W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
W Pradze trwa spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw NATO. Jens Stoltenberg, Sekretarz Generalny NATO, podkreślał po rozmowach z ministrami, że Ukraina powinna móc bronić się również poza swoimi granicami.
„Ukraina nadal odważnie walczy, ale wyzwania, przed którymi stoi, są coraz większe. Może zwyciężyć, ale tylko przy ciągłym, solidnym wsparciu ze strony sojuszników NATO” – mówił Jens Stoltenberg podczas trwającego w Pradze spotkania szefów MSZ. Polskę reprezentuje na nim Radosław Sikorski.
Jednym z omawianych tematów była kwestia obrony Ukrainy, również poza jej terytorium, przy użyciu zachodniego uzbrojenia. W ostatnich tygodniach Zachód był podzielony co do tego, czy Ukraina powinna móc atakować również cele na terytorium Rosji. Argumentem „za” było wzmocnienie samoobrony Ukrainy. Przeciw — obawa, że to może wciągnąć Zachód w konflikt.
„Musimy brać pod uwagę to, jak zmienia się przebieg tej wojny — na początku prawie wszystkie walki miały miejsce głęboko na terytorium Ukrainy, a w ostatnich tygodniach i miesiącach do ciężkich walk dochodzi wzdłuż granicy między Ukrainą a Rosją, w regionie Charkowa” – mówił w Pradze Stoltenberg. „Widzimy, że Rosjanie, będąc po swojej stronie granicy, która stanowi mniej więcej linię frontu, ze swoją artylerią, wyrzutniami rakiet, samolotami, magazynami broni i paliwa, są bardziej bezpieczni, niż gdyby byli atakowani najnowszym sprzętem, który Ukraina otrzymała” – dodał.
Jak podkreślał, Ukraina powinna mieć prawo do samoobrony, nawet jeśli to oznacza atakowanie celów poza jej granicami.
Stoltenberg powiedział, że na lipcowym szczycie w Waszyngtonie liczba krajów NATO przeznaczających 2 proc. PKB na obronę może przekroczyć 20. Zaznaczał również, że wzmacnianie sojuszu musi być kontynuowane w świetle rosyjskiej agresji i rosnącej rywalizacji na świecie.
„Aby tak się stało, sojusznicy muszą inwestować więcej” – powiedział.
Rosyjskie MSZ oznajmiło, że „podejmie kroki” w stosunku do polskich dyplomatów. To odpowiedź na decyzję Radosława Sikorskiego, który ogłosił, że rosyjscy dyplomaci będą mogli przemieszczać się wyłącznie w obrębie województwa, w którym urzędują.
27 maja minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ogłosił, że rosyjscy dyplomaci będą mogli przemieszczać się wyłącznie w obrębie województwa, w którym urzędują.
Restrykcje mają obowiązywać od 1 czerwca i wyglądać następująco:
Szef MSZ podkreślał, że ma „dowody na udział państwa rosyjskiego w autoryzowaniu dywersji, także w naszym kraju. Mamy nadzieję, że Federacja Rosyjska potraktuje to jako bardzo poważny sygnał ostrzegawczy”.
Na decyzję Sikorskiego zareagowało rosyjskie MSZ, które„podejmie kroki” w stosunku do ambasady RP w Moskwie i konsulatów generalnych w Irkucku, Kaliningradzie i Petersburgu. Zapowiedziała to rzeczniczka rosyjskiego resortu Maria Zacharowa.
Rzeczniczka poinformowała, że według noty, która dotarła do Moskwy z Warszawy, od 1 czerwca strona rosyjska powinna informować polskie MSZ o planach wyjazdu pracowników rosyjskich placówek dyplomatycznych poza granice województw, w których mieszczą się te placówki. Wymóg ten nie obejmuje ambasadora, konsulów generalnych i szefa wydziału konsularnego ambasady. Zgłaszane mają być nazwiska, termin, cel i trasa wyjazdu, a także środki transportu.
Na razie jednak nie jest jasne, na czym mają polegać „kroki”, zapowiadane przez Zacharową.
W środę, 29 maja, w Rządowym Centrum Legislacyjnym pojawił się projekt rozporządzenia o „strefie buforowej” przy granicy z Białorusią. Naukowiec i mieszkaniec Podlasia, prof. Michał Żmihorski alarmuje — zakaz wstępu będzie obowiązywał nawet 7 km od granicy
Podczas środowej (29 maja) konferencji w Dubiczach Cerkiewnych premier Donald Tusk zapowiedział przywrócenie zamkniętej strefy przy granicy z Białorusią. Wyjaśniał, że będzie wynosić tyle, ile wprowadzona przez PiS strefa obowiązująca od 1 lipca do 31 grudnia 2022 roku – 200 metrów. Decyzja zapadła po ataku na jednego ze strażników granicznych — osoba próbująca dostać się do Polski przez granicę z Białorusią, ugodziła go nożem umieszczonym na kiju.
„Migranci coraz częściej zachowują się w sposób agresywny i atakują polskie patrole – rzucają w stronę funkcjonariuszy i żołnierzy kamieniami, butelkami oraz tlącymi się konarami. W posiadaniu migrantów zauważano również niebezpieczne narzędzia, w tym noże, zaostrzone kije, konary z nabitymi gwoździami, gaz pieprzowy, czy paralizatory. Duże grupy próbują przekroczyć granicę w sposób siłowy, a ich działania są koordynowane i dobrze zorganizowane” – napisano w uzasadnieniu rozporządzenia „w sprawie wprowadzenia czasowego zakazu przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej przyległej do granicy państwowej z Republiką Białorusi”. Opublikowano je w Rządowym Centrum Legislacyjnym w środę późnym wieczorem.
Z rozporządzenia wynika, że strefa wcale nie będzie wynosić 200 metrów od granicy.
„Miał być zakaz wstępu 200 m od granicy, a jest zakaz wstępu do Białowieskiego Parku Narodowego 5 i 7 km od granicy!” – napisał na portalu X prof. Michał Żmihorski, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. Opublikował również mapę strefy:
Wynika z niej, że zakaz obejmie trasę turystyczną w Białowieskim Parku Narodowym, która biegnie 5 km od granicy. Turyści nie dotrą również do platformy przy ostoi żubrów „Kosy Most”. „Prosimy o korektę strefy, bo obecna wykończy turystykę” – dodał naukowiec.
Zakaz wjazdu (choć nie wiemy jeszcze, kogo obejmie) ma obowiązywać w sumie w 27 miejscowościach. Mieszkańcy strefy przygranicznej nie mieli szansy, żeby zadać Tuskowi pytania w sprawie nowych regulacji. Na profilu Monitora Dubickiego na Facebooku, prowadzonego przez jednego z mieszkańców Dubicz Cerkiewnych, można przeczytać: „Po pierwsze premier Tusk ostentacyjnie zignorował nasze władze lokalne. Wójt ani nikt inny z gminy nie został poinformowany o wizycie Tuska, ani na nią zaproszony. Cywilne, demokratycznie wybrane władze lokalne potraktowano, jak to się mówi, per noga. Nie odbyło się żadne kurtuazyjne spotkanie z mieszkańcami, nie uściśnięto dłoni, nie zapewniono nas, że o naszym problemach też rząd pamięta. Nikt nie zechciał wysłuchać tego, co my jako gospodarze naszego regionu mamy do powiedzenia”.
Strefa zamknięta zacznie obowiązywać od 4 czerwca przez 90 dni. O szczegółach rozporządzenia pisaliśmy w OKO.press:
5 mld zł mogłoby zostać wydanych na powstanie polskiego samochodu elektrycznego – poinformowała Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. O tym, czy rząd zdecyduje się inwestować w Izerę, ma zdecydować Ministerstwo Aktywów Państwowych
„Nie ma żadnych zawartych umów – pomimo tego, co było mówione – i żadnych zapisów w Krajowym Planie Odbudowy dotyczących Izery” – powiedziała Polskiej Agencji Prasowej ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Podkreśliła jednak, że w KPO jest 5 mld zł, które mogą, ale nie muszą zostać wydane na Izerę.
Jak pisaliśmy w OKO.press, jednym z warunków wypłaty 1,16 mld euro środków z KPO na „wsparcie dla gospodarki zeroemisyjnej” jest stworzenie nowych linii pozwalających na produkcje 100 tys. pojazdów elektrycznych do połowy 2026 roku. Choć słowo „Izera” nie pada bezpośrednio, to jest to dokładnie taka liczba aut, jaka miała zjeżdżać z linii produkcyjnych w Jaworznie. Przedstawiciele odpowiedzialnej za Izerę spółki ElectroMobility Poland przekonywali, że na wypełnienie tego warunku pozwoli jedynie inwestycja w polskiego elektryka. Gdyby nie udało się spełnić kamienia milowego, środki z tej części KPO byłyby zagrożone. Czasu jest coraz mniej, więc stało się jasne, że Polska nie zdąży ruszyć z produkcją za dwa lata.
Pełczyńska-Nałęcz w PAP wyjaśniała, że rząd znalazł wyjście z tej sytuacji. „One (środki na auta elektryczne – od aut.) były w części grantowej KPO, ale myśmy je przesunęli na preferencyjną pożyczkę. Chodzi o to, że środki z grantu muszą być wydatkowane do połowy 2026 r., a nie ma takiej możliwości, żeby była gotowa linia produkcyjna – a taki był wymóg – do połowy 2026 r. Ten projekt nie jest tak zaawansowany, to była jakaś iluzja” – powiedziała. Projekty z części pożyczkowej można realizować później, więc Polska miałaby więcej czasu na zbudowanie fabryki i uruchomienie produkcji Izery. „Wystarczy, że do 2026 r. zostanie zakontraktowana umowa i wtedy w kolejnych latach można prowadzić inwestycje” – wytłumaczyła ministra. „To jest główny powód, dla którego te środki zostały przesunięte, tym samym dając możliwość wydatkowania środków KPO na Izerę” – dodała szefowa resortu funduszy i polityki regionalnej.
Jak wyliczała, dzięki tej decyzji, na Izerę będzie można przeznaczyć 5 mld zł. Jednocześnie, skoro słowo „Izera” nie pada w KPO, można te pieniądze przeznaczyć na inne pojazdy elektryczne, od ciężarówek do hulajnóg. Decyzję, czy te pieniądze zasilą produkcję polskiego auta elektrycznego, podejmie Ministerstwo Aktywów Państwowych. Ma na to czas do połowy czerwca.
Ministra klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska powołała nowych dyrektorów dwóch parków narodowych: Słowińskiego i Białowieskiego. W tym drugim dyrektorką została odwołana w 2017 roku Olimpia Pabian.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska poinformowało na portalu X, że ministra Paulina Hennig-Kloska „powołała nowych dyrektorów parków narodowych: Olimpię Pabian na Dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego i Łukasza Ciżmowskiego na Dyrektora Słowińskiego Parku Narodowego”. Olimpia Pabian wraca na swoje dawne stanowisko, z którego w 2017 roku odwołał ją nieżyjący już minister Jan Szyszko – bez podania przyczyny.
„Działamy dla dobra Parków Narodowych!” – dodaje resort, informując o nowych dyrektorach.
Odwołanie poprzedniego dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego, który objął tę funkcję podczas rządów PiS, było jedną z pierwszych decyzji nowego resortu środowiska. Michał Krzysiak, który został dyrektorem w 2018, stracił swoje stanowisko 5 stycznia 2024. "Mamy konkretny plan: »konstytucja« dla Białowieży, umożliwienie naukowcom pracy w rezerwacie, konsultacje międzyresortowe, otwarte konkursy na koordynatora ds. UNESCO i nowego dyrektora Białowieskiego PN. Czas zacząć chronić nasze dziedzictwo narodowe!" – pisał wtedy wiceminister Mikołaj Dorożała na X.
Olimpia Pabian, która wygrała konkurs i po siedmiu latach wraca na stanowisko, jest zwolenniczką poszerzenia Białowieskiego Parku Narodowego.
„Od dawna byłam zaangażowana w pomysł poszerzenia parku narodowego na obszar całej Puszczy Białowieskiej. Wydaje mi się, że jest to przyszłość dla nas wszystkich – taka koncepcja logicznie opracowana i wdrażana z wkładem finansowym z zewnątrz, z odpowiednim dostępem do lasu mieszkańców i turystów. To przyszłość Puszczy, jeśli chodzi zarówno o zachowanie jej najcenniejszej przyrody, jak i rozwój puszczańskich terenów, co może iść w parze” – mówiła w „Wyborczej” po tym, jak Jan Szyszko odwołał ją ze stanowiska.
Posadę dyrektora nieoficjalnie straciła przez swój sprzeciw wobec pomysłu komercyjnego odstrzału żubrów w Puszczy Białowieskiej. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska postulowała wtedy odstrzał 40 żubrów w parku narodowym. „W BPN ostrzały żubrów są prowadzone od lat. Zgodnie z decyzjami generalnego dyrektora ochrony środowiska podlegają mu osobniki głównie chore. I tak ma być dalej. Jednak zmienić się ma to, kto będzie zarządzał poszczególną częścią populacji. I tu jest pytanie: w jaki sposób zarządcy populacji będą podchodzić do wnioskowania o odstrzał i na jakich zasadach. Tego nie wiemy” – mówiła wtedy Olimpia Pabian. Przyrodnicy alarmowali, że celem tego działania jest umożliwienie myśliwym odstrzału komercyjnego tych objętych ochroną zwierząt. „Żubr to gatunek chroniony i komercja musi ten gatunek ominąć” – podkreślała Olimpia Pabian w rozmowie z „GW”.
O jej odwołaniu pisaliśmy w 2017 roku w OKO.press: