Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Rzeczniczka Departamentu Stanu USA Tammy Bruce poinformowała, że Stany Zjednoczone ograniczą swój udział w negocjacjach między Rosją a Ukrainą.
Potwierdziły się wcześniejsze spekulacje mediów — USA wycofują się z roli mediatora, który miał doprowadzić do pokojowego rozwiązania wojny w Ukrainie. Potwierdziła to Tammy Bruce, rzeczniczka Departamentu Stanu. „Oczywiście nadal jesteśmy zaangażowani w tę sprawę i będziemy pomagać oraz robić wszystko, co w naszej mocy. Nie będziemy jednak latać po całym świecie na zawołanie, aby mediować spotkania” – powiedziała.
„Teraz to obie strony muszą przedstawić i opracować konkretne pomysły na zakończenie tego konfliktu. To będzie zależeć od nich” – podkreśliła
Sekretarz Stanu Marco Rubio w wywiadzie dla Fox News powiedział, że stanowiska Rosji i Ukrainy „są nadal trochę rozbieżne”. „Putin nie może przejąć całej Ukrainy, Ukraina nie może zepchnąć Rosjan z powrotem tam, gdzie byli w 2014 roku”– powiedział.
Wiceprezydent USA J.D. Vance 1 maja komentował sprawę w znacznie bardziej zdecydowanych słowach niż Rubio. Powiedział, że wciąż istnieje „bardzo duża przepaść” między Ukrainą a Rosją w postrzeganiu końca wojny. Podkreślał, że USA mimo wszystko będą pracować nad „próbą zbliżenia tych stron”.
„Prezydent chce, aby wszystkie działania podejmowane przez nasz kraj miały charakter dyplomatyczny; jest to oczywiste, ponieważ jest on temu zobowiązany. Wie jednak również, że istnieje inna część świata, cały glob, który wymaga uwagi”- dodała Bruce.
Informacja o wycofaniu się USA z roli mediatora zbiegła się w czasie z doniesieniami „Bloomberga”, według którego Trump rozważa zwiększenie ekonomicznej presji na Rosję.
Według informatorów amerykańscy urzędnicy przygotowali dla Trumpa szereg wariantów – na razie jednak prezydent nie podjął w tej sprawie ostatecznej decyzji.
Według medialnych doniesień, USA przedstawiły wcześniej propozycję porozumienia pokojowego między Rosją a Ukrainą, które zakładało, że Krym pozostanie w rękach Rosji. Również części obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego miałyby być uznane za rosyjskie. Rosjanie mieliby natomiast wycofać się z obwodu charkowskiego. Ukraina zachowałaby też terytorium obwodów donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego, które nadal kontroluje.
Wołodymyr Zełenski odrzucił możliwość uznania rosyjskiej okupacji Krymu. Nie zgodził się też na amerykański zarząd nad Zaporoską Elektrownię Jądrową — okupowaną obecnie przez Rosję.
USA wycofują się z mediacji tuż po podpisaniu porozumienia z Ukrainą, według którego powstanie fundusz odbudowy, finansowany po równo przez oba kraje.
Prestiżowa uczelnia ma problemy z nową administracją od samego zaprzysiężenia prezydenta Trumpa. Może to odbić się na jej finansach i niezależności.
To może być kolejny cios Donalda Trumpa w świat nauki. Prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił, że planuje pozbawić Uniwersytet Harvarda statusu zwolnienia z podatku.
„Zamierzamy odebrać Harvardowi status zwolnienia z podatku. Zasługują na to!" – napisał w piątek Trump w mediach społecznościowych, nie podając jednak szczegółów swojej decyzji. Trump od objęcia urzędu atakuje trzeci w światowych rankingach najlepszych uczelni uniwersytet, jak i inne elitarne uczelnie Stanów Zjednoczonych. Jak argumentuje, nie powinny one liczyć na wsparcie, bo opanowały je radykalnie lewicowe, antysemickie, antyamerykańskie i marksistowskie środowiska. Mimo krytyki ze strony Trumpa uniwersytet jasno i niezmiennie zapowiada, że nie wyrzeknie się swojej niezależności.
To drugie uderzenie w szkolnictwo wyższe USA w ciągu tygodnia. W poprzedni piątek administracja Trumpa zdecydowała o zaostrzeniu kryteria akredytacji dla uczelni wyższych. Od powodzenia w procesie akredytacyjnym zależy wsparcie federalne dla poszczególnych szkół. Z akredytacją mogą pożegnać się również te uczelnie, które naruszają przepisy o „prawach obywatelskich”. Jedno z postanowień Waszyngtonu wzywa uniwersytety do „zaprzestania dyskryminacji”, co może wpisywać się w dążenie Waszyngtonu do porzucenia praktyk DEI (różnorodności, równości, integracji) przez instytucje państwowe i firmy. Uniwersytety muszą też tłumaczyć się z wykorzystania środków pochodzących z zagranicy.
Już wcześniej Waszyngton zamroził 2,2 mld dolarów finansowania dla Uniwersytetu Harvarda, zarzucając uczelni antysemityzm w związku z organizowanymi przez studentów propalestyńskimi manifestacjami. Uczelnia pozwała w związku z tym administrację Trumpa. Działanie władzy już teraz odbija się na działaniu uczelni. Prestiżowy Uniwersytet Johna Hopkinsa w marcu musiał zwolnić dwa tysiące osób po odebraniu federalnej dotacji w wysokości 800 mln dolarów wsparcia z mechanizmu USAID, wspierającego między innymi naukę poza granicami Stanów Zjednoczonych. Uczelnia dzięki tym pieniądzom zatrudniała uczonych z 44 krajów. Swój sprzeciw wobec polityki Trumpa zgłosiło 200 rektorów szkół wyższych.
Popierany przez PiS kandydat na prezydenta Karol Nawrocki pojechał do Waszyngtonu, gdzie spotkał się z prezydentem USA Donaldem Trumpem.
O czwartkowym spotkaniu zdawkowo napisał profil Białego Domu na platformie X. „To był zaszczyt omawiać świetlaną przyszłość stosunków polsko-amerykańskich” – przekazał za pomocą tego samego portalu Karol Nawrocki. Administracja Donalda Trumpa nie podała szczegółów spotkania.
W rozmowie z telewizją Republika Nawrocki stwierdził jednak, że Trump przekazał mu, że jest pewien jego wygranej. „You will win” – miał powiedzieć amerykański przywódca. „Odczytałem to jako rodzaj życzenia mi sukcesu” – przekonywał Nawrocki. Powiedział też, że rozmowa dotyczyła prezydenta Andrzeja Dudy i jego przyjaźni z Trumpem.Z Trumpem miał poruszyć temat jego przyjaźni z Andrzejem Dudą. „Widać, że ta relacja, z tej rozmowy to wybrzmiewało, że ta relacja jest ważna dla prezydenta Trumpa” – mówił Nawrocki. Jednocześnie stwierdził, że nie przyjechał do Waszyngtonu, by prosić Trumpa o „interwencję” w sprawie polskich wyborów.
PiS liczył na to, że dzięki prezydenturze Donalda Trumpa sam zbliży się do odzyskania władzy — Trump miał być liderem prawicowej fali, która miała ogarnąć cały świat. Michał Danielewski nazwał to w OKO.press „modlitwą do pomarańczowego wodza”.
Prezydent USA do tej pory jednak nie wyraził wprost poparcia dla kandydata PiS. Ale zdarzało mu się to już w przypadku wyborów w innych krajach. Jego wsparcie odebrał między innymi lider Partii Konserwatywnej w Kanadzie, Pierre Poilievre, któremu zdarzało się z podziwem wypowiadać się na temat polityki Trumpa. Prezydent Stanów Zjednoczonych po objęciu gabinetu wielokrotnie dawał jednak do zrozumienia, że będzie dążył do włączenia Kanady do terytorium USA. W związku z tym poparcie Trumpa stało się dla konserwatywnego kandydata niedźwiedzią przysługą. W kwietniowych wyborach zwyciężyła antytrumpowska Partia Liberalna, którą jeszcze parę miesięcy temu sondaże skazywały na klęskę.
Wiele wskazuje na to, że wpływ polityki Trumpa zadziała negatywnie dla konserwatystów w kolejnym znaczącym kraju. Przed wyborami w Australii (zaplanowanymi na 3 maja) sondaże wskazują na zwycięstwo sceptycznej wobec Trumpa centrolewicy. Rząd Marka Carneya ma duże szanse na pozostanie przy władzy z 53-proc. poparciem wobec 47 proc. głosów na konkurencyjny w dwupartyjnym systemie blok konserwatywny. Komentatorzy zwracają uwagę, że doprowadziła do tego między innymi polityka wysokich ceł nałożonych przez Waszyngton również na Australię.
Na znaczący spadek zaufania do USA wskazują wyniki najnowszego sondażu CBOS-u. Według niego jedynie 31 proc. uważa stosunki polsko-amerykańskie pozytywnie. To znaczny spadek wobec danych z 2023 roku, gdy pozytywnie o relacjach z USA wypowiedziało się 80 proc. respondentów. Do rekordowo niskiego poziomu spadł też odsetek Polaków uznających wpływ Stanów Zjednoczonych na świat za w przeważającej mierze pozytywny (20 proc. wobec 52 proc. dwa lata temu).
Niemiecki kontrwywiad BfV uznał skrajnie prawicową partię AfD za organizację ekstremistyczną, zagrażającą demokracji. Zdaniem służb jej członkowie nawołują do dyskryminacji niektórych z obywateli.
Do takiej decyzji zdecydowały poglądy wyrażane przez członków ugrupowania. Zdaniem służb partia nie uważa za równych obywateli Niemiec pochodzących z państw, gdzie dominuje islam. Partia według służb forsuje wizję narodu jako wspólnoty opartej przede wszystkim na pochodzeniu etnicznym, co „nie współgra z porządkiem demokratycznym”. Według kontrwywiadu polityka partii „ma na celu wykluczenie niektórych grup społecznych z równego uczestnictwa w życiu społecznym, poddanie ich traktowaniu naruszającemu konstytucję, a tym samym nadanie im prawnie podrzędnego statusu.”
Wciągnięcie Alternatywy dla Niemiec na listę organizacji ekstremistycznych umożliwi służbom swobodniejsze działanie wobec partii i jej członków – chodzi między innymi o zakładanie podsłuchów. W 2021 roku za ekstremistyczną uznano już młodzieżówkę partii.
Alternatywa dla Niemiec odniosła duży sukces w ostatnich wyborach do Bundestagu, zgarniając 20 proc. głosów i zyskując 152 mandaty w 630-osobowym parlamencie. Partia nie wejdzie do koalicji rządzącej, którą pod wodzą Friedricha Merza stworzy zwycięska chrześcijańska demokracja CDU-CSU z socjaldemokratyczną SPD. Głosowanie w sprawie sformowanie rządu w nowym Bundestagu jest zaplanowane na 6 maja. Mimo braku rządowych posad AfD może zyskać choćby wpływ na parlamentarne komisje. Partia według ostatnich sondaży wzmacnia swoją pozycję. Według badań niektórych jest tuż za zwycięską koalicją CDU-CSU lub nawet nieznacznie prowadzi z poparciem przekraczającym 25 proc.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski pozytywnie wypowiedział się na temat nowej wersji umowy dotyczącej dostępu USA do Ukraińskich surowców.
To pierwszy efekt spotkania w Watykanie – potwierdził Zełenski. Prezydent Ukrainy spotkał się ze swoim amerykańskim odpowiednikiem przy okazji pogrzebu papieża Franciszka. „W rzeczywistości mamy teraz pierwszy wynik spotkania w Watykanie, co czyni je naprawdę historycznym. Z niecierpliwością czekamy na inne rezultaty naszej rozmowy” – mówił ukraiński prezydent. Jeszcze dziś premier Denys Szmyhal ma wystąpić przed ukraińskimi parlamentarzystami z raportem na temat umowy.
Jak potwierdził Zełenski, w dokumencie nie ma mowy o potrzebie odpracowania „długu” Ukrainy, który mógłby wynikać z udzielonej Kijowowi pomocy wojskowej. Takie postawienie sprawy było jedną z przyczyn fiaska dotychczasowych negocjacji. Zamiast tego zyski z wydobycia surowców krytycznych mają zasilić stworzony przez Ukrainę i USA fundusz. Ma on inwestować w rozwój gospodarczy Ukrainy. „Ta umowa jasno sygnalizuje Rosji, że administracja Trumpa jest zaangażowana w proces pokojowy skoncentrowany na wolnej, suwerennej i prosperującej Ukrainie w perspektywie długoterminowej" – stwierdził amerykański sekretarz skarbu Stanów Zjednoczonych Scott Bessent.
Ukraińska wicepremier Julia Swyrydenko potwierdziła, że umowa będzie dotyczyć jedynie nowych licencji na wydobycie, a USA i Ukraina będą po równo dokładać się do funduszu. Przez 10 lat wszystkie środki pozyskane z wydobycia powinny być „reinwestowane” w Ukrainę, choć Swyrydenko stwierdziła, że ten punkt jest przedmiotem negocjacji.
„Jest to wspólny wysiłek z Ameryką i na uczciwych warunkach, kiedy zarówno państwo ukraińskie, jak i Stany Zjednoczone, które pomagają nam się bronić, mogą zarabiać pieniądze w partnerstwie”- mówił Zełenski.
Podpisana wczoraj umowa o współpracy gospodarczej pomiędzy USA i Ukrainą według Swyrydenko ma zakładać również, że: