Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Polska pomogła USA po 11 września 2001 roku, nigdy nie wysłała Ameryce rachunku – pisze polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w „New York Times'ie”
Amerykański dziennik „New York Times” opublikował w swoim dziale opinii artykuł polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.
Polski minister przypomina w tekście przemówienie Donalda Trumpa z Warszawy z 2017 roku. Amerykański prezydent mówił wówczas, że sojusz transatlantycki jest tak silny, jak nigdy dotąd. Ale jednocześnie przestrzegał – Europa musi zainwestować własne pieniądze w swoje bezpieczeństwo.
Sikorski przypomniał, że gdy podczas swojej pierwszej kadencji Trump wymagał od krajów NATO, by wydawały na obronność co najmniej 2 proc. swojego PKB, Polska był jednym z pięciu krajów spełniająych ten warunek. W styczniu tego roku Trump powiedział, że kraje sojuszu powinny wydawać aż 5 proc. PKB na ten cel. Sikorski przypomina, że Polska jest blisko tej granicy.
Szef polskiej dyplomacji podkreśla jednak, że NATO nie jest tylko i wyłącznie oparte na pomocy USA dla innych krajów.
„Sojusz transatlantycki nigdy nie był ulicą jednokierunkową. Stany Zjednoczone wspierały europejską obronność przez dziesięciolecia po II wojnie światowej, ale jedyny raz, gdy powołano się na artykuł 5 NATO, nastąpił w odpowiedzi na [zamachy terrorystyczne] 11 września, gdy sojusznicy przyszli Stanom Zjednoczonym na pomoc. Polska wysłała brygady do Afganistanu i Iraku i utrzymywała je tam przez niemal dwie dekady. Nigdy nie wysłała rachunku” – pisze w tekście skierowanym do amerykańskich czytelników Sikorski.
I przypomina, że potencjalnych wrogów sojuszu jest wielu – wśród nich wymienia Rosję, Iran, Chiny i Koreę Północną.
„Nasi przeciwnicy chcą, byśmy byli podzieleni, zatopieni w gospodarczych sporach i niezdolni do bycia liderem. Zamiast tego powinniśmy kontynuować drogę partnerstwa, pokoju przez siłę, jako przyjaciele i sojusznicy” – kończy Sikorski.
„Zamierzam zwrócić się do wszystkich krajów NATO o zwiększenie wydatków na obronność do 5 proc. PKB, co powinno było stać się lata temu. Było to tylko 2 proc. i większość krajów nie płaciła, dopóki się nie pojawiłem” – mówił w styczniu do uczestników Światowego Forum Ekonomicznego w Davos Donald Trump.
Szacunki NATO mówią, że osiem krajów sojuszu nie przekracza nawet 2 proc. PKB. Powyżej 3 proc. wydają jedynie Polska, USA, Estonia, Łotwa i Grecja. Nie jest jasne, czy Trump postuluje też, by tak silnie zwiększyć amerykańskie wydatki na obronność, czy zamierza wymagać tego tylko od sojuszników w NATO, i w jaki sposób miałby egzekwować brak osiągnięcia tak wysokiego pułapu.
Polityka Trumpa wobec NATO i wobec partnetów handlowych jest spójna z jego koncepcją polityki zagranicznej, by stawiać na swoiście rozumiany gospodarczy interes wewnętrzny USA nawet kosztem dobrych stosunków z najbliższymi sojusznikami. W weekend Trump zapewnił, że zamierza nałożyć wysokie cła na produkty z Unii Europejskiej. Jako powód amerykański prezydent podaje to, że UE „przekroczyła granice” a USA zostało oszukane „przez praktycznie każdy kraj na świecie”.
Od 21 stycznia trwa izraelska operacja na połnocy Zachodniego Brzegu, przede wszystkim w Dżeninie. Burmistrz miasta obawia się katastrofy humanitarnej
Prezydent Autonomii Palestyńskej Mahmud Abbas potępił działania izraelskiej armii na Zachodnim Brzegu jako „czystkę etniczną”. Rzecznik Autonomii Nabil Abu Rudeine przekazał w oświadzczeniu, że Autonomia „potępia rozszerzenie wojny z Palestyńczykami przez władze okupacyjne na Zachodni Brzeg w celu realizacji planu przesiedlenia palestyńskch obywateli i czystki etnicznej”.
21 stycznia, tuż po wejściu w życie porozumienia o zawieszeniu broni z Hamasem w Strefie Gazy, izraelska armia rozpoczęła operację o kryptonimie „Żelazny Mur” w Dżeninie na północy Zachodniego Brzegu. Palestyńska agencja prasowa Wafa informuje, że w wyniku operacji zginęło już 25 osób (cytowany komunika nazywa z imienia i nazwiska dwóch starszych mężczyzn zastrzelonych przez izraelską armię), a 15 tys. zostało wysiedlonych ze swoich domów. W komunikacie czytamy też o wysadzeniu 20 budynków – w wyniku eksplozji ucierpiał także lokalny szpital. Według palestyńskiego Ministerstwa Zdrowia od początku roku z rąk izraelskiej armii zginęło na Zachodnim Brzegu już 70 osób.
Burmistrz Dżeninu Mohamed Dżarar powiedział dla Wafy:
„Stoimy prze katastrofą humanitarną w Dżeninie, szczególnie w przypadku kontynuowania ewakuacji obywateli i zmuszania ich do ucieczki. Władze okupacyjne zmusiły około 300 osób do opuszczenia własnych mieszkań [...] w sobotę wieczorem”.
Zdaniem burmistrza największym wyzwaniem jest obecnie znalezienie schronienia dla wysiedlonych.
Według izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu operacja ma na celu eliminację terrorystów działających w Dżeninie. Głównym przeciwnikiem na tym terenie jest powstała w 2021 roku stowarzyszona między innymi z Brygadami al-Kassam (zbrojnym ramieniem Hamasu) organizacja Brygady Dżeninu.
Działania izraelskiej armii skupione są w obozie dla uchodźców w Dżeninie, gdzie mieszka kilkanaście tysięcy osób. Chodzi o uchodźców po wojnie arabsko-izraelskiej z 1948 roku i ich potomków. W samym mieście Dżenin, jednym z większych na Zachodnim Brzegu, mieszka ponad 100 tys. osób.
Po 7 października 2023 roku Zachodni Brzeg, gdzie mieszka około trzech milionów Palestyńczyków, umykał centrum uwagi światowej opinii publicznej. W tym czasie jednak wzmożyły się tam bezkarne ataki izraelskich osadników na palestyńskich mieszkańców. Na Zachodnim Brzegu mieszka dziś kilkaset tysięcy (istnieją szacunki między 500 tys. a 750 tys.) izraelskich osadników.
Ich motywacje do osiedlania się na okupowanej przez Izrael ziemi są bardzo różne – od ekonomicznych (tańsze domy i mieszkania) do religijnych i mesjanistycznych (ziemia należy się Izraelowi, bo tak przekazał Bóg). Nie wszyscy osadnicy są zradykalizowani i agresywni, ale od października 2023 roku Al Dżazira zarejestrowała ponad 1,8 tys. ataków na Palestyńczyków – mniej więcej cztery dziennie. To brutalizuje i tak trudne życie na wielu terenach Zachodniego Brzegu i popycha część Palestyńczyków w ręce radykalnych organizacji.
W wyniku porozumień z Oslo z 1993 roku Zachodni Brzeg podzielony jest na trzy strefy o różnym stopniu autonomii. Strefa C, która obejmuje ponad 60 proc. ziemi, to pełna kontrola administracyjna Izraela. Według porozumienia sprzed ponad trzech dekad kolejne strefy miały być oddawane pod władzę Autonomii Palestyńskiej, a na końcu miało dojść do stworzenia palestyńskiego państwa. Nigdy jednak nie udało się doprowadzić do porozumienia w kwestii kolejnych kroków.
Dziś ewentualne porozumienie i państwo palestyńskie jest bardzo odległe. Część urzędników z amerykańskiej administracji Donalda Trumpa uważa, że Izrael ma prawo do tej ziemi wynikające z pism religijnych. Nominat Trumpa na ambasadora USA w Izraelu, Mike Huckabee uważa, że nie istnieje coś takiego jak Zachodni Brzeg. Huckabee nazywa te ziemie Judeą i Samarią i zaprzecza izraelskiej – jego zdaniem jedynymi okupantami tych ziem byli... Babilończycy.
Na europejskich giełdach po poniedziałkowym otwarciu dominują kiepskie nastroje. To reakcja na ogłoszenie ceł USA wobec Meksyku, Kanady i Chin oraz zapowiedź ruchu wobec Unii Europejskej
Europejskie rynki reagują dziś na ogłoszone w sobotę przez prezydenta USA Donalda Trumpa cła nałożone przez Stany Zjednoczone na Meksyk i Kanadę, oraz zamiar powtórzenia ruchu wobec Unii Europejskiej.
Wyniki zachodnioeuropejskich indeksów najważniejszych spółek pokazują, że inwestorzy widzą przed sobą niepewną przyszłość. Niemiecki DAX spadł na otwarciu niemieckiej giełdy we Frankfurcie o 2 proc. Francuski CAC 40 zaliczył niemal identyczny spadek, o 1,9 proc. Hiszpański IBEX to spadek o 1,7 proc., Włoski FTSE MIB – o 1,4 proc. Polski WIG20, chociaż zaliczył bardzo dobry styczeń, to luty otwiera tak, jak giełdy zachodnie, a nawet z głębszym spadkiem o 2,9 proc.
Akcje europejskich producentów samochodów zaliczyły duże spadki. Volkswagen, BMW, Porsche, Volvo Cars, Stellantis i Daimler Truck – wartość wszystkich tych spółek spadła między pięć a sześć procent.
Rosną też ceny ropy – amerykańska Texas West Intermediate niemal o 2 proc., ropa Brent o nieco ponad jeden procent.
W sobotę prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump ogłosił wprowadzenie 25-procentowych ceł na większość importowanych towarów z Kanady i Meksyku oraz dodatkowe 10-procentowe cła na towary z Chin. Kanadyjska ropa naftowa została objęta niższą stawką w wysokości 10 procent. Cła mają wejść w życe od wtorku 4 lutego.
Trump zapowiedział też, że podobne cła nałoży na Unię Europejską.
„Czy nałożę cła na Unię Europejską? Chcesz prawdziwą odpowiedź, czy powinienem dać ci odpowiedź polityczną?” – mówił amerykański 1 lutego, odpowiadając na pytania dziennikarzy podczas ceremonii podpisania rozporządzenia ustanawiającego Douga Burguma nowym ministrem zasobów wewnętrznych. „Oczywiście, tak” -potwierdził.
I dodawał, że „Unia Europejska potraktowała nas strasznie. Nie biorą naszych samochodów, nie biorą produktów rolnych. Mamy deficyt w relacjach z UE”. Prezydent USA zdaje sobie sprawę, że nałożenie takich ceł może prowadzić do krótkoterminowych zakłóceń gospodarczych. Ale dodał też, że nie zamierza przejmować się krótkoterminowymi skutkami tych działań.
To realizacja zapowiedzi z kampanii wyborczej i znacznie silniejszy krok niż podczas pierwszej kadencji. Wówczas agresywna polityka handlowa wymierzona była głównie w Chiny, a zakres ówczesnych ceł był mniejszy.
„Eskalacja wojny handlowej może osłabić globalny wzrost gospodarczy i doprowadzić do podwyższonej zmienności na rynkach finansowych. USA jako gospodarka o wysokiej konsumpcji i uzależniona od importu, może ponieść poważne konsekwencje w postaci wzrostu cen i spowolnienia gospodarczego. Rykoszetem dostanie cała globalna gospodarka” – ocenia na naszych łamach potencjalne konsekwencje polityki Donalda Trumpa ekonomista Łukasz Rachel.
Oficjalnie Trump wprowadzenie ceł uzasadniał koniecznością walki z nielegalną migracją i przemytem fentanylu do USA z Meksyku i Kanady. Ale w przypadku Kanady te problemy są marginalne. Przyczyn trzeba więc szukać gdzieś indziej – w chęci renegocjacji umowy o wolnym handlu między tymi krajami, czy w chęci przywrócenia jak największej części produkcji przemysłowej do USA.
Szefowa resortu funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz i minister rozwoju Krzysztof Paszyk od soboty wymieniają się wpisami w mediach społecznościowych o wydatkach na budownictwo społeczne. Chodzi o pół miliarda, które zamiast na mieszkania, poszło na pomoc dla powodzian
W sobotę 1 lutego doszło do wymiany zdań na portalu X (dawny Twitter) pomiędzy ministrą Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz z Polski 2050 a ministrem Krzysztofem Paszykiem z PSL.
Poszło o finansowanie budownictwa społecznego. Pełczyńska-Nałęcz napisała na platformie X, że zwiększenie dostępności mieszkań było zobowiązaniem całej Koalicji 15 października.
Dlatego w koalicyjnym budżecie na 2024 rok, zagwarantowano 1,1 mld zł na budownictwo społeczne, a pod koniec 2024 r., przy aprobacie ministra finansów, obiecano samorządom kolejny miliard złotych na ten cel.
“Tymczasem właśnie »tylnymi drzwiami«, obcięto środki na społeczne budownictwo do zaledwie 618 mln zł. To 4 razy mniej niż za rządów PiS w 2023!” – alarmuje Pełczyńska-Nałęcz.
Ministra zapowiedziała, że Polska 2050 złoży ustawę zwiększającą limity Funduszu Dopłat o 1 mld złotych i oczekuje poparcia tej inicjatywy przez koalicjantów.
“A pieniądze na budownictwo społeczne powinny wrócić tam, gdzie były – na budowę mieszkań na tani wynajem” – podsumowała szefowa resortu funduszy i polityki regionalnej.
Na apel ministry odpowiedział minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk. To nie tylko kolega z rządu Pełczyńskiej, ale wyborczy koalicjant jej partii – reprezentowane przez Paszyka PSL tworzy z Polską 2050 Trzecią Drogę.
„Pani Minister, środki, o których Pani pisze, zostały przekazane na pomoc dla poszkodowanych w ubiegłorocznej powodzi – konkretnie na odbudowę ich mieszkań. Oczywiście będziemy szukać pieniędzy na budownictwo społeczne. Możemy zawsze o tym porozmawiać. Serdecznie zapraszam” – napisał Paszyk.
Ministra skorzystała z zaproszenia do rozmowy i w kolejnym wpisie na X podkreśliła, że pomoc ofiarom powodzi należy się bezdyskusyjnie, ale nie powinny to być pieniądze przeznaczone na budownictwo społeczne.
“Są różne wydatki, z których można ciąć, np. TVP i Fundusz Kościelny, rozmaite rezerwy. Czy naprawdę trzeba ciąć z obszaru, który Polacy uważają za kluczowy dla ich jakości życia?
Czy naprawdę, w czasie gdy nasza gospodarka dobrze się rozwija, ambitna polityka mieszkaniowa koalicji to 600 mln zł? To 4 razy mniej, niż na społeczne budownictwo przeznaczył w 2023 PiS”
- podkreślała Pełczyńska-Nałęcz.
Szymon Hołownia zapytany przez dziennikarzy o wymianę zdań ministrów podkreślił, że pieniądze na budownictwo społeczne “muszą się w budżecie znaleźć, w takiej wysokości, na jaką się umówiliśmy”.
“Jeżeli nie będziemy mieli mieszkań, to nie będziemy mieli dzieci. Jeżeli nie będziemy mieli dzieci, to nie będziemy mieli rynku pracy. Jeżeli nie będziemy mieli rynku pracy, to będziemy mieli problemy migracyjne. Będziemy mieli problemy z wysokością emerytur” – tłumaczył lider Polski 2050.
“Obiecaliśmy to ludziom, że tych mieszkań będzie więcej, więc musimy je po prostu zbudować. To jest nasze zobowiązanie, a nie przedmiot do toczenia jakichś wojen na Twitterze” – zakończył Hołownia.
Tuż po powodzi OKO.press rozmawiało z ministrą Pełczyńską-Nałęcz o pomocy dla powodzian w odbudowywaniu zniszczonych mieszkań. Środki na ten cel miały być przekierowane z unijnego funduszu spójności.
“Będzie prefinansowanie inwestycji zamiast ich refinansowania, nie będzie potrzeba do tego wkładu własnego, gdyż 100 procent środków będzie z funduszy europejskich. Będzie także dużo prostszy i szybszy tryb składania wniosków i uzyskania finansowania” – tłumaczyła szefowa resortu funduszy i polityki regionalnej.
Ministra tłumaczyła także, dlaczego Koalicja 15 października powinna inwestować w budownictwo społeczne, a nie w program kredyt 0 proc. forsowany przez KO i PSL.
“Skutkiem wprowadzenia kredytu 0 proc. jest znaczny wzrost cen mieszkań, ale też drenaż, bo kiedy środki nie idą na budownictwo społeczne, nie ma zachęty do tego, żeby ludzie zostawali w średnich czy mniejszych miejscowościach. Bo tam nie ma budownictwa deweloperskiego”.
Ministra tłumaczyła także, kiedy i na jakich warunkach najemcy mieszkań społecznych mogliby je wykupywać, i ile takich mieszkań mogłoby powstać z pieniędzy z KPO.
Całą rozmowę z Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz przeczytasz tutaj:
„Prezydent powinien wyznaczać kierunki, a nie tylko stać z boku i czekać aż ktoś przyniesie mu ustawę do podpisania” – zapowiada kandydatka Lewicy w wyborach prezydenckich
„Łączy nas więcej” – to hasło wyborcze Magdaleny Biejat, kandydatki Lewicy na prezydentkę Polski.
„Przy wszystkich różnicach, jakie nas dzielą, warto szukać rzeczy wspólnych. Pracownicy są silniejsi w związku zawodowym. Kobiety są w stanie obalać rządy, kiedy wspólnie wyjdą na ulicę. Kraje europejskie, tylko zjednoczone, będą w stanie odpowiedzieć na wyzwania, które przed nimi stoją” – tłumaczyła Biejat podczas konwencji.
Kandydatka Lewicy rozpoczęła przemówienie od skrytykowania swoich kontrkandydatów za próby upodabniania się do Donalda Trumpa.
„Administracja Trumpa to ucieleśnienie tego, z czym walczę. Polityki budowanej na strachu, manipulacji i uprzywilejowaniu najbogatszych kosztem zwykłych ludzi”
Biejat uderzyła także w „cyfrowych oligarchów” takich jak właściciela Twittera (obecnie X) oraz twórcy Facebooka Marka Zuckerberga.
"Nie zgodzilibyśmy się, żeby Elon Musk zmieniał nam kanały w telewizji, a Mark Zuckerberg wybierał gazety do czytania. A tak właśnie działają algorytmy mediów społecznościowych.
Albo to się zmieni, albo cyfrowi giganci, także ci jawnie wspierani przez amerykańską administrację ,będą musieli zniknąć z europejskiego rynku" – mówiła Biejat i przechodząc do przedstawienia planu na swoją prezydenturę.
"Polska nie będzie krajem, w którym garstka miliarderów rządzi większością, w którym odmawia się praw kobietom i mniejszościom, w której kwestionuje się naukę i odwraca plecami do planety.
Moja prezydentura to gwarancja innej polityki, opartej na sprawiedliwości, solidarności i demokracji".
Kandydatka Lewicy chce przekonać do siebie wyborców programem społecznym, m.in. lepszą ochroną praw pracowniczych, większą dostępność mieszkań i walką z wykluczeniem komunikacyjnym.
„Pracownicy muszą czuć, że państwo ich wspiera. Wreszcie po raz pierwszy od 20 lat, dzięki ministrze Dzieminowicz-Bąk z Lewicy zostanie zmieniona definicja mobbingu, aby można było rzeczywiście pracowników przed mobbingiem chronić” – mówiła Biejat.
Pomysłem na poprawę sytuacji w mieszkalnictwie ma być tzw. Piątka Lewicy:
Podczas niedzielnej konwencji poparcia Magdalenie Biejat udzielił Waldemar Witkowski, kandydat Unii Pracy w wyborach prezydenckich w 2020 roku (0becnie senator Lewicy).