Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Dziennikarze Onetu odnaleźli w jednym z gdańskich DPS-ów pana Jerzego, od którego Karol Nawrocki przejął mieszkanie w zamian za opiekę
Onet opublikował najnowsze ustalenia dotyczące tajemniczego drugiego mieszkania Karola Nawrockiego – prezesa IPN i kandydata PiS w wyborach prezydenckich. Dziennikarze dowiedzieli się, że 80-letni Jerzy Ż., którym Nawrocki i jego rodzina mieli opiekować się w zamian za odstąpienie im kawalerki, jest obecnie mieszkańcem Domu Opieki Społecznej w Gdańsku.
Wg doniesień Onetu odnalezienie Jerzego Ż. nie było skomplikowane – zajęło dziennikarzom kilka godzin. Tymczasem z oświadczenia rzeczniczki Nawrockiego Emilii Wierzbicki wynika, że Nawrocki od grudnia nie mógł nawiązać kontaktu z podopiecznym.
Całe oświadczenie, opublikowane w niedzielę 4 maja wieczorem, brzmi następująco:
„Pan Jerzy to sąsiad Karola Nawrockiego. Karol Nawrocki jako społecznik przez wiele lat pomagał Panu Jerzemu, który jest osobą niepełnosprawną i samotną. Karol Nawrocki przekazał Panu Jerzemu pieniądze na wykup mieszkania, które Pan Jerzy obiecał przekazać Nawrockiemu za świadczoną pomoc. Kiedy Pan Jerzy wszedł w konflikt z prawem, nadal wielokrotnie zwracał się o pomoc do Karola Nawrockiego i zawsze ją otrzymywał. Odkąd mieszkanie stało się formalnie własnością Karola Nawrockiego, ten nadal pomagał Panu Jerzemu, regularnie opłacając rachunki, robiąc zakupy spożywcze, wykupując leki itp. Warto podkreślić, że w mieszkaniu tym Karol Nawrocki nigdy nie mieszkał, nigdy go nie wynajmował, ani nie czerpał z niego jakiejkolwiek korzyści majątkowej. Opłaty za mieszkanie uiszcza do dziś. Pan Jerzy wciąż jest dysponentem mieszkania. Kontakt z Panem Jerzym urwał się w grudniu 2024 roku. Wówczas jak co roku Karol Nawrocki poszedł odwiedzić Pana Jerzego w okresie świąt Bożego Narodzenia. Mężczyzna nie otworzył drzwi i nie ma z nim od tej pory kontaktu. Karol Nawrocki próbował odnaleźć go poprzez sąsiadów i znajomych, jednak bezskutecznie” — napisała Wierzbicki.
Onet zwraca uwagę na nieścisłości w oświadczeniu. Jerzy Ż. nigdy nie był sąsiadem Nawrockiego – mieszkali w odległości 20-minutowego spaceru. Zmieniła się też wersja wydarzeń, bo wcześniej Wierzbicki utrzymywała, że Nawrocki dostał prawo własności do kawalerki Jerzego Ż. w zamian za „za wkład finansowy oraz od lat sprawowaną opiekę nad właścicielem, w tym ponoszenie kosztów utrzymania mieszkania”.
Sprawa drugiego mieszkania Karola Nawrockiego wybuchła po debacie prezydenckiej w „Super Expressie”, kiedy to kandydat PiS powiedział, że „tak jak większość Polaków” posiada tylko jedno mieszkanie. Wcześniej opowiadał się jako gorący przeciwnik podatku katastralnego.
Onet ustalił, że Nawrocki ma także 28-metrową kawalerkę, która mieści się w dwupiętrowym bloku w gdańskiej dzielnicy Siedlce. To rodzinna dzielnica Nawrockiego. Umowę przedwstępną na zakup tego mieszkania Nawroccy podpisali z Jerzym Ż. już w 2012 r. Przejęli je pięć lat później.
Jak podkreśla Onet, w księdze wieczystej nieruchomości nie ma hipoteki. Więc Nawroccy weszli w posiadanie mieszkania bez zaciągania kredytu. Kawalerka jest w tej chwili warta około 400-500 tys. złotych.
PiS broni swojego kandydata, twierdząc, że Nawrocki nie zataił posiadania drugiego mieszkania – regularnie wpisywać je miał do oświadczenia majątkowego, które składał jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Oświadczenia prezesa IPN nie są jednak publiczne, ich dysponentem jest Sąd Najwyższy. Jak dotąd nie zostały ujawnione. Nie pokazał ich także sam Karol Nawrocki.
Rzeczniczka Nawrockiego utrzymuje, że artykuły dotyczące kawalerki Jerzego Ż. to dowód na to, że w kampanię prezydencką zaangażowały się służby specjalne. W tym samym tonie wypowiedział się dziś (5 maja 2025) rano Marcin Mastalerek, szef gabinetu prezydenta Andrzeja Dudy. „W przyszłości, jak PiS wróci do władzy, to wydatki na służby i prokuraturę w ogóle powinny zostać wliczone do kampanii wyborczej kandydata PO” – stwierdził Mastalerek.
W filmie dla rosyjskiej telewizji Putin ocenia, że nie było potrzeby, by użyć w Ukrainie broni atomowej. A także częstuje dziennikarza zsiadłym mlekiem
„Mamy wystarczające siły i środki, by doprowadzić do logicznego zakończenia to, co rozpoczęliśmy w 2022 roku, z wynikiem, jakiego wymaga Rosja” – powiedział w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji państwowej Władimir Putin, cytowany przez Reutersa.
Wywiad jest częścią filmu, jaki rosyjska telewizja przygotowała na 25-lecie rządów Putina. Według relacji agencji prasowej film stara się pokazać Putina jako ciepłego człowieka i dobrego przywódcę. W jednej ze scen widzowie mogą zobaczyć, jak Putin częstuje jednego z najważniejszych rosyjskich korespondentów politycznych Pawła Zarubina czekoladkami i zsiadłym mlekiem.
W filmowym wywiadzie Putin pytany jest o ryzyko użycia broni atomowej podczas konfliktu w Ukrainie. Putin odparł, że Zachód starał się sprowokować Rosję, by popełniła błąd. I dodał:
„Nie było potrzeby, by użyć takiej broni. I mam nadzieję, że taka potrzeba nie wystąpi”.
Prezydent Donald Trump w kampanii wyborczej obiecywał, że zakończy wojnę w Ukrainie w 24-godziny. Gdy to się nie udało, próbował przekonywać, że obietnica ta była „sarkastyczna”. Trumpowi zależy jednak na tym, by być osobą, która doprowadzi do zawarcia pokoju między Rosją i Ukrainą. I jest w tej roli coraz bardziej sfrustrowany.
Dotychczasowe rozmowy między Rosją i USA nie przyniosły żadnych długofalowych rozwiązań. Putin odrzuca też amerykańską propozycję 30-dniowego zawieszenia broni. Rosja dalej regularnie ostrzeliwuje cele w Ukrainie daleko od linii frontu i uderza w ukraińskich cywili. Nocny atak dronowy na Kijów spowodował obrażenia u 11 osób i pożary w ukraińskiej stolicy.
Rosja utrzymuje, że celem wojny jest przyłączenie czterech ukraińskich obwodów na wschodzie Ukrainy do Federacji Rosyjskiej i „denazyfikacja” rządu w Kijowie oraz de facto demilitaryzacja Ukrainy.
Prezydent Duda przekonywał wczoraj, że konstytucję „należy czytać tak, jak ją napisano”. Politycy rządzącej koalicji krytykują przemówienie prezydenta
Majówka nie oznacza pauzy w kampanii wyborczej. W pierwszej turze wyborów prezydenckich zagłosujemy już za dwa tygodnie, 18 maja. W niedzielę 4 maja kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski spotkał się z wyborcami w Lublinie. Nawiązywał do przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy podczas obchodów święta Konstytucji 3 maja.
„Wydaje mi się, że do tego, żeby mówić o szacunku do Konstytucji, trzeba mieć wiarygodność, bo Konstytucję trzeba szanować. Potrzebujemy prezydenta, który będzie szanował Konstytucję, będzie się przyglądał każdej ustawie. Nie będzie podpisywał wszystkiego, co będzie mu dane do podpisu, tylko będzie się wsłuchiwał w głos obywatelek i obywateli” – mówił w Lublinie Rafał Trzaskowski.
Do konstytucji nawiązywała 3 maja na spotkaniu wyborczym również kandydatka Nowej Lewicy Magdalena Biejat.
„Ważne, żebyśmy pamiętali, o czym konstytucja jest, bo przecież o konstytucję walczyliśmy przez osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Walczyliśmy o praworządność, staliśmy w niekończących się protestach pod sądami, pod biurami posłów Prawa i Sprawiedliwości, walczyliśmy o prawa kobiet, o prawo ludzi do wolności zgromadzeń i dzisiaj mam wrażenie, że nadal konstytucji niestety nie traktuje się poważnie” – mówiła Biejat w Gorzowie Wielkopolskim.
Inne tematy 3 maja na spotkaniu w Rypinie w województwie kujawsko-pomorskim podejmował kandydat Konfederacji Sławomir Mentzen.
„Jak zostanę prezydentem, to oni wszyscy, Niemcy, Ukraińcy w Polsce będą się dopasowywać do polskich interesów, polskiego prawa, do polskiej kultury i do polskiego języka. Tu jest Polska, to my jesteśmy u siebie, to oni mają się dopasować do nas, a nie my do nich” – mówił do swoich zwolenników.
Kampania wyborcza trwa do północy w piątek 16 maja. Kandydatom zostały już niecałe dwa tygodnie, by przyciągnąć do siebie wyborców. Podczas państwowych obchodów święta Konstytucji 3 maja prezydent wygłosił przemówienie odebrane przez sporą część przeciwników Andrzeja Dudy jako kontrowersyjne.
Prezydent mówił, że to jego urząd ma w Polsce najsilniejszy mandat do rządzenia, bo pochodzi z wyborów powszechnych. I niewprost krytykował swoich przeciwników politycznych, sugerując, że to oni łamią obecną polską konstyucję. Prezydent przekonywał, że konstytucję „należy czytać tak, jak ją napisano”. Mówił też o „wielkim oszustwem ustrojowym”, które ma polegać na wyciąganiu z treści konstytucji „tego, czego nigdy w niej nie zapisano”.
Słowa prezydenta szybko w mediach społecznościowych skomentował premier Donald Tusk.
„Obchodzić Święta Konstytucji to Pan Prezydent potrafił jak nikt. A jeszcze lepiej samą konstytucję” – napisał w serwisie X.
W ataku nikt nie zginął, wiemy o czterech rannych osobach. Izrael codziennie przechwytuje rakiety z Jemenu. A Amerykanie od kilku tygodni intensywnie ostrzeliwują cele zwiazane z Huti w Jemenie
Dziś rano w okolicy największego izraelskiego lotniska spadł pocisk wystrzelony z Jemenu przez wspieranych przez Iran rebeliantów Huti. Izraelczycy początkowo informowali o odłamku ze zneutralizowanej rakiety. Później jednak izraelska armia przyznała, że rakiety nie udało się przechwycić i trