ONZ-owska agencja pomagająca Palestyńczykom nie ma wstępu na terytorium Izraela, decyzja Knesetu jest krytykowana na świecie. Nowy sondaż daje Koalicji Obywatelskiej dużą przewagę nad Prawem i Sprawiedliwością
Jedna z najbardziej opiniotwórczych amerykańskich gazet nie poprze żadnego z kandydatów w nadchodzących wyborach. Zerwanie z 30-letnią tradycją to decyzja właściciela Washington Post, miliardera Jeffa Bezosa
W piątek 25 października wydawca Washington Post ogłosił, że jego medium nie poprze żadnego kandydata w wyborach prezydenckich w USA. Decyzja ta ma być “powrotem do korzeni” gazety.
„Wiemy, że zostanie odebrana na wiele sposobów, w tym jako milczące poparcie jednego kandydata, potępienie innego lub zrzeczenie się odpowiedzialności. To jest nieuniknione” – czytamy w opublikowanym w piątek felietonie wydawcy Willa Lewisa.
Według związku zawodowego zrzeszającego dziennikarzy i pracowników „Washington Post” tekst wyrażający poparcie dla Kamali Harris był już gotowy, ale o wstrzymaniu publikacji miał zdecydować właściciel gazety, miliarder Jeff Bezos.
„Kierownictwo ingerowało w pracę członków w redakcji”
- piszą związkowcy w oświadczeniu.
Według analityków, po decyzji ogłoszonej przez Willa Lewisa ok. 200 tysięcy abonentów anulowało swoje subskrypcje. Od piątku setki czytelników udostępniło w mediach społecznościowych zrzuty ekranu przedstawiające anulowanie subskrypcji dla Washington Post.
W niedzielę 27 października z funkcji redaktora naczelnego The Washington Post zrezygnował Robert Kagan.
Z redakcji zdecydowała się odejść także Michele Norris, felietonistka Washington Post i pierwsza czarnoskóra prezenterka National Public Radio (NPR).
„W takiej chwili każdy musi podejmować własne decyzje. Decyzja „Washington Post” o wstrzymaniu napisanego i zatwierdzonego wyrazu poparcia w wyborach, w których stawką są podstawowe zasady demokracji, była straszliwym błędem i obrazą utrzymującego się od dawna standardu gazety, polegającego na regularnym popieraniu kandydatów od 1976 r.” – napisała Norris na platformie X.
Decyzję o wstrzymaniu poparcia dla Kamali Harris przed Washington Post miał podjąć jego właściciel, miliarder Jeff Bezos, do którego należy także Amazon.
Tymczasem inny amerykański miliarder, Elon Musk, otwarcie popiera Donalda Trumpa. Za pośrednictwem stworzonej przez siebie organizacji America PAC Musk przekazał na rzecz kampanii kandydata republikanów już 75 mln dolarów.
Susan Rice, była ambasador USA przy ONZ i była doradczyni administracji Joe Bidena ds. polityki wewnętrznej, nazwała decyzję właścicieli The Washington Post „obłudną”.
„To tyle, jeśli chodzi o [hasło – przyp. OKO.press] «Demokracja umiera w ciemności»” – stwierdziła Rice, odnosząc się do oficjalnego hasła gazety, przyjętego w 2017 r., czyli już za rządów Bezosa.
David Maraniss, nagrodzony Pulitzerem reporter i redaktor Washington Post, dodał: „Gazeta, w której kochałem pracować przez 47 lat, umiera w ciemności”.
Paradoksalnie jednak, oburzenie po decyzji kierownictwa Washington Post odbiło się głośniejszym echem, niż gdyby gazeta po prostu udzieliła Kamali Harris poparcia.
Mimo tego, na podobny krok zdecydował się także inny potentat medialny – miliarder Patrick Soon-Shiong, właściciel gazety “Los Angeles Times”.
Córka Soon-Shiong, 31-letnia Nika Soon-Shiong, zasugerowała w mediach społecznościowych, że decyzję o powstrzymaniu się od poparcia któregoś z kandydatów podjęła cała rodzina, częściowo ze względu na politykę administracji Bidena i Harris wobec Izraela i Gazy.
Patrick Soon-Shiong publicznie zaprzeczył tym informacjom i podkreślił, że jego córka nie ma żadnego wpływu na politykę redakcji.
Po decyzji właścicieli “LA Times” ponad 2000 czytelników anulowało swoje subskrypcje.
Wybory prezydenckie w USA odbędą się we wtorek 5 listopada.
Kluczowe dla ich rozstrzygnięcia będą wyniki wyborów w tzw. swinging states. Według sondaży nieznacznie, w granicy błędu statystycznego, prowadzi w nich Donald Trump:
Trwa polityczny impas w Bułgarii. Centroprawicowa partia GERB byłego premiera Borisa Bojkowa ponownie wygrywa wybory, ale utworzenie stabilnej większości będzie trudne
Wstępne wyniki wskazują, że niedzielne (27 października) wybory w Bułgarii wygrała centroprawicowa partia Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB). Po przeliczeniu 82 proc. głosów poparcie dla GERB wynosi 26,08 proc.
Drugie miejsce z wynikiem 14,76 proc. zajęła centrowa koalicja Kontynuujemy Zmiany — Demokratyczna Bułgaria, która do marca 2024 r. współrządziła razem z GERB.
Na trzecim miejscu znalazła się prorosyjska partia Wazrażdane (Odrodzenie), zdobywając 13,8 proc. głosów.
Bułgarzy nie poszli tłumnie do urn. Na godzinę przed zamknięciem lokali wyborczych frekwencja wynosiła 35,5 proc., choć i tak była wyższa, niż zakładano.
Lider GERB Bojko Borisow podziękował wyborcom za wsparcie i powiedział, że jego partia utworzy nowy rząd.
„Będziemy współpracować ze wszystkimi oprócz Odrodzenia” – powiedział były premier.
GERB kilkukrotnie wygrywała wybory w ostatnich latach, ale nie była w stanie utworzyć stabilnej koalicji rządzącej. Przez to dochodziło do kolejnych, przedterminowych wyborów. W ciągu ostatnich trzech lat Bułgarzy szli do urn już siedem razy.
Ostatnie wybory w konstytucyjnym terminie odbyły się wiosną 2021 r. Doszło do nich po masowych protestach, które wybuchły w Bułgarii latem 2020 r. Rządzącego od 10 lat premiera Bojko Borisowa jego partię oskarżano o korupcję.
Mobilizacja społeczna spowodowała powstanie nowych antyestablishmentowych partii, które zaczęły zdobywać mandaty w parlamencie, urywając większość GERB. Nowe partie zapowiadały rozliczenie rządzących, ale nie były w stanie zrealizować swoich postulatów i szybko traciły poparcie.
Premier Bojko Borisow podkreślał, że jedyną alternatywą wobec jego prozachodnich rządów jest przejęcie władzy przez prorosyjskich nacjonalistów.
Obserwatorzy bułgarskiej sceny politycznej wskazują, że rozmowy koalicyjne i tym razem mogą zakończyć się fiaskiem. To oznaczałoby kolejne przedterminowe wybory w marcu 2025 roku.
Polityczny chaos zagraża bułgarskiej gospodarce. Z powodu nieosiągnięcia celów inflacyjnych plany przystąpienia przez Bułgarię do strefy euro zostały już dwukrotnie odroczone. Obecnie planowana data przystąpienia to 25 stycznia 2025 roku.
Litewska Partia Socjaldemokratyczna wygrała drugą turę wyborów parlamentarnych i zastąpi centroprawicowy rząd Ingridy Šimonytė. Socjaldemokraci zapowiadają podniesienie podatków dla najbogatszych i zbrojenie się na ewentualny atak Rosji
W niedzielę (27 października) na Litwie odbyła się druga tura wyborów parlamentarnych (pierwsza odbyła się w niedzielę 13 października).
Po podliczeniu 99 proc. głosów zwycięzcą ogłoszono Litewską Partię Socjaldemokratyczną (LPS), która do 141-osobowego, jednoizbowego parlamentu wprowadzi 52 posłów. Rządząca dotychczas partia Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci zdobyła 28 mandatów.
Zwycięska LPS chce zbudować większość ze Związkiem Demokratów „W imię Litwy” (14 mandatów) oraz Litewskim Związkiem Rolników i Zielonych (8 mandatów). Taka koalicja liczyłaby 74 posłów, a więc miałaby tylko 3 mandaty więcej niż ustawowa większość.
Nie wiadomo, kto zostanie premierem. Typowana na to stanowisko liderka zwycięskiej LPS Vilija Blinkevičiūtė ucina spekulacje: “Omówimy to wewnątrz partii, rozważymy wszystkie plusy i minusy”.
Kampanię wyborczą na Litwie zdominowały dwa tematy: rosnące koszty życia oraz obawa przed zagrożeniem ze strony Rosji.
Według komentatorów odchodzący centroprawicowy rząd Ingridy Šimonytė zapłacił cenę za wysoką inflację, która w 2022 r. przekraczała na Litwie 20 proc. Zwycięska Litewska Partia Socjaldemokratyczna zapowiada podwyżki podatków dla najbogatszych, z których chce sfinansować świadczenia socjalne i poprawę systemu ochrony zdrowia.
Socjaldemokraci zamierzają też utrzymać wysoki poziom wydatków na obronność (w tym roku to ok. 3 proc. PKB), choć krytykowali rząd premier Šimonytė za podnoszenie podatków, które miały sfinansować te wydatki. Przeprowadzony w maju sondaż wskazał, że 75 proc. Litwinów uważa, że Rosja w najbliższej przyszłości może zaatakować ich kraj.
Litwa jest jednym z trzech państw UE (obok Niemiec i Węgier), w którym wybory parlamentarne odbywają się według mieszanej ordynacji wyborczej. 71 parlamentarzystów wybiera się w wyborach większościowych, czyli w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW). Pozostałych 70 – w wyborach proporcjonalnych.
W litewskim systemie wyborca ma do dyspozycji dwa głosy. Jeden oddaje na kandydata zgłoszonego w jednomandatowym okręgu wyborczym. Zwycięża ten kandydat, który zdobędzie ponad 50% głosów. Jeśli żaden z kandydatów nie uzyska większości bezwzględnej, zarządzana jest druga tura pomiędzy dwoma kandydatami z najwyższymi wynikami w danym okręgu.
Drugi głos wyborca oddaje na partyjną listę, z której może wybrać do pięciu kandydatów, którym udziela poparcia. Wskazanie preferowanych kandydatów nie jest obowiązkiem wyborcy, może on poprzestać jedynie na wskazaniu listy.
W podziale 70 mandatów przyznawanych w systemie proporcjonalnym uczestniczą komitety wyborcze, które uzyskały w skali kraju minimum 5% głosów (próg wyborczy dla koalicji wynosi 7%).
„Gazeta Wyborcza” analizuje akta aresztowe ks. Michała O. i ujawnia nieznane dotąd wątki. To powody, dla których prokuratura domagała się zatrzymania duchownego w areszcie tymczasowym
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski dotarł do akt sprawy aresztowej ks. Michała O. z Fundacji Profeto. Ksiądz, podejrzewany o nadużycia finansowe w związku z dotacją z Funduszu Sprawiedliwości, w ubiegłym tygodniu opuścił areszt tymczasowy. W sprawie wielomilionowej dotacji na ośrodek Fundacji Profeto będzie odpowiadał przed sądem z wolnej stopy.
W aktach, opisywanych przez „Gazetę Wyborczą”, prokuratura przedstawia argumenty na to, by ksiądz i podejrzane w śledztwie byłe urzędniczki resortu sprawiedliwości pozostali w areszcie tymczasowym. Informacje te częściowo pokrywają się z naszymi wcześniejszymi ustaleniami. Akta zawierają także szereg nieznanych dotychczas wątków:
Wątek dotacji dla Fundacji Profeto jest jednym z ważniejszych w śledztwie Prokuratury Krajowej dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości. Zarzuty usłyszało w nim już 14 osób.
Księdzu Michałowi O., urzędniczkom Urszuli D. i Karolinie K. a także byłemu wiceministrowi Marcinowi Romanowskiemu prokuratura zarzuca, że działali w ramach zorganizowanej grupy przestępczej, mającej na celu popełnianie przestępstw przeciwko mieniu (art. 258 par. 1 kk). Ponadto śledczy podejrzewają ks. Michała O. m.in. o pranie pieniędzy oraz przywłaszczenie powierzonego mienia. Grozi mu do 20 lat więzienia.
W OKO.press historię księdza O. śledzimy od samego początku. W lutym i czerwcu tego roku we współpracy z tvn24.pl ujawniliśmy, w jaki sposób Fundacja Profeto w podejrzany sposób obracała dotacją z Funduszu Sprawiedliwości. Dotarliśmy też do wykonawcy ośrodka (skądinąd także podejrzanego w śledztwie Prokuratury Krajowej), który opowiedział nam, czym naprawdę miała być inwestycja ks. Michała O.
Te same tropy podjęła Prokuratura Krajowa: stały się podstawą postawienia ks. Michałowi O. m.in. zarzutu prania pieniędzy.
Przypomnijmy: rekordową dotację z Funduszu Sprawiedliwości, niemal 100 mln zł, Profeto miała wydać na budowę ośrodka dla ofiar przestępstw w warszawskim Wilanowie. Ostatecznie resort Zbigniewa Ziobry (skądinąd znajomego ks. O.) zdążył wypłacić fundacji nieco ponad 66 mln zł. Resztę pieniędzy wstrzymała nowa władza.
O tajemniczym konkursie z Funduszu Sprawiedliwości, niespodziewanie wygranym przez Profeto, pisaliśmy w OKO.press jeszcze w 2020 roku. W roku 2021 ujawniliśmy, że w ośrodku budowanym przez fundację ks. Michała O. mają znaleźć się studia nagraniowe. A to nasuwa myśl, że Profeto, wydająca katolickie media, zamierza wykorzystywać centrum terapeutyczne do celów medialnych.
Większość delegatów i delegatek partii Razem zagłosowała dziś za wyjściem z parlamentarnego klubu Lewicy i utworzeniem osobnego koła. Wcześniej konflikt wokół współpracy z rządem Donalda Tuska podzielił lewicowe ugrupowanie
Podczas weekendowego kongresu Razem zapadła decyzja: partia opuści parlamentarny klub Lewicy i powoła własne koło poselskie. O postanowieniach kongresu poinformowała na platformie X.
"Rok temu głosowaliśmy za zmianą. Rok temu głosowaliśmy z nadzieją na to, że ruszy w końcu naprawa państwa. Minął rok i trzeba to sobie powiedzieć jasno i uczciwie, to się nie wydarzyło. Rząd Donalda Tuska zawiódł ludzi. Nie dotrzymał obietnicy i zawodzi kolejne grupy. Zawodzi pracowników, zawodzi kobiety, zawodzi pacjentów, którzy leczą się w polskich szpitalach, zawodzi młode pokolenie, które rzucono na pastwę banków i deweloperów. Tak niestety wygląda rzeczywistość po roku rządów Donalda Tuska” – powiedział lider Razem Adrian Zandberg po zakończonym kongresie.
„Partia Razem domaga się gruntownych zmian – większych nakładów na publiczną ochronę zdrowia, godnych pensji w polskiej budżetówce, zwiększenia wydatków na naukę, badania i rozwój. Będziemy walczyć o te zmiany w parlamencie” – zaznaczył Zandberg. Zapowiedział też, że jeżeli rząd nie wprowadzi do budżetu znaczących zmian, pięcioro posłów Razem zagłosuje przeciwko.
Z naszych informacji wynika, że opór wobec opuszczenia klubu był znikomy. Spośród głosujących na kongresie ok. 130 delegatów i delegatek pojedyncze osoby opowiedziały się przeciwko takiemu rozwiązaniu lub wstrzymały się od głosu.
Na decyzję Razem reagują już politycy Nowej Lewicy. Europoseł Krzysztof Śmiszek podziękował Razem za wspólne lata pracy. „Powodzenia na nowej drodze. Cel mamy wspólny: sprawiedliwość społeczna, prawa człowieka, świeckie państwo, Europa” – napisał na platformie X.
Reakcja Donalda Tuska była dużo bardziej cierpka. Premier stwierdził, że nazwę „Razem” podobnie jak „Prawo i Sprawiedliwość”, wymyślił „ktoś obdarzony nieprzeciętnym poczuciem humoru. Czarnego”.
Decyzja o opuszczeniu klubu Lewicy była spodziewana, poprzedziło ją ogólnopartyjne referendum, w którym właśnie ta opcja zdobyła najwięcej głosów. Choć referendum, które odbyło się 11 i 12 października, miało charakter opiniodawczy, wiadomo było, że przesądzi o dalszych losach lewicowej partii.
Wśród osób opowiadających się za pozostaniem w klubie narastało niezadowolenie.
W czwartek 24 października, na dwa dni przed kongresem, 30 osób poinformowało, że opuszcza szeregi Razem i pozostaje w Lewicy. Wśród nich znane parlamentarzystki – wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat i senatorka Anna Górska – oraz posłanki Dorota Olko, Daria Gosek-Popiołek i Joanna Wicha. Polityczki na razie nie planują dołączać do partii Nowa Lewica.
Razem podzieliła wizja prowadzenia polityki. Ekipa, która pozostała w klubie Lewicy, uważa, że współpraca z rządem Donalda Tuska to szansa na realizację choć niektórych lewicowych postulatów. Ci, którzy postanowili opuścić klub, sądzą, że takich szans nie ma a partia wizerunkowo traci, wspierając postulaty liberałów.
Nowa Lewica na początku października postawiła Razem ultimatum – politycy partii Włodzimierza Czarzastego mieli dość tłumaczenia się w koalicji z krytycznych wobec rządu głosów partii Zandberga. Problem wynikał z osobliwej sytuacji Razem po wyborach 15 października. Jak pisaliśmy, partia postanowiła wówczas nie wchodzić do rządu, a jednocześnie pozostać we wspierającym rząd klubie. Nowa Lewica irytowała się, że recenzencka postawa Razem osłabia jej pozycję w rządzie.