Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W nocy na 30 stycznia armia rosyjska zaatakowała Sumy, miasto w północno-wschodniej części Ukrainy. Jeden z dronów uderzył w blok mieszkalny. Zabił trzy pary emerytów w swoich domach
W wyniku ataku w Sumach zostało uszkodzonych łącznie 10 budynków mieszkalnych, a zniszczonych co najmniej 9 mieszkań na czterech piętrach. Uszkodzono też 20 samochodów. W budynku, który ucierpiał najbardziej, nie ma prądu, wody, ogrzewania, gazu. Ewakuowano ponad 100 osób, które spędziły noc w przedszkolu obok. Budynek nie nadaje się do zamieszkania.
Państwowej Służbie ds. Sytuacji Nadzwyczajnych udało się uratować spod gruzów cztery osoby, w tym dziecko.
Według ostatnich informacji w wyniku ataku drona zginęło 9 osób. Prokuratura obwodu sumskiego podaje, że były wśród nich trzy starsze małżeństwa: 74-letni mężczyzna i jego 69-letnia żona, 65-letni mężczyzna i 64-letnia kobieta, 61-letni mężczyzna oraz 61-letnia kobieta,
Trzynaście osób zostało rannych, 3 osoby są w stanie ciężkim. Do szpitala w stanie krytycznym trafił m.in. 18-latek.
„Był hałas, błysk, poleciały okna i ramy, wszystko poleciało na mnie, trochę szkła spadło na nogi, bo spałem i miałem odsłonięte nogi” – mówił w komentarzu dla Suspilne Sumy jeden z mieszkańców.
Akcja poszukiwawcza nadal trwa. Pod gruzami mogą być ludzie.
„To straszna tragedia, straszna rosyjska zbrodnia. Bardzo ważne jest, aby świat nie ustawał w wywieraniu presji na Rosję w związku z tym terrorem. Jestem wdzięczny wszystkim przywódcom, którzy opowiedzieli się za Ukrainą i Ukraińcami” – mówił rano prezydent Ukrainy. Wówczas liczba ofiar była dwa razy mniejsza.
30 i 31 stycznia w Sumach ogłoszono dniami żałoby.
2 lutego w szpitalu zmarł ranny 18-latek. Wskutek rosyjskiego ataku na Sumy zginęło 11 osób.
To „największa afera w historii Polskiego Związku Łowieckiego” – twierdzą dziennikarze.
Jak dowiodła „Gazeta Wyborcza”, opierająca się na ustaleniach portalu Wildmen, setki myśliwych mogą polować bez potrzebnych do tego egzaminów. Do takich sytuacji dochodziło w Zarządzie Okręgowym Polskiego Związku Łowieckiego w Ostrołęce, a władze PZŁ same złożyły w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
Myśliwi dopuszczeni do polowań nie zdali egzaminu wieńczącego staż w kole łowieckim, trwający przynajmniej rok. Test dotyczy między innymi zasad bezpieczeństwa na polowaniu. Kilkaset osób nie przystąpiło do egzaminu i nie wpłaciło nawet wpisowego, a mimo to aktywnie działało w kole myśliwskim.
Informacje te potwierdził szef Naczelnej Rady Łowieckiej Marcin Możdżonek: „Była kontrola. Wydaje się, że doszło do wielu nieprawidłowości, jeśli chodzi o egzaminowanie, pobieranie opłat za egzaminowanie i zaliczanie egzaminów. Wnioski były na tyle niepokojące, że zarząd Polskiego Związku Łowieckiego postanowił powiadomić o sprawie prokuraturę – mówi i dodaje: – Na początku kadencji Naczelnej Rady Łowieckiej zapowiadaliśmy, że będziemy rozliczać krok po kroku wszelkie zaszłości w Polskimi Związku Łowieckim i będziemy działać transparentnie. To się właśnie dzieje. Zero tolerancji dla patologii – podkreśla Marcin Możdżonek i zwraca uwagę, że to NRŁ wskazała okręgowy zarząd w Ostrołęce do kontroli” – mówił Możdżonek w odpowiedzi na pytania „GW”.
Polski Związek Łowiecki w reakcji na aferę wydał również oficjalne oświadczenie. Jak się okazało, Zarząd Okręgowy w Ostrołęce naraził PZŁ również na straty finansowe. „W toku kontroli ujawniono również liczne, noszące znamiona czynów zabronionych, nieprawidłowości w zakresie prowadzenia spraw finansowych Zarządu Okręgowego w Ostrołęce. Szczegółowa kontrola finansowa przeprowadzona na dostępnych materiałach źródłowych wykazała, że szkoda Polskiego Związku Łowieckiego wynosi co najmniej 591 660 zł., przy czym kwota ta w rzeczywistości może być znacznie wyższa bowiem z uwagi na brak części dokumentacji źródłowej, która jak wynika z informacji przekazanych przez pracowników Zarządu Okręgowego w Ostrołęce została spalona” – wskazują władze PZŁ. Jednocześnie myśliwi przekonują, że wiele z nieprawidłowości wynika z działań poprzedniego, uzależnionego od Prawa i Sprawiedliwości zarządu PZŁ.
Obecne kierownictwo PZŁ broni się przed zarzutami, zrzucając winę na poprzedników. W powyborczej układance kontrola nad łowiectwem przypadła jednak Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, które broni myśliwych przed koniecznością wzmocnienia kontroli nad ich zajęciem, choćby poprzez obowiązek przechodzenia dodatkowych badań. Obóz Trzeciej Drogi jest podzielony, bo nowe rozwiązania dla myśliwych postulowała Polska 2050 Szymona Hołowni. Politycy ugrupowania postulowali, by myśliwi do 70. roku życia przechodzili badania psychologiczne i lekarskie co pięć lat, a po 70. roku życia – co dwa lata."Obecnie myśliwi przechodzą badania lekarskie i psychologiczne wyłącznie przy uzyskiwaniu pozwolenia na posiadanie broni. Obywatele uzyskujący pozwolenie ze względu na potrzeby ochrony osobistej i osoby zawodowo trudniące się ochroną osób i mienia muszą ponawiać takie badania co pięć lat. Nie ma żadnego uzasadnienia dla takiej różnicy, choćby z tego powodu, że to myśliwi strzelają częściej niż przedstawiciele pozostałych grup” – uzasadniali posłowie. Propozycja jednak przepadła w Sejmie – między innymi głosami PSL.
Ludność obywateli Polski maleje, choć dane Głównego Urzędu Statystycznego nie biorą pod uwagę liczby migrantów.
37 mln 490 tys. osób – tyle według danych Głównego Urzędu Statystycznego wynosiła liczba ludności Polski. To spadek o ok. 147 tys. w stosunku do końcówki 2023 roku. Takie dane wynikają między innymi z najniższej od zakończenia II wojny światowej liczby urodzeń. Było ich 252. tys. To liczba o 20 tys. niższa niż w poprzednim roku.
„Obserwowane procesy demograficzne wskazują, że sytuacja ludnościowa Polski pozostaje trudna. W najbliższej przyszłości nie należy oczekiwać istotnych zmian gwarantujących stabilny rozwój demograficzny. Niski poziom dzietności, utrzymujący się od trzech dekad, będzie miał negatywny wpływ także na przyszłą liczbę urodzeń, z uwagi na zmniejszającą się liczbę kobiet w wieku rozrodczym” – pisze GUS w swoim komunikacie GUS. Wyludnianie się Polski wzmaga również zjawisko wciąż wysokiem emigracji Polaków zagranicę – zaznaczają badacze Urzędu. Ostrzegają jednocześnie przed zjawiskiem starzenia się społeczeństwa.
„Niski poziom dzietności i urodzeń, przy jednoczesnym wydłużaniu się przeciętnego trwania życia, wpływa na coraz szybsze starzenie się społeczeństwa poprzez m.in. wzrost liczby i udziału najstarszych grup wieku ludności w ogólnej populacji – w 2023 r. grupa wieku 80 lat i więcej liczyła ponad 1,6 mln osób, tj. prawie 5 proc. ludności Polski (w 2010 r. było to 1,3 mln osób, tj. ponad 3 proc., a w 2000 r. – 770 tys. – 2 proc. populacji)” – dodał GUS. Dane te nie są jednak jeszcze uzupełnione o saldo migracji.
Jedną z przyczyn niskiej dzietności jest wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej, który w październiku 2020 roku praktycznie uniemożliwił legalną aborcję w Polsce.
„Rosnący niepokój o przebieg ciąży i zdrowie matek przyczynia się do odraczania czy nawet rezygnacji z planów prokreacyjnych. Spadło zaufanie społeczne do władzy, a ono ma zasadnicze znaczenie przy podejmowaniu decyzji o dzieciach” – mówiła w rozmowie z OKO.press prof. Irena E. Kotowska, demografka i honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk.
„Mała liczba urodzeń nie zaskakuje. Po pierwsze mamy coraz mniej kobiet w wieku rozrodczym. Bo kobiety, które urodziły się na początku lat 80., czyli w trakcie wyżu demograficznego, mają teraz powyżej 40 lat i pomału wychodzą z okresu reprodukcyjnego. Na ich miejsce – w wiek reprodukcyjny – wchodzi mała liczba kobiet urodzonych na przełomie XX i XXI wieku. Teraz mają one niewiele ponad 20 lat i zaczynają rozważać zakładanie rodziny. Jest ich jednak znacznie mniej niż kobiet z pokolenia wyżowego, co oznacza, że rodzi się mniej dzieci, a liczba urodzeń będzie spadać. To pułapka niskiej dzietności. Najpierw mamy coraz mniej dzieci, a za dwie-trzy dekady mamy coraz mniej kobiet, które mogłyby dzieci rodzić” – mówi dr Osiewalska.
W ocenie ekspertów nie ma dużej szansy na wyraźne demograficzne odbicie, na co wskazują też dane Organizacji Narodów Zjednoczonych.
ONZ prognozował w zeszłym roku, że ludność Polski będzie wynosić:
Prokuratura prześwietla sprawę oświadczeń majątkowych posła.
Łukasz Mejza usłyszał zarzuty dotyczące nieprawidłowości w składanych przez niego oświadczeniach majątkowych – poinformowała rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze Ewa Antonowicz poinformowała,
„Mężczyzna został przesłuchany, nie przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia” – dodała Antonowicz.
Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze prowadzi śledztwo w sprawie oświadczeń majątkowych posła Łukasza Mejzy.
W oficjalnym oświadczeniu śledczych czytamy, żę „prokurator ogłosił postanowienie o przedstawieniu 11 zarzutów w śledztwie, którego przedmiotem jest podejrzenie złożenia fałszywych — to jest podających nieprawdę lub zatajających prawdę, oświadczeń o stanie majątkowym (...) przez osobę sprawującą mandat posła na Sejm IX. i X”.
Śledztwo dotyczy trzech spraw związanych z podejrzeniem podania nieprawdy w oświadczeniach majątkowych złożonych przez Łukasza Mejzę. Miało do tego dojść, gdy pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a następnie wiceministra sportu. W jednej z tych spraw zarzuca mu się niedopełnienie obowiązku zgłoszenia wymaganych informacji do rejestru prowadzonego przez marszałka Sejmu w terminie 30 dni. Stanowi naruszenie przepisów dotyczących funkcjonariuszy publicznych.
„Wszystkie okoliczności podniesione przez podejrzanego będą wnikliwie zbadane” – przekazała zielonogórska prokuratura.
Łukasz Mejza jest posłem Prawa i Sprawiedliwości. Partia zaoferowała mu miejsce na liście wyborczej w wyborach parlamentarnych, choć wcześniej próbowała odciąć się od polityka wywodzącego się z Partii Republikańskiej Adama Bielana.
Łukasz Mejza objął mandat poselski w marcu 2021 roku, po śmierci posłanki Jolanty Fedak. Startował do Sejmu w 2019 roku z list PSL w Zielonej Górze. Nie dostał jednak mandatu. Już jako poseł wszedł w układ z Adamem Bielanem, który odbudowywał zaplecze rządu po wyjściu z koalicji Porozumienia Jarosława Gowina i zaczął wspierać PiS w kolejnych głosowaniach. Do Partii Republikańskiej dołączył w październiku 2021 i niedługo później został wiceministrem w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Po tygodniu – w osobnym resorcie sportu. Na jego głosie wisiała parlamentarna większość.
Potężne kontrowersje wywoływała działalność biznesowa Mejzy. Jego firma Vinci NeoClinic oferowała terapie za pomocą wątpliwej metody „pluripotencjalnych komórek macierzystych”. Mejza zapewniał, że może ona być zbawienna dla chorych na nowotwory, stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, dzieci z porażeniem mózgowym czy osób w spektrum autyzmu. To jednak metoda wciąż badana, wokół której jest wiele znaków zapytania. Lekarze stanowczo jej odradzają. „Żaden odpowiedzialny naukowiec czy lekarz nie zaproponuje przeszczepu pluripotencjalnych komórek macierzystych” – mówiła w OKO.press dr Karolina Archacka, biolog w Zakładzie Cytologii Wydziału Biologii UW.
Jako obciążenie dla Zjednoczonej Prawicy zrezygnował z rządowej posady, pozostał jednak posłem wspierającym w głosowaniach rząd Mateusza Morawieckiego.
Przynajmniej 30 osób zginęło w zderzeniu samolotu pasażerskiego ze śmigłowcem. Szanse na to, by ktoś przeżył, są bardzo niewielkie.
Bilans ofiar zderzenia samolotu pasażerskiego ze śmigłowcem nad rzeką Potomak w Waszyngtonie wynosi 30 osób – podaje agencja Reutera. Na miejscu pracują służby, a doniesienia zza oceanu mówią o ciałach wypływających na brzeg. Według stacji CBS nurkowie pracujący na miejscu wyłowili z Potomaku czarną skrzynkę samolotu, którego szczątki znajdują się na głębokości około 1,5 metra. Amerykańskie media twierdzą, że maszyna rozpadła się na dwie części. Ratownicy poinformowali dziennikarzy, że śmigłowiec nie ma poważnych uszkodzeń i dryfuje w rzece. Misja ratunkowa według służb ma trwać kilka dni.
W wypadku zderzył się pasażerski Bombardier CRJ 700 z 64 osobami tuż przed lądowaniem na pasie lotniska im. Ronalda Reagana w Arlington pod Waszyngtonem i wojskowy śmigłowiec, którym leciało trzech żołnierzy. W wypowiedzi dla telewizji Sky News były starszy inspektor brytyjskiego oddziału do spraw badania wypadków lotniczych Tim Atkinson ocenił, że siła uderzenia samolotu z wodą była „poza ludzką tolerancją”. „Obawiam się, że w tej wodzie prowadzona jest jedynie operacja poszukiwawcza, nie ratunkowa” – stwierdził.
„Kiedy jedna osoba umiera, mamy do czynienia z tragedią, kiedy, wielu, wielu, wielu ludzi ginie, czujemy cierpienie nie do zniesienia” – powiedział stacji News4 Roger Marshall, senator z Kansas. Z tego stanu – a konkretnie z miasta Wichita, Bombardier zmierzał na lotnisko pod Waszyngtonem.