Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Odbył się pierwszy etap wymiany niektórych kategorii jeńców wojennych pomiędzy Rosją a Ukrainą w formacie „wszyscy na wszystkich”. Strony uzgodniły wymianę 2 czerwca podczas negocjacji pokojowych w Stambule.
Według ukraińskiej Centrali Koordynacyjnej ds. Postępowania z Jeńcami Wojennymi w ramach pierwszego etapu wymiany do domu wrócili najmłodsi żołnierze – do 25. roku życia. Wśród zwolnionych dziś są marynarze, żołnierze Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Sił Powietrzno-Szturmowych, Straży Granicznej, Gwardii Narodowej i Państwowej Służby Transportu Specjalnego. Jak zaznacza Centrala Koordynacyjna, wszyscy uwolnieni żołnierze to szeregowi i podoficerowie.
Wśród żołnierzy, którzy wrócili do Ukrainy, są obrońcy Mariupola, którzy spędzili ponad trzy lata w niewoli.
To już 66. wymiana jeńców od początku wojny pełnoskalowej. Według danych Centrali Koordynacyjnej w ramach poprzednich 65 wymian do Ukrainy wróciło 5757 obywateli Ukrainy. Na razie ukraińskie władze nie ujawniają, ilu żołnierzy dziś wróciło z rosyjskiej niewoli.
„Ze względów bezpieczeństwa ostateczna liczba uwolnionych osób zostanie podana do wiadomości publicznej po zakończeniu procesu wymiany” – zaznacza Centrala Koordynacyjna.
Prezydent Zełenski w mediach społecznościowych poinformował, że rozpoczęta dziś wymiana potrwa kilka dni.
„Proces ten jest dość skomplikowany, istnieje wiele delikatnych szczegółów, a negocjacje prowadzimy praktycznie każdego dnia. Mamy nadzieję, że porozumienia w kwestiach humanitarnych osiągnięte podczas spotkania w Stambule zostaną w pełni wdrożone. Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby sprowadzić wszystkich z powrotem” – napisał Zełenski.
Według ukraińskiej Centrali Koordynacyjnej trwają prace nad realizacją nad wymianą kolejnych kategorii jeńców oraz repatriacją ciał żołnierzy, którzy zginęli w obronie ojczyzny.
Podczas negocjacji 2 czerwca w Stambule Rosja i Ukraina uzgodniły kolejną wymianę jeńców wojennych, która dotyczy dwóch kategorii – ciężko rannych i ciężko chorych wedle formuły „wszyscy na wszystkich”, żołnierzy do 25 lat. Zgodzili się też na wymianę 6 tysięcy ciał poległych żołnierzy po obu stronach.
7 czerwca doradca Putina oraz przewodniczący rosyjskiego zespołu negocjacyjnego Władimir Miediński, ogłosił, że strona ukraińska „nieoczekiwanie odłożyła” wymianę jeńców i ciał poległych żołnierzy. Jak pisała w OKO.press Agnieszka Jędrzejczyk, propaganda rosyjska zaczęła wtedy pokazywać ciężarówki pełne worków z ciałami żołnierzy, które Rosjanie dostarczyli pod granicę. Wmawiała, że Ukraina nie chce przyjmować swoich poległych.
Ukraińska Centrala Koordynacyjna temu zaprzecza. Problemy stwarza Rosja, która próbowała przekazać Ukrainie jeńców z innych kategorii niż umówione. W sprawie wymiany ciał poległych nie ustalono jeszcze daty. Miało to jednak nastąpić po wymianie jeńców. Centrala Koordynacyjna podkreślała, że „strona rosyjska uciekła się do jednostronnych działań, które nie zostały uzgodnione w ramach wspólnego procesu”.
„Niestety, zamiast konstruktywnego dialogu po raz kolejny mamy do czynienia z manipulacjami. Jesteśmy zainteresowani realnym rezultatem – powrotem naszych więźniów i ciał naszych poległych (...). Wzywamy stronę rosyjską do zaprzestania brudnych gierek i powrotu do konstruktywnej pracy na rzecz powrotu ludzi do obu stron” – powtórzyła ukraińska Centrala Koordynacyjna.
Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego Kyryło Budanow w niedzielę 8 czerwca napisał w mediach społecznościowych, że Ukraina przestrzega porozumień, a decydować o tym, kto ma wrócić do domu, nie może wyłącznie jedna – rosyjska – strona. Według szefa ukraińskiego wywiadu rozpoczęcie działań repatriacyjnych zaplanowano na tydzień 9-15 czerwca, o czym upoważnione osoby zostały poinformowane już 3 czerwca.
Podczas konferencji prasowej 4 czerwca prezydent Zełenski podkreślał, że przed wymianą strona rosyjska powinna najpierw przekazać Ukrainie listy osób, które planuje zwrócić. Po pierwszej rundzie negocjacji w Stambule 16 maja, kiedy strony uzgodniły dużą wymianę jeńców – 1000 na 1000 (880 żołnierzy oraz 120 cywili – choć międzynarodowe prawo humanitarne zakazuje wymian cywili i nie ma mechanizmów takich wymian) i która była zrealizowana w trzech etapach – od 23 do 25 maja, Rosja sama zadecydowała kogo odda.
Jak dowiedzieli się dziennikarze Suspilnego, według organizacji „Obrona Więźniów Ukrainy”, ponad połowa (z 120) cywilów, których Rosjanie uwolnili, to więźniowie z ukraińskim obywatelstwem, którzy w Rosji byli skazani za przestępstwa niezwiązane z wojną.
„Co najmniej 15 z nich to więźniowie, którzy odbywali karę w koloniach w okupowanych częściach obwodów chersońskiego i mikołajowskiego. Kolejnych 50 to obywatele Ukrainy, którzy mieszkali w Rosji i zostali tam skazani w poprzednich latach. Po odbyciu kary władze rosyjskie miały deportować ich do ojczyzny, ale zamiast tego przetrzymywały ich w ośrodkach dla cudzoziemców przebywających w Rosji nielegalnie” – pisze Suspilne. „Rosjanie wykorzystali ich w tej wymianie w sposób, który był nieoczekiwany zarówno dla ukraińskich władz, jak i samych więźniów”. Jeden z bohaterów tekstu Suspilnego, Ołeksandr z Charkowszczyzny, przyznał dziennikarzowi, że choć warunki więzienne w Rosji są „mało pozytywne”, to „byłoby lepiej, gdyby zamiast nas wysłano chłopaków, którzy walczyli. [...] Nasi chłopcy walczyli za kraj, a cierpią w niewoli”.
W procesie repatriacji ciał poległych Rosjanie również próbują namieszać. Według Zełenskiego Rosja zidentyfikowała tylko 15-20 proc. zabitych, których zamierza oddać Ukrainie.
„Strony zgodziły się zapewnić dokładną identyfikację, ponieważ Ukraina nie spekuluje na temat swoich wojskowych, zarówno żywych, jak i martwych. Ważne jest, aby uzyskać ciała ukraińskie, a nie rosyjskie, których Moskwa chce się pozbyć – takie przypadki już się zdarzały”
– mówił prezydent Ukrainy.
Przeczytaj także:
Od piątku w Los Angeles aresztowano ponad 150 osób. Amerykanie protestują przeciwko agresywnej polityce imigracyjnej Trumpa i deportacjom migrantów
Protesty przeciwko polityce imigracyjnej Donalda Trumpa i zamieszki w Los Angeles, drugim największym mieście Stanów Zjednoczonych nie ustają.
W nocy z niedzieli na poniedziałek policja nakazała demonstrantom opuszczenie centrum Los Angeles. Lokalni funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego do rozproszenia protestó. Władze Kalifornii zażądały wycofania żołnierzy Gwardii Narodowej. O ich rozmieszczeniu w mieście, wbrew woli lokalnych władz, zdecydował prezydent Donald Trump. Gubernator Kalifornii Gavin Newsom, członek Partii Demokratycznej, stwierdził, że ruch Trumpa miał na celu „wywoływanie chaosu i przemocy”.
W niedzielę wieczorem Donald Trump napisał w swojej sieci społecznościowej Truth Social:
„Świetna robota Gwardii Narodowej w Los Angeles po dwóch dniach przemocy, starć i niepokojów. Mamy niekompetentnego gubernatora (Newscum) i burmistrza (Bass), którzy, jak zwykle [...] nie byli w stanie poradzić sobie z zadaniem. Te protesty radykalnej lewicy, prowadzone przez podżegaczy i często opłacanych awanturników, NIE BĘDĄ TOLEROWANE”.
Członkowie Gwardii Narodowej w większości unikali starć z demonstrantami, ale w niedzielę wieczorem doszło do starć w centrum miasta. Szef policji w Los Angeles Jim McDonnell stwierdził, że starcia są coraz brutalniejsze. Jego zdaniem odpowiadają za nie nie osoby protestujące przeciwko polityce imigracyjnej Donalda Trumpa, ale „ludzie, którzy robią to ciągle”. McDonnell przyjął też odmienne od gubernatora Newsoma stanowisko w sprawie obecności w LA Gwardii Narodowej. Przekazał mediom, że chociaż początkowo nie zamierzał wzywać pomocy ze strony tej formacji, to obecnie uważa, że stanowisko to wymaga ponownego przemyślenia.
Od piątku w LA aresztowano około 150 osób. W większości miejsc tej amerykańskiej metropolii jest jednak spokojnie, zamieszki koncentrują się w pojedynczych miejscach.
Protesty są bezpośrednią reakcją na nalot funkcjonariuszy Urzędu Celno-Imigracyjnego (Immigration and Customs Enforcement, ICE) na trzy lokalizacje w Los Angeles i aresztowanie około stu osób. Administracja prezydenta Trumpa od samego początku kadencji w styczniu 2025 zaczęła egzekwować nową politykę imigracyjną. Trump w kampanii obiecał rozwiązać problem „nielegalnej imigracji” i od stycznia ICE masowo aresztuje i deportuje tysiące osób z niejednoznacznym statusem prawnym.
Administracja Trumpa podejmuje próby deportacji imigrantów bez odpowiedniego procesu. Ofiarami tej polityki i nalotów są także aktywiści i osoby, które w USA przebywają legalnie, ale zdaniem administracji Trumpa wyrażają poglądy sprzeczne z amerykańskim interesem bezpieczeństwa (np. propalestyńskie).
Symbolem protestów stała się flaga Meksyku – wielu aresztowanych i zangrożonych aresztowaniem lub deportacją pochodzi z sąsiadującego z Kalifornią kraju. Prezydentka Meksyku Claudia Sheinbaum przekazała w niedzielę, że służby konsularne są w kontakcie z rodzinami aresztowanych.
"Meksykanie mieszkający w Stanach Zjednoczonych to ludzie o dobrym charakterze. To uczciwi ludzie, którzy pojechali do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia dla siebie i wsparcia dla swoich rodzin. Nie są przestępcami” – mówiła Sheinbaum.
Przeczytaj także:
Kilkunastu aktywistów od 1 czerwca płynęło z pomocą humanitarną do Strefy Gazy, by zwrócić uwagę na kryzys głodu w palestyńskiej enklawie. Izrael zatrzymał statek na wodach międzynarodowych
Dziś w nocy izraelska zatrzymała około 100 km od celu zmierzający w stronę Strefy Gazy statek z aktywistami, którzy wieźli pomoc humanitarną do palestyńskiej enklawy. Wśród osób na pokładzie statku „Madleen” była m.in. szwedzka aktywistka klimatyczna Greta Thunberg i francuska europosłanka Rima Hassan. Statek wypłynął z Sycylii 1 czerwca, a rejs był szeroko relacjonowany w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Rejs organizowała Freedom Flotilla Coalition, koalicja organizacji działająca na rzecz przełamania blokady humanitarnej Strefy Gazy.
Nad ranem Izraelczycy przekazali, że przechwycili statek, zanim dotarł do celu. Na opublikowanych przez izraelskie oficjalne kanały zdjęciach i filmach widać żołnierzy, którzy przekazują aktywistom wodę i kanapki. W oficjalnej komunikacji Izrael nazywał statek „selfie jachtem” a aktywistów celebrytami, którzy wypłynęli w rejs, by zdobyć popularność. Izrael nazywa akcję prowokacją.
Greta Thunberg i aktywiści przekazali, że zostali porwani przez Izrael, ponieważ armia nie miała prawa zatrzymać ich na wodach międzynarodowych. Wcześniej minister obrony Izraela Israel Kac nazwał Thunberg „antysemitką” a innych aktywistów obecnych na statku „jej przyjaciółmi, propagandystami Hamasu”.
„Madeleen” jest niewielkim statkiem i ilość pomocy, jaka znajdowała się na pokładzie, faktycznie nie byłaby kluczowa dla przełamania kryzysu humanitarnego w Strefie Gazy. Misja statku była symboliczna. Aktywiści próbowali zwrócić uwagę świata na głodujących w wyniku działań Izraela Palestyńczyków.
Poprzedni statek Freedom Flotilla Coalition, „Conscience” wypłynął w stronę Strefy Gazy z Malty 2 maja. Niedługo po wkroczeniu na wody międzynarodowe został zaatakowany dronami. Obecni na statku aktywiści nie odnieśli poważnych obrażeń, ale statek został uszkodzony na tyle, że nie mógł kontynuować podróży. Aktywiści atak przypisują Izraelowi. Według publicznie dostępnych danych izraelski samolot KC-130H pojawił się tego dnia w okolicach Malty, nie lądował na maltańskim lotnisku i tego samego dnia wrócił do Izraela.
Oficjalny kanał Izraela w mediach społecznościowych opublikował dziś rano wpis, w którym czytamy:
„Niewielka ilość pomocy, która nie została wykorzystana przez „celebrytów”, zostanie przekazana do Gazy za pośrednictwem prawdziwych kanałów humanitarnych”.
Oficjalny kanał pomocy, o jakim mówi Izrael to najpewniej cztery punkty dystrybucji prowadzone przez Gaza Humanitarian Foundation. To amerykańska fundacja, wspierana przez Izrael, bez doświadczenia w świadczeniu pomocy humanitarnej. Izrael wykorzystuje GHF, by ominąć dotychczasowy system dystrybucji pomocy, prowadzony przez ONZ i organizacje takie jak Czerwony Półksiężyc.
GHF operowała w czterech punktach, wcześniejszy system pomocy to około 400 miejsc dystrybucji pomocy. GHF wykazała się dotychczas skrajną niekompetencją, a obecni w okolicy punktów żołnierze izraelscy żołnierze kilkukrotnie otworzyli ogień do zgromadzonych Palestyńczyków, zabijając kilkadziesiąt osób. Od kilku dni punkty GHF są zamknięte. Kryzys humanitarny w Strefie Gazy trwa i się pogłębia.
Przeczytaj także:
Donald Trump skorzystał z rzadko używanych przepisów, które pozwalają rządowi federalnemu na użycie sił Gwardii Narodowej z pominięciem gubernatora stanu.
Donald Trump podjął w sobotę decyzję o wezwaniu dwóch tysięcy funkcjonariuszy Gwardii Narodowej do stłumienia protestów w Kalifornii. Od kilku dni w stanie trwają demonstracje przeciwko federalnym nalotom imigracyjnym na miejsca pracy. Choć część zgromadzeń przerodziła się w zamieszki, lokalne władze nie wzywały rządu do pomocy w opanowaniu sytuacji.
Jak wskazują amerykańskie media, w tym New York Times, to pierwszy od 1965 roku przypadek, gdy prezydent USA aktywuje siły Gwardii Narodowej bez wniosku ze strony gubernatora stanu. Kalifornią rządzi Demokrata Gavin Newsom.
„Jeśli gubernator Gavin Newscum z Kalifornii i burmistrz Karen Bass z Los Angeles nie mogą wykonywać swoich obowiązków, a wszyscy wiedzą, że nie mogą, to rząd federalny wkroczy i rozwiąże problem, ZAMIESZKI I GRABICIELE, tak jak powinien być rozwiązany!!!” – napisał Trump na portalu TruthSocial.
Gavin Newsom określił ruch prezydenta jako „celowo podżegający i zaostrzający napięcia”. Dodał też, że to działanie „podważy zaufanie publiczne”.
Donald Trump, wydając decyzję, powołał się na przepis Kodeksu Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych, który zezwala na federalne rozmieszczanie Gwardii Narodowej w momencie, gdy „dochodzi do rebelii lub istnieje niebezpieczeństwo rebelii przeciwko autorytetowi rządu Stanów Zjednoczonych”.
Oficjalne konto amerykańskich sił zbrojnych potwierdziło doniesienia, że pierwsze brygady pojawiły się na ulicach Los Angeles w niedzielę.
Karol Nawrocki stwierdził, że jest „w tej chwili przeciwnikiem przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej”, choć zaznaczył, że "musimy wspierać Ukrainę ze strategicznego i geopolitycznego punktu widzenia”.
Prezydent elekt udzielił wywiadu węgierskiemu magazynowi Mandiner. To pierwsza zagraniczna rozmowa Karola Nawrockiego. Dziennikarz gratulował polskiemu politykowi wyborczego zwycięstwa nad „globalistyczną liberalną elitą”, Europejską Partią Ludową i Brukselą. Pytał także o priorytety jego prezydentury oraz stosunki polsko-węgierskie.
„Przed nami stoją poważne zadania, takie jak budowa Grupy Wyszehradzkiej, która będzie dla mnie ważnym formatem, a także wzmocnienie wschodniego skrzydła NATO i Bukaresztańskiej Dziewiątki. Te rzeczy łączą Polskę, Węgry i kraje Europy Środkowo-Wschodniej” – zadeklarował Nawrocki.
Prezydent elekt stwierdził także, że jest „w tej chwili przeciwnikiem przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej”, choć zaznaczył, że "musimy wspierać Ukrainę ze strategicznego i geopolitycznego punktu widzenia”, ponieważ największym zagrożeniem w regionie jest Rosja.
„Ukraina musi zrozumieć, że inne kraje, w tym Polska i Węgry, i inne kraje europejskie, również mają swoje interesy. Polska ma taki interes na przykład w ekshumacji ofiar wołyńskich. Podczas kampanii nie zgadzałem się i jako prezydent nie zgodzę się na nieuczciwą konkurencję z Ukrainą polskiego rolnictwa czy sektora logistycznego” – powiedział.
Dziennikarz pytał Nawrockiego także o jego ocenę działań polskiego rządu.
„Widzieliśmy, że w legislaturze, w mediach publicznych, w różnych organach państwowych, w sądownictwie zachodzą procesy, które, gdyby choć niewielka ich część miała miejsce w innych państwach członkowskich, podlegałyby w Brukseli wszelakim procedurom. Z punktu widzenia Węgier szczególnie uderzające było to, że Marcin Romanowski musiał uciekać na Węgry” – mówił dziennikarz.
„Unia Europejska, elity europejskie powinny były zareagować, ale zachowały całkowite milczenie w kwestii naruszeń praworządności, o których pan mówi” – odpowiedział Nawrocki. „Ale Stany Zjednoczone nie pozostały obojętne, reagując na szereg problemów w Polsce. Polacy to widzieli, a ja wychodzę z faktu, że Polacy są panami swojego kraju. Będę prezydentem, który na pewno zabierze głos w imieniu tych Polaków, którzy zostali niesprawiedliwie potraktowani przez rząd, poprawiając rządy prawa w Polsce i poczucie sprawiedliwości w społeczeństwie”.