W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Agencja Reutera informuje o ataku ukraińskich sił na rosyjskie posterunki graniczne w rejonie Biełgogrodu. Gubernator regionu ocenia, że “sytuacja jest trudna, ale pod kontrolą”.
Biełgorod i inne obszary przygraniczne są w stanie najwyższej gotowości, odkąd trzy tygodnie temu Ukraina przeprowadziła błyskawiczny atak na sąsiedni obwód kurski. Ukraińcy wciąż utrzymują się na rosyjskim terytorium.
“Choć Rosjanom udało się spowolnić, a na niektórych kierunkach całkowicie zatrzymać ukraińskie natarcie w obwodzie kurskim, to nadal nie rozpoczęli bardziej znaczących kontrataków” – sytuację na froncie analizuje dla OKO.press płk. Piotr Lewandowski.
Gubernator regionu Wiaczesław Gładkow wydał krótkie oświadczenie po tym, jak rosyjskie kanały na Telegramie doniosły o próbie ataku na obwód Biełgorodu, do której miało dojść rankiem 27 sierpnia.
„Istnieją informacje, że wróg próbuje przedrzeć się przez granicę obwodu Biełgorodu” – napisał Gładkow w Telegramie.
Według informacji Reutersa ok. 500 ukraińskich żołnierzy zaatakowało dwa rosyjskie posterunki w Niechodiewce i Szebekinie. Miało dojść do starć, a w wyniku poniesionych strat, ukraińskie grupy dywersyjne i rozpoznawcze, wycofały się.
„Według ministerstwa obrony Rosji sytuacja na granicy pozostaje trudna, ale pod kontrolą. Nasze wojsko realizuje zaplanowane prace. Proszę zachować spokój i ufać wyłącznie oficjalnym źródłom informacji” – czytamy w komunikacie Gładkowa na Telegramie.
Władze obwodu biełgorodzkiego mają przygotowywać się także do przesiedlenia mieszkańców spod granicy z Ukrainą i wypłaty im odszkodowań.
Źródło: Reuters
Zapytany o aborcję podczas Campusu Polska Przyszłości lider PSL zapewniał, że zaakceptuje każdy wynik ogólnopolskiego referendum. “Nie wiem, czego się boicie i nie chcecie zapytać o to 15 milionów Polek, które są uprawnione do głosowania?”
Władysław Kosiniak-Kamysz był gościem kolejnego dnia Campusu Polska Przyszłości. Kiedy wchodził na scenę, uczestnicy głośno skandowali: “Gdzie aborcja?”.
Już drugie pytanie zadane z sali dotyczyło aborcji.
“Skoro jest pan lekarzem, to czy wie pan, że bezpieczna, darmowa, dostępna i legalna aborcja ratuje zdrowie psychiczne i życie?” – zapytała Julia.
“W tym momencie żadne referendum i żadne sumienie nie jest potrzebne do legalizacji w Polsce aborcji, bo jest ona po prostu prawem człowieka. I kobiety po to głosowały 15 października w wyborach, żeby tę dostępną i legalną aborcję po prostu w Polsce mieć” – dokończyła uczestniczka.
“Odpowiadam na to pytanie już od 4 lat, kiedy co roku tu (na Campus – przyp. red) przyjeżdżam. Zawsze odpowiadałem w ten sam sposób i niczym nie zaskoczę was także dzisiaj” – odpowiedział Władysław Kosiniak-Kamysz.
I faktycznie, na Campusie Polska lider PSL powtórzył zgłaszane już wcześniej postulaty:
Po pierwsze, powrót do zasad sprzed wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r.
“Gdyby była ustawa, a ona jest zgłoszona i chciałbym, żeby była procedowana, bo ją podpisało wielu posłów, dotycząca odejścia od zasad wprowadzonych przez wyrok TK, to jest możliwe uzyskanie dla niej większość w tym Sejmie, i jest możliwe podpisanie jej przez prezydenta” – stwierdził wicepremier.
Po drugie, przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum w sprawie aborcji.
“Po to, żeby nie większość mężczyzn z 460 posłów mogła się wypowiedzieć, tylko miliony kobiet mogły zagłosować” – przekonywał lider PSL.
Kosiniak-Kamysz przekonywał, że w październikowych wyborach kobiety wcale nie głosowały za legalizacją aborcji.
“Na 21,5 mln osób głosujących w 2023 roku, 8,5 mln opowiedziało się za partiami i kandydatami, którzy w swoim programie mieli aborcję do 12 tygodnia życia. (...) Ale 13,5 mln zagłosowało na inne komitety, które mówiły tak jak ja i cała Trzecia Droga, ale też zupełnie inaczej, jak Konfederacja i PiS. (...) 15 października głosowano na różne poglądy w tej sprawie.”
Według ministra obrony narodowej politycy nie znajdą wspólnego mianownika w tej kwestii i niezbędne jest odwołanie się do głosów wszystkich wyborców.
“I nie ma się moim zdaniem czego bać. Powiem więcej – jeżeli w tym referendum będzie wynik, za jakim pani zapewne optuje, za tym projektem zgłaszanym choćby przez Koalicję Obywatelską to ja ten wynik oczywiście zaakceptuję jako polityk. I wtedy taka zmiana prawa, która byłaby poparta wynikiem referendum będzie wprowadzona i będziemy za taką zmianą głosować” – zapewniał Kosiniak-Kamysz.
“Nie wiem czego się boicie i nie chcecie zapytać wszystkich Polaków i 15 milionów Polek, które są uprawnione do głosowania?”
- podsumował lider PSL.
W dalszej części spotkania padło jeszcze pytanie o to, co można zrobić w ramach obecnie obowiązującego prawa.
“Czy nie można byłoby wydać rozporządzenia, które wprowadziłoby do listy leków dopuszczonych do użytku mifepristonu, który obecnie jest rozprowadzany w sposób nielegalny? Przez co cierpi dużo kobiet i osób, które im pomagają, dlatego że o ile legalne jest przeprowadzenie własnej aborcji, o tyle nielegalna jest pomoc w jej przeprowadzeniu?” – pytała Serena Saporowska z Trzciela.
Kosiniak-Kamysz unikał odpowiedzi na to pytanie, odsyłając do ministry zdrowia Izabeli Leszczyny i opinii ekspertów odpowiedzialnych za dopuszczanie do obrotu środków farmakologicznych.
“Wiele kwestii można byłoby rozstrzygnąć, gdyby była inaczej prowadzona rozmowa w tej sprawie. Trochę taki, jaki pani zaproponowała, mając swój pogląd na tę sprawę – bez emocji, bez zacietrzewienia. (...) Mniej emocji w tej dyskusji, więcej konkretów i propozycji, które są do przeprowadzenia” – podsumował lider PSL.
Były wiceminister sprawiedliwości zjawił się dziś w Prokuraturze Krajowej w związku ze śledztwem dotyczącym nieprawidłowości w wydatkowaniu pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. “Dotacja i dofinansowanie były w pełni legalne” – przekonuje polityk.
“Zamierzam przede wszystkim poinformować prokuratorów, że są nieskutecznie powołani, w związku z czym nie mogą mi żadnych zarzutów postawić i w związku z tym też nie mogę składać żadnych wyjaśnień” – powiedział Woś tuż przed wejściem do siedziby Prokuratury Krajowej.
W rozmowie z dziennikarzami przekonywał, że jest niewinny, bo pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości zostały przekazane CBA zgodnie z przepisami.
“Artykuł 43 ustawy regulującej Fundusz Sprawiedliwości wprost wskazuje, że środki funduszu są przeznaczane na finansowanie działań jednostek sektora finansów publicznych, a taką jest CBA, na ich zadania ustawowe, a to niewątpliwie było zadanie ustawowe związane z wykrywaniem i zapobieganiem przestępczości” – zapewnia Woś.
Były wiceminister sprawiedliwości powołuje się na art. 43 § 8 pkt 1c kodeksu karnego wykonawczego, który mówi o tym, że środki Funduszu Sprawiedliwości mogą być przeznaczane na:
“realizację przez jednostki sektora finansów publicznych zadań ustawowych związanych z ochroną interesów osób pokrzywdzonych przestępstwem i świadków, a także wykrywaniem i zapobieganiem przestępczości oraz likwidacją skutków pokrzywdzenia przestępstwem”.
“Dotacja i dofinansowanie było w pełni legalne nie tylko dlatego, że ustawa regulująca fundusz to dopuszczała, ale także dlatego, że ustawa o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym tego nie zakazuje” – przekonuje Michał Woś.
O zgodę Sejmu na postawienie Wosiowi zarzutów karnych zawnioskował 28 maja 2024 Prokurator Generalny Adam Bodnar. 28 czerwca 2024 Sejm uchylił immunitet posła Suwerennej Polski. Za uchyleniem Wosiowi immunitetu głosowała cała koalicja 15 października (240 osób), przeciwko były klub PiS, koło Kukiz'15 i ośmiu członków Konfederacji (łącznie 192 osoby). Siedmioro członków Konfederacji wstrzymało się od głosu.
Prokuratura zamierza postawić Wosiowi zarzuty z art. 231 § 1 i 2 kodeksu karnego – czyli nadużycia władzy funkcjonariusza publicznego – oraz 296 § 3 kk – czyli wyrządzenia Skarbowi Państwa szkody majątkowej „w wielkich rozmiarach”.
Bo, jak twierdzą śledczy, w czasie gdy był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości (lata 2017-2018) i odpowiadał za Fundusz Sprawiedliwości, przekazał Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu 25 mln zł z Funduszu na zakup oprogramowania szpiegowskiego Pegasus. Wiedział przy tym, że CBA „nie spełniała warunków do uzyskania takiego wsparcia finansowego z tego źródła”. Wg prokuratury Woś działał w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz „wspólnie i w porozumieniu z innymi ustalonymi osobami”.
Trwają przepychanki między Ministerstwem Klimatu i Środowiska a lobby energetyki wiatrowej w sprawie szczegółów pisanej przez ministerstwo nowej wersji tzw. ustawy wiatrakowej.
Wiceminister Miłosz Motyka w rozmowie z Polską Agencją Prasową ujawnił, że ministerstwo rozważa wprowadzenie strefy zakazu budowy wiatraków w odległości 1,5 km wokół wybranych obszarów Natura 2000.
Motyka uściślił, że zakaz dotyczyłby budowy wyłącznie obszarów Natura 2000 ustanowionych na mocy dyrektywy ptasiej, mających na celu ochronę ptaków i nietoperzy. Nie obejmowałby obszarów Natura 2000 utworzonych zgodnie z dyrektywą siedliskową.
Przedstawiciele branży wiatrowej twierdzą, że takie rozwiązanie jest zbyt restrykcyjne i może zablokować wiele planowanych inwestycji. Według Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej obszarów Natura 2000 – nawet jeśli mowa tylko o tych mających chronić ptaki i nietoperze – jest… zbyt dużo.
“Proponowana przez MKiŚ odległość elektrowni wiatrowych od obszarów Natura 2000 i rezerwatów przyrody może realnie zagrozić rozwojowi OZE w Polsce i w praktyce wciąż hamować powstawanie nowych projektów wiatrowych” – napisało w oświadczeniu PSEW.
“W obszarach tych aktualnie obowiązuje zakaz lokalizacji elektrowni wiatrowych. Nałożenie na te obszary odległości minimalnej 1500 metrów sumarycznie spowoduje całkowite wyłączenie aż 28 proc. powierzchni kraju spod możliwości budowy elektrowni wiatrowych” – powiedział cytowany w oświadczeniu prezes PSEW Janusz Gajowiecki.
“W połączeniu z odległością od zabudowań to – mówiąc wprost – całkowicie zablokuje nowe inwestycje w energię z wiatru. Długo wyczekiwana ustawa w takim kształcie zamiast rozwijać OZE będzie kolejnym bublem prawnym. Przez to skazujemy się na dalsze uzależnienie od paliw kopalnych, bo energii z wiatru w polskim miksie wciąż będzie za mało” – dodał Gajowiecki.
Ministerstwo odpowiada, że prace nad ustawą trwają i wciąż daleko do wypracowania jej ostatecznego tekstu. „Zaczynamy konsultacje projektu i jesteśmy otwarci na propozycje” – powiedział Motyka PAP.
Powierzchnia 1003 obszarów Natura 2000 w Polsce to ok. 70 tys. km2, czyli ok. 20% powierzchni kraju. Według informacji Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska sieć obejmuje 145 obszarów ochrony ptaków oraz 868 obszarów ochrony siedlisk (w tym 10 które są połączeniem obszaru ptasiego i siedliskowego).
Tworzenie nowej ustawy wiatrakowej, którą koalicja Donalda Tuska miała sprawnie zastąpić jej PiS-owską wersję, trwa praktycznie od początku kadencji nowego rządu. Pierwotne zmiany w zasadach budowy nowych farm wiatrowych zostały – dość niespodziewanie – zawarte w projekcie ustawy o… cenach prądu i okazały się pierwszym znaczącym potknięciem rządu Tuska i jego ministry klimatu i środowiska Pauliny Hennig-Kloski. Ostatecznie rząd wycofał się z wiatrakowej “wrzutki”, a ustawę obiecał przedstawić do końca roku.
Jarosław Dudzicz, sędzia związany z aferą hejterską, otrzymał od Krajowej Rady Sądownictwa nominację na sędziego Izby Karnej Sądu Najwyższego. Nominacja trafi teraz do podpisu na biurko Andrzeja Dudy.
Jarosław Dudzicz był członkiem grupy dyskusyjnej na WhatsAppie Kasta/Antykasta, skupiającej sędziów bliskich byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Łukaszowi Piebiakowi. To z tą grupą związana była afera hejterska, której bohaterką była “mała Emi”. Członkiem grupy Kasta/Antykasta był także były sędzia Tomasz M., który w maju 2024 roku zbiegł na Białoruś.
Sędzia Dudzicz był także członkiem nielegalnej neo-KRS w latach 2018-2022. Chciał ubiegać się o kolejną kadencję, ale nie otrzymał poparcia PiS. Został jednak prezesem Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim z nominacji Zbigniewa Ziobry. Od ówczesnego ministra sprawiedliwości otrzymał również delegację do orzekania w Sądzie Okręgowym w Gorzowie Wielkopolskim.
9 maja 2024 roku z obu funkcji odwołał go minister Adam Bodnar. Dudzicz wrócił do orzekania w rodzimym Sądzie Rejonowym w Słubicach.
Dudzicz już wcześniej kandydował do Sądu Najwyższego. Wtedy startował do nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, ale w październiku 2023 roku (już po wyborach) nominacji nie dostał.
Powodem mogły być antysemickie wpisy w internecie, za które dostał prokuratorskie zarzuty. Dudzicz przyznał się do ich napisania. To prawdopodobnie z powodu tej sprawy PiS w 2022 roku nie wybrał go na drugą kadencję w neo-KRS. Sprawę umorzono w lutym 2024 roku, ale nowe kierownictwo prokuratury chce ją wznowić.
Najnowszy konkurs do Sądu Najwyższego to skutek decyzji prezydenta Andrzeja Dudy. Prezydent ogłosił go na 5 dni przed wyborami 15 października 2023 roku. Do obsadzenia jest sześć miejsc: dwa w powołanej przez PiS nielegalnej Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, trzy w Izbie Cywilnej i jedno w Izbie Karnej.
Jak się okazuje, Dudzicz ponownie zgłosił swoją kandydaturę do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, ale aby zwiększyć swoje szanse na awans, kandydował także na jedno wolne miejsce w Izbie Karnej. I właśnie na to stanowisko nominowała go dziś neo-KRS.