Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Ukraińskie drony zaatakowały w czwartek jedną z największych rosyjskich rafinerii, oddaloną o ponad 1,4 tys. km od linii frontu. Uderzenie wywołało pożar i zostało potwierdzone przez władze obu krajów.
Ukraiński atak to kolejny z serii uderzeń dronami w rosyjską infrastrukturę energetyczną. Celem Kijowa jest odcięcie kluczowych sektorów energetycznych zasilających rosyjską armię.
Źródło w ukraińskiej Służbie Bezpieczeństwa (SBU) przekazało, że drony trafiły w „serce” rafinerii w środkowej Baszkirii, należącej do państwowego giganta energetycznego Gazprom.
Niezweryfikowane zdjęcia w rosyjskich mediach społecznościowych pokazały pożar w zakładzie i unoszącą się nad nim ciemną chmurę dymu. Rosja zazwyczaj nie potwierdza udanych ukraińskich ataków, jednak Radiy Chabirow, przywódca regionu, poinformował w czwartek, że trafiona została rafineria.
„Obiekt został zaatakowany przez dwa drony. Nie ma rannych ani ofiar śmiertelnych. Uruchomiono pasywne i aktywne systemy obrony, a ochrona obiektu otworzyła ogień, by je zneutralizować” – napisał w mediach społecznościowych.
„Oceniamy obecnie skalę zniszczeń i gasimy pożar” – dodał. Letnie ataki już wcześniej wyłączyły znaczną część rosyjskich mocy rafineryjnych.
Choć nie ma oficjalnych szacunków dotyczących rozmiaru strat, ceny paliw w całym kraju gwałtownie wzrosły, a w wielu regionach odnotowano niedobory benzyny.
Kreml przedłużył zakaz eksportu paliwa, aby utrzymać pod kontrolą ceny na wewnętrznym rynku.
Gazprom opóźnia planowane prace konserwacyjne w jednym z zakładów, aby nie pogłębiać kryzysu paliwowego.
Prezydent USA Donald Trump również stara się ograniczyć możliwości Rosji zarabiania na sprzedaży energii – podnosząc cła na Indie za zakupy rosyjskiej ropy, grożąc Chinom i wzywając Europę do podobnych działań.
Przeczytaj także:
Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz przybył rano z niezapowiedzianą wizytą do Kijowa, gdzie m.in. odwiedził polski cmentarz wojenny w podkijowskiej Bykowni.
„Podpiszemy porozumienie dotyczące współpracy pomiędzy ministerstwami, ale też zdobywania umiejętności w zakresie operowania dronami. Rozmowy będą dotyczyły rozwoju wspólnych inicjatyw przemysłu” – powiedział Kosiniak-Kamysz.
Dodał, że, „kolejna sprawa to podnoszenie umiejętności naszych wojsk na podstawie doświadczeń z Ukrainy”.
W trakcie wizyty Kosiniak-Kamysz spotkał się m.in. z szefem ministerstwa obrony Ukrainy Denysem Szmyhalem, z którym złożył kwiaty pod Ścianą Pamięci Poległych za Ukrainę przy Soborze św. Michała w Kijowie.
https://twitter.com/MON_GOV_PL/status/1968567170239008823
MON przekazało, że politycy będą rozmawiali o „współpracy wojskowej, dalszym wsparciu dla broniącej się Ukrainy oraz sytuacji bezpieczeństwa w kontekście rosyjskiej agresji”.
Wicepremier uczcił w czwartek pamięć Polaków z listy katyńskiej, pochowanych na polskim cmentarzu wojennym w Bykowni pod Kijowem.
Bykownia jest jednym z czterech cmentarzy katyńskich, który mimo trwającej w Ukrainie wojny, pozostaje otwarty dla rodzin pomordowanych. Druga taka nekropolia na terytorium Ukrainy, w Charkowie-Piatychatkach, jest zamknięta z powodu rosyjskich ostrzałów. Pozostałe dwa cmentarze znajdują się w Rosji – w Katyniu i Miednoje
Jak podaje PAP w sierpniu 2024 r. polski cmentarz w Bykowni o mało nie został zniszczony przez rosyjską rakietę, która leciała na Kijów. Jej odłamki, wraz z głowicą z 700-kilogramowym ładunkiem wybuchowym, spadły w odległości 30-50 metrów od kompleksu.
W środę rzecznik ukraińskiego MSZ Heorhij Tychyj informował, że w tym tygodniu w Kijowie oczekiwana jest wizyta polskiej delegacji na wysokim szczeblu po incydencie z rosyjskimi dronami w przestrzeni powietrznej Polski. Wyjaśnił, że polska delegacja zamierza zapoznać się z ukraińskimi doświadczeniami w walce z dronami.
„Myślę, że dalsze szczegóły zostaną przekazane przez ministerstwo obrony i ministra obrony (Ukrainy)” – powiedział Tychyj. Podkreślił również, że Ukraina jest gotowa dzielić się swoim doświadczeniem wojskowym z Polską.
W nocy z 9 na 10 września w trakcie nocnego ataku Federacji Rosyjskiej na Ukrainę polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. Uruchomiono procedury obronne. Drony, które stanowiły bezpośrednie zagrożenie, zostały zestrzelone przez polskie i sojusznicze lotnictwo. To pierwszy raz w nowoczesnej historii Polski, kiedy w przestrzeni powietrznej kraju Siły Powietrzne użyły uzbrojenia.
Czytaj więcej tekstów OKO.press
Przeczytaj także:
Calin Georgescu, były kandydat skrajnej prawicy na prezydenta Rumunii, usłyszał zarzuty dotyczące próby zorganizowania zamachu stanu po unieważnieniu pierwszej tury grudniowych wyborów.
Jak podaje BBC, zarzuty usłyszał także Horatiu Potra – były francuski legionista i dowódca milicji w Demokratycznej Republice Konga – a wraz z nim ponad 20 innych osób. Śledztwo dotyczy planowanego ataku na Bukareszt 8 grudnia, który został udaremniony przez policję. Prokuratorzy twierdzą, że spisek, w który zaangażowani mieli być Georgescu, Potra, ich współpracownicy oraz powiązane z nimi zagraniczne służby wywiadowcze, miał na celu podważenie rumuńskiego porządku konstytucyjnego.
Potra oraz inni zostali oskarżeni o podżeganie do zamachu stanu. Natomiast Georgescu jest oskarżony o spiskowanie z Potrą.
Prokuratorzy twierdzą, że w grudniu 2024 roku – tuż po unieważnieniu zwycięstwa wyborczego – Georgescu spotkał się z Potrą i członkami jego grupy na farmie koni. Początkowo polityk zaprzeczał, że do doszło do takiego spotkania, jednak po tym, jak rumuńskie media ujawniły zdjęcia, przyznał, że brał w nim udział. Jak utrzymuje, nie rozmawiał o planach zbrojnego przewrotu.
Pod koniec lutego policja przeszukała kilka lokalizacji w całym kraju. Funkcjonariusze odkryli skrytki z bronią, złotem i gotówką, które – zdaniem śledczych – miały posłużyć grupie Potry do brutalnego przejęcia władzy. Sam Potra miał opuścić Rumunię i, jak sugerują prokuratorzy, może chcieć ubiegać się o azyl w Rosji.
63-letni Georgescu niespodziewanie zdobył najwięcej głosów w pierwszej turze wyborów prezydenckich w listopadzie ubiegłego roku. Jego wynik został jednak unieważniony przez Trybunał Konstytucyjny tuż przed drugą turą z powodu zarzutów o rosyjską ingerencję.
Rumuńskie służby wywiadowcze przekonują, że popularność Georgescu w mediach społecznościowych była sztucznie wzmacniana przez szeroko zakrojoną zagraniczną operację dezinformacyjną. Z raportów wynika, że ponad 2 tys. stron na Facebooku i sieć ponad 20 tysięcy zautomatyzowanych kont na TikToku wspierały jego kampanię, a działania te zbiegły się w czasie z cyberatakami na lotniska oraz instytucje publiczne. Prokurator generalny określił wybory z 2024 roku mianem „efektu wojny hybrydowej zaaranżowanej przez Rosję”.
Po unieważnieniu kandydatury Georgescu w powtórzonych wyborach w maju wystartował jego sojusznik George Simion, lider skrajnie prawicowej partii AUR. Choć Simion wygrał pierwszą turę, ostateczne zwycięstwo odniósł liberalny, proeuropejski burmistrz Bukaresztu, Nicusor Dan.
Jak podaje BBC, Georgescu jak dotąd nie odniósł się do nowych zarzutów, choć w ostatnich tygodniach oskarżał władze o rządzenie „oszustwem, intrygą i podziałami”. Prezydent Dan uznał raport prokuratury za dowód na to, że Rosja systematycznie ingerowała w rumuńską politykę i próbowała wpłynąć na wynik wyborów. Proces Georgescu ma rozpocząć się najwcześniej na początku 2026 roku.
Przeczytaj także:
Jimmy Kimmel, gospodarz jednego z najpopularniejszych amerykańskich talk-show, został zawieszony za komentarz o śmierci Charliego Kirka
„W weekend osiągnęliśmy nowe dno, gdy MAGA gang desperacko próbowała przedstawić dzieciaka jako każdego, tylko nie jednego z nich i zrobić wszystko, by zdobyć polityczne punkty”, powiedział Jimmy Kimmel podczas swojego programu „Jimmy Kimmel Live”. Następnie wyśmiał sposób, w jaki Donald Trump mówi o żałobie po śmierci prawicowego aktywisty. „Biały Dom spuścił flagi do połowy masztu, co spotkało się z krytyką. Ale na poziomie ludzkim widać, jak bardzo Trump to przeżywa”, mówił Kimmel. Następnie puszczono fragment konferencji pod Białym Domem, podczas której dziennikarz składa prezydentowi USA kondolencje i pyta, jak Trump sobie radzi ze śmiercią przyjaciela. „Bardzo dobrze. Widzicie te ciężarówki? Właśnie rozpoczęli budowę nowej sali balowej w Białym Domu, o którą starano się od 150 lat. Będzie piękna”, odpowiedział Trump. „Tak. Jest na czwartym poziomie żałoby. Budownictwo” – skomentował Kimmel.
Po programie Kimmela zaatakował przewodniczący Federalnej Komisji Łączności Brendan Carr. Zasugerował, że jego agencja może podjąć działania przeciwko stacji ABC, należącej do Walt Disney Company. To ona emituje talk-show Jimmy'ego Kimmela. Kilka godzin później stacja ogłosiła, że na czas nieokreślony zawiesza emisje programu.
„Świetna wiadomość dla Ameryki: Program Jimmy'ego Kimmela, który ma problemy z oglądalnością, został ODWOŁANY. Gratulacje dla ABC za to, że w końcu zdobyło się na odwagę i zrobiło to, co trzeba. Kimmel nie ma ŻADNEGO talentu i gorsze notowania niż Colbert, jeżeli to możliwe. Pozostają Jimmy i Seth, dwaj totalni nieudacznicy z Fake News NBC. Ich wyniki oglądalności są również fatalne. Do dzieła, NBC!!!” – napisał na platformie True Social Donald Trump. Odnosił się w ten sposób do dwóch innych gospodarzy amerykańskich talk-show, Jimmy'ego Fallona i Setha Meyersa z NBC.
Charlie Kirk był liderem prawicowego ruchu młodzieżowego, popierał Donalda Trumpa. Był też jedna z najbardziej znanych na prawicy osobowości medialnych. Miał szerokie wpływy w Białym Domu i mobilizował konserwatywnych młodych Amerykanów przeciwko lewicy. Założył organizację Turning Point USA. 10 września 2025 r. na uniwersytecie w Utah podczas wiecu został zastrzelony.
12 września złapano podejrzanego o jego zabójstwo.
Przeczytaj także:
Po śmierci Kirka prawica amerykańska zrzuciła winę na przeciwników politycznych. Trwa też dyskusja o poglądach samego Kirka, który bezwzględnie bronił m.in. dostępu do broni.
Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Przeczytaj także:
To kryzys o niespotykanej dynamice – oceniają analitycy pracowni IBRiS. Coraz więcej osób deklaruje też nieufność do instytucji.
Zaufanie do Kościoła Katolickiego spadło w Polsce skokowo. Wskazują na to wyniki sondażu pracowni IBRiS. W 2016 roku Kościołowi „zdecydowanie” lub „raczej” ufało 58 proc. respondentów. W 2025 liczba ta wynosi zaledwie 35 proc. Instytucja budzi też coraz większą nieufność, którą wyraża ponad 47 proc. zapytanych – w tym 26 proc. deklaruje „zdecydowany” brak zaufania. To niemal dwukrotny wzrost w porównaniu z badaniami z 2016 roku. Jednocześnie zaufanie dla związku wyznaniowego spadło o 4,3 punkty procentowe w porównaniu z zeszłym rokiem.
Hierarchowie mają o co się martwić – zauważają przedstawiciele sondażowni analizując trendy, które pokazuje badanie.
„Prezentowane wyniki nie pozostawiają wątpliwości, mamy do czynienia z kryzysem zaufania o niespotykanej dotąd dynamice. Spadek o ponad cztery pkt proc. w ciągu zaledwie roku to sygnał, że dotychczasowe procesy erozji zaufania przyspieszyły. Instytucja Kościoła coraz bardziej traci swoją pozycję jako naturalnego autorytetu w społeczeństwie, co jest widoczne zwłaszcza w rosnącej grupie osób, które zdecydowanie mu nie ufają. Wyniki te wskazują na konieczność głębokiej refleksji i strategicznej zmiany w komunikacji, aby móc odzyskać, choć część utraconego kapitału społecznego” – stwierdził dyrektor do spraw komunikacji IBRiS Kamil Smogorzewski.
Do spadku zaufania wobec Kościoła mogło przyczynić się polityczne zaangażowanie biskupów sprzyjających prawicy, ostatnio przejawiające się zachętą do wypisywania uczniów z zajęć edukacji zdrowotnej. W ostatnich miesiącach donośnym echem niosą się też kolejne wypowiedzi byłego metropolity krakowskiego Marka Jędraszewskiego czy biskupa Wiesława Meringa, powtarzających z ambon skrajnie prawicowe narracje na temat migracji czy środowiska LGBT+. Jednocześnie rośnie poziom sekularyzacji kraju, co znajduje odzwierciedlenie w innych badaniach opinii społecznej. Według badań CBOS od końca lat 90. 2019 roku ponad 90 procent Polaków uważało się za wierzących. Sondaże z ostatnich lat wskazują na spadek liczby tych deklaracji do około 86 proc. Według zeszłorocznych badań przynajmniej raz w tygodniu praktykowało 34 proc. respondentów. Przez pierwsze dwie dekady XXI wieku poziom ten zawsze przekraczał 50 proc.
Przeczytaj także: