0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Krótko i na temat: najnowsze depesze OKO.press z Polski i ze świata

Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny

Google News

14:11 07-08-2025

Prawa autorskie: Fot. Krzysztof Cwik / Agencja Wyborcza.plFot. Krzysztof Cwik ...

Pierwszy miesiąc wakacji: 756 wypadków z udziałem e-hulajnóg

Centrum Monitorowania Ratownictwa Medycznego przypomina, że e-hulajnogi to nie zabawki. „Uderzenie głową o twardą powierzchnię może skutkować ciężkim urazem czaszkowo-mózgowym, a nawet śmiercią”. Ale liczba kolizji stale rośnie, szczególnie z udziałem najmłodszych

Co się wydarzyło

Centrum Monitorowania Ratownictwa Medycznego przygotowało zestawienie wypadków i kolizji z udziałem hulajnóg elektrycznych w pierwszym miesiącu wakacji (27 czerwca – 28 lipca 2025). W sumie dyżurni odnotowali w tym czasie 756 zdarzeń, z czego 422 dotyczyło dzieci. Za ponad 50 proc. wypadków odpowiada młodzież w wieku 10-19 lat (387). Dalej są dwudziesto- i trzydziestolatkowie: odpowiednio 88 i 93 wypadki w tych grupach wiekowych. W niebezpiecznych zdarzeniach brało też udział 58 najmłodszych dzieci w wieku 0-9 lat.

W prawie 600 przypadkach niezbędne było przewiezienie poszkodowanych do placówki udzielającej specjalistycznej pomocy medycznej. Co więcej, 19 razy interweniowały lotnicze zespoły ratownictwa medycznego.

CMRM przypomina, że wypadek może zdarzyć się każdemu. „Uderzenie głową o twardą powierzchnię może skutkować ciężkim urazem czaszkowo-mózgowym, a nawet śmiercią” – informują służby ratownicze. Zachęcają jednocześnie do noszenia kasków i przestrzegania przepisów.

Jaki jest kontekst

Dyskusja o zagrożeniach, które generują hulajnogi elektryczne i ich użytkownicy, trwa od lat. Zgodnie z przepisami urządzeniami transportu osobistego (UTO) można poruszać się z prędkością nie większą niż 20 km/h. W myśl przepisów poruszanie się chodnikiem powinno stanowić wyjątek. Co do zasady hulajnogi powinny poruszać się drogami rowerowymi lub jezdnią, po której obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km/h. Tylko jeśli obie opcje są niedostępne, hulajnoga ma prawo włączyć się do ruchu chodnikiem. Ale powinna poruszać się wówczas z prędkością zbliżoną do pieszego.

Zagrożenie stanowi też sposób parkowania hulajnóg, odstawianych często na środku chodników lub tras rowerowych. A także nieznajomość przepisów drogowych, co szczególnie widać po ilości kolizji z udziałem najmłodszych użytkowników. Zgodnie z przepisami dzieci do 10 roku życia mają zakaz poruszania się hulajnogami elektrycznymi po drogach publicznych, a młodzież w wieku 10-19 lat może to robić tylko, jeśli posiada kartę rowerową lub odpowiedni rodzaj prawa jazdy. Niestety edukacja w tym zakresie to fikcja. Zabronione jest też traktowanie hulajnóg jako rozrywki, w tym przewożenie innych osób, kierowanie w stanie nietrzeźwości, czy korzystanie podczas jazdy z telefonu.

Przepisy nie są jednak skutecznie egzekwowane, dlatego część samorządów wprowadza dodatkowe obostrzenia. Łódź chce, żeby operatorzy hulajnóg wprowadzali limity prędkości na urządzeniach zgodne z obowiązującymi przepisami. W centrum Lublina maksymalna prędkość, z którą można poruszać się na UTO, to 12 km/h (a blokada ustawiona jest automatycznie w aplikacji). Wrocław czy Sopot nie zezwalają też na jazdę hulajnogami (jak i rowerami) w najbardziej tłocznych miejscach. Coraz bardziej kosztowne jest też porzucanie hulajnóg poza wyznaczonymi do tego strefami i parkingami. We Wrocławiu płaci operator – 160 zł za wywiezienie plus 20 zł za każdą dobę na miejskim parkingu. W Poznaniu użytkownicy e-hulajnóg zaparkują w niedozwolonym miejscu, nie mogą zakończyć wypożyczenia pojazdu, co powoduje dalsze naliczanie opłaty.

Minister infrastruktury Dariusz Klimczak pod koniec czerwca zapowiedział, że podda konsultacjom przepisy dotyczące obowiązku noszenia kasku podczas poruszania się przez dzieci rowerami i hulajnogami elektrycznymi.

Więcej pisał o tym w OKO.press Marcel Wandas:

Przeczytaj także:

12:12 07-08-2025

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

Premier ogłasza „złote czasy na polskiej kolei”

Karol Nawrocki chce powrotu do pierwotnego planu CPK, premier Donald Tusk pokazuje, że na kolei dzieje się dużo. Po 14 latach pociągi pojadą do Ciechocinka, po 30 latach – do Łomży. Już niedługo podróż na trasie Nowy Sącz-Kraków potrwa zaledwie godzinę

Co się wydarzyło

Premier Donald Tusk i minister infrastruktury Dariusz Klimczak przyjechali do Męciny w woj. małopolskim. To właśnie tam trwa budowa najdłuższego tunelu kolejowego w Polsce. Specjalistyczne maszyny wydrążą ziemię na długości 3,8 km. „Ludzie, którzy na co dzień żyją tutaj, wiedzą, jaka to jest udręka dostać się np. do Krakowa. My w tej chwili realizujemy projekt, dzięki któremu podróż kolejowa z Nowego Sącza do Krakowa będzie trwała godzinę, a nie tak jak dzisiaj – 2 godziny 20 minut w najlepszym przypadku” – mówił szef rządu. „To oznacza absolutnie jakościową zmianę życia dla dziesiątek tysięcy ludzi w tym regionie i dla całego regionu, jego szans rozwojowych” – dodał premier. Podróż z Limanowej do Nowego Sącza ma potrwać zaledwie 20 minut.

Na modernizację, przywracanie połączeń, budowanie nowych śladów i reorganizację kolei rząd przeznaczy 108 mld zł. Te inwestycje Donald Tusk nazwał „wielką rewolucją”.

Premier podkreślał, że miarą dotychczasowego sukcesu jest np. liczba pasażerów PKP Intercity. W 2025 roku będzie to 80 mln osób. Według szacunków podanych przez Donalda Tuska,

w 2026 roku polskie koleje przewiozą w sumie pół miliarda pasażerów.

O szczegółach rządowych inwestycji podczas konferencji prasowej w Męcinie mówił więcej minister Dariusz Klimczak. „Po 10 latach przywróciliśmy połączenie z Krakowa przez Mielec do Hrubieszowa. Po 14 latach pojadą pociągi do Ciechocinka. W przyszłym roku ruszy kolej pasażerska do Łomży – po 30 latach. Po wielu latach przywróciliśmy bezpośrednie połączenie do Giżycka z Krakowa przez Kielce, Białystok. Na to ludzie czekali” – opowiadał.

Jaki jest kontekst

Rząd nie bez powodu ogłosił właśnie dziś, że polska kolej wkroczyła w złote czasy. Chodzi o przejęcie narracji dotyczącej dużych projektów inwestycyjnych. Do gry wkroczył bowiem Karol Nawrocki z własną wizją rozwoju, na którą składa się m.in. pomysł reanimacji Centralnego Punktu Komunikacyjnego w wersji zaproponowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. To odmienna od rządowej wizja rozwoju kolei.

Jak pisał w OKO.press Marcel Wandas, nowy układ sieci kolejowej proponowany przez Nawrockiego i PiS opierałby się na tak zwanych „szprychach” – liniach równomiernie rozkładających się po kraju i docierających poza metropolie. W ten sposób Polska miałaby zerwać z pozaborowym układem połączeń kolejowych. Z drugiej strony planowana Kolej Dużych Prędkości (KDP) w założeniu oferowałaby drogie bilety na połączenia w standardzie premium, co nie rozwiązałoby problemu wykluczenia transportowego.

„Szprychy” wzmocniłyby też centralizację kraju, łącząc obrzeża kraju przede wszystkim z Baranowem (gdzie zbudowane ma być CPK) i Warszawą.

Zamiast tego rząd zaproponował budowę „igreka” – czyli linii dużych prędkości układającej się w kształt litery Y linii Warszawa-Łódź z rozgałęzieniami na Wrocław i Poznań. Prędkość na tej linii będzie wynosiła od 300 do 320 kilometrów na godzinę.

Uzupełnieniem dla niej miałaby być modernizacja Centralnej Magistrali Kolejowej (Grodzisk Mazowiecki-Zawiercie, pozwalającej na szybkie połączenie stolicy z Górnym Śląskiem), gdzie po 2027 roku pociągi mają jeździć ponad 200 km na godzinę. Do 200 km/h mają rozpędzać się też nowe „piętrusy” PKP Intercity. Jest też nadzieja na osiągnięcie takiej samej prędkości przez zmodernizowane składy wagonowe.

Na torach dzieje się więc sporo, i to bez powrotu do poprzedniego planu na CPK.

Przeczytaj także:

11:55 07-08-2025

Prawa autorskie: Fot. Michal Borowczyk / Agencja Wyborcza.plFot. Michal Borowczy...

Chwilowe wytchnienie od rekordów, ale lipiec wciąż upalny. Nowe dane

Według najnowszych danych unijnej agencji klimatycznej Copernicus miniony miesiąc okazał się trzecim najcieplejszym lipcem w liczącej ok. 250 lat historii instrumentalnych i weryfikowalnych pomiarów temperatury na świecie.

Ponieważ to trzeci z rzędu miesiąc, który nie okazał się najcieplejszy w serii pomiarowej, eksperci Copernicusa odnotowują “chwilowe wytchnienie” od rekordów ciepła.

Co się wydarzyło?

Średnia temperatura powierzchni Ziemi w lipcu 2025 roku wyniosła 16,68°C. To o 0,45°C powyżej średniej dla tego miesiąca z lat 1991-2020, podaje Copernicus. Lipiec okazał się o 0,27°C chłodniejszy niż rekordowo ciepły lipiec roku 2023, a także o 0,23°C chłodniejszy od drugiego w historii lipca roku 2024.

Siódmy miesiąc 2025 roku był o 1,25°C cieplejszy od średniej dla tego miesiąca z okresu przedindustrialnego. Tak w klimatologii określa się czasy sprzed początku szybkiego wzrostu emisji gazów cieplarnianych, czyli lata 1850-1900. Tym samym był zaledwie czwartym spośród minionych 25 miesięcy, kiedy wzrost temperatury nie przekroczył progu 1,5°C.

Poprzednie 12 miesięcy — od sierpnia 2024 do końca lipca 2025 – były również o 0,65°C cieplejsze od średniej z okresu 1991-2020, a także o 1,53°C cieplejsze od lat 1850-1900, informuje Copernicus.

W Europie lipiec był czwartym najcieplejszym lipcem w historii pomiarów. Średnia temperatura na kontynencie wyniosła 21,12°C, czyli o 1,3°C więcej niż średnia z lat 1991–2020. Najbardziej odczuwalne odchylenia od normy wystąpiły w Europie Północnej, szczególnie w Szwecji i Finlandii. Chłodniej niż długoterminowe trendy było za to w Europie Środkowej i w niektórych regionach Hiszpanii.

Według wstępnych danych IMGW dla Polski odchylenia średniej temperatury od normy wahały się od -0,5°C w Łódzkiem do 0,8°C na Podlasiu. Było też dość wilgotno – większość z 20 głównych stacji pomiarowych odnotowała sumę opadu powyżej normy wieloletniej. Najmocniej padało w Gdańsku, a najsuchszy okazał się Lublin.

Dlaczego to ważne?

Według naukowców ludzkość nie może trwale przekroczyć wzrostu temperatury o 1,5°C do końca stulecia, o ile chce utrzymać wzrost temperatury na stosunkowo bezpiecznym poziomie. Tak zakłada tzw. Porozumienie Paryskie zawarte w 2015 roku.

Niestety, ten próg ocieplenia przekraczamy już teraz, o czym świadczą dane z niemal dwóch ostatnich lat. Pierwszym pełnym rokiem, w którym to się stało, był rok 2024, który okazał się o 1,6°C cieplejszy od średniej z okresu przedindustrialnego. Mimo nieco chłodniejszego okresu luty-maj, trwający rok zapewne będzie kolejnym, który przekroczy próg 1,5°C i wyląduje w “top 5” najcieplejszych lat w historii pomiarów. Krzywa wzrostu temperatury przesuwa się górę i chłodniejsze lata dziś należą do najgorętszych lat w długim okresie.

Wytchnienie, o którym pisze Copernicus w analizie lipca, nie oznacza końca globalnego ocieplenia. „W lipcu nadal obserwowaliśmy skutki ocieplającego się świata, takie jak ekstremalne upały i katastrofalne powodzie. Jeśli nie ustabilizujemy szybko koncentrancji gazów cieplarnianych w atmosferze, należy spodziewać się nie tylko kolejnych rekordów temperatur, ale także pogłębiania się tych zjawisk – i musimy być na to przygotowani” — powiedział cytowany w komunikacie agencji Carlo Buontempo, dyrektor serwisu Copernicus.

Co dalej?

Naukowcy obawiają się, że zbliżamy się do (umownego) drugiego progu ocieplenia, wynoszącego 2°C. Jeśli nic się nie zmieni, trwałe przekroczenie tego progu nastąpi w latach 2050-2060, a więc za życia wielu czytelników i czytelniczek OKO.press.

Oznaczałoby to jeszcze więcej ekstremalnych zjawisk pogodowych i wynikających z nich problemów, jak powodzie, susze, pożary, zwiększający się zasięg chorób tropikalnych na szerokościach o dotychczas umiarkowanym klimacie, a także zwiększona śmiertelność na skutek fal upałów. Wszystkie te katastroficzne zjawiska dają się nam we znaki już dziś.

Media donosiły niedawno o węgierskich rolnikach, rozważających porzucenie niegdyś żyznych terenów, na których pracowali od pokoleń. Dla Polski zagrożeniem jest np. rekordowo ciepłe Morze Śródziemne, znad którego wędrują nad nasz kraj tzw. wyże genueńskie. Jeden z nich spowodował zeszłoroczną powódź na Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku oraz liczne podtopienia w tym roku. Niezależnie od opadów w części naszego kraju nadal panuje długotrwała susza.

Dane pośrednie wskazują, że ostatnie miesiące i lata należą do najcieplejszych od tysięcy lat, a przyczyną tego jest rosnąca koncentracja gazów cieplarnianych w atmosferze. To efekt spalania paliw kopalnych, przede wszystkim węgla. Nauka ostrzega o tym negatywnym zjawisku od ponad 100 lat, jednak dopiero teraz możemy na własne oczy obserwować jego skutki.

Zatrzymanie wzrostu temperatury na względnie bezpiecznym poziomie jest niezmiernie trudne i jest kwestią przede wszystkim polityczną. Ziemski system klimatyczny poddany działaniu gazów cieplarnianych reaguje z opóźnieniem. Dlatego, nawet gdyby emisje spadły do zera już jutro czy nawet za kilka lat – co jest nierealne – miną dekady, zanim klimat na ten spadek zareaguje.

To jedna z przyczyn nikłego zainteresowania opinii publicznej kryzysem klimatycznym. Na naszym podwórku przełożyło się to na niemal zerową obecność problemu w programach kandydatów i kandydatek na prezydenta i na ich spotkaniach wyborczych, o bieżącej polityce partyjnej nie wspominając.

Przeczytaj także:

10:51 07-08-2025

Prawa autorskie: Fot. Eyad BABA / AFPFot. Eyad BABA / AFP

„Laboratorium okrucieństwa”. Lekarze bez granic o dystrybucji żywności w Strefie Gazy

Dystrybucja żywności w Strefie Gazy stała się miejscem „zorganizowanego zabijania i dehumanizacji”, a nie pomocy humanitarnej – alarmują Lekarze bez Granic

Co się wydarzyło

W swoim najnowszym raporcie Lekarze bez granic opisują skutki militaryzacji placówek dystrybucji żywności, które nie są już zarządzane przez wyspecjalizowane agencje ONZ, ale Gaza Humanitarian Foundation, prywatną amerykańską fundację wspieraną przez izraelskie wojsko.

Od 7 czerwca do 24 lipca medycy pracujący w dwóch klinikach w Al-Mawasi i Al-Atta, położonych blisko punktów zaopatrzeniowych, przyjęli aż 1 380 rannych, w tym 28 ofiar śmiertelnych. „W ciągu tych siedmiu tygodni nasze zespoły opatrzyły 71 dzieci z ranami postrzałowymi, z czego 25 miało mniej niż 15 lat” – piszą Lekarze bez granic. Jak wyjaśniają, głodujące rodziny często wysyłają do długiej podróży nastoletnich chłopców, bo oni jako jedyni mają jeszcze siły, żeby dotrzeć do punktów dystrybucji i zdobyć pożywienie. Wśród pacjentów znalazł się m.in. dwunastoletni chłopiec z przestrzelonym na wylot brzuchem, czy ośmioletnia dziewczynka, której płuca przeszyła kula.

„Dzieci postrzelone w klatkę piersiową, gdy sięgały po jedzenie. Ludzie zgnieceni lub uduszeni w panice. Całe tłumy zastrzelone w punktach dystrybucji” – komentuje Raquel Ayora, dyrektor generalna Lekarzy bez granicy. „W ciągu prawie 54 lat naszej działalności rzadko widzieliśmy taką skalę systematycznej przemocy wobec nieuzbrojonych cywilów” – dodaje.

Lekarze bez granic oceniają, że punkty dystrybucji żywności podszywające się pod pomoc, przekształciły się w „laboratorium okrucieństwa”.

Analiza ran postrzałowych, w tym anatomiczna precyzja, z jaką są zadawane, wskazuje, że ataki przy centrach wydających jedzenie są celowe.

Jaki jest kontekst

Izrael postanowił zastąpić zarządzany przez międzynarodowe organizacje humanitarne system dystrybucji pomocy alternatywnym, popieranym przez siebie rozwiązaniem. W ten sposób od końca maja za dystrybucję pomocy odpowiedzialna jest Gaza Humanitarian Foundation. To amerykańska organizacja założona w lutym 2025 roku, która nie ma doświadczenia w świadczeniu pomocy humanitarnej na taką skalę. Organizacja do dziś prowadzi zaledwie cztery punkty dystrybucji pomocy. To powoduje, że w miejscach rozdawania paczek gromadzą się tysiące ludzi. Bezpieczeństwa mają pilnować pracownicy GHF, prywatni byli amerykańscy żołnierze, a wspomagać ich – stacjonujący w okolicy żołnierze z izraelskiej armii. Niemal codziennie w miejscach dystrybucji giną dziesiątki osób. Niemal w każdym przypadku ludzie giną od kul izraelskich żołnierzy.

Przeczytaj także:

09:52 07-08-2025

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Celeje...

Afera RARS. Jest pierwszy akt oskarżenia

Pierwszym oskarżonym w głośnej aferze RARS jest były policjant Artur Sz. Miał on kilkukrotnie ochraniać Pawła Sz. – szefa firmy „Red is Bad” – gdy ten wypłacał z banków 3,5 mln zł w gotówce

Co się wydarzyło

Informację o pierwszym akcie oskarżenia ws. nieprawidłowości w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznej podała Prokuratura Krajowa. Były policjant Artur Sz. został oskarżony o popełnienie łącznie 23 przestępstw, w tym bezprawnego pozbawienia wolności pracownicy sklepu „Red is Bad”, dokonywania bezprawnych sprawdzeń w policyjnych bazach danych, jak również szeregu przestępstw na szkodę jego byłej żony.

Rzecznik prokuratury przekazał, że kolejnych 5 zarzutów dotyczy niedopełnienia obowiązków służbowych w związku z pomocą i asystą udzielaną podejrzanemu Pawłowi Sz. przy wypłacie z banku większych kwot pieniędzy.

We wrześniu i w październiku 2023 r. Paweł Sz. wypłacił „w asyście” Artura Sz. łącznie ponad 3,5 mln zł. Każdorazowo przekazywał Arturowi Sz. za tę „przysługę” kwotę 1000 zł. „Podczas niektórych wypłat oskarżony Artur Sz. pozostawał w służbie, a każdorazowo poruszał się pojazdem z podrobioną tablicą rejestracyjną” – czytamy w komunikacie prokuratury.

Artur Sz. został zwolniony ze służby w policji 31 stycznia 2025 roku.

Jaki jest kontekst

W połowie 2023 roku funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego zainteresowali się gigantycznymi przelewami z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (RARS) do prywatnych spółek. Jako pierwszy sprawę ujawnił Onet w czerwcu 2024 roku.

Według funkcjonariuszy CBA w RARS zarządzanym przez Michała Kuczmierowskiego, zaufanego człowieka Mateusza Morawieckiego, stworzono system wyprowadzania pieniędzy poprzez podmioty związane z twórcą patriotycznych koszulek. Paweł Sz., założyciel marki Red is Bad, dostawał kontrakty z pominięciem prawa zamówień publicznych, czyli bez przetargów.

Pretekstem do zakupów były sytuacja nadzwyczajne takie jak pandemia koronawirusa czy rosyjska agresja na Ukrainę. Zakupy okazywały się nadzwyczajnie drogie, bo Paweł Sz. naliczał sobie gigantyczne marże. Jak donosił Onet, najbardziej lukratywne kontrakty dotyczyły branż, w których firma nie miała żadnego doświadczenia:

  • 350 mln zł za dostarczenie RARS agregatów prądotwórczych dla ogarniętej wojną Ukrainy (na tym kontrakcie Paweł Sz. miał zarobić na czysto aż 270 mln zł),
  • 100 mln na dostarczenie RARS instalacji do uzdatniania wody pitnej w Ukrainie,
  • 10 mln zł za dostarczenie RARS maseczek FFP3 (wg. ustaleń Onetu rzeczywista wysokość zamówienia miała być ponad dziesięciokrotnie wyższa).

Przeczytaj także: