0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Krótko i na temat: najnowsze depesze OKO.press z Polski i ze świata

Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny

Google News

09:04 01-03-2025

Prawa autorskie: Fot. SAUL LOEB / AFPFot. SAUL LOEB / AFP

Biały Dom – na razie nieoficjalnie – grozi wstrzymaniem wszelkiej pomocy dla Ukrainy

Scenariusz, w którym Stany Zjednoczone całkowicie odwracają się od walczącej z Rosją Ukrainy, wydaje się z godziny na godzinę coraz bardziej realny

Co się wydarzyło

Po wstrząsającym piątkowym spektaklu publicznego upokarzania prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w wykonaniu prezydenta USA Donalda Trumpa i wiceprezydenta J.D. Vance'a, Waszyngton ma rozważać natychmiastowe anulowanie wszelkiej pomocy finansowej i militarnej dla Ukrainy – podaje „New York Times”. Dziennikarze amerykańskiego dziennika rozmawiali na ten temat z niewymienianym z nazwiska wysokim urzędnikiem z Białego Domu. Wstrzymanie pomocy miałoby dotyczyć zarówno pakietów uruchomionych jeszcze przez administrację Bidena, jak i wszelkich nowych dostaw. NYT podkreśla przy tym, że od momentu inauguracji prezydentury Donalda Trumpa Stany Zjednoczone nie uruchomiły żadnych nowych transz pomocy dla Ukrainie. Dostarczanie Ukrainie sprzętu i amunicji opiera się wyłącznie na decyzjach podjętych jeszcze w okresie urzędowania Joego Bidena.

Brak do tej pory oficjalnego stanowiska administracji Trumpa w tej sprawie. Wiadomo natomiast, że samolot z prezydentem Ukrainy i ukraińską delegacją odleciał już z Waszyngtonu w sobotę nad ranem według polskiego czasu.

Jaki jest kontekst

Piątkowe spotkanie Wołodymyra Zełenskiego z Donaldem Trumpem w Gabinecie Owalnym w Białym Domu przerodziło się w zupełnie bezprecedensową publiczną awanturę, którą prezydent i wiceprezydent Stanów Zjednoczonych na oczach dziennikarzy i przed nadającymi na żywo kamerami urządzili prezydentowi Ukrainy. Nie doszło do planowanego tuż po tym spotkaniu podpisania umowy ws ukraińskich złóż rzadkich minerałów, o którą intensywnie zabiegała strona amerykańska. Ze strony Trumpa padła natomiast zapowiedź „wyjścia” Stanów Zjednoczonych z konfliktu. Tuż po spotkaniu ukraińska delegacja została wyproszona z Białego Domu, o czym oficjalnie poinformowała rzeczniczka Trumpa.

18:13 28-02-2025

Prawa autorskie: fot. Unia Europejska materiały prasowefot. Unia Europejska...

Masowe protesty w Grecji. Grecy domagają się dymisji premiera

Mijają dwa lata od katastrofy pociągu, w której zginęło 57 osób, za spowodowanie której nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności. W piątek 28 lutego Grecję sparaliżował masowy strajk. Grecy domagają się dymisji premiera.

Co się wydarzyło?

Strajkują nauczyciele, pracownicy kolei, lotnisk, kina i teatry. W piątek 28 lutego w niemal 300 greckich miastach pozamykane były szkoły, sądy, supermarkety, kawiarnie i bary – informuje Politico.

Powód? 28 lutego mijają dwa lata od tragicznego zderzenia czołowego dwóch pociągów, w wyniku którego zginęło 57 osób, a ponad 100 zostało rannych. Grecy od dwóch lat domagają się, by klasa polityczna poniosła odpowiedzialność za zaniedbania i korupcję na kolei, która zdaniem opinii publicznej przyczyniła się do wypadku.

Śledztwo w sprawie ustalenia winnych katastrofy wciąż trwa. Według sondaży, duża część opinii publicznej jest przekonana, że władze usiłują tuszować prawdziwe przyczyny tragedii i odwlekać w czasie ustalenie winnych – pisze Politico.

Jaki jest kontekst?

Do tragicznego wypadku kolejowego doszło 28 lutego 2023 roku na trasie między miejscowościami Tempi oraz Evangelismos w Tesalli w środkowo-zachodniej Grecji. Jadący w kierunku Tempi pociąg osobowy Intercity zderzył się z jadącym tym samym torem pociągiem towarowym. Jak wynika z ustaleń śledczych, to pociąg osobowy znalazł się na niewłaściwym torze.

Część z 57 ofiar zginęła w wyniku samej kolizji, a część w wyniku gigantycznego pożaru, który wybuchł po zderzeniu pociągów. Ustalenia niezależnych śledczych badających sprawę, w tym zatrudnionych przez rodziny ofiar oraz greckie stowarzyszenia prawnicze, wskazują na to, że pociąg towarowy mógł nielegalnie przewozić łatwopalne chemikalia, co doprowadziło do katastrofalnego w skutkach pożaru i zwiększenia liczby ofiar.

W czwartek 27 lutego ujawniono długooczekiwany raport Komisji Badania Wypadków, z którego wynika, że do wypadku przyczynił się „błąd ludzki, przestarzała infrastruktura i poważne błędy systemowe”. Raport potwierdza podejrzenia o wybuchu niezidentyfikowanej, łatwopalnej substancji. Na miejscu wypadku wykryto ksylen i benzen, chemikalia używane do produkcji benzyny.

Ponadto śledczy wskazali też na rażące zaniedbania w zabezpieczeniu miejsca wypadku i zabezpieczeniu śladów, co znacząco utrudniło prowadzenie śledztwa. Wskazali, że zupełnie niezrozumiała była decyzja władz o zasypaniu miejsca wypadku gruzem już 3 dni po katastrofie, na etapie gdy rodziny zmarłych liczyły jeszcze na odszukanie szczątek ofiar.

Władze Grecji wciąż nie odpowiedziały na apel Europejskiej Prokuratury o pociągnięcie do odpowiedzialności szefostwa Ministerstwa Infrastruktury. Jedyną osobą zdymisjownowaną po wypadku był dyrektor greckich kolei, który jednak dwa miesiące po wypadku został przywrócony na stanowisko. Winą za opóźnienia w śledztwie obarczany jest rząd Nowej Demokracji.

Premier Kyriakos Mitsotakis napisał w czwartek 27 lutego na platformie X, że noc wypadku pokazała Grekom „najbrzydsze oblicze kraju”. Mitsotakis zapewnił, że „tak jak każdy Grek, uczestniczy w narodowej żałobie” i jednoczy się „pod wspólnym żądaniem prawdy”. Jednocześnie premier ostrzegł przed wykorzystywaniem protestów jako „broni, aby zaszkodzić wewnętrznej spójności i stabilnemu kursowi kraju w przyszłości”.

16:25 28-02-2025

Prawa autorskie: FOT. WOJCIECH SURDZIEL / Agencja GazetaENCJA GAZETAFOT. WOJCIECH SURDZI...

Izraelska armia przyznaje się do porażek przed atakami z 7 października 2023

Izarelska armia dysponowała wiedzą o planach ataku Hamasu na południowy Izrael, ale zbagatelizowała zagrożenie, uznając, że Hamas nie posiada wystarczających zasobów do przeprowadzenia ataku o takiej skali.

Co się wydarzyło?

Izraelska armia opublikowała wyniki wewnętrznego śledztwa, które miało ustalić, dlaczego atak Hamasu na Izrael z 7 października 2023 był w ogóle możliwy, oraz dlaczego izraelskiej armii tyle godzin zajęło zorientowanie się w skali ataku i opanowanie sytuacji.

Jak donosi izraelski dziennik Haartez, w piątek 28 lutego przywódca Izraelskich Sił Zbrojnych, gen. Herz Halewi, spotkał się z rodzinami ofiar ataków, by przedstawić wyniki tych wstępnych ustaleń. Jak mówił Halewi, celem opracowania nie było wskazanie winnych zaniedbań z imienia i nazwiska, lecz przeanalizowanie przyczyn zaniedbań celem lekcji na przyszłość.

Niedoszacowanie zagrożenia

Jak wynika z raportu, na to, że ataki z 7 października były w ogóle możliwe, złożyło się kilka czynników:

  • Hamas przygotowywał je bardzo ostrożenie, nie wzbudzając podejrzeń i nie wykazując żadnej ponadstandardowej aktywności w miesiącach poprzedzających atak; w przeprowadzeniu i przygotowaniu ataków nie było żadnej improwizacji, stąd armii Izraela brakowało danych wywiadowczych o planach Hamasu.
  • Izraelska armia dała się zwieść zapewnieniom przywódców Hamasu oraz działaniom podejmowanym w Strefie Gazy, które sugerowały, że Hamasowi zależy przede wszystkim na rozwoju ekonomicznym i poprawie sytuacji życiowej mieszkańców Strefy, a nie zaognaniu konfliktu.
  • Izraelska armia opierała się na, jak się okazało, nierzetelnych ocenach ryzyka, które mówiły, że Hamas nie ma zdolności do przeprowadzenia ataków na taką skalę; ocena ryzyka, którą dysponowała armia, mówiła o tym, że Hamas może być w stanie przeprowadzić skoordynowany atak z kilku a nie kilkunastu punktu na granicy ze Strefą Gazy i przy udziale maksymalnie kilkuset, a nie kilku tysięcy bojowników.

Ale jednocześnie, jak wynika z ustaleń IDF, izraelska armia dysponowała wiedzą o pochodzących z 2016 roku planach ataku Hamasu na południowy Izrael, których scenariusz w dużej mierze pokrywa się z tym, co się stało 7 października 2023. Wojskowi zbagatelizowali zagrożenie, uznając, że Hamas nie posiada wystarczających zasobów do przeprowadzenia ataku o takiej skali.

Jak donosił New York Times, podczas brifiengu prasowego dla dziennikarzy na dzień przed publikacją ustaleń, izraelscy wojskowi sugerowali, że niepowodzenie w zapobieżeniu tragedii z 7 października wynikało z „błędnych założeń dotyczących zdolności i intencji Hamasu”, a także z „uzależnienia” niektórych wojskowych od dokładnych danych wywiadowczych, których w tym przypadku brakowało.

W swojej ocenie ryzyka ataku ze strony Hamasu armia Izraela posługiwała się założeniem, że ewentualne przygotowywanie dużego ataku przez Hamas będzie poprzedzone nadzwyczajną aktywnością, którą służby wywiadu wojskowego wyłapią jako wczesne sygnały ostrzegawcze. W przypadku ataku z 7 października nic takiego nie miało miejsca, w związku z czym tego dnia, przy granicy z Gazą, rozmieszczone były tylko standardowe siły IDF.

Okazuje się więc, że Hamas planował ten atak na Izrael od wielu lat i skutecznie zwiódł izraelskie służby. Jednocześnie raport ujawnia, że wojskowi zignorowali istotny sygnał z nocy z 6 na 7 października, kiedy to w krótkim czasie na terenie Gazy aktywizowało się kilkaknaście komórek posiadających izraelskie karty sim.

Jaki jest kontekst?

W ataku Hamasu na Izrael z 7 października zginęło ponad 1200 osób, a 240 zostało porwanych do Gazy jako zakładnicy. W odpowiedzi na atak premier Benjamin Netanjahu rozpoczął lądową i powietrzną ofensywę w Strefie Gazy, w wyniku której duża część Strefy została zrównana z ziemią. Do zawieszenia broni doszło dopiero w styczniu 2025. Trwa proces wymiany zakładników.

Wewnętrzne śledztwo w izraelskiej armii to odpowiedź na żądanie opinii publicznej, która domaga się ustalenia winnych zaniedbań z powodu których nie doszło do udaremnienia zamachów. Część izraelskiej opinii publicznej domaga się też podobnego rachunku sumienia ze strony izraelskiego rządu i premiera Netanjahu. Premier twierdzi jednak, że za swoje decyzje odpowie dopiero po zakończeniu wojny i odmawia powołania niezależnej komisji.

Przeczytaj także:

Przeczytaj także:

Przeczytaj także:

14:16 28-02-2025

Prawa autorskie: Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.plFot. Adam Stępień / ...

Spór o lekcje religii. Kościół znowu skarży się na rozporządzenie MEN do TK

Kościół chce, by Trybunał Konstytucyjny zbadał zgodność z Konstytucją rozporządzenia MEN o liczbie godzin religii w szkołach. Konferencja Episkopatu Polski złożyła odpowiedni wniosek do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. Problem jest jednak taki, że zarówno TK, jak i SN nie działają prawidłowo.

Co się wydarzyło?

Konferencja Episkopatu Polski chce powstrzymać wejście w życie rozporządzenia Minister Edukacji z dnia 17 stycznia 2025 r., zgodnie z którym od września tego roku religia lub etyka będą się odbywać tylko raz tygodniu.

Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w czwartek 27 lutego przekazało Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego petycję w tej sprawie.

„Decydując się na wystąpienie z niniejszym pismem, kierujemy się przekonaniem, że sprawa dotyczy istotnego interesu publicznego, to jest takich wartości, jak: poprawność legislacji, realizacja konstytucyjnego wymogu konsensualnego regulowania stosunków między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi, ochrona pracy, zakaz dyskryminacji, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz prawo dzieci i młodzieży do wychowania i opieki, odpowiednich do wieku i osiągniętego rozwoju” – czytamy w petycji Prezydium Episkopatu.

Powołując się na zasadę „konsensualnego regulowania stosunków między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi”, Kościół stoi na stanowisku, że ministerstwo nie powinno forsować wejścia w życie rozporządzenia, na które Kościół się nie zgadza. Sygnatariusze petycji twierdzą, że ten konsensu wymagany jest na mocy Konkordatu oraz art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty.

Pytana o tę sprawę ministra edukacji Barbara Nowacja podkreśliła na antenie radia TOK FM, że to MEN odpowiada za politykę oświatową państwa, a nie Konferencja Episkopatu Polski.

„Ja namawiałabym na ścieżkę praworządności, a nie na ścieżkę niepraworządności. Droga, którą obiera dzisiaj episkopat, po raz kolejny pokazuje, że wybiera on niestety tę ścieżkę, która odbiega od przepisów prawa” – powiedziała Nowacka.

To nie pierwszy raz, gdy Prezydium KEP wnioskuje o zbadanie konstytucyjności i legalności rozporządzenia Minister Edukacji. Trybunał Konstytucyjny zajmował się już oceną zgodności z konstytucją i legalności rozporządzenia Minister Edukacji z dn. 26 lipca 2024 roku. Rozporządzenie to dotyczyło zmiany organizacji lekcji religii tak, by zajęcia były pierwszą lub ostatnią lekcją danego dnia. Poza tym rozporządzenie ustanawia też sposób łączenia dzieci z różnych klas tak, by na lekcjach była odpowiednia liczba dzieci.

27 listopada 2024 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że rozporządzenie to jest w całości niezgodne z art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty w związku z art. 92 ust. 1 w związku z art. 25 ust. 3 w związku z art. 2 i art. 7 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Orzeczenie TK nie zostało jednak opublikowane w Dzienniku Ustaw, ponieważ obecny rząd stoi na stanowisku, że obsadzony dublerami Trybunał nie działa prawidłowo, w związku z czym jego wyroki są nieważne.

Opinie tą częściowo podziela Komisja Wenecka, która w opinii z 7 grudnia 2024 uznaje, że wyroki wydane z udziałem sędziów dublerów w składzie rzeczywiście są wadliwe, lecz te, wydane w składzie prawidłowo powołanych sędziów powinny być publikowane.

Jaki jest kontekst?

Ministra edukacji Barbara Nowacka w styczniu 2025 podpisała nowelizację „rozporządzenia w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach”. Zgodnie z nowymi przepisami, od 1 września 2025 roku lekcje religii i etyki będą odbywać się tylko raz w tygodniu i na początku lub na końcu planu lekcji, co – jak mówiły OKO.press katechetki – już wywołało znaczący odpływ chętnych.

Zasada pierwszej lub ostatniej lekcji nie będzie obowiązywała w tych klasach szkół podstawowych, w których na dzień 15 września 2025 wszyscy uczniowie uczęszczają na lekcję religii lub etyki. Ale takich przypadków będzie zapewne niewiele.

Spór o lekcje religii w szkołach trwa już od roku, czyli odkąd władzę przejęła Koalicja 15 października. MEN umieścił lekcje religii na początku lub końcu zajęć, ułatwił łączenie grup, a teraz zadekretował, że z dwóch godzin nauki religii zostanie jedna. Wszystkim tym zmianom zdecydowanie sprzeciwiał się Episkopat i należy oczekiwać kolejnych protestów.

Jak wynika z opublikowanej w sierpniu 2024 analizy OKO.press, w sporze wokół lekcji religii to jednak MEN łamie zasady prawa oświatowego i Konkordatu, które dają Kościołowi możliwość dyktowania warunków nauczania religii. Sensowna polityka min. Nowackiej okazuje się sprzeczna z archaicznym już prawem.

Inne teksty OKO.press na ten temat:

Przeczytaj także:

Przeczytaj także:

11:52 28-02-2025

Prawa autorskie: Photo by Jim WATSON / AFPPhoto by Jim WATSON ...

Trump uważa, że Putin dotrzymuje słowa. „Będziemy mieć trwały pokój w Ukrainie”

Prezydent Donald Trump uważa, że obecność pracowników amerykańskich firm wydobywczych w Ukrainie będzie wystarczającą gwarancją bezpieczeństwa dla Kijowa, a obecni tam w ramach misji pokojowej europejscy żołnierze nie będą potrzebowali amerykańskiej pomocy.

Co się wydarzyło?

Brytyjski premier Keir Starmer w czwartek 27 lutego odwiedził Biały Dom i spotkał się z prezydentem Trumpem.

Premier Wielkiej Brytanii pojechał do Waszyngtonu, by namawiać prezydenta USA do zaoferowania wspólnych, europejsko-amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy oraz do nie nakładania ceł na Wielką Brytanię. W zamian Waszyngton i Londyn mają wynegocjować nową umowę handlową.

W kwestii gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, Starmerowi nie udało się jednak wymóc na Trumpie żadnych sensownych deklaracji.

Podczas konferencji prasowej po spotkaniu premier Wielkiej Brytanii mówił, że przedyskutował z Trumpem taki plan pokojowy, w ramach którego Ukraina zostanie wzmocniona na tyle, że „Putin nie wróci po więcej”. Dodał, że jedynym sposobem na utrzymanie trwałego pokoju będzie umieszczenie w Ukrainie wojsk sojuszniczych.

„Jest takie słynne powiedzenie ukute na bazie doświadczeń II wojny światowej: pokój trzeba wygrać. I właśnie to musimy zrobić teraz [w Ukrainie – red.], bo pokój nie może nagradzać agresora (…). Historia musi być po stronie zaatakowanego, a nie najeźdźcy. Stawka jest bardzo wysoka. Musimy wypracować dobrą ugodę” – mówił Starmer.

Aby zjednać sobie amerykańskiego prezydenta, Starmer umiejętnie posługiwał się pochwałami. Chwalił Trumpa za podjęcie „historycznych wysiłków” na rzecz zakończenia konfliktu i „ogromne, osobiste zaangażowanie” w tą kwestię. Poklepywał amerykańskiego prezydenta po ramieniu i podkreślał siłę i znaczenie amerykańsko-brytyjskich stosunków. Przekazał też osobisty list od króla Karola III z zaproszeniem dla Trumpa i jego żony na bezprecedensową, drugą wizytę w Pałacu Buckinhgam.

Wysiłki Starmera nie przyniosły jednak wyraźnych rezultatów.

„Brytyjczycy nie będą potrzebowali wsparcia”

O ile Trump zgodził się ze Starmerem co do tego, że stosunki między oboma państwami są bardzo ważne i bardzo dobre, oraz zadeklarował, że zamierza je takimi podtrzymać, to pytany po spotkaniu przez reporterów o gotowość wsparcia ewentualnej europejskiej misji pokojowej w Ukrainie, podkreślił, że „Brytyjczycy mają doskonałą armię” i na pewno sobie poradzą.

Nie wykluczył jednak tego, że w razie potrzeby nie przyjdzie Brytyjczykom z pomocą.

„Brytyjczy mają niesamowitych żołnierzy, mają niesamowitą armię i potrafią zadbać sami o siebie. Jeśli będą potrzebowali pomocy, zawsze będę z Brytyjczykami, ale oni nie potrzebują pomocy” – mówił Trump.

Poza tym Trump argumentował, że aby można było rozmawiać o misji pokojowej, najpierw trzeba mieć umowę pokojową. Tej jeszcze nie ma, więc te rozmowy są przedwczesne.

Trump dodał jednak, że jego zdaniem obecność w Ukrainie pracowników amerykańskich firm wydobywczych będzie pełniła taką funkcję, bo prezydent Rosji Władimir Putin nie zaatakuje Ukrainy, gdy będą tam Amerykanie. Prezydent USA nawiązał w ten sposób do planu podpisania w piątek 28 lutego podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Waszyngtonie umowy USA-Ukraina na wydobycie metali rzadkich.

„Będziemy tam mieć swoich ludzi i to będzie bardzo dobre, to będzie takie zabezpieczenie (…). Nikt nie będzie się tam zabawiał, gdy będą tam nasi pracownicy” – mówił Trump.

Dodał, że umowa na wydobycie metali rzadkich, którą Ukraina ostatecznie zdecydowała się zaakceptować, będzie dla Kijowa bardzo korzystna.

„To będzie wielki rozwojowy projekt" – mówił.

Dopytywany o to, czy poważnie traktuje zobowiązanie do kolektywnej obrony w ramach NATO wynikające z artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego, Trump podkreślił, że „tak, opowiada się za artykułem piątym„, ale jego zdaniem ”nie będzie potrzeby go stosować".

“Będziemy mieć umowę pokojową, która będzie wielkim sukcesem, to będzie trwały pokój” – stwierdził amerykański prezydent.

Trump dodał też, że jego zdaniem nie ma ryzyka, że Rosja nie będzie przestrzegać zasad pokoju, bo „zna prezydenta Putina bardzo dobrze” i wie, że Putin „dotrzymuje słowa”.

Jaki jest kontekst?

Wizyta brytyjskiego premiera Keira Starmera to kolejna wizyta europejskiego przywódcy w Waszygntonie w tym tygodniu, po poniedziałkowej wizycie prezydenta Francji Emmanuela Macrona, której celem jest przekonanie Trumpa do nie zawierania z Rosją umowy pokojowej niekorzystnej dla Ukrainy i dla europejskiego bezpieczeństwa.

Ta ofensywa dyplomatyczna ma związek z amerykańsko-rosyjskimi rozmowami z wtorku 18 lutego w Rijadzie oraz zapowiedziami różnych członków amerykańskiej administracji o tym, że USA nie zamierzają już dłużej gwarantować europejskiego bezpieczeństwa. Amerykańska administracja oczekuje, że europejscy członkowie NATO na tyle zwiększą wydatki obronne i siłę swoich armii, że będą w stanie samodzielnie gwarantować bezpieczeństwo na kontynencie.

Zwiększenie wydatków na NATO było też jednym z wątków rozmowy między Starmerem a Trumpem w czwartek 27 lutego w Waszygntonie. Trump podkreślał, że „tragedia w Ukrainie pokazuje, dlaczego Wielka Brytania i pozostali europejscy członkowie NATO muszą zwiększyć inwestycje w swoje zdolności obronne”. Dodał, że w niektórych przypadkach poziom wydatków powinien wzrosnąć do 4-5 proc. PKB.

„Po wielu latach chronicznego niedofinansowania, część krajów naprawdę musi nadrobić” – mówił Trump.

Amerykański prezydent chwalił Wielką Brytanię za już podjęte wysiłki w tym zakresie. Dwa dni przed wizytą w Waszyngtonie premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer zapowiedział, że Wielka Brytania osiągnie poziom 2,5 proc. PKB na obronność w kwietniu 2027 roku. Starmer zapowiedział też, że w kadencji następnego rządu poziom wydatków na obronność ma zostać podniesiony do 3 proc. PKB.

Przeczytaj także:

Przeczytaj także:

Przeczytaj także: