Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Jak donosi Rzeczpospolita, partia Sławomira Mentzena nie złożyła sprawozdania finansowego w Państwowej Komisji Wyborczej. Karą za ten błąd może być nawet delegalizacja Nowej Nadziei
Z ustaleń Rzeczpospolitej wynika, że partia Sławomira Mentzena, Nowa Nadzieja, nie złożyła w terminie sprawozdania finansowego za 2024 roku.
Termin złożenia sprawozdania, wynika z ustawy o partiach politycznych. Podobnie jak grożąca za niedopełnienie tego obowiązku sankcja.
W art. 38 ustawy czytamy, że partia polityczna składa PKW sprawozdanie finansowe nie później niż do 31 marca każdego roku.
Konsekwencje niezłożenia sprawozdania w terminie zawiera art.38 c:
„W przypadku niezłożenia przez partię polityczną sprawozdania w terminie określonym w art. 38 ust. 1 Państwowa Komisja Wyborcza występuje do Sądu z wnioskiem o wykreślenie wpisu tej partii z ewidencji.”
Ustawa o partiach politycznych nie przewiduje żadnej procedury odwoławczej. Po złożeniu przez PKW wniosku, sąd po przeprowadzeniu rozprawy wydaje postanowienie o wykreśleniu wpisu partii politycznej z ewidencji.
Wiceprezes Nowej Nadziei, poseł Bartłomiej Pejo utrzymuje w rozmowie z Rzeczpospolitą, że sprawozdanie zostało złożone 31 marca, czyli w ostatnim możliwym dniu.
„PKW posiada sprawozdanie Nowej Nadziei za 2024 rok, które wpłynęło do niej wraz z raportem biegłego rewidenta 31 marca 2025 roku. Skarbnik wyjaśnia sprawę z PKW” – powiedział Pejo w rozmowie z gazetą.
Rzeczpospolita potwierdziła jednak w kilku źródłach, że zdaniem PKW sprawozdanie w ogóle nie zostało złożone.
Nie byłby to pierwszy przypadek wykreślenia partii politycznej z ewidencji za niezłożenie sprawozdania finansowego w terminie. Taki los spotkał w 2023 roku partię Pawła Kukiza K'15 oraz partię Lecha Wałęsy Chrześcijańska Demokracja III RP.
Po raz pierwszy zdarzyłoby się jednak, że zdelegalizowana zostałaby partia, która ma swoich posłów w Sejmie.
Los Nowej Nadziei podzieli najprawdopodobniej założona w zeszłym roku przez Janusza Krowin-Mikke Konfederacją Odnowy Rzeczypospolitej Wolność i Niepodległość (KORWiN). Skarbnik partii wysłał do PKW sprawozdanie drogą mailową, ale nie zostało ono przyjęte. Sprawozdanie wysłane pocztą tradycyjną dotarło już do PKW po upłynięciu ustawowego terminu.
Przeczytaj także:
Sejm przyjął dziś nowelizację kodeksu pracy, która zakłada jawność wynagrodzeń w ogłoszeniach o pracę. Zmiany mają wejść w życie jeszcze w tym roku
Sejm uchwalił dziś zmiany w kodeksie pracy. Pracodawcy będą mieli obowiązek przedstawienia w ogłoszeniach o pracę proponowanego wynagrodzenia na poszukiwanym stanowisku.
Nowa regulacja jest pomysłem posłów Koalicji Obywatelskiej. Nie spodobała się on Konfederacji, która wnioskował o odrzucenie projektu w całości. Ostatecznie poddano go jednak pod głosowanie.
Projekt trafi teraz do Senatu. Nowelizacja ma wejść w życie jeszcze w 2025 r. lub na początku 2026 r.
Celem wprowadzenia jawności wynagrodzeń w ogłoszeniach o pracę jest zniwelowanie nierówności płacowych między kobietami a mężczyznami. Przyjęty projekt zakłada także obowiązek stosowania neutralnych nazw stanowisk w ofertach pracy.
Według danych za 2023 rok, luka płacowa, czyli dysproporcja pomiędzy zarobkami mężczyzn i kobiet, wynosi w Polsce 7,8 proc. To oznacza, kobiety w Polsce zarabiają średnio o 7,8 proc. mniej za godzinę niż mężczyźni.
Największą lukę płacową w krajach UE ma Łotwa (19,5 proc.), Austria (18,3%), Czechy (17,6%), Węgry (17,8%) i Niemcy (17,6%).
Najmniejszą – Belgia (0,7%), Włochy (2,2%), Rumunia (3,8%), Malta (5,1%) i Słowenia (5,4%).
W Luksemburgu kobiety i mężczyźni zarabiają dokładnie tyle samo, a unijna średnia luki płacowej to 12 proc.
Luka płacowa wynika w dużej mierze z sytuacji kobiet na rynku pracy – 28 proc. z nich pracuje w niepełnym wymiarze godzin, a ok. 33 proc. miała przerwę w pracy z powodu opieki nad dziećmi.
Kobiety częściej niż mężczyźni pracują także w niskopłatnych sektorach – 3 na 10 kobiet w UE pracuje w edukacji, służbie zdrowia i opiece społecznej, podczas gdy tylko 8 proc. mężczyzn jest zatrudnionych w tych sektorach.
Przeczytaj także:
Pomimo apeli środowisk naukowych i przyrodniczych Parlament Europejski zdecydował o obniżeniu statusu ochronnego wilków. W polskim prawie wilki nadal są chronione. Na razie.
Parlament Europejski 8 maja 2025 głosował w sprawie obniżenia statusu ochronnego wilka. „Za” zagłosowało 371 osób, 162 było przeciwko, a 37 wstrzymało się od głosu. „Gdyby policzyć tylko polskie głosy, to sprawa ochrony wilka byłaby również przegrana. 26 osób było za obniżeniem, 17 przeciwko, 2 się wstrzymały (nie głosowała jedna osoba)” – wylicza Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot. Dodaje: "Przedstawiciele i przedstawicielki PiS i Konfederacji jednomyślnie byli za osłabieniem ochrony wilka. Z pozostałych partii tylko Lewica w całości zagłosowała przeciwko, czyli za ścisłą ochroną. Antyprzyrodniczą i antynaukową postawę przyjęły zaś następujące osoby, wywodzące się z partii tworzących obecnie koalicję rządzącą:
„Głosowanie na forum Parlamentu Europejskiego to zaprzepaszczenie kilkudziesięciu lat starań o odbudowę populacji wilka w europie, która – jak wskazują najnowsze badania – wciąż nie jest w dobrej kondycji. Większość polskich europarlamentarzystów wolała przychylić się do populistycznych dezinformacji myśliwych niż do najnowszych badań naukowych. To groźny trend dla przyrody i ludzi, i to w czasach kryzysu bioróżnorodności oraz postępujących zmian klimatycznych” – komentuje Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska deklaruje, że status ochronny wilka w Polsce się nie zmieni. Jest to gatunek ściśle chroniony, nie można do niego strzelać (chyba że specjalną zgodę wyda Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska). Eksperci zajmujący się ochroną dzikich zwierząt podkreślają jednak, że zmiana prawa na poziomie UE może otworzyć furtkę do odstrzału wilków w Polsce w przyszłości, a także do osłabienia ochrony innych drapieżników.
Komisja Europejska pod koniec 2023 roku podjęła decyzję o wystąpieniu z wnioskiem o zmianę Konwencji Berneńskiej, która obniżyłaby status ochronny tego gatunku. Zaproponowała, żeby wilk został przeniesiony z załącznika II – obejmującego gatunki ściśle chronione – do załącznika III – „gatunki chronione”.
Co się działo dalej?
Głosowanie w PE było ostatnim krokiem do obniżenia statusu ochronnego wilka, co może skutkować m.in. zwiększeniem odstrzału tych drapieżników.
Cały proces budzi poważne zastrzeżenia naukowców, badaczy wilków i przyrodników. W grudniu 2024 roku organizacje pozarządowe z UE złożyły skargę do TSUE, w której domagają się unieważnienia decyzji Rady UE (z września 2024) o zmianie statusu ochrony wilka. Tej, którą poparła również Polska.
