Wewnętrzne prawybory w Koalicji Obywatelskiej wygrał Rafał Trzaskowski i to on będzie kandydatem KO na prezydenta RP w wyborach w maju 2025 r.
Dziennikarze „Uwagi” TVN dotarli do pracownika firmy zajmującej się regeneracją akumulatorów, która działała w piwnicy spalonej kamienicy mieszkalnej na poznańskich Jeżycach. Jego opowieść rzuca nowe światło na tragedię, do której doszło w Poznaniu.
Budynek w Poznaniu, w którym oprócz mieszkań lokatorów mieścił się lokal firmy regenerującej akumulatory, doszczętnie spłonął w nocy z soboty na niedzielę 25 siernia. W trakcie akcji gaśniczej doszło w nim do eksplozji, po której wszystkie stropy kamienicy runęły, a jej ruiny ogarnęły płomienie.
W wyniku eksplozji i pożaru zginęło dwóch strażaków, którzy znaleźli się pod gruzami budynku. 11 kolejnych strażaków i 3 mieszkańców Poznania odniosło obrażenia.
Rozmówca „Uwagi” TVN opowiedział dziennikarzom, jak wyglądała codzienność w działającej w poznańskim budynku firmie. „Jak plus z plusem się połączy, to najpierw nagrzewały się blaszki, no i później ogień był po prostu. Oni to gasili w ten sposób, że wrzucali do piasku” – mówił.
Do takich sytuacji miało dochodzić „2-3 razy w tygodniu”.
Prokuratura Rejonowa Poznań Grunwald prowadzi od poniedziałku śledztwo „w sprawie sprowadzenia pożaru zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, w wyniku którego śmierć poniosło dwóch strażaków”.
Czteroosobowa afgańska rodzina, której groziła śmierć z rąk talibów, tydzień temu została wypchnięta przez Straż Graniczną na Białoruś. We wtorek udało im się jednak skutecznie – i legalnie – przekroczyć granicę
W OKO.press opisywaliśmy historię rodziny Nasira, afgańskiego policjanta z 10 letnim stażem, który pracował dla wspieranego przez NATO rządu Afganistanu. W kraju rządzonym obecnie niepodzielnie przez talibów i jemu, i jego bliskim grozi za to śmierć.
Nasir wraz z żoną i dwójką małych (2 i 3 lata) dzieci usiłował przed tygodniem legalnie wjechać do Polski, prosząc o ochronę międzynarodową i przedstawiając dokumenty poświadczające jego policyjną przeszłość, deklaracje chęci ubiegania się o ochronę w Polsce oraz pełnomocnictwa udzielone polskiej prawniczce. Straż Graniczna otrzymała wcześniej skany dokumentów i została uprzedzona, że rodzina Nasira pojawi się na przejściu granicznym w Terespolu.
Przy pierwszej próbie wjazdu do Polski Straż Graniczna dokumentów jednak nie przyjęła. A cała rodzina została niemal natychmiast wypchnięta za granicę – na Białoruś. Według Nasira odbyło się to w sposób poniżający i pełen przemocy.
"Polska Straż Graniczna nie tylko odmówiła przyjęcia od Afgańczyków wniosku o ochronę międzynarodową, ale też zastosowała rozwiązania siłowe. Pogranicznicy chcieli zmusić rodzinę do wejścia do samochodu, którym przyjechali, i zawrócenia na Białoruś. Nasir został złapany za ucho i był szarpany, szarpana była również jego żona, a córka próbowała wydostać się z samochodu przez okno i wypadła na asfalt. Gdy Nasir zobaczył, jak została potraktowana jego żona i dzieci, z desperacji wyszarpał kluczki z auta i wyrzucił je przez okno.
Działo się to w czasie, gdy rodzina była na linii z Małgorzatą Rycharską, do której zadzwonili, że dzieje się coś złego i dźwięki zajścia się nagrały.
Straż Graniczna utrzymuje, że szarpaniny na granicy nie było: „Wobec rodziny afgańskiej nie zostały użyte środki przymusu bezpośredniego” – podaje Wojciech Kopeć z Zespołu Prasowego Komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej i tłumaczy, że wszelkie czynności wykonywane przez funkcjonariuszy Straży Granicznej realizowane są na podstawie i w granicach obowiązujących przepisów i z poszanowaniem godności osobistej podróżnego." – tak opisywała tę sytuacją Regina Skibińska w OKO.press.
Po interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich, organizacji pozarządowych i mediów we wtorek 27 sierpnia Nasirowi i jego rodzinie udało się ostatecznie legalnie wjechać do Polski.
Donald Trump ostatecznie zmiękł i zgodził się na telewizyjną debatę z Kamalą Harris. Nazwał ją „towarzyszką” i stwierdził, że debata odbędzie się w „telewizji Fake News”
Kandydat Republikanów w wyborach prezydenckich w USA przedstawił swą decyzję w sprawie debaty w charakterystycznym dla siebie stylu. Ogłosił, że „Doszliśmy do porozumienia z radykalnie lewicowymi Demokratami na temat debaty z towarzyszką Kamalą Harris. Zostanie ona wyemitowana na żywo w ABC FAKE NEWS, zdecydowanie najpaskudniejszej i najbardziej nieuczciwej stacji w branży”. Chodzi o telewizję ABC.
Debata ma się odbyć 10 września. Jej reguły mają być identyczne jak w wypadku czerwcowego spotkania Trump-Biden w telewizji CNN. Mikrofony kandydatów będą więc włączane przez realizatorów stacji, nie będą mogli mieć też ze sobą w studiu żadnych notatek ani rekwizytów.
Od momentu, w którym stało się jasne, że to Kamala Harris będzie kandydatką Demokratów w wyborach prezydenckich, Trump usiłował wymusić na niej przeprowadzenie debaty w sprzyjającej mu prawicowej telewizji Fox News.
Sztabowcy Kamali Harris domagali się z kolei tego, by kandydaci mieli włączone mikrofony przez cały czas trwania debaty.
Na Campusie Polska lider PSL był pytany także o sytuację na granicy polsko-białoruskiej. Uczestnicy dopytywali o pushbacki, zaporę i użycie broni na granicy. To ostatnie pytanie zadała świeżo upieczona żołnierka, która 10 sierpnia złożyła przysięgę wojskową.
Pierwsze pytanie dotyczyło pushbacków.
“13 marca 2020 roku zostało wydane rozporządzenie, na podstawie którego są dokonywane wszystkie pushbacki. To rozporządzenie wciąż obowiązuje, mimo tego, że łamie prawo międzynarodowe i wiele umów multilateralnych, których jesteśmy stronami. W piątek premier Donald Tusk powiedział, że w sprawie pushbacków nic się nie zmieni, ponieważ jest to kwestia polskiego bezpieczeństwa. Dlaczego nie możemy chronić bezpieczeństwa kraju bez łamania prawa?” – zapytała Maria z Warszawy.
“Bo po drugiej stronie przychodzą terroryści, którzy chcą napaść na nasz dom. Po drugiej stronie przychodzą ludzie, którzy zabili sierżanta Mateusza Sitka, bohatera Rzeczpospolitej, żołnierza Wojska Polskiego” – grzmiał Kosiniak-Kamysz wśród burzy oklasków.
“Po drugiej stronie już nie ma wielokrotnie osób, które potrzebują pomocy. A jeżeli są takie osoby, to uwierzcie mi, strażnicy graniczni, żołnierze, udzielają tej pomocy” – stwierdził wicepremier, przykładając jedną dłoń do serca.
Minister obrony narodowej podziękował szpitalowi w Hajnówce, który wykonuje “wielką misję” oraz organizacjom pozarządowym niosącym pomoc na granicy.
Podkreślił jednak, że to, co obecnie dzieje się na granicy, jest inspirowane i sterowane przez reżimy w Moskwie i w Mińsku, które “chcą zniszczyć naszą cywilizację, nasze patrzenie na świat, naszą demokrację i naszą wolność”.
“Dlaczego Finlandia, pomimo tego samego prawa międzynarodowego, wprowadza podobne zasady co Polska? Bo nie można zgadzać się na łamanie prawa i na ataki, które zagrażają bezpieczeństwu” – przekonywał Kosiniak-Kamysz.
Odniósł się także do zapory na granicy, za której powstaniem głosował w czasach rządów PiS.
“To nie jest odosobniony przypadek. Taka zapora powstała i na Litwie, i w krajach Europy Południowej. Jej budowę popierały takie państwa, jakich byście się pewnie nie spodziewali, jak Austria czy Dania”.
Wśród kilku osób, którym udało się zadać pytanie ministrowi obrony, dwie przedstawiły się jako żołnierze. Obu deklaracjom towarzyszyły owacje sali na stojąco oraz uścisk dłoni Władysława Kosiniaka-Kamysza.
“W wojsku dowiedziałam się, jak wygląda sytuacja na granicy. To jest naprawdę ciężki temat dla mnie. Bardzo to przeżywam. Sierżant Mateusz Sitek zmarł przez ugodzenie nożem w pierś. Czemu żołnierze nie mogą się bronić? Czemu jest tak, że gdyby użyli broni palnej w obronie własnej i naszego terytorium, mogą mieć problemy prawne?” – zapytała dziewczyna, która przedstawiła się jako “szeregowy Lis”.
Minister obrony przypomniał, że ustawa o użyciu broni na granicy została 15 sierpnia podpisana przez prezydenta i niebawem wejdzie w życie. “Zmieniają się te zasady, wzmacniamy ochronę żołnierza, który nie będzie musiał analizować każdej sytuacji i się bać” – stwierdził wicepremier.
Kosiniak-Kamysz podkreślał, że żołnierze na granicy działają w ogromnym stresie.
I powtórzył: “Z drugiej strony nie ma proszenia o azyl, pomoc i ochronę międzynarodową. Tam jest agresja, barbarzyństwo i chamstwo”.
Agencja Reutera informuje o ataku ukraińskich sił na rosyjskie posterunki graniczne w rejonie Biełgogrodu. Gubernator regionu ocenia, że “sytuacja jest trudna, ale pod kontrolą”.
Biełgorod i inne obszary przygraniczne są w stanie najwyższej gotowości, odkąd trzy tygodnie temu Ukraina przeprowadziła błyskawiczny atak na sąsiedni obwód kurski. Ukraińcy wciąż utrzymują się na rosyjskim terytorium.
“Choć Rosjanom udało się spowolnić, a na niektórych kierunkach całkowicie zatrzymać ukraińskie natarcie w obwodzie kurskim, to nadal nie rozpoczęli bardziej znaczących kontrataków” – sytuację na froncie analizuje dla OKO.press płk. Piotr Lewandowski.
Gubernator regionu Wiaczesław Gładkow wydał krótkie oświadczenie po tym, jak rosyjskie kanały na Telegramie doniosły o próbie ataku na obwód Biełgorodu, do której miało dojść rankiem 27 sierpnia.
„Istnieją informacje, że wróg próbuje przedrzeć się przez granicę obwodu Biełgorodu” – napisał Gładkow w Telegramie.
Według informacji Reutersa ok. 500 ukraińskich żołnierzy zaatakowało dwa rosyjskie posterunki w Niechodiewce i Szebekinie. Miało dojść do starć, a w wyniku poniesionych strat, ukraińskie grupy dywersyjne i rozpoznawcze, wycofały się.
„Według ministerstwa obrony Rosji sytuacja na granicy pozostaje trudna, ale pod kontrolą. Nasze wojsko realizuje zaplanowane prace. Proszę zachować spokój i ufać wyłącznie oficjalnym źródłom informacji” – czytamy w komunikacie Gładkowa na Telegramie.
Władze obwodu biełgorodzkiego mają przygotowywać się także do przesiedlenia mieszkańców spod granicy z Ukrainą i wypłaty im odszkodowań.
Źródło: Reuters