Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
8 października niemiecki rząd przyjął projekt ustawy, która daje policji prawo do zestrzelenia dronów naruszających niemiecką przestrzeń powietrzną.
Jak wyjaśnia Reuters, projekt ustawy ma jeszcze zatwierdzić Bundestag. Niemiecka policja dostanie upoważnienia do zestrzeliwania dronów naruszających przestrzeń powietrzną Niemiec, w tym do ich zestrzeliwania w przypadku poważnego zagrożenia lub poważnej krzywdy.
„Incydenty związane z dronami zagrażają naszemu bezpieczeństwu. Nie pozwolimy na to. Wzmacniamy kompetencje policji federalnej, aby w przyszłości można było szybciej wykrywać i zwalczać drony” – skomentował na X podjętą decyzję kanclerz Frienrich Merz.
Niemcy dołączają do krajów europejskich – Wielkiej Brytanii, Francji, Litwy i Rumunii – które niedawno przyznały swoim siłom bezpieczeństwa podobne uprawnienia.
Według ministra spraw wewnętrznych Niemiec Alexandra Dobrindta w ramach policji federalnej zostanie utworzona specjalna jednostka antydronowa, a eksperci będą korzystać z doświadczenia w zwalczaniu dronów, które mają Izrael i Ukraina. Jak dodał Dobrindt, policja będzie odpowiadać za drony latające na poziomie drzew, natomiast potężniejsze drony powinny być zwalczane przez wojsko.
Od kilku tygodni w krajach europejskich odnotowuje się naruszenia przestrzeni powietrznej, np. nieznane drony przelatują nad lotniskami i zakłócają ich pracę. Podobne incydenty występowały w Danii, Norwegii.
W nocy 3 października w pobliżu lotniska w Monachium również wykryto nieznane drony. W związku z tym odwołano 17 lotów, a pozostałe 15 lotów przekierowano do Stuttgartu, Norymbergi, Wiednia i Frankfurtu. Niecałą dobę później lotnisko w Monachium ponownie wstrzymało starty i lądowania samolotów cywilnych z powodu pojawienia się nieznanych dronów nad lotniskiem.
Według niektórych europejskich przywódców to działania hybrydowe prowadzone przez Rosję.
Przeczytaj także:
Komisja Europejska zaproponowała mechanizm zabezpieczenia dla rolników, który miałby ich chronić przed wzrostem importu produktów z krajów objętych umową Mercosur oraz przed spadkiem cen w UE.
Komisja Europejska zaproponowała w środę mechanizm, który ma chronić unijnych rolników przed nagłym wzrostem importu produktów takich jak wołowina czy drób z krajów bloku Mercosur oraz przed spadkiem cen w UE. Komisja zobowiązała się do tego, gdy we wrześniu proponowała umowę handlową z tym blokiem.
Jak podaje PAP, jeśli proponowane przez KE rozporządzenia wejdzie w życie, to Komisja będzie regularnie monitorować oraz raportować krajom członkowskim i Parlamentowi Europejskiemu o tym, jak przebiega import produktów wrażliwych, takich jak wołowina, drób, ryż, miód, jaja, czosnek, cukier, mleko w proszku, kukurydzę. Czyli wszystkich produktów, które po wejściu w życie umowy UE-Mercosur mogą mogą być eksportowane do UE na specjalnych warunkach. To umożliwia krajom unijnym na odpowiednią reakcję na ewentualne zagrożenia.
KE będzie musiała wszcząć dochodzenie, jeśli ceny towarów z krajów Mercosuru (obejmuje m.in. Argentynę, Brazylię, Boliwię, Paragwaj i Urugwaj) będą o co najmniej 10 proc. niższe niż w UE, lub import tych produktów wzrośnie o 10 proc. w ciągu roku.
Państwa członkowskie oraz instytucje unijne mogą zwracać się ze zgłoszeniami do KE. Jeśli Komisja będzie podzielać te obawy, to powinna w ciągu trzech tygodni od zgłoszenia wdrożyć tymczasowe procedury ochronne, a odpowiednie postępowanie nie może trwać dłużej niż cztery miesiące. Jeśli KE uzna, że import konkretnego produktu z krajów Mercosuru niesie szkodę dla unijnych producentów, to nastąpi zablokowanie preferencyjnych warunków dla tego towaru.
Rozporządzenie może wejść w życie dopiero, gdy zostanie zaakceptowane przez państwa członkowskie oraz Parlament Europejski.
Jak już informowaliśmy w OKO.press, umowa Unii Europejskiej z obszarem Mercosur zakłada:
Samo przyjęcie umowy nie jest pewne. By porozumienie weszło w życie, potrzebna jest zgoda PE oraz co najmniej 15 państw członkowskich w Radzie UE. Stolice będą miały możliwość zablokowania porozumienia, jeśli sprzeciw wyrażą co najmniej cztery z nich.
Przeczytaj także:
Mimo zapowiedzi polityków i nadziei środowiska osób z niepełnosprawnościami rząd nie zdołał 8 października przyjąć projektu ustawy o asystencji osobistej. To jednak z najpoważniejszych reform społecznych rządu Tuska.
Projekt ustawy o asystencji osobistej nie znalazł się w porządku obrad rządu. Wcześniej, od maja do końca września, projekt blokowany był w Stałym Komitecie Rady Ministrów, na ostatnim etapie prac rządowych.
Ministra polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk powiedziała dziś, że to konieczne, by projekt ustawy znalazł się w przyszłotygodniowym porządku obrad rządu.
Projekt zakłada zbudowanie systemu finansowanej z budżetu usługi asystencji dla osób z niepełnosprawnościami. czyli pomocy w codziennym życiu. Dziś tę usługę wykonują członkowie ich rodzin lub asystenci zatrudniani, o ile samorząd lub organizacje pozarządowe zdołały na to zdobyć roczny grant od rządu. Usługa więc nie jest świadczona ciągle.
Rewolucyjność tej reformy polega na tym, że prawo do asystencji i liczba jej godzin ma być ustalana na podstawie indywidualnej oceny sytuacji danej osoby – a nie po zaszeregowaniu jej do jednej z kilku ogólnych kategorii niepełnosprawności. W taki sam nowy sposób wypłacane jest od 2024 r. nowe świadczenie – świadczenie wspierające. Zespół ekspertów indywidualnie ocenia, jakie dodatkowe wydatki dana osoba musi ponieść z racji niepełnosprawności.
Asystencja i świadczenie są kompletem mającym zapewnić osobie z niepełnosprawnością niezależne życie, tak jak tego wymaga Konwencja ONZ ratyfikowana przez Polskę 13 lat temu. Reforma jest jednak kosztowna i od maja resort finansów stara się z niej ściąć, co się da. Projekt ustawy o asystencji został przekazany na rząd przez Komitet Stały opuścił z rozbieżnościami, których do tej pory nie udało się usunąć. MF wolałby np., żeby asystencja osobista i świadczenie wspierające nie mogły być pobierane na raz.
Tymczasem przewlekanie prac nad projektem grozi, że ustawa nie zdoła wejść w życie zgodnie z zakładanym harmonogramem, od 2027 r. By asystencja finansowana z budżetu zadziałała, trzeba jeszcze zbudować cały system informatyczny obsługujący go i przeszkolić do tego ludzi.
O wadze i znaczeniu tej reformy dla przestrzegania praw człowieka w Polsce piszemy regularnie w OKO.press:
Przeczytaj także:
Na zdjęciu: dzisiejszy protest warsztatów terapii zajęciowej pod KPRM. To kolejny element systemu wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami bez stabilnego finansowania i zaplecza. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Parlament Europejski zagłosował za zakazem wykorzystywania mięsnych nazw w odniesieniu do roślinnych produktów. Jednak nie oznacza to jeszcze, że takie przepisy wejdą w życie.
W środę (8.10) większość – 355 europarlamentarzystów, m.in. prawa strona sali plenarnej, a także niektórzy socjaliści i liberałowie – zagłosowała za zakazem używania nazw takich jak „burger” i „stek” w odniesieniu do ich roślinnych alternatyw. Przeciw było 247, a 30 wstrzymało się od głosu.
„Stek jest zrobiony z mięsa – kropka. Używanie tych nazw tylko w odniesieniu do prawdziwego mięsa zapewnia uczciwość etykiet, chroni rolników i podtrzymuje europejskie tradycje kulinarne” – powiedziała Celine Imart, posłanka Europejskiej Partii Ludowej, która była główną negocjatorką w tej sprawie, przed środowym głosowaniem, cytuje Deutsche Welle. Według polityczki „nazywanie tego »mięsem« jest mylące dla konsumenta”.
Natomiast niektórzy posłowie EPL mają odrębne zdanie.
„Nie powinniśmy robić z konsumentów idiotów. Jeśli na opakowaniu jest napisane »wegetariański burger« lub »wegetariańska kiełbasa«, każdy może sam zdecydować, czy chce to kupić, czy nie. Wierzę i mam nadzieję, że dyskusja zakończy się fiaskiem” – powiedział Peter Liese, poseł EPL.
Anna Cavazzini z niemieckiej Partii Zielonych powiedziała: „Dopóki świat płonie, EPL nie ma w tym tygodniu nic lepszego do roboty niż wciągnięcie nas wszystkich w debatę o kiełbasach i sznyclach”.
Dzisiejsze głosowanie nie oznacza, że takie rozwiązanie wejdzie w życie. Jednak opinia Parlamentu otwiera drogę do negocjacji międzyinstytucjonalnych z Komisją i Radą. Potrzebna jest akceptacja przedstawicieli krajowych rządów.
Jak pisał w OKO.press Marcel Wandas, Komisja Europejska w drugiej połowie lipca opublikowała projekt regulacji ograniczających m.in. użycie typowo mięsnych nazw w przypadku roślinnych alternatyw dla mięsa. Lista obejmuje 29 słów, m.in. takiej, jak „bekon„ i „kurczak”. Sektor mięsny w przeszłości próbował już wprowadzić podobne ograniczenia w stosunku do innych nazw – na przykład „szynki„ i „burgera”, jednak bezskutecznie.
„Mimo wszystko możemy mówić o sukcesie mięsnego lobby, które od lat domaga się ograniczenia swobody na rosnącym rynku produktów roślinnych” – uważa Wandas.
„Badania pokazują, że konsumenci nie mylą się przy półkach sklepowych. Są w stanie dzięki używanemu dotychczas nazewnictwu odnaleźć produkt roślinny, który odpowiada ich oczekiwaniom i smakowi, który kojarzą na bazie znajomości produktów mięsnych” – wyjaśniała w rozmowie z naszym dziennikarzem Karolina Centkowska z RoślinnieJemy.
„Choć branża roślinna rozwija się od lat, jej skala wciąż nie dorównuje tej odzwierzęcej. W związku z tym trudno mówić o realnym zagrożeniu dla wizerunku przemysłu mięsnego ze strony producentów żywności roślinnej. Antykonkurencyjne działania Brukseli utrudniają producentom żywności roślinnej uczciwą obecność na rynku i codzienne funkcjonowanie. Takie praktyki nie są fair wobec całego sektora i mogą zaburzać równowagę rynkową. Kluczowe jest stworzenie równych zasad gry, które pozwolą zarówno branży roślinnej, jak i mięsnej, na prezentację swoich produktów w sposób uczciwy i przejrzysty. Tylko w ten sposób można zapewnić zdrową konkurencję i różnorodność wyboru dla konsumentów” – przekonuje ekspertka.
Przeczytaj także:
Zakończyły się negocjacje dotyczące związków partnerskich. Na razie szczegółów brak. „Wszystko jest na bardzo dobrej drodze” – uważa wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz
We wtorek (7.10) wieczorem Polskie Radio jako pierwsze poinformowało o kompromisie w koalicji w sprawie związków partnerskich.
„Mamy dobre wyjście z patowej sytuacji” – przekazała PAP sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Katarzyna Kotula z Lewicy. Dodała, że trwały wielotygodniowe negocjacje, żeby uzyskać porozumienie w tej sprawie, a ministra regularnie spotykała się z posłanką PSL Urszulą Pasławską. Pracowały nad rozwiązaniem, „które będzie godne i zapewniać będzie ochronę”, a jednocześnie, które mogłoby przejść przez Sejm.
„Domawiamy ostatnie szczegóły i w przyszłym tygodniu będziemy państwa informować” – zaznaczyła pełnomocniczka ds. równości.
O wstępnym porozumieniu w sprawie związków partnerskich powiadomił też wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL-u.
„Znaleźliśmy, myślę, porozumienie i to jest ważna informacja, że formacje, które tworzą koalicję, szczególnie my i Lewica, spotkały się w takim miejscu z ustawą ułatwiającą funkcjonowanie, życie, różne sprawy codzienne wielu osobom w Polsce” – mówił Kosiniak-Kamysz w rozmowie z dziennikarzami w Sejmie. Dodał również, że więcej szczegółów przedstawią za tydzień na wspólnej konferencji.
„Ale wszystko jest na bardzo dobrej drodze” – podkreślił.
Są dwa projekty ustaw dotyczących związków partnerskich – poselski projekt Lewicy (złożony w czerwcu), a także pierwszy w historii rządowy projekt ustawy, który przeszedł konsultacje społeczne i międzyresortowe, ale nigdy nie wszedł na Radę Ministrów. Alternatywny, bardziej konserwatywny projekt ustawy o statusie osoby najbliższej zapowiadał PSL.
Jak niejednokrotnie pisał w OKO.press Anton Ambroziak, koalicjanci nie mogą pogodzić się co do nazwy ustawy, kwestii dotyczących dzieci – pieczy zastępczej, a także miejsca zawarcia związku – w urzędzie stanu cywilnego czy u notariusza.
„Chcemy znów usiąść do stołu z Polskim Stronnictwem Ludowym i spróbować wyjść z tej patowej sytuacji” – mówiła pod koniec lipca pełnomocniczka ds. równości Kotula w wywiadzie OKO.press.
Do tej pory jednak nie było porozumienia w sprawie uregulowania związków partnerskich.
Jak podaje Onet, we wtorek Marszałek Sejmu Szymon Hołownia poinformował, że prace nad tym projektem mogłyby się rozpocząć już na kolejnym posiedzeniu Sejmu (15-17 października).
„Ja jestem otwarty, wstępnie zaplanowaliśmy to w harmonogramie Sejmu, a więc czekamy na rozstrzygnięcia polityczne” – mówił Hołownia.
Przeczytaj także: