0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Radosław Miazekfot. Radosław Miazek

Przystanek autobusowy, sklep Lewiatan i remiza, obok domy z metalowymi, zdobionymi płotami. To centrum wsi Klepacze przyklejonej do granic Białegostoku. Tu umierają łosie.

Pierwsze zginęły zimą 2020 roku. Matka z młodym próbowała przeskoczyć przez jeden z płotów. Klępie, samicy łosia, się udało. Młody łoszak zawisł na ostrym ogrodzeniu. Kiedy matka to zobaczyła, chciała przejść na drugą stronę i ściągnąć dziecko z płotu. Być może w stresie za słabo się odbiła od ziemi i sama zawisła. Umierała, patrząc na śmierć dziecka.

Dwa lata później na tym samym płocie zawisł inny łoszak. Nie wiemy, co się stało z jego matką.

Tylko w tym roku w Polsce na płotach zginęło już 19 łosi. Albo inaczej: o tylu łosiach wiemy z mediów. Prawdziwej statystyki nikt nie prowadzi.

Bobrzą tamę ktoś rozjechał koparką. Łosia zabił myśliwy, bo „pomylił z dzikiem”. Żubr zginął na drodze, potrącony przez auto. Dzikie zwierzęta objęte różnymi formami ochrony giną, tracą domy, są płoszone. W reporterskim cyklu OKO.press „Bezbronne” pokażemy, jak wygląda ochrona zwierząt w Polsce. Jak prawo, które miało chronić, nie chroni. Jak człowiek, który miał pomóc – szkodzi i zabija.

Smutek i wkurwienie

– Na tym płocie mógłby zginąć. O, i na tamtym też – Radosław Miazek pokazuje mi z samochodu niebezpieczne ogrodzenia. Jedziemy przez Kurów na Lubelszczyźnie do lasu, w którym będziemy tropić łosie.

Przeczytaj także:

Miazek jest fotografem przyrody i łosiowym specjalistą samoukiem. W Kurowie, w którym mieszka od urodzenia, zna go chyba każdy. Na podwórko wszedł łoś? Dzwonimy do Miazka. Trzeba policzyć bociany? Radek bierze notes i objeżdża wszystkie gniazda. Na brzegu siedzi osowiały bóbr? Miazek go łapie i wiezie do ośrodka dla dzikich zwierząt.

Kilka dni przed naszym spotkaniem próbuje uratować potrąconą sarnę. Ładuje ją na tylne siedzenie samochodu, pędzi do ośrodka. Tym razem się nie udaje. Gdyby kierowca, który ją potrącił, nie zostawił jej na środku drogi, mogłaby żyć. “Smutek i wkurwienie” – pisze Miazek na Facebooku.

Na tropienie łosi umawiamy się późnym popołudniem. Widzimy się pierwszy raz, ale poznaję go po koszulce z łosiem. Ręce ma w tatuażach, na plecach torbę ze sprzętem fotograficznym. Ubrany jest profesjonalnie, mimo niemiłosiernego upału ma długie turystyczne spodnie. Łapie się za głowę, kiedy widzi moje krótkie kolarki. – Komary cię zjedzą!

Za ciepło dla łosia

Miazek dobrze zna okolicę. Macha panom pijącym piwo pod sklepem, skręca w dróżki, których bym nawet nie zauważyła. Wjeżdżamy do lasu, parkujemy między krzakami. Tu zaczniemy tropić łosia.

– Ale łatwo nie będzie – ostrzega mój przewodnik. – To najgorszy czas na łosia. Za ciepło, w takim upale nie są aktywne.

Łosiowe masywne ciało jest przystosowane do niższej temperatury. Nie poci się, nie może w ten sposób pozbyć się nadmiaru ciepła. Żeby trochę się ochłodzić, łosie dyszą. Chowają się w zaroślach i młodnikach, szukają mokrych terenów, układają w błocie i cieniu.

– Łosie bardzo dobrze się chowają, możesz przejść obok i ich nie zauważyć – mówi Radek.

Kanadyjskie badania z końca lat 80. sugerują, że łosiom robi się za gorąco, kiedy temperatura przekroczy 14 stopni. Nowsze naukowe artykuły podają, że łosie dobrze się czują nawet w 24 stopniach, pod warunkiem, że wieje wiatr. Za to zimą są najszczęśliwsze. Wylegują się w śniegu, dużo się przemieszczają. Radek mówi, że zimą, niezależnie od pory dnia, zawsze spotyka łosia.

Wyraźnie odbite racice

Letni cykl dobowy łosia się zmienia razem z klimatem. Zbadała to grupa polskich naukowców, zakładając obroże GPS 36 łosiom w Biebrzańskim i Poleskim Parku Narodowym. Okazało się, że latem, kiedy temperatury rosną szybciej i wyżej niż kilkadziesiąt lat temu, zwierzęta szukają nowych siedlisk, bardziej zadrzewionych i zacienionych. Ograniczają aktywność w ciągu dnia, nadrabiając zaległości po zmierzchu. W podsumowaniu badań czytam:

„Spadek kondycji łosi wywołany temperaturą może ostatecznie doprowadzić do zmniejszenia zasięgu gatunku”.

Idziemy ścieżką wśród pól. Radek zachwyca się widokami, mimo że zna je na pamięć. – Typowa Lubelszczyzna: pola poprzecinane laskami, a wiosną tutaj rosną zawilce. Całe białe pole od zawilców! Mam zdjęcie łosi, jak tu stoją – opowiada, stukając w telefon w poszukiwaniu dowodu. Zdjęć łosi ma setki. Śmieje się, że jego dziewczyna już nie może na nie patrzeć. – A mnie się nie nudzą! – mówi. Nagle zatrzymuje się. Na ziemi widać ślad, całkiem świeży. Wyraźnie odbite racice, dwa równoległe zagłębienia w ziemi.

łoś stoi wśród ośnieżonych małych drzewek
Łoś w zimowej odsłonie, fot. Radosław Miazek

– To łosiowe? – upewniam się. – Klępa, ślad samca byłby szerszy. Musiała pójść w tamtą stronę.

Rabusie na łosiach

Radkowi nie umyka żaden szmer w zaroślach. Na końcu polany zauważa sarnę, między krzakami borsuki. – O borsuka nie jest łatwo, mamy szczęście – uśmiecha się zza aparatu. – Ale nic mnie tak nie cieszy, jak zobaczenie łosia, wiesz?

Zupełnie mu się nie dziwię. Łosie można kochać za sam wygląd: masywny korpus, cienkie, długie nogi, długie, ruchliwe uszy, wielki pysk. Albo za to, że mimo swojego dużego rozmiaru (to największe z jeleniowatych!), potrafią nie tylko biegać, ale też pływać. Pod wodą wytrzymują całą minutę. Potrafią sprawnie poruszać się w bagnistym terenie. Od Adama Wajraka dowiaduję się, że według legend w wiekach średnich na łosiach jeździli rabusie. Łatwiej było im w ten sposób dotrzeć w trudno dostępne miejsca niż konno.

A szwedzcy królowie chcieli podobno utworzyć regiment kawalerii na łosiach. Łosie nie dają się udomowić, ułożyć, wychować, więc te historie mogą być nieprawdą. Ale jak atrakcyjną!

Klępy się nienawidzą

Można łosie kochać też za ciekawskość i że nie płoszy ich człowiek. Radek opowiada o łosiu, który w pobliskiej wiosce stał pod komisją wyborczą. Były akurat wybory parlamentarne, więc pod lokalem panował gwar, ale łosia to nie denerwowało.

Łosie mają słaby wzrok, dlatego często podchodzą blisko, żeby przyjrzeć się dziwnej, dwunożnej istocie robiącej im zdjęcia. – Czasami myślę, że te moje łosie już mnie rozpoznają, dają się podejść – mówi Miazek.

Kiedyś zauważył na polanie klępę, podszedł, żeby zrobić zdjęcie.

– Wydawała dziwne dźwięki, była poddenerwowana. Okazało się, że nie chodzi o mnie. Za mną stała druga klępa z młodym. A klępy się nienawidzą. Między samcami takiej nienawiści nie ma. Musiałem się wycofać. Innym razem usłyszałem płacz. Leci berbeć łosiowy w moją stronę, tak blisko podszedł, że prawie mnie powąchał. Zdążyłem uciec do auta, lepiej nie przyzwyczajać małych łosi do człowieka, bo zrobią się zbyt ufne.

Jak ktoś zaprasza mnie, żebym opowiedział o łosiach, zawsze powtarzam, żeby nie zabierać łoszaków, jeśli znajdzie się je w lesie.

No wyobraź sobie: matka zostawia łoszaka w trawie, szuka jedzenie, wraca, a jego nie ma! Samce nie angażują się w wychowanie, ale samice są przez pierwszy rok życia młodych bardzo z nimi związane, przygotowują je do samodzielnego życia. Nie wolno ich rozdzielać – opowiada.

Gapiszon, żywa skamielina

Paweł Średziński, który razem z Piotrem Dombrowskim z Biebrzańskiego Parku Narodowego napisał książkę “Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, mówi o tych zwierzętach „żywa skamielina”.

Nic dziwnego: pierwsze łosie w Eurazji pojawiły się w pliocenie lub plejstocenie, a więc możliwe, że nawet 5 milionów lat temu.

“Ilekroć go widzę, wędruję w czasie.

Wyobrażam sobie, jak mógłby wyglądać świat polskiej przyrody, gdyby nie ludzka chciwość i systematyczne niszczenie środowiska naturalnego.

Nie zobaczymy już tura, który bezpowrotnie wyginął w XVII wieku. Nie spotkamy na Białostocczyźnie niedźwiedzia, który zniknął z nizin, wycofując się w góry (...) Łoś przetrwał. Jakimś cudem udało mu się utrzymać w dzikiej ostoi” – pisze Średziński.

Ale to przetrwanie wcale łosiom nie przyszło łatwo. Po II wojnie światowej mieliśmy w Polsce zaledwie kilkanaście osobników, wszystkie na trudno dostępnych bagnach dzisiejszego Biebrzańskiego Parku Narodowego. Biebrzańska populacja jest unikatowa. Choć dla oka laika nie różni się od kuzynów z pozostałych części Polski i Europy, to jej zestaw genów jest zupełnie inny. To populacja reliktowa, wyodrębniła się po ostatnim zlodowaceniu, kilkanaście tysięcy lat temu.

Gulasz z łosia

Żeby przyspieszyć odbudowę polskiej populacji łosia, na początku lat 50. sprowadzono do Puszczy Kampinoskiej kilka osobników ze Związku Radzieckiego. Łosie objęto ochroną, Polska stała się dla nich bezpieczną przystanią. Populacja rosła. I wtedy gapiszony, jak nazywa je Średziński, mogły wyginąć po raz drugi.

Ochronę zdjęto. Początkowo polowali tylko wybrani, a w latach 90. zaczęli strzelać wszyscy myśliwi: dla trofeów, dla mięsa. Na łowieckich portalach wciąż można przeczytać zachwyty nad łosiną. Myśliwi porównują jej smak do dziczyzny, dzielą się przepisami na żeberka i ostrzegają, że świeże mięso łosia ma nieprzyjemny zapach mokrej sierści, więc trzeba kilka dni odczekać. Tęsknią za czasami, kiedy zajadali się gulaszem z łosia i niemal wytępili ten gatunek w Polsce.

W latach 90. populacja spadła do 1,5 tysiąca, o ponad 70 procent. To kwalifikowało łosia do statusu zwierzęcia zagrożonego wyginięciem.

Myślałem, że ten łoś to dzik

– Pierwsze łosie w życiu zobaczyłem w Poleskim Parku Narodowym, łoszę z młodym – mówi mi Miazek, kiedy idziemy leśną ścieżką. Cisza, nie ma tu nikogo poza nami. To las prywatny, nie państwowy, więc nie ma wycinek i polowań zbiorowych. Jest dziko, zielono i gęsto.

– W naszych lasach ich zupełnie nie było. Chodziłem od dziecka z dziadkiem na grzyby. Spotkać łosia? Ciężki temat. Dopiero kiedy zakazano polowań, zaczęły się odradzać. W moich lasach pojawiły się może 10 lat temu.

10 kwietnia 2001 roku minister środowiska Antoni Tokarczuk wprowadza moratorium na polowania na łosie. To nie znaczy, że łoś przestaje być gatunkiem łownym. Na liście dalej figuruje, ale objęty jest całorocznym zakazem polowań.

Szukam w gazetowych archiwach jakichś reakcji na decyzję ministra Tokarczuka. Sama ich nie pamiętam, w 2001 roku uczyłam się dopiero tabliczki mnożenia.

Najciekawsza jest wiadomość z kwietnia 2001 roku o planowanym pierwszym polskim pomniku łosia, w Bielsku. Pomnik nie powstaje, ale obecnie w innych częściach Polki stoi kilka kamiennych łosi.

Dziś moratorium, choć mniej stabilne niż łosiowe posągi, bo wystarczy jeden podpis ministra, wciąż obowiązuje. Ale łosie giną „przez pomyłkę”. Myśliwi tłumaczą, że „mylą” je z dzikiem albo jeleniem. Tak próbował wywinąć się od kary 73-latek z Podlasia, który na polowaniu pod Zambrowem zabił klępę z łoszakiem. Prokuratura żądała 10 miesięcy pozbawienia wolności. Sąd jednak warunkowo umorzył sprawę, kazał jednak myśliwemu naprawić szkodę i zapłacić Skarbowi Państwa 28 tysięcy złotych.

Leśnicy kontra łosie

– Jak poznajesz, że były tu łosie? – pytam Miazka.

– A na przykład tak – pokazuje na gałęzie młodej sosny, są obgryzione. – To sprawka łosia. Lubią teraz leżeć w młodnikach i podgryzać gałązki. Żerują też na polach rzepaku, ale nie robią znaczących szkód. To tylko punktowe wygryzienia. Opowiadane przez leśników, myśliwych i rolników historie o szkodach, jakie powoduje łoś, są nieprawdziwe.

mężczyzna odwrócony tyłem do aparatu, w tle las
Radosław Miazek na tropach łosia, fot. Katarzyna Kojzar

Przysmakiem łosia w polskim lesie jest sosna, co przyprawia leśników o ból głowy. Sami są sobie winni, bo sadzą najwięcej sosny. Łoś sięga po to, co najłatwiej mu znaleźć. Latem urozmaica menu o nowalijki, jesienią i zimą żuje pędy i igły sosnowe.

Po powrocie z tropienia łosi wpisuję w Google frazę “łoś niszczy uprawy leśne”. Wyskakuje tekst ze strony Nadleśnictwa Krosno. “Na terenie tutejszego Nadleśnictwa szkody w uprawach leśnych mają coraz większe znaczenie gospodarcze” – czytam. “Prawdopodobnie najskuteczniejszym sposobem na zminimalizowanie szkód w uprawach będzie grodzenie, które wiąże się z ponoszeniem dodatkowych nakładów finansowych” – żalą się leśnicy.

Od Radka dowiaduję się, że jest prostsze rozwiązanie. Łosie lubią samosiejki tępione przez nadleśnictwa. Wystarczyłoby zostawić w lesie łosiowi więcej wyboru – traktowane jak chwast wierzby czy osiki, których pędy i kora są łosiowym przysmakiem – a nie musiałyby przeżuwać sosny.

Szkody w uprawach są jednym z dwóch argumentów powtarzanych przez tych, którzy chcą zniesienia moratorium. Drugim jest rosnąca liczba wypadków drogowych. Tylko że nie ma danych o wypadkach z udziałem łosi. Policja ma jedną kategorię – zdarzenia z udziałem zwierząt. Wrzuca do niej wszystko: potrącenie sarny, zderzenie z łosiem czy kolizję z dzikami. W 2019 roku było 215 takich wypadków. To 0,7 proc. wszystkich zdarzeń drogowych w tamtym roku – piszą Średziński i Dombrowski w “Łosiu”.

Szyszko zezwala i cofa

Pomysł, żeby polować na łosie, wraca regularnie. Najbliżej zdjęcia moratorium było w 2017 roku, kiedy resortem środowiska zarządzał Jan Szyszko, zwolennik wycinek w Puszczy Białowieskiej i masowych polowań na dzikie zwierzęta.

Wiosną 2017 roku resort ogłasza, że pracuje nad przywróceniem polowań na łosie. Szyszko działa szybko, już w sierpniu pojawia się rozporządzenie zdejmujące moratorium. Daje na konsultacje tylko pięć dni. Do zaopiniowania dostaje go sześć organizacji pozarządowych, w większości tych skupiających leśników i rolników. Tylko dwie organizacje – “Salamandra” i Klub Przyrodników – są przeciwko. Protestują naukowcy. Z inicjatywy Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze rusza kampania #JESTEMZŁOSIEM.

Nic do ministra nie trafia. Ogłasza, że łosi jest już za dużo, program odbudowy populacji się powiódł, więc myśliwi mogą polerować broń. Nie wie co prawda, czy łosi jest 20 tysięcy, czy może 28, wersja zmienia się co kilka tygodni. Dwa miesiące później, 23 października, Szyszko podpisuje rozporządzenie. Wyrok na łosie wydany.

Tu następuje tajemniczy zwrot akcji. Trzy dni później Szyszko swój podpis cofa. Plotka głosi, że interweniował Jarosław Kaczyński. Nigdy publicznie tego nie potwierdzi. Presja społeczna miała sens.

Łoś z kapelusza ministra Siarki

GUS podał w tym roku, że mamy w Polsce 34,5 tysiąca łosi. Skąd to wie? Najpewniej od „grup interesu”, myśliwych i leśników, którzy robią całoroczne obserwacje łosia. Tego samego osobnika potrafią policzyć dwa, trzy, cztery razy. Od 2015 roku mają też nową metodę liczenia – pędzi się zwierzęta w jedno miejsce, liczy i wyciąga średnią dla całego regionu. Obie metody są bardzo niedoskonałe. Ale przecież im większa liczba, tym silniejszy argument, że do łosi można strzelać.

Naukowcy odpowiadają, że łosi nigdy nie będzie „za dużo”, a szacunki GUS-u mogą być nawet dwu-trzykrotnie zawyżone.

Kolejna próba zdjęcia moratorium to już sprawka wiceministra środowiska Edwarda Siarki, zapalonego myśliwego. Pod koniec 2021 roku powtarza te same argumenty i wyciąga z kapelusza jeszcze więcej polskich łosi – ma być ich już 60 tysięcy.

Radosław Miazek angażuje się w akcję protestacyjną, pod petycją pojawia się 14 tysięcy podpisów. “W pełni zdaję sobie sprawę, że za pomysłami odstrzału łosi stoją osoby, które chciałyby ponownie polować na łosie w celu zdobycia trofeum. Dlatego apeluję o rezygnację z tych planów i rozpoczęcie dyskusji nie o wznowieniu polowań, a o wpisaniu łosia na listę gatunków chronionych, co skończy niebezpieczną dla łosia sytuację zawieszenia” – czytam w niej. Kilka tygodni później ministerstwo się wycofuje. Łoś znów uratowany.

– Jakby wróciły polowania, nasze najpiękniejsze łosie by trafiły pod lufę – opowiada Miazek. – Myśliwi dobrze znają las, wiedzą, gdzie można znaleźć łosie. Widzą je ze swoich ambon. Wszystkie dorosłe by wybili, może jakieś roczniaki by zostały. A naturalnie łoś żyje ponad 20 lat. Kolega zrobił zdjęcie ślepego łosia, wysłaliśmy do Piotra Dombrowskiego z Biebrzańskiego Parku Narodowego. Powiedział, że w życiu takiego starego łosia nie widział. Mógł mieć ponad 30 lat. Jesteśmy przyzwyczajeni, że dzikie zwierzęta nie dożywają starości, bo giną w wypadkach z samochodami albo od strzałów. Jakby myśliwi mogli polować na łosie, to takiego 30-letniego staruszka nikt by nie zobaczył – Radek ścisza głos. Widzimy kolejny łosiowy ślad.

#BEZKOLCÓW

Co chwilę pika mu telefon. Ktoś pyta o dobrego weterynarza, ktoś oznacza go na Facebooku. Miazek współpracuje z Fundacją Dziedzictwo Przyrodnicze, prowadzi facebookową grupę „Jestem z łosiem”, na której przypomina, żeby podpisywać petycję w sprawie ostro zakończonych płotów. Napisał ją razem z prof. Rafałem Kowalczykiem z Instytutu Biologii Ssaków i aktywistą, fotografem Danielem Petryczkiewiczem. Apel pod hasłem #BEZKOLCÓW dobija właśnie do 8 tysięcy podpisów.

– Powinno być więcej! – denerwuje się.

Łoś bez poroża stoi w wysokiej trawie
Łoś w obiektywie Radosława Miazka

W petycji czytam, że w ciągu ostatnich 20 lat teren zabudowy w Polsce powiększył się o 14,3 proc. Zabraliśmy dzikim zwierzętom i przyrodzie spory kawał ziemi. Dlatego łosie w poszukiwaniu jedzenia wchodzą do miast i wsi, a szlaki ich wędrówek są przegradzane płotami. Jeśli ogrodzenie jest niewysokie, z cienkiej siatki albo drewna – nie ma problemu. Łoś je przeskoczy, prześlizgnie się, najwyżej lekko się uderzy. Ale jeśli ważące nawet 400 kilogramów zwierzę nadzieje się na ostre zakończenie ozdobnego płotu, nie ma szans na przeżycie.

Spiłuj płot dla łosia

Taka śmierć jest straszna. Łosie rozrywają sobie powłoki brzuszne, wypadają im wnętrzności. Nie mogą zejść z płotu, wykrwawiają się, wisząc na ogrodzeniu. Często weterynarz nie zdąży dojechać z zastrzykiem skracającym cierpienie.

“W ciągu 10 ostatnich lat ponad 100 łosi zginęło w ten sposób w męczarniach” – piszą autorzy petycji.

– Te łosie nie zginęłyby, gdyby ktokolwiek przejmował się prawem budowlanym – mówi Miazek. Wyjaśnia, że według przepisów umieszczanie na ogrodzeniach niższych niż 1,8 m ostro zakończonych elementów, drutu kolczastego czy tłuczonego szkła jest niedozwolone. Nikt jednak tego nie przestrzega. Niższe ogrodzenia z ostrym zakończeniem można kupić w marketach budowlanych, a inspekcja budowlana tego nie kontroluje. Właściciele drogich, metalowych płotów i bram nawet nie wiedzą, że łamią prawo.

– Mówisz ludziom, że powinni spiłować płoty? – pytam.

– No mówię, to odpowiadają, że jakoś to zabezpieczą, żebym się odczepił. Ale najczęściej: „Panie, tu łosi nigdy nie było!” Może nie było, ale skąd wiemy, czy jutro nie przyjdą?

Kładzie uszy i wystawia język

Miazek pokazuje mi zdjęcia z akcji ratunkowej. Łoś stoi za płotem, przy ceglanym domu. – Maj 2023, tego samego dnia rano na innym płocie w Kurowie zginęła młoda samica – mówi. Zdjęcia samicy też ma. Widać na nich przechylony płot i zaklinowane zwierzę. Trudno się na to patrzy.

Łoś czeka na akcję ratunkową, maj 2023 roku, fot. Radosław Miazek

– Uwięziony łoś mógł być jej bratem, też był młody, pewnie się zgubił. Gmina na całą akcję wydała kilka tysięcy złotych. Na szczęście wójt nie chciał na tym oszczędzać – opowiada.

Sam nie ma uprawnień i sprzętu, żeby uśpić czy przetransportować zwierzę. Trzeba było wezwać straż pożarną i specjalną ekipę do odłowu zwierząt, a Miazek pilnował, żeby łoś się nie spłoszył i nie próbował sforsować metalowego płotu. Instruował strażaków: łoś kładzie uszy, wystawia język. Jest zdenerwowany, musimy być cicho, spokojnie.

W końcu dotarli weterynarze z Lublina. Jednym dobrze odmierzonym strzałem uśpili łosia. Choć to nie jest łatwe, wtrąca Miazek, bo zła dawka nie uśpi, tylko zdenerwuje zwierzę. Załadowali łosia na pakę samochodu i odwieźli do lasu.

Tym razem się udało. Kiedyś Miazek usłyszał o rannym łosiu potrąconym przez samochód. Wsiadł za kierownicę, w drodze zadzwonił do Leny Grusieckiej z zaprzyjaźnionego Leśnego Przytuliska w Lublinie, która obiecała łosia przyjąć. Dojechał za późno. Gmina zdążyła wezwać myśliwych.

