Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Wyrok dotyczy próby uciszenia aktorki filmów pornograficznych Stormy Daniels i próby nielegalnego wpłynięcia na wynik wyborów.
Donald Trump został skazany w pierwszej w historii sprawie karnej wytoczonej przeciwko byłemu prezydentowi USA. Postanowieniem sędziego Juana Merchana zwycięzca listopadowych wyborów w Stanach Zjednoczonych skorzysta z „bezwarunkowego zwolnienia”, które ochroni go przed odbyciem kary lub opłaceniem grzywny. Sędzia tłumaczył, że decyzja ta była jedną z najtrudniejszych w jego karierze, a kierowała nim świadomość „nadzwyczajnej ochrony prawnej urzędu prezydenta”.
„Nie zmniejsza to jednak powagi przestępstwa ani nie usprawiedliwia jego popełnienia w żaden sposób” – podkreślił sędzia Merchan.
Proces dotyczył sprawy, którą potocznie w języku angielskim opisuje się pojęciem „hush money”. W wolnym tłumaczeniu to „pieniądze za milczenie”. Tak w skrócie można opisać postępowanie Trumpa wobec aktorki filmów pornograficznych Stormy Daniels, z którą były prezydent USA miał uprawiać seks. Prokuratura postawiła mu zarzut, że próbował nielegalnie wpłynąć na wybory ukrywając zapłatę 130 tys. za milczenie Stormy Daniels na temat ich kontaktów. Do przekazania tej kwoty doszło pod koniec kampanii prezydenckiej w 2016 roku.
Był to jeden z 34 zarzutów, w sprawie których Trump został uznany za winnego jeszcze w maju. Dotyczyły one między innymi fałszowania dokumentacji. Jeden z głośniejszych zarzutów dotyczył klasyfikacji faktur dla swojego prawnika Michaela Cohena jako zapłaty za usługi prawne, niezwiązane z kampanią wyborczą.
„Radykalni Demokraci przegrali kolejne żałosne, nieamerykańskie polowanie na czarownice” – napisał w mediach społecznościowych Trump, wyrażając zadowolenie z odpuszczenia mu kary. – „Jestem całkowicie niewinny. Nie zrobiłem nic złego” – stwierdził Trump zeznając w czasie procesu.
Jest zgoda na pierwsze ekshumacje polskich ofiar rzezi Wołyńskiej – poinformował premier Donald Tusk.
„Wreszcie przełom. Jest decyzja o pierwszych ekshumacjach polskich ofiar UPA. Dziękuję ministrom kultury Polski i Ukrainy za dobrą współpracę. Czekamy na kolejne decyzje” – napisał na platformie X (twitter.com) premier Donald Tusk.
Decyzja zapadła po wizycie wicepremiera i minister jedności narodowej Ukrainy Ołeksija Czernyszowa w Polsce. Polityk spotkał się z ministrą kultury i dziedzictwa narodowego Hanną Wróblewską. „Ministrowie rozmawiali o kluczowej roli kultury w utrzymaniu tożsamości narodowej, a także o wpływie kultury na rozwój społeczno-gospodarczy obu krajów” – podał w czwartek resort kultury.
W rozmowie z Polskim Radiem rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Paweł Wroński zapowiedział, że ekshumacje mogą ruszyć jeszcze wiosną tego roku.
9 lutego 1943 roku w dzisiejszym obwodzie rówieńskim, a ówczesnym województwie wołyńskim II RP ukraińscy nacjonaliści zamordowali 173 osoby. Był to pierwszy z serii mordów w tym rejonie. Szacunki historyków mówią o 60 do nawet 120 tys. ofiar tej przemocy, które straciły życie w latach 1943-44.
Rozmowy o ekshumacjach ciał ofiar rzezi wołyńskiej trwała od wielu miesięcy. Sprawa nabrała przyspieszenia jesienią, gdy wypowiedział się na jej temat ukraiński IPN. Ukraińscy urzędnicy wyrazili wtedy wolę poszukiwań szczątków zamordowanych przez UPA. W ostatnich miesiącach wydawało się jednak, że rozmowy o ekshumacjach mogą skończyć się niepowodzeniem. Jeszcze w listopadzie o rozczarowaniu brakiem postępów mówił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Później szef polskiej dyplomacji informował jednak, że Ukraina nie widzi przeszkód „do prowadzenia prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych na jej terytorium”.
„W ramach wspólnej ukraińsko-polskiej grupy roboczej pod egidą ministerstw kultury Polski i Ukrainy pracujemy nad praktycznymi mechanizmami dla prowadzenia prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych” – mówił wtedy minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha.
Odsiadka i duża kara pieniężna grozi dwom młodym kobietom, które oblały farbą pomnik warszawskiej Syrenki.
Od pół roku do nawet ośmiu lat pozbawienia wolności – to zakres kar, które według prokuratury mogą grozić dwóm aktywistkom ostatniego pokolenia. To konsekwencje akcji z 8 marca zeszłego roku, kiedy działaczki organizacji oblały farbą pomnik warszawskiej Syrenki stojący na Bulwarze Pattona. Miał to być gest niezgody wobec bezczynności polityków w obliczu kryzysu klimatycznego.
Aktywistkom grozi tak surowa kary, bo obiekt jest zabytkiem, co w swoim komunikacie podkreśla prokuratura. Jak podkreślają śledczy, kobiety „spowodowały straty o łącznej wartości 361.607,36 złotych na szkodę m. st. Warszawy”, i właśnie taką kwotę powinny przeznaczyć na „przywrócenie stanu poprzedniego” pomnika.
„Obie podejrzane nie przyznały się do popełnienia zarzucanego im czynu i odmówiły składania wyjaśnień. W trakcie śledztwa uzyskano specjalistyczne opinie z zakresu historii sztuki, kamieniarstwa – dotyczącą wyceny szkody i opinię sądowo – psychiatryczną” – twierdzi Prokuratura.
Ostatnie Pokolenie jest inicjatywą odpowiadającą między innymi za akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, protestującą w ten sposób przeciwko polityce rządu napędzającą ocieplanie się klimatu. Chodzi między innymi o powtarzające się przypadki blokad dróg w Warszawie. Mocny sprzeciw wobec takiego działania wyraził premier. „Blokowanie dróg, niezależnie od politycznych intencji, stwarza zagrożenie dla państwa i wszystkich użytkowników dróg. Wezwałem dziś odpowiednie służby do zdecydowanego reagowania i przeciwdziałania takim akcjom” – napisał premier Donald Tusk na platformie X.
„Od 40 lat wiemy o zmianie klimatu, były raporty, były petycje, marsze, międzynarodowe negocjacje. Nic nie przyniosło zdecydowanych działań” – mówiła w OKO.press Julia Keane z Ostatniego Pokolenia.
Wobec osób zaangażowanych w Ostatnie Pokolenie zapadła już jedna decyzja sądu. Dwie aktywistki usłyszały wyrok 20 godzin prac społecznych za zakłócenie koncertu w Filharmonii Narodowej.
Sprawa trwała dwa lata, jednak poszkodowany starał się o sprawiedliwość i konsekwencje dla hierarchów od ponad dwóch dekad.
Sąd w Bielsku-Białej zdecydował o 400 tys. złotych zadośćuczynienia z odsetkami dla Janusza Szymika, w dzieciństwie wykorzystywanemu seksualnie przez księdza. Kwotę tę na jego konto ma wypłacić diecezja bielsko-żywiecka. To znacznie niższa kwota niż 3 mln złotych, o które starał się poszkodowany. Wyrok jest nieprawomocny.
Sąd potwierdził, że Szymik w latach 1984-89 jako dziecko „został wielokrotnie wykorzystany seksualnie przez proboszcza parafii w Międzybrodziu Bialskim”, a kościelni hierarchowie zrobili wszystko, by sprawca nie odpowiedział za swoje czyny.
„Wykorzystał on swoją pozycję duchownego, osoby publicznej, mającej autorytet u małoletniego ministranta, który miał do niego wielkie zaufanie” – mówiła sędzia Marzena Buszka. Szymik w 1993 i 2007 roku próbował interweniować w diecezji w swojej sprawie, informując o sytuacji biskupa Tadeusza Rakoczego. Diecezja pozostawiła to bez reakcji. Jak oceniła sędzia, poszkodowany „oprócz pierwotnego pokrzywdzenia doznał dodatkowej krzywdy i cierpienia. Brak reakcji spowodował powracanie do traumatycznych wspomnień i znaczny uszczerbek na zdrowiu psychicznym”. Szymik próbował interweniować u papieża Franciszka, prosząc o wyciągnięcie konsekwencji wobec bpa Rakoczego i kardynała Stanisława Dziwisza, u którego też próbował interweniować.
Sprawa biskupa Rakoczego w końcu trafiła do Watykanu. Archidiecezja Krakowska informowała trzy lata temu, że za tuszowanie pedofilii duchowny dostał zakaz uczestnictwa w celebracjach i spotkaniach publicznych, jak również „nakaz prowadzenia życia w duchu pokuty i modlitwy”. Po tej decyzji Szymik postanowił wystąpić na drogę sądową. Sprawa toczyła się przed bielskim sądem od 2022 roku.
„Chciałbym przez ten proces skłonić wszystkich, którzy byli wykorzystywani, aby się nie poddawali i walczyli do końca o sprawiedliwość” – mówił Szymik jeszcze przed ogłoszeniem wyroku portalowi Gazeta.pl.
Polska nie zatrzyma premiera Izraela w przypadku jego przyjazdu na obchody rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Międzynarodowy Trybunał Karny upomina nasz kraj w tej sprawie.
Międzynarodowy Trybunał Karny wezwał Polskę do przestrzegania swoich orzeczeń. To reakcja na zapowiedź polskiego rządu, który ma zamiar zapewnić „bezpieczeństwo” wszystkim przedstawicielom państwa Izrael, którzy zdecydują się wziąć udział w obchodach 80. rocznicy wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Decyzja MTK zobowiązuje strony honorujące wyroki Trybunału (w tym Polskę) do zatrzymania na swoim terytorium między innymi premiera Izraela Benjamina Netanjahu. Przywódca jest podejrzany o zbrodnie wojenne w Strefie Gazy.
„Trybunał polega na państwach, które egzekwują jego decyzje. Jest to nie tylko zobowiązanie prawne wobec Trybunału na mocy Statutu Rzymskiego, ale także odpowiedzialność wobec innych Państw-Stron. Jeśli państwa mają obawy dotyczące współpracy z Trybunałem, mogą konsultować się z nim w sposób terminowy i skuteczny. Państwa nie mogą jednak jednostronnie określać zasadności decyzji prawnych Trybunału. Jak stanowi artykuł 119 Statutu, »wszelkie spory dotyczące funkcji sądowniczych Trybunału są rozstrzygane decyzją Trybunału«” – przekazał rzecznik MTK.
„W związku z planowanymi 27 stycznia 2025 roku uroczystościami 80. rocznicy wyzwolenia Byłego Niemieckiego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego i Zagłady Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, polski rząd deklaruje, że zapewni wolny i bezpieczny udział w tych obchodach najwyższym przedstawicielom Izraela” – poinformowało wczoraj Centrum Informacyjne Rządu. W rządowej uchwale można przeczytać, że „zapewnienie bezpiecznego udziału przywódcom Państwa Izrael w uroczystościach 27 stycznia 2025 r. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej traktuje jako wpisujące się w oddanie hołdu narodowi żydowskiemu, którego miliony Córek i Synów stały się ofiarami Zagłady dokonanej przez III Rzeszę”.
O reakcję na stanowisko Międzynarodowego Trybunału Karnego przez dziennikarzy został zapytany minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. W odpowiedzi uciekł od komentarza, odesłał jedynie do oficjalnego stanowiska rządu. Jak wcześniej stwierdził premier Donald Tusk, i tak nic nie zapowiada, by premier Izraela zamierzał wziąć udział w obchodach.
Pod koniec listopada zeszłego roku Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nakazy aresztowania Netanjahu, Joawa Galanta i dowódcy palestyńskiego Hamasu Mohammeda Deifa. Wszystkich oskarżył o zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości. Mieli się ich dopuścić w wojnie, która wybuchła po ataku Hamasu na Izrael 7 października. W reakcji na to wydarzenie izraelska armia wzięła krwawy odwet na terrorystach z Hamasu, ale i Palestyńczykach w Strefie Gazy. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych w Gazie od początku izraelskiej ofensywy zginęło już ponad 46 tys. osób. O tym, że sytuacja spełnia znamiona ludobójstwa, mówili między innymi przedstawiciele Amnesty International.