Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Zdaniem libańskiego Ministerstwa Zdrowia w wyniku izraelskiego ostrzału zginęło dziś rano 50 osób. Wśród ofiar mają być kobiety, dzieci i pracownicy medyczni
Konflikt między Izraelem a Hezbollahem – szyicką partią i organizacją paramilitarną – trwa od dziesięcioleci. Nowej intensywności nabrał po ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku. Kolejnego dnia Hezbollah wystrzelił w stronę Izraela rakiety jako wsparcie dla walczącego na południu Izraela Hamasu. Od tego czasu Izrael ewakuował dziesiątki tysięcy osób z terenów przygranicznych a obie strony regularnie prowadzą ostrzał. W ostatnich dniach jasne stało się, że Izrael wojna wchodzi jednak w nową, intensywniejszą fazę niż to, co działo się przez ostatni rok.
W zeszłym tygodniu Izraelczycy przeprowadzili ataki na członków Hezbollahu przy użyciu ich własnych urządzeń elektronicznych – najpierw pagerów, następnie wielu innych urządzeń. W niespodziewanych momentach urządzenia członków szyickiej partii eksplodowały, zabijając 42 osoby, raniąc ponad 3,5 tys. osób. Wśród ofiar było przynajmniej 12 cywili, w tym dwójka dzieci.
W ostatnich dniach Izrael przekierował 10-20 tys. nowych żołnierzy z 98 Dywizji zostało przekierowanych z Gazy i dołączyło do Dowództwa Północnego. Dziś rano Izrael ogłosił, że uderzył w około 300 celów na terenie Libanu. Południe Libanu jest kontrolowane przez siły Hezbollahu. Zdaniem libańskiego Ministerstwa Zdrowia atak pochłonął aż 50 ofiar śmiertelnych. Ministerstwo zaapelowało też do szpitali na południu kraju, by powstrzymały się od działań, które można przełożyć, by zrobić miejsce dla rannych.
Rzecznik Izraelskiej armii Daniel Hagari na pytanie, czy ostrzeżenia do mieszkańców południowego Libanu zapowiadają ofensywę lądową, odpowiedział: „obecnie skupiamy się tylko na działaniach powietrznych”.
Fala powodziowa w Nowej Soli jest niższa niż przewidywano. Wojewoda lubuski jest zadowolony z przygotowania służb do powodzi
Według informacji podanych rano przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej woda przekroczyła stan alarmowy na 25 stacjach hydrologicznych, a stan ostrzegawczy – na 18. Fala powodziowa przechodzi dziś przez Nową Sól, ale stan Odry jest tam niższy niż prognozowano. O godzinie 4.30 stan wody w Nowej Soli wskazywał 644 centymetry.
Dziś w województwie śląskim stan alarmowy przekraczała tylko Odra na wodowskazie w Krzyżanowicach. W kilku innych miejscach mamy też przekroczone były stany ostrzegawcze, ale tendencja jest spadkowa.
„Przygotowaliśmy się do tego kryzysu najlepiej, jak było można – ocenia Nesterowicz. – Uważam, że nigdy wcześniej region nie był tak dobrze przygotowany na wielką wodę. Wszystkie służby zadziałały świetnie: bardzo dobra współpraca mieszkańców, strażaków OSP i PSP, żołnierzy” – mówił dziś wojewoda lubuski Tomasz Nesterowicz.
Według prognozy zagrożeń hydrologicznych jeszcze dziś i jutro występować będzie trzeci stopień zagrożenia na ograniczonym obszarze województw lubuskiego, wielkopolskiego i dolnośląskiego. Na środę 25 września prognozy zagrożeń mówią już tylko o suszy hydrologicznej na północy Polski.
„Z całą pewnością mówimy o dziesiątkach miliardów złotych” – mówi minister finansów o stratach powodziowych. Rząd jest gotowy na nowelizację budżetu
„Jeżeli chodzi o nowelizację budżetu, to z całą pewnością powódź zwiększa prawdopodobieństwo nowelizacji budżetu w tym roku. Również trzeba powiedzieć jasno, że konieczne będzie na przykład zwiększenie specjalnych rezerw w budżecie na rok 2025 i takie działania będą podejmowane” – powiedział w wywiadzie dla Radia Zet minister finansów Andrzej Domański.
Rząd pracuje też nad ustawami o pomocy obszarom objętym powodziami.
„Będziemy na rządzie, myślę jeszcze w tym tygodniu w Sejmie przyjmować cały bardzo szeroki pakiet ustaw dotyczących dotyczący pomocy, pomocy powodzianom” – mówił minister.
W sobotę podczas spotkania z wojewodami poszkodowanych powodzią województw premier Donald Tusk zapewniał, że Polska nie będzie oszczędzać na odbudowie po powodzi.
„Musimy (...) przygotowywać ten wielki plan odbudowy, który jest naszym zobowiązaniem i już narodową ambicją, żeby rzeczywiście (...) dokładnie wiedzieć, co uległo zniszczeniu, żeby pierwsza pomoc dotarła do naprawdę potrzebujących – a później, żeby ruszyć z wielkim rozmachem do tej odbudowy plus” – mówił Tusk.
Na razie rząd przeznaczył 2 mld zł z budżetu na pomoc i odbudowę po powodzi. Minister Domański zdaje sobie jednak sprawę, że to zdecydowanie za mało.
„To kropla w morzu potrzeb. Tych pieniędzy będzie potrzeba zdecydowanie więcej. W tej chwili jeszcze trwa szacowanie strat, wojewodowie przesyłają swoje szacunki, ale wiem, że nie są to jeszcze szacunki kompletne. Mamy komunikat od wojewody dolnośląskiego o takim wstępnym szacowaniu na kwotę blisko 4 mld zł, więc z całą pewnością mówimy o dziesiątkach miliardów złotych” – mówił Domański w Radiu Zet.
Według ekonomistów banku Santander koszty powodzi mogą osiągnąć 0,5-1 proc. polskiego PKB. To podobny stosunek jak w 2010 roku (0,9 proc.) i znacznie mniej niż w 1997 roku (2,7 proc. PKB), gdy Polska gospodarka wciąż budziła się z kryzysu początku lat 90. Górna granica tego przedziału oznaczałaby około 35 mld zł.
Przewodniczący PKW Sylwester Marciniak uważa, że w sprawie utraty subwencji przez PiS przepisy są jednoznaczne. Teraz wszystko zależy od reakcji PKW na skargę PiS do SN
Na rozpoczynającym się dziś posiedzeniu Państwowej Komisji Wyborczej rozpocznie się proces rozliczania sprawozdań finansowych partii politycznych za 2023 rok. W pierwszej kolejności PKW zajmie się sprawozdaniami mniejszych partii, które nie brały udziału w podziale mandatów parlamentarnych. W dalszej kolejności Komisja musi zdecydować też, czy PiS przysługuje jakakolwiek subwencja. PKW odrzuciła bowiem wcześniej sprawozdanie PiS. Stwierdziła, że ze strony komitetu wyborczego PiS doszło do naruszeń przepisów kodeksu wyborczego aż na 3,6 mln zł. Dokładnie omawialiśmy tę sprawę tutaj.
Przewodniczący PKW Sylwester Marciniak uważa jednak, że decyzja o ostatecznej utracie subwencji jest niemal przesądzona.
„W przypadku PiS to jest właściwie ”automat„, przepis jest jednoznaczny. Sprawozdania pozostałych komitetów partyjnych zostały przyjęte. I my już do tego nie wracamy, przepisy Kodeksu wyborczego nie pozwalają na to” – mówi Marciniak w wywiadzie dla money.pl.
PiS od decyzji się odwołało, w zwiazku z tym na razie subwencję otrzymuje, ale obniżoną. Marciniak zwraca uwagę, że jeżeli SN uznałby skargę PiS, to PKW powinna ją według przepisów uznać i zezwolić na wypłacenie subwencji dla PiS. Ale w tej sprawie decydować będzie nieuznawana przez rząd i europejskie trybunały izba SN. A to może sprawić, że sędziowie PKW nie uznają tej decyzji i zagłosują przeciwko uznaniu skargi SN.
W wywiadzie Marciniak wskazuje na to, że jego zdaniem PKW ma niewystarczające narzędzia prawne, by skutecznie kontrolować przebieg procesu wyborczego. „W mojej ocenie jest to sytuacja nieklarowna i bezprecedensowa” – mówi szef PKW.
Na pytanie czy w związku z wątpliwościami Marciniak rozważa dymisję, odpowiedział:
„Zastanawiam się. Tak byłoby najłatwiej, ale czy najlepiej? Po uchwale w sprawie PiS otrzymałem kilkadziesiąt e-maili, część z nich wręcz agresywnych. I to maile zarówno z lewej, jak i z prawej strony – z pytaniami, dlaczego się wstrzymałem w głosowaniu. A ja się wstrzymałem dlatego, że jestem za wręcz drobiazgową kontrolą, lecz w pierwszej kolejności trzeba nam dać instrumenty prawne do takiej kontroli”.
Brandenburgia nie padła jednak łupem skrajnie prawicowej AfD. SPD tryiufuje, ale problemy pozostają – AfD zdobyła rekordowy odsetek głosów
Sondaże w niemieckiej Brandenburgii od roku pokazywały przewagę skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (Alternativ für Deutchland, AfD). Wczorajsze wybory do tamtejszego parlamentu regionalnego skończyły się jednak innym wynikiem. Zwycięża w nich socjaldemokratyczna SPD, która rządzi landem od 1990 i jest największą partią koalicji rządzącej dziś krajem.
Ostatecznie próg wyborczy przekroczyły cztery komitety:
Dotychczas SPD współrządziła regionem z Zielonymi. Ci zdobyli teraz jedynie 4,1 proc. głosów i nie przekroczyli progu wyborczego. Ich wyborcy musieli przenieść swoje głosy albo na nowy na scenie wyborczej Sojusz Sary Wagenknecht lub wsparli SPD, by ta pokonała AfD. Partia Wegknecht powstała na początku tego roku i tworzą ją przede wszystkim byli członkowie Die Linke, partii lewicowej i prorosyjskiej.
„To był pościg, jakiego nigdy nie widzieliśmy w historii naszego landu. Naszym celem od początku było to, by nasz land nie nosił wielkiego brunatnego stempla” – mówił podczas wieczoru wyborczego Dietmar Woidke, premier Brandenburgii z SPD. Wybory były uważnie obserwowane przez cały kraj i Europę. Porażka w Brandenburgii byłaby dla rządzącej krajem SPD dużą porażką. Szczególnie po wyborach z 1 września w Turyngii, gdzie AfD wygrała zdecydowanie z 32,8 proc.
Skrajna prawica osiągnęła jednak dobry wynik, o ponad pięć punktów procentowych lepszy niż cztery lata wcześniej. W partii, przynajmniej oficjalnie, panują dobre nastroje pomimo braku zwycięstwa. Współprzewodnicząca partii Alice Weidel uważa, że to jej partia jest faktycznym zwycięzcą wieczoru wyborczego.
Frekwencja wyniosła 72,9 proc, o 11,6 punktu procentowego więcej niż pięć lat wcześniej.