Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
Kaczyński, Czerwińska i Suski mogą stracić immunitety. Będzie nad tym głosował Sejm – na razie wniosek został przyjęty przez sejmową komisję.
Sejmowa Komisja Regulaminowa, Spraw Poselskich i Immunitetowych zagłosowała za przyjęciem wniosku Komendanta Głównego Policji o wyrażenie zgody na pociągnięcie Jarosława Kaczyńskiego, Marka Suskiego i Anny Czerwińskiej do odpowiedzialności karnej za wykroczenie. Chodzi o zachowanie posłów PiS podczas miesięcznic smoleńskich i niszczenie wieńców ustawianych przez aktywistę Zbigniewa Komosę.
Komosa oskarża Kaczyńskiego również o pobicie.
Posiedzenie trwało ponad pięć godzin, stawiła się na nim dwójka oskarżanych posłów — Marek Suski i Anna Czerwińska. Jarosław Kaczyński wyznaczył na swojego obrońcę Zbigniewa Boguckiego. Czerwińską reprezentował Kacper Płażyński, a Suskiego -Małgorzata Wassermann.
Bogucki odczytał pismo przygotowane przez Kaczyńskiego. „Moje zachowanie, dotyczące wieńców podczas obchodów miesięcznic katastrofy smoleńskiej, było uprawnioną reakcją na szkalowanie pamięci mojego zmarłego brata, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Objęte wnioskiem zachowanie było uprawnioną reakcją na działania Zbigniewa Komosy” – napisał prezes PiS.
Postawa policji — jak zaznaczył Kaczyński – „poprzez bierność, a wręcz przyzwolenie, zachęca osoby dewastujące dobre obyczaje do odrażających aktywności, które — jak w przypadku Zbigniewa Komosy — ukierunkowane są wyłącznie na szkalowanie ofiar i ich rodzin”.
Na obradach pojawił się również sam Komosa. „Sprawę uderzenia mnie w twarz możemy zakończyć tu i teraz. Jeśli Jarosław Kaczyński przeprosi naród polski za kłamstwo o zamachu, to wycofam swoje oskarżenie. Jeśli potrzebuje czasu do namysłu, to daję mu go do czasu głosowania w Sejmie nad uchyleniem mu immunitetu” – mówił. „Dzięki tej propozycji Polacy będą mieli okazję przekonać się, czy Jarosław Kaczyński i jego obóz rzeczywiście dążą do zakończenia wojny polsko-polskiej, o której ostatnio tyle mówią” – dodał.
Wniosek o uchylenie immunitetu został przyjęty, jednak to nie koniec — teraz będzie głosował nad nim Sejm.
W marcu 2024 Komenda Stołeczna Policji wystąpiła do Komendy Głównej o pomoc prawną, by móc ścigać troje posłów PiS – Marka Suskiego, Jarosława Kaczyńskiego i Annę Czerwińską, którzy niszczyli wieńce pod pomnikiem smoleńskim. Wieńce składał aktywista Zbigniew Komosa, za każdym razem z tym samym napisem na tabliczce: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski. STOP KREOWANIU FAŁSZYWYCH BOHATERÓW!”
Krótko przed tym, jak PiS przegrał wybory, mundurowi przestali spełniać żądania prezesa Kaczyńskiego, by wieniec usunąć. 10 października 2023 roku Kaczyński własnoręcznie wyłamał tabliczkę z wieńca i ją zniszczył. 10 stycznia 2024 podobnie uczyniła Anna Czerwińska, a tabliczkę zabrała ze sobą. Dwa miesiące później próbował tego dokonać Kaczyński, ale bez powodzenia. Udało się to Markowi Suskiemu.
Aktywista za każdym razem składał zawiadomienia na posłów. 15 stycznia 2024 roku Zbigniew Komosa napisał pismo do ministra MSWiA Marcina Kierwińskiego. Skarżył się w nim na brak działań policjantów pod pomnikiem smoleńskim. Niedługo później dostał odpowiedź, w której Biuro Nadzoru Wewnętrznego MSW, informując, że „podjęło działania w przedmiotowej sprawie”.
W marcu, kilka tygodni po tej odpowiedzi, Komenda Stołeczna poinformowała, że chce uzyskać zezwolenie na ściganie posłów.
Na tym nie skończyła się historia posłów PiS i Zbigniewa Komosy. 10 października, podczas kolejnej miesięcznicy, ponownie doszło do przepychanek. Komosa oskarża Kaczyńskiego o pobicie — poseł miał uderzyć go dwukrotnie w twarz.
Na podstawie tych oskarżeń złożono wniosek o pozbawienie Kaczyńskiego, a także Suskiego i Czerwińskiej, immunitetów.
Greenpeace z okazji Barbórki apeluje do rządu: potrzebujemy realnego harmonogramu odejścia od węgla!
4 grudnia, z okazji Barbórki, Greenpeace rozwiesił na gmachu Ministerstwa Przemysłu w Katowicach transparent z napisem „węgiel jest skończony, przestańcie ściemniać!”. Aktywiści i aktywistki domagają się od rządu Donalda Tuska „urealnienia harmonogramu zamykania kopalń i zapewnienia sprawiedliwej transformacji górnictwa”.
„Polska polityka energetyczna opiera się na kłamstwie, że węgiel ma przyszłość. Największym prezentem na Barbórkę, jaki premier Donald Tusk może zrobić górnikom, to zdobyć się na uczciwość. Prawda jest taka, że w ciągu najbliższych 10 lat zamkną się najpewniej wszystkie elektrownie węglowe w Polsce. Już teraz energetyka kupuje coraz mniej węgla, a kopalnie działają tylko dzięki wielomiliardowym dopłatom z naszych kieszeni. Rząd musi urealnić daty zamykania kopalń i jednocześnie pomóc górnikom w przebranżowieniu” — komentuje Marek Józefiak, rzecznik i ekspert ds. polityki ekologicznej w Greenpeace Polska.
Greenpeace postuluje aktualizację harmonogramu zamykania kopalń, w której rząd miałby uwzględnić analizy, pokazujące, że elektrownie węglowe zostaną wyłączone do 2035 roku.
Organizacja wylicza, że w tym i przyszłym roku rząd wyda na pomoc publiczną dla kopalń kilkanaście miliardów złotych. „Gdyby przeznaczyć te pieniądze na ochronę zdrowia udałoby się pokryć niemal 60 proc. dziury budżetowej, która pojawi się w Narodowym Funduszu Zdrowia w 2025 roku. Łączny koszt realizacji tzw. umowy społecznej ws. górnictwa szacowany jest na 137 miliardów złotych” – podaje Greenpeace.
„Problem nierentownego górnictwa sam nie zniknie i rząd musi się wziąć do roboty. Potrzebujemy realistycznej polityki energetycznej, która z jednej strony pomoże górnikom się przebranżowić, a z drugiej zapewni wszystkim Polkom i Polakom tani i czysty prąd. Jeśli rząd nie odblokuje wiatraków i nie zbuduje innych odnawialnych źródeł energii, to w miejsce węgla wejdzie gaz, czyli drogie i importowane paliwo. To byłby fatalny scenariusz dla bezpieczeństwa energetycznego Polski” — podkreśla Anna Meres z Greenpeace.
Greenpeace wylicza, że w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2024 roku górnictwo węgla kamiennego zaliczyło 9,2 miliarda złotych straty. Organizacja opublikowała raport, według którego już przy obecnej polityce większość polskich elektrowni węglowych zostanie zamknięta przed 2030 rokiem, a ostatnie elektrownie na węgiel — do 2035 roku.
Tymczasem, zgodnie z podpisaną w 2021 roku umową społeczną z górnikami ostatnie kopalnie mają działać aż do 2049 roku. Umowa, podpisana jeszcze przez rząd PiS, do dziś nie uzyskała notyfikacji Unii Europejskiej. Zapisano w niej szereg osłon dla górników i pracowników sektora, gwarancje zatrudnienia, a także wsparcie w przebranżowieniu. Rząd PiS, po rozmowach z sektorem węglowym, określił również harmonogram wyłączania kopalń — ostatnia ma działać aż do 2049 roku.
„Biorąc pod uwagę rozbieżność pomiędzy umową społeczną a realiami związanymi z wykorzystaniem węgla w energetyce – rząd zakłada dopłaty do wydobycia surowca – ponad 15 mld zł znalazło się na ten cel w tegorocznym i przyszłym budżecie państwa. Ale ile to będzie w przyszłości?” – pisali w październiku 2024 eksperci Forum Energii.
Z ich wyliczeń wynika, że same dopłaty do wydobycia węgla będą kosztować podatnika pomiędzy 31 a 83 mld zł. „Do tego dojdą koszty wygaszania wydobycia w ramach Spółki Restrukturyzacji Kopalń, odpraw górniczych, wsparcia regionów węglowych z unijnych funduszy” – wyliczają.
Opozycja i mieszkańcy Korei Południowej domagają się odwołania prezydenta po nieudanej próbie wprowadzenia stanu wojennego.
„Dekret o stanie wojennym Yoon Suk Yeola był wyraźnym naruszeniem konstytucji. Nie było żadnych powodów, aby go ogłosić. Było to poważne działanie wywrotowe i stanowi doskonałą podstawę do impeachmentu prezydenta" – stwierdziła opozycyjna południowokoreańska Partia Demokratyczna po wczorajszym (3.12) sześciogodzinnym stanie wojennym.
Podobną opinię mają również pozostali przedstawiciele opozycji. W sumie sześć partii złożyło w parlamencie projekt ustawy o impeachmencie. Głosowanie odbędzie się w najbliższy piątek lub sobotę.
Jeśli Yoon straci stanowisko, jego miejsce tymczasowo przejmie premier Han Duck-soo – do czasu przeprowadzenia nowych wyborów w ciągu 60 dni.
W środę zorganizowano czuwanie przy świecach w centrum miasta, a także przemarsz pod siedzibę prezydenta. Protestujący wzywali Yoon Suk Yeola do rezygnacji ze stanowiska. Reuters przypomina, że masowe protesty przy świecach doprowadziły wcześniej do impeachmentu byłej prezydent Park Geun-hye w 2017 r.
Nieoczekiwanie, 3 grudnia, w wystąpieniu telewizyjnym prezydent Korei Południowej Yoon Suk Yeol ogłosił, że wprowadza w kraju stan wojenny. Ogłosił, że wytępi „bezczelne pro-północnokoreańskie siły antypaństwowe”. Stwierdził, że partie opozycyjne zagrażają porządkowi konstytucyjnemu, więc jedynym rozwiązaniem jest stan wojenny.
Co oznaczał? Według koreańskiej agencji Yonhap cytowanej przez Reutersa „zakazana zostanie działalność parlamentu i partii politycznych, a media i wydawcy znajdą się pod kontrolą dowództwa stanu wojennego”. Podczas stanu wojennego nie można urządzać demonstracji, a działalność parlamentu jest zawieszona. Korea Południowa ogłosiła stan wojenny po raz pierwszy od 1980 roku.
Tego samego dnia zebrało się południowokoreańskie Zgromadzenie Narodowe. W obecności 190 z ogólnej liczby 300 posłów jednogłośnie uchwalono wniosek o zniesieniu stanu wojennego — nawet część członków partii prezydenta głosowała przeciwko decyzji Yoon Suk Yeola.
Stan wojenny trwał sześć godzin.
Śledczy potwierdzają, że prezes PiS został wezwany do warszawskiej prokuratury.
Jarosław Kaczyński został wezwany przez śledczych w związku z aferą Funduszu Sprawiedliwości. Prokuratura bada sprawę listu z 2019 roku, który prezes PiS wysłał do byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Zwracał w nim uwagę na finansowanie działalności sprzyjającej Suwerennej Polsce z Funduszu Sprawiedliwości. Zażądał, by koalicyjna wobec PiS partia Ziobry się od tego powstrzymała. Z treści listu wynika, że Kaczyński wiedział o tym procederze. Informację jako pierwszą podało radio RMF FM. Mimo ostrzeżenia Kaczyńskiego na funkcjonowanie organizacji sprzyjających partii Zbigniewa Ziobry z Funduszu poszło ponad 219 mln złotych.
„Prokuratura Okręgowa w Warszawie wezwała prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego na przesłuchanie w charakterze świadka” – potwierdził TVP Info rzecznik prokuratury Piotr Skiba. – „Do naszej prokuratury wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa i między innymi jedną z osób, którą prokurator chce przesłuchać, jest prezes PiS Jarosław Kaczyński” – tłumaczy prokurator Skiba.
List Kaczyńskiego do Ziobry ujawniła „Gazeta Wyborcza”:
„Zwracam się do Pana Ministra o natychmiastowe zakazanie kandydatom Solidarnej Polski korzystania z Funduszu Sprawiedliwości w trakcie kampanii wyborczej i jednocześnie zakazanie osobie odpowiedzialnej za dysponowanie środkami Funduszu przekazywania jakichkolwiek sum w trakcie kampanii lub też formułowania zobowiązań dotyczących przekazywania takich sum w przyszłości” – pisał prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Stworzony przez rząd Zjednoczonej Prawicy Fundusz Sprawiedliwości miał pomagać ofiarom przestępstw. Zamiast tego w wielu przypadkach pochodzące z niego pieniądze płynęły do organizacji wspierających rząd. Podejrzenia, oprócz Ziobry i Kaczyńskiego, dotyczą między innymi byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego.
Wśród organizacji, które mogły liczyć na wsparcie Funduszu, szczególnie ciekawym przypadkiem jest Fundacja Profeto. O organizacji założonej przez księdza Michała Olszewskiego pisaliśmy wielokrotnie. Organizacja, założona przez księży sercanów, zajmuje się przede wszystkim prowadzeniem katolickich mediów. W 2020 roku otrzymała z Funduszu Sprawiedliwości dotację na budowę ośrodka dla ofiar przestępstw, tzw. „Archipelagu – wysp wolnych od przemocy”. W kolejnych latach, dzięki podpisywanym z resortem Ziobry aneksom, dotacja wzrosła z 43 mln do ponad 98 mln złotych (wypłaconych zostało 66 mln).
W lutym 2024 roku we wspólnym śledztwie z portalem tvn24.pl w OKO.press ujawniliśmy, że co najmniej 3,6 mln zł przekazanych przez resort Ziobry Fundacji Profeto nie poszło na budowę ośrodka i w tajemniczy sposób zaginęło.
W marcu prokuratura przyznała, że powodem przeszukania domu byłego ministra sprawiedliwości były właśnie działania w sprawie wsparcia Fundacji Profeto.
Kryzys wybuchł wokół ustawy budżetowej na 2024 rok. Rząd nie może zdobyć wystarczającego poparcia dla proponowanego budżetu. Dziś po południu zaplanowano debatę oraz głosowanie nad wotum nieufności.
Premier Francji Michel Barnier zaproponował projekt ustawy budżetowej, w którym zapisano podwyżki podatków oraz cięcia wydatków, mające zmniejszyć deficyt, oscylujący obecnie wokół 6 proc. PKB. Premier chce obniżenia deficytu do 5 proc. w przyszłym roku.
W rządzie brakuje jednak wystarczającego poparcia dla tego projektu, szczególnie ze względu na sprzeciw skrajnie prawicowej partii Marine Le Pen, Zjednoczenia Narodowego.
Barnier ogłosił, że przyjmie część budżetu dotyczącą ubezpieczeń społecznych bez głosowania — pozwala mu na to francuska Konstytucja. W odpowiedzi opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności. Dziś – 4 grudnia – o 16:00 rozpocznie się dyskusja w parlamencie, a trzy godziny później zaplanowano głosowanie. Prezydent Emmanuel Macron ma specjalnie wrócić do kraju z wizyty w Arabii Saudyjskiej.
Administracja Barniera, która objęła urząd dopiero we wrześniu, może być pierwszą we Francji odsuniętą od władzy przez wotum nieufności od 1962 r. Jej upadek z rąk skrajnie prawicowych i lewicowych partii byłby poważnym ciosem dla Europy na kilka tygodni przed powrotem Donalda Trumpa do Białego Domu — komentuje brytyjski „Guardian”.
„Francuzi mają dość upokarzania i złego traktowania. Nie możemy zostawić rzeczy takimi, jakimi są” — powiedziała dziennikarzom w poniedziałek Marine Le Pen. Sam Barnier komentował, że sytuacja Francji jest już „trudna pod względem budżetowym i finansowym” oraz „bardzo trudna pod względem gospodarczym i społecznym”. W rozmowach z mediami dodawał, że „we Francji panuje duże napięcie”, a aby kraj odzyskał stabilność polityczną, powinien pozostać u władzy.
Jeśli wotum nieufności zostanie przegłosowane, administracja Barniera będzie dalej działać jako rząd techniczny. Sam premier zostanie na stanowisku do momentu, aż prezydent Macron wybierze jego następcę i znajdzie dla niego poparcie. To może potrwać nawet do stycznia 2025.
Prezydent Francji Emmanuel Macron powołał Michela Barniera na premiera aż 60 dni po przedterminowych wyborach parlamentarnych, na początku września 2024.
Był to najdłuższy w historii Francji okres przejściowy między rezygnacją poprzedniego a powołaniem nowego szefa rządu.
Lipcowe, przyspieszone wybory parlamentarne we Francji zdobywając 180 miejsc, wygrała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, złożona z opozycyjnej wobec Macrona, skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona (LFI), Partii Socjalistycznej (PS), Partii Komunistycznej i mniejszego ugrupowania Ekologów. NFL nie zdobyła jednak większości w Zgromadzeniu Narodowym, która dawałaby szansę na samodzielne rządzenie.
Michel Barnier mianowany przez Emmanuela Macrona to polityk, który przez całe życie związany był z prawicą. Należy do partii Republikanie, która zajęła w wyborach czwarte miejsce z wynikiem 39 miejsc. Wcześniej Barnier był dwukrotnym komisarzem UE oraz głównym negocjatorem brexitu.