Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Prezydent Francji zdecydował, że nowym premierem zostanie Michel Barnier, polityk prawicowego ugrupowania, które zajęło czwarte miejsce w wyborach. Liderzy zwycięskiego Nowego Frontu Ludowego mówią o zamachu stanu
Prezydent Francji Emmanuel Macron mianował w czwartek nowego premiera. Został nim Michel Barnier, który ma 73 lata, a w czasie swojej długiej kariery politycznej był czterokrotnie ministrem, dwukrotnie unijnym komisarzem. W ostatnich latach zajmował także funkcję negocjatora UE ds. Brexitu.
Macron zwlekał z decyzją prawie dwa miesiące. Lipcowe, przyspieszone wybory parlamentarne we Francji zdobywając 180 miejsc, wygrała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, złożona z opozycyjnej wobec Macrona, skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona (LFI), Partii Socjalistycznej (PS), Partii Komunistycznej i mniejszego ugrupowania Ekologów. NFL nie zdobyła jednak większości w Zgromadzeniu Narodowym, która dawałaby szansę na samodzielne rządzenie.
Michel Barnier mianowany przez Emmanuela Macrona to polityk, który przez całe życie związany był z prawicą. Obecnie należy do partii Republikanie, która zajęła w wyborach czwarte miejsce z wynikiem 39 miejsc.
Liderzy Nowego Frontu Ludowego, jak podaje Reuters, zdążyli już nazwać decyzję prezydenta zamachem stanu. Jean-Luc Mélenchon ogłosił, że „wybory zostały Francuzom skradzione” i wezwał do protestów ulicznych w sobotę.
Macron liczy, że Michel Barnier, który w ostatnich latach m.in. zaostrzył swoje stanowiska w kwestii migracji, uzyska poparcie skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego, które zajęło trzecie miejsce (142 mandaty). Lider ruchu Jordan Bardella zapowiada, że partia nie zablokuje kandydata prezydenta, ale będzie apelować o to „aby główne problemy Francuzów – koszty utrzymania, bezpieczeństwo, imigracja – zostały w końcu rozwiązane”.
Na oddziale ginekologiczno-położniczym w szpitalu w Nowym Targu doszło do kolejnej tragedii — poinformował Tygodnik Podhalański.
Jak podaje Tygodnik Podhalański zmarła kobieta to 25-letnia Ukrainka mieszkająca w Rabce. 14 sierpnia trafiła do Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu. W tamtym momencie nosiła w sobie już martwy płód, który lekarze wyciągnęli operacyjnie. Kobietę w ciężkim stanie, co miało mieć związek z problemami przy transfuzji krwi, przetransportowano do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
„Trafiła na intensywną terapię, tam zmarła. Ponoć była zakażona sepsą” – relacjonuje TP. „Pacjentka ta trafiła na nowotarski Szpitalny Oddział Ratunkowy już kilka miesięcy wcześniej, na początku swojej ciąży.
Wszystkie informacje są nieoficjalne. Dyrekcja nowotarskiego szpitala i SU w Krakowie odmawia jakiegokolwiek komentarza, zasłania się tajemnicą lekarską i ustawą o prawach pacjenta”.
Zmarła kobieta osierociła trójkę dzieci.
Jak przypomina TP, to nie pierwszy tego rodzaju przypadek w nowotarskim szpitalu. W 2023 roku do placówki zgłosiła się Dorota. Kobieta miała 33 lata i była w 20. tygodniu ciąży. Powodem interwencji lekarskiej było przedwczesne odpłynięcie wód płodowych. Zmarła trzy dni później – w środę 24 maja 2023 roku.
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu po sekcji zwłok poinformowała, że przyczyną śmierci był wstrząs septyczny – ostatni etap rozwoju sepsy (nieprawidłowa odpowiedź organizmu na zakażenie często nazywana również posocznicą), który spowodował niewydolność krążeniowo-oddechową.
Szczegóły sprawy opisywaliśmy w tekście:
*Na zdjęciu głównym fotografia z protestu „Ani jednej więcej” z 2021 roku w Warszawie. Autor: Robert Kuszyński
Zdaniem prezesa PiS przeszukania w domu Roberta Bąkiewicza i siedzibie Stowarzyszenia Marszu Niepodległości to atak na „uroczystość, która przebiega spokojnie i nic złego tam się nie dzieje”. O ile nie dochodzi tam „do prowokacji, jak za zarządów PO”.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński zabrał w czwartek głos w sprawie przeszukań w domu Roberta Bąkiewicza oraz siedzibie Stowarzyszenia Marszu Niepodległości. Działania służb miały związek ze śledztwem dotyczącym przestępstw, do których miało dojść podczas Marszu Niepodległości w 2018 r.
„To, że łamane jest prawo, konstytucja, że mamy w gruncie rzeczy stan bezprawia w Polsce, to jest oczywiste. Ale tym razem mamy do czynienia i z łamaniem prawa, i z atakiem na uroczystość, mówię o Marszu Niepodległości, w której uczestniczą setki tysięcy zwykłych Polaków i która to uroczystość, jeżeli nie ma prowokacji, tak jak to było za rządów PO, przebiega spokojnie i nic złego tam się nie dzieje” – mówił Kaczyński. „To jest sytuacja, która wydawałoby się, że powinna odpowiadać każdemu normalnemu rządowi polskiemu, to znaczy takiemu, który chce realizować polskie interesy. Ale dzisiaj mamy rząd, który realizuje interesy innego państwa, niemieckiego”.
Prezes PiS stwierdził, że działania prokuratury w sprawie organizatorów Marszu „całkowicie błędnie sprowadzane są do zemsty”. W jego ocenie chodzi o coś więcej, a mianowicie o delegalizację wydarzenia, a w dalszym kroku „pacyfikację kraju, pozbawienie go niepodległości”.
„Stąd nasz protest i to protest, który my chcemy wyrazić tym razem już nie tylko tutaj, z tego miejsca, czy w Sejmie, ale także chcemy go wyrazić, korzystając z prawa do demonstracji. Tego rodzaju wiec pod Ministerstwem Sprawiedliwości odbędzie się nie w tę najbliższą sobotę, tylko w tę kolejną” – zapowiedział.
Jarosław Kaczyński zapowiedział także, że 11 listopada pójdzie osobiście w Marszu Niepodległości.
Prezes PiS odniósł się także do kwestii kandydata partii na prezydenta w zbliżających się wyborach. Przekazał, że „sam jeszcze nie wie, kto nim będzie”. Zdradził jednak, że Mateuszowi Morawieckiemu może być w takim wyścigu wyjątkowo trudno uzyskać pożądany wynik.
„Wejść do drugiej rundy to jest zadanie niełatwe, ale no, wielu naszych kandydatów z całą pewnością by weszło. Chodzi o to, żeby w tej drugiej rundzie wygrać, a pan premier był wielokrotnie, w moim przekonaniu najgłębszym niesłusznie, ale bardzo atakowany i też nie wzbudza specjalnego zaufania w tej najbardziej prawej części elektoratu, z którą też musimy się liczyć” – zdradził prezes PiS.
„To wszystko razem bierzemy pod uwagę i to są jakby przesłanki, które będą decydowały. To znaczy, że kandydatem może być ktoś, kto jest w stanie zjednoczyć wszystkie części tej patriotycznej części naszego społeczeństwa” – wyjaśniał.
Zabłąkany na ulicach Rzeszowa łoś był pilnowany przez 60 policjantów, otrzymał lek nasenny od weterynarza, ale akcji ratunkowej nie przeżył. “Potrzebujemy profesjonalnej Służby Ochrony Przyrody” – apelują eksperci.
Rankiem 4 września policyjny dyżurny dostrzegł dzikie zwierzę na terenie wojewódzkiej komendy policji w Rzeszowie. Policjant natychmiast zawiadomił służby oraz lekarza weterynarii. Łosiowi udało się jednak wydostać z ogrodzonego terenu jednostki i wyszedł na ulice Rzeszowa.
Trasę przemarszu łosia zabezpieczało 60 policjantów, którzy pilnowali, aby zwierzę nie zagrażało bezpieczeństwu mieszkańców. Weterynarz uśpił łosia, aby można go było przetransportować w bezpieczne miejsce. Zwierzę jednak nie przeżyło.
Osoby zajmujące się dzikimi zwierzętami zwracają uwagę, że w Polsce brakuje profesjonalnych służb przygotowanych do reagowania na takie sytuacje.
- Na pewno do poprawy jest to, jak się zarządza kryzysowymi sytuacjami z udziałem dzikich zwierząt. Ale nie jest to oskarżenie pod adresem służb, bo one generalnie nie są specjalnie szkolone do prowadzenia tego typu akcji – mówi Paweł Średziński, autor książki “„Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”.
Według Średzińskiego, odławianiem dzikich zwierząt z terenów zamieszkanych, powinna zajmować się dedykowana temu służba.
- Powinna powstać zawodowa Służba Ochrony Przyrody, która umiałaby działać profesjonalnie w takich sytuacjach. Akcją powinien dowodzić koordynator z doświadczeniem, który miałby w swoim zespole lekarza weterynarii i specjalistów zajmujących się na co dzień różnymi gatunkami dzikich zwierząt – przekonuje Średziński.
Pilnych zmian wymaga także Ustawa o ochronie zwierząt, która o zwierzętach dzikich wspomina szczegółowo tylko w jednym rozdziale, określając zasady ich „pozyskiwania” i preparowania.
- Nie ma też wystarczająco dużo azyli dla zwierząt funkcjonujących w ramach publicznych instytucji. Duża część takich ośrodków jest prowadzona z prywatnej inicjatywy przez grupę zapaleńców. Często tak naprawdę nie wiadomo, gdzie zawieźć znalezione ranne zwierzę, i co z nim zrobić, i to jest problem w wielu miejscach w Polsce – mówi Średziński.
Łosie, który zabłąkają się w terenie zabudowanym, muszą pokonywać przeszkody stworzone przez człowieka. Największym zagrożeniem są dla nich ogrodzenia.
“Jeśli ogrodzenie jest niewysokie, z cienkiej siatki albo drewna – nie ma problemu. Łoś je przeskoczy, prześlizgnie się, najwyżej lekko się uderzy. Ale jeśli ważące nawet 400 kilogramów zwierzę nadzieje się na ostre zakończenie ozdobnego płotu, nie ma szans na przeżycie” – pisze w swoim reportażu o łosiach dziennikarka OKO.press Katarzyna Kojzar.
Miłośnicy łosi podkreślają, że łosie nie ginęłyby na płotach, gdyby przestrzegane było prawo budowlane. Według przepisów umieszczanie na ogrodzeniach niższych niż 1,8 m ostro zakończonych elementów, drutu kolczastego czy tłuczonego szkła jest niedozwolone.
“Łoś to nie złodziej” – apelują przyrodnicy. I zapraszają do wzięcia udziału w 7. Dniu Łosia, który odbędzie się w niedzielę 15 września.
"Kupimy szczepionki od Łotwy, żeby we wrześniu już były dla tych, którzy są szczególnie potrzebujący – seniorzy, osoby o obniżonej odporności” – zapowiedziała w Polsat News ministra zdrowia Izabela Leszczyna
Leszczyna powiedziała, że choć Covid stał się standardową chorobą sezonową, to szczepionka przeciw niej jest ważna i konieczna. Szkopuł w tym, iż aktualnie w Polsce nie ma żadnego preparatu, którym moglibyśmy się szczepić. Wcześniej kupione szczepionki straciły ważność z końcem sierpnia 2024 roku i zostały już (lub za chwilę będą) zutylizowane. Nie wiadomo dokładnie, o jaką ilość szczepionek chodzi, ale jak szacował „Rynek zdrowia”, może to być nawet 25 mln przeterminowanych dawek wartych ok. 2,5 mld zł.
Co ważne, w tej chwili potrzebujemy szczepionki skierowanej przeciwko najnowszemu wariantowi wirusa – JN.1. Inne kraje unijne są już w jej posiadaniu, Polska niestety nie.
Leszczyna wyjaśniała, dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji. „Rząd PiS odstąpił od centralnych zakupów unijnych [szczepionki przeciw COVID]. Zrobiły to Rumunia, Polska i Węgry. To znaczy, że inne kraje mają już szczepionkę dopuszczoną przez Europejską Agencję Leków, bo był centralny zakup, a my, niestety, musieliśmy zorganizować przetarg jako państwo oddzielnie. Jedyna firma, która ma dopuszczoną aktualną szczepionkę, do tego przetargu nie przystąpiła” – tłumaczyła ministra.
„Szczepionki będą pewnie dopiero w październiku – te z przetargu” – zaznaczyła Leszczyna. „Ale uwaga. Jestem w kontakcie z ministrem zdrowia jednego z krajów unijnych". Którego? – dopytał dziennikarz. „Chodzi o Łotwę” – odpowiedziała ministra. „I kupimy szczepionki. Dostaniemy je tak, żeby we wrześniu już były dla tych, którzy są szczególnie potrzebujący – seniorzy, osoby o obniżonej odporności” – dodała.
Uzupełnijmy, że jedyną firmą, która dysponuje dziś szczepionką dostosowaną do wariantu koronawirusa JN.1, jest Pfizer. Tymczasem Polska jest w sporze prawnym z tym podmiotem. Poprzedni rząd najpierw zobowiązał się do odbioru 60 mln szczepionek Pfizera, a potem tę umowę jednostronnie zerwał. Pół roku temu koncern pozwał nas przed brukselski, żądając zwrotu 6 mld zł za zamówione i nieodebrane preparaty. Sprawa jest w toku.