– Ja naprawdę mam pierdolca na punkcie zwierząt – mówi Radek. – Robię to wszystko w wolnym czasie, po pracy w korpo. Może kiedyś rzucę robotę i założę pogotowie dla łosi. Nie ma takiego, wiesz? Kupiłbym specjalny samochód z podnośnikiem, jeździłbym na akcje. Tego bym chciał, ale trochę się boję, bo widzę, jak pracuje Lena. Nie ma nawet czasu, żeby iść na basen czy do kina.

Dzień Łosia

Do tego lasu Miazek nikogo nie zabiera. Nie organizuje spacerów łosiowych, plenerów fotograficznych. Woli, żeby zwierzęta miały tu spokój.

Przewodnikiem łosiowych wycieczek jest raz w roku, we wrześniu, podczas wymyślonego przez Pawła Średzińskiego i Piotra Dombrowskiego Dnia Łosia. Po zamieszaniu, jakie wywołał Jan Szyszko, postanowili pokazać Polsce swoje ukochane gapiszony. Łosiowe spacery podczas pierwszej edycji odbywały się w Biebrzańskim i Poleskim Parku Narodowym.

Wrzesień to dobry moment na obserwację łosi. Samce mają już w pełni wykształcone poroże. Wiosną i latem mają na głowie tylko wyrostki pokryte skórą przypominającą aksamit. To scypuł, silnie unerwiona i ukrwiona skóra. Aksamitne wyrostki rosną, łosie ocierają nimi o drzewa. Poroże traci scypuł, wybarwia się drzewnymi sokami, przybierając różne kolory.

Najbardziej imponujące poroża mogą wyglądać jak rozłożyste łopaty. Byki z taką ozdobą nazywane są łopataczami. Nieco mniej okazałe są półłopatacze i badylarze, których poroże przypomina gałęzie, trochę jak u jeleni.

Łopatacze i badylarze

Profesor Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, analizując poroża, zebrał od fotografów przyrody 1300 zdjęć łosi z ostatnich kilkunastu lat.

“Okazuje się, że w czasie trwania moratorium nastąpiła zmiana udziału form poroża. W przypadku łopatacza, którego kiedyś prawie nie obserwowano, jego udział wzrósł z 5 proc. w 2005 roku do 20 proc. w 2021 roku.

Z kolei udział półłopataczy wzrósł z 30 do 50 proc. Spadł znacznie udział badylarzy, uznawanych wcześniej za formę typową dla Polski. Okazuje się, że w związku z zaniechaniem polowań, po kilkunastu latach pojawiają się piękne łopatacze i półłopatacze. Dlaczego? Wystarczy, że pozwolimy na postarzenie się populacji, a następuje zmiana wielkości i jakości poroża łosia” – opowiadał w OKO.press.

Byki z wyrośniętymi porożami mogą przystąpić do bukowiska, okresu godowego, który zaczyna się we wrześniu i trwa do października. Zaloty łosi są o wiele subtelniejsze niż jeleni na rykowisku. Nie ryczą, raczej wzdychają, jęczą i buczą. Rzadko rywalizują o klępę. To ona ma najwięcej do powiedzenia podczas bukowiska – pisze Średziński w „Łosiu”. “Może przyjąć albo odrzucić kandydata, który musi zgodzić się na jej warunki, w tym zaakceptować obecność jej podrastającego cielęcia” – opowiada. Mała jest jednak szansa, że młode zobaczą swojego ojca. Łosie są samotnikami, nie żyją w stadach i nie łączą się w stałe pary. Do zbliżeń dochodzi raz w roku, później samiec i samica rozchodzą się w swoich kierunkach.

Po bukowisku byki zrzucają poroża, a na łowy ruszają poszukiwacze łopat i badyli. – Można dostać za to duże pieniądze w internecie, ale mnie to nie kręci – mówi Miazek.

Klępa między drzewami

– No nie wierzę, patrz! – mówi cicho mój przewodnik. Wpatrujemy się w las, między drzewami prześwituje słońce. I wtedy ją zauważam. Klępa stoi między gałęziami. Mrużę oczy i żałuję, że nie wzięłam lornetki. Ale widzę jej duże ciało, ciekawski pysk, wpatrzone w nas oczy. Przyznaję Radkowi, że bez niego nigdy bym jej nie dostrzegła w gęstwinie.

Po kilkudziesięciu sekundach klępa znika. Kręcimy się po lesie, ale łosia już nie spotykamy. Chwilę wpatrujemy się w wielkie zagłębienie w błocie. Musiała tu leżeć, kiedy nas usłyszała.

wgłębienie w ziemi, gdzie leżał łoś, wokół gęsty las
Miejsce, w którym wylegiwała się klępa, fot. Katarzyna Kojzar/OKO.press.

– Nie wiem, jak można w ogóle myśleć, żeby do nich strzelać – zastanawia się Miazek, kiedy opadają nam emocje po spotkaniu z łosiem. – To przecież jakiś debilizm. Nie lepiej kupić aparat, mieć fajne zdjęcia, pobyć w lesie? Myśliwi opowiadają bajki, że bez polowań zwierzęta nas zjedzą, wygonią z domów, a łosie to niedługo będą nad nami fruwać. Bzdury, bzdury, bzdury – irytuje się.

Dwa cele

Sam z lokalnymi myśliwymi żyje w zgodzie, nie wchodzą sobie w drogę. Choć zauważają już, że wypowiada się w mediach, pisze petycje w obronie zwierząt. Niedawno ktoś przebił Miazkowi dwie opony. – Nawet wiem, który, ale za rękę nie złapałem – mówi Radek. – Mnie takie akcje nie zniechęcają.

Ma dwa cele: wymusić od rządzących zmianę przepisów dotyczących ostrych płotów i nie dopuścić do zdjęcia moratorium.

– Z tymi płotami łatwo nie jest, apelujemy o zmianę przepisów, żeby ostre zakończenia można było montować tylko na wysokich ogrodzeniach, żeby z marketów zniknęły niskie, niebezpieczne płoty, żeby każdy, kto takie ogrodzenie chce, musiał dostać specjalne zezwolenie.

Ale ludzie boją się podpisywać, wydali po kilka tysięcy na płot i martwią się, że ktoś im teraz każe to rozebrać. No ale co zrobić, kiedy na tych szpikulcach giną łosie?

– mówi Miazek.

A co z moratorium?

Wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała zapowiedział, że nie ma szans na zniesienie zakazu polowania na łosie. Myśliwi jednak nie odpuszczają. W kwietniu 2024 roku opublikowaliStrategię zrównoważonego łowiectwa w Polsce do roku 2030 z perspektywą do roku 2035”, czyli plan na najbliższą przyszłość myśliwych. Jego autorzy rekomendują rozważenie wprowadzenia odstrzałów wilków, łosi, bobrów i kormoranów. Powtarzają dobrze znaną historię o powodowanych przez łosie szkodach w uprawach, tragicznych wypadkach drogowych i wzroście populacji, najwyższym w historii Polski.

Polska wyspa łosiowa

Wędrujemy z Miazkiem po lasach kilka godzin. Zegarek pokazuje mi, że przeszliśmy 10 kilometrów, nogi mam w bąblach od komarzych ugryzień. Łosi więcej nie spotykamy.

Powietrze pachnie latem, mieszanką ściółki, trawy i wilgoci. Nie ma tu myśliwych, nie ma niebezpiecznych ogrodzeń.

– Pięknie, co? – Miazek wpatruje się w przestrzeń. – Zimą bez problemu byśmy z 10 łosi naliczyli. Wtedy przyjedź na obserwację!

Bardzo nie chcę, żeby to zdanie kończyło się słowami “dopóki jeszcze można”. Polska stała się łosiową wyspą w Europie Środkowej, spokojniejszą ostoją niż ogarnięta wojną Ukraina czy Białoruś, gdzie na łosie poluje się legalnie. Bezpieczna wyspa mogłaby być jeszcze bezpieczniejsza, gdyby łosie na zawsze zniknęły z listy gatunków łownych i zostały objęte ochroną ścisłą. To wyciągnęłoby je z ponad 20-letniego stanu zawieszenia.

A przede wszystkim z zagrożenia, że w ministerstwie pojawi się nowy Szyszko i jednym podpisem wyda na łosie wyrok.

Dwa razy łosie prawie straciliśmy. Trzeciego mogłyby nie przetrwać.

Książki, z których korzystałam pracując nad reportażem:

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze