Diaspora mołdawska z Zachodu zmobilizowała się podczas II tury, odnotowano rekordową frekwencję (ponad 320 tysięcy głosów). Mołdawianie żyjący za granicą w większości popierają Sandu (w I turze zyskała 70 proc. głosów diaspory) i to ich głosy zdecydowały o ostatecznym wyniku.
II tura wyborów była mocno narażona na rosyjską dezinformację i próby wpłynięcia na wynik. Media informowały o bezpłatnym transporcie wyborców z Rosji, żeby mogli oddać głos w wyborach, a także o alarmach bombowych w lokalach wyborczych.
Pod koniec głosowania, w niedzielę wieczorem doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mai Sandu, Stanislav Secrieru, napisał na X: „Jesteśmy świadkami masowej ingerencji Rosji w nasz proces wyborczy... działania o dużym potencjale zmierzającego do zniekształcenia wyniku”.
Podobne próby wpłynięcia na wynik odnotowano 20 października 2024, kiedy poza pierwszą turą wyborów w Mołdawii odbyło się referendum w sprawie dopisania integracji z UE do konstytucji.
Rosja rękami mołdawskich polityków i oligarchów dokonywała szeregu prowokacji i manipulacji, by wpłynąć na wynik głosowania. Obok kupowania głosów, cyberataków czy dezinformacji, mołdawskie służby zgłosiły też wykrycie sieci infiltratorów wyszkolonych przez Grupę Wagnera, którzy przenikali do Mołdawii w ostatnich miesiącach. Finalnie zwolennicy integracji europejskiej wygrali o włos — za dołączeniem do UE głosowało 50,35 proc. Mołdawian.
To będzie druga kadencja prezydencka Mai Sandu. Jej najważniejszym osiągnięciem w pierwszej kadencji było doprowadzenie do negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską. Integracja europejska była również istotnym elementem kampanii wyborczej. Sandu ostrzegała, że jej przegrana oznaczałaby poluzowanie kontaktów z Zachodem i zniesienie ruchu bezwizowego z UE.
Jej krytycy wyliczali, że przez cztery lata prezydentury nie spełniła części wyborczych obietnic, takich jak reformy gospodarcze i walka z korupcją. Sandu zapowiada, że po wygranych wyborach dokona zmian w rządzie.
„W pełni rozumiem, że to głosowanie było napędzane potrzebą zmiany, na którą czeka społeczeństwo. Wiedzcie, że usłyszałam wszystkie głosy, włącznie z tymi krytycznymi” – powiedziała po II turze wyborów. O swoim kontrkandydacie jeszcze w trakcie kampanii mówiła „rosyjski koń trojański”. Stoianoglo jest co prawda zwolennikiem integracji z UE, jednocześnie uważa, że Mołdawia powinna być otwarta na współpracę z Władimirem Putinem. Oddając swój głos, Aleksandr Stoianoglo obiecał, że będzie „apolitycznym prezydentem” i że głos na niego to głos na „Mołdawię, która powinna rozwijać się w harmonii z Zachodem i Wschodem”.