W lutym 2025 roku skarga została oficjalnie przyjęta, a kolejne organizacje, w tym Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, przyłączyły się do niej jako strony wspierające. KE została również pozwana do Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich za niewłaściwe procedowanie tej decyzji. Wnioskodawcy podnoszą zarzuty nadużywania władzy oraz braku transparentności procesu decyzyjnego.
Przeczytaj także:
Interia ujawniła dokument z 2021 roku, w którym Karol Nawrocki zobowiązuje się do dożywotniej opieki nad Jerzym Ż. Trzy lata później mężczyzna trafił jednak do Domu Pomocy Społecznej, o czym kandydat PiS na prezydenta nawet nie wiedział
Interia dotarła do dokumentu z 2021 roku, z którego wynika, że Karol Nawrocki zobowiązał się na piśmie do opieki nad Jerzym Ż.
Pismo zawiera trzy punkty. W pierwszym znajduje się deklaracja Nawrockiego:
„Ja niżej podpisany Karol Nawrocki oświadczam, iż zobowiązałem się do dożywotniego utrzymania Jerzego Ż. poprzez dostarczenie mu wyżywienia, ubrania, mieszkania położonego w Gdańsku (…), światła i opału, zapewnienia odpowiedniej pomocy i pielęgnowania w chorobie oraz sprawienia własnym kosztem pogrzebu odpowiadającego zwyczajom miejscowym”.
W drugim punkcie dokumentu Jerzy Ż. potwierdził, że Karol Nawrocki wywiązuje się ze swojego zobowiązania.
Trzeci punkt głosi, że dokument sporządzono „celem przedłożenia odnośnym organom publicznym”.
Dziennikarze zapytali dziś w Sejmie Jarosława Kaczyńskiego o ustalenia Interii. Prezes PiS sugerował, że dokument może nie być autentyczny
„Ale ktoś sfałszował podpisy Karola Nawrockiego?” – dopytywali dziennikarze.
„Wcale nie jestem pewien, czy nie sfałszował” – odpowiedział prezes PiS.
Kiedy wybuchła afera wokół kawalerki Karola Nawrockiego, początkowo wyjaśniano, że Nawrocki stał się właścicielem mieszkania Jerzego Ż. w zamian za opiekę nad nim. To tzw. umowa dożywocia. Mechanizm jej działania wyjaśnił na łamach OKO.press notariusz dr Patryk Bender w rozmowie z Dominiką Sitnicką.
Dokument, który ujawniła dziś Interia, nie jest jednak umową dożywocia, choć brzmi łudząco podobnie do przepisu art. 908 kodeksu cywilnego.
Brak w jej treści informacji o przekazaniu mieszkania w zamian za opiekę. Nie mogło jej być, bo dokument ujawniony przez Interię pochodzi z 2021 roku, a Karol Nawrocki stał się (wraz z żoną) właścicielem mieszkania pana Jerzego już w 2017 roku.
Ustalenia Interii wskazują jednak, że Nawrocki nie wywiązuje się z obowiązku opieki nad panem Jerzym.
W tym samym czasie, gdy podpisał się pod oświadczeniem o dożywotniej opiece (sierpień 2021 roku), Nawrocki przeprowadził się z Gdańska do Warszawy, ponieważ został prezesem IPN.
Już po wybuchu afery z mieszkaniem, kandydat PiS na prezydenta powiedział, że kontakt z panem Jerzym „urwał mu się” w grudniu 2024 roku. Dziennikarze szybko odnaleźli jednak Jerzego Ż. w gdańskim DPS-ie, do którego trafił w kwietniu 2024 roku.
Pracownica MOPS-u, która opiekowała się panem Jerzym w latach 2022-2023, czyli już po podpisaniu przez Nawrockiego zobowiązania do opieki, powiedziała, że senior mieszkał w złych warunkach.
"W zimie pan Jerzy siedział w mieszkaniu po ciemku, zziębnięty, w kurtce. Nie miał pieniędzy na prąd, a w tym mieszkaniu wszystko było elektryczne. Żeby nie marzł w zimie, płaciłam za prąd z własnych pieniędzy” – mówiła Onetowi Anna Kanigowska.
Przeczytaj także:
„Rosja nie może oczekiwać, że dostanie terytorium, którego jeszcze nie podbiła” – powiedział wiceprezydent Vance w nocnym wywiadzie dla Fox News. Czy Amerykanie wpadli w pułapkę?
Vance powtórzył wypowiedzi ze środowego spotkania przywódców w Monachium. Rosja „żąda zbyt wiele”, powiedział wtedy i prawdopodobnie będzie musiała pójść na ustępstwa. Jednak Vance powiedział Fox News w czwartek, że wygórowane żądania Moskwy mają sens, ponieważ Rosja wierzy, że wygrywa wojnę.
„To mnie nie martwi. Martwiłoby mnie, gdybyśmy doszli do wniosku, że Rosjanie nie angażują się w negocjacje w dobrej wierze”. W takim przypadku, powiedział Vance, Biały Dom wycofałby się z roli mediatora.
Od lutego administracja Donalda Trumpa próbuje zakończyć najazd Rosji na Ukrainę „w 24 godziny”. Po rozmowach ze stroną Rosyjska i publicznym poniżaniu Ukrainy Amerykanie zaproponowali Putinowi rozejm na następujących warunkach: Rosja zatrzymuje zdobyte w Ukrainie ziemie, przy czy USA uznają oficjalnie aneksję Krymu. Sankcje gospodarcze na Rosję zostaną zniesione, ale Ukraina pozostanie niepodległym państwem z własną armią.
Rosją odrzuciła ten plan. Cały czas powtarza, że warunkiem pokoju jest „usunięcie przyczyn wojny”. Zdaniem Putina przyczyną jest samo istnienie niezależnej od Moskwy Ukrainy. Dlatego Moskwa domaga się zmiany władz w Kijowie na promoskiewskie („denazyfikacja”) i likwidacji ukraińskiej armii („demilitaryzacja”). Do tego dodaje warunek, by Ukraina oddała w całości cztery regiony, które Rosja anektowała na papierze i wpisała sobie do konstytucji — choć ich nie zdobyła.
Teraz widać, że Amerykanie dali się złapać w pułapkę.
Nazywając roszczenia terytorialne „wygórowanymi”, otwierają możliwość rozmowy o wymianie władz i możliwości obrony Ukrainy.
A to, że Vance uwierzył w rosyjską „wiarę w zwycięstwo”, pokazuje siłę rosyjskiej propagandy. Putin nie wygrywa, co symbolicznie widać dziś, gdy moskiewska „parada zwycięstwa” z okazji zakończenia II wojny światowej w Europie odbywa się w warunkach skrajnej niepewności i lęku. Pierwszy raz od najazdu na Ukrainę w 2022 r. W tym tygodniu Moskwy sięgnęło kilkadziesiąt ukraińskich dronów, dezorganizując ruch lotniczy w całej centralnej Rosji. Rosjanie nie są pewni, co może im dziś-jutro zrobić Ukraina. Do miasta ściągnięto dodatkową obronę przeciwlotniczą, miasto jest sparaliżowane nadzwyczajnymi działaniami, które mają zapewnić bezpieczeństwo gościom defilady.
Amerykanie zdają się też kupować inicjatywy pokojowe Kremla z 2-3-dniowymi rozejmami. Na więcej Kreml nie chce się zgodzić, bo jest przekonany, że dłuższy rozejm wzmocni obronę Ukrainy.
Tymczasem Ukraińcy przekazali amerykański negocjatorom, że są gotowi natychmiast cofnąć się 15 km od linii frontu pod warunkiem, że to samo zrobią Rosjanie. Powstałaby w ten sposób 30-kilometrowa strefa buforowa. Rosja się na to nie godzi, bo nie może zakończyć wojny bez symbolicznego „zatknięcia sztandaru zwycięstwa” w stolicy pokonanego wroga.
Jak pisaliśmy, potrzeba ta i wiara „w ostateczne zwycięstwo” jest warunkiem przetrwania reżimu Putina. Nie odnosi się więc do realiów militarnych.
Przeczytaj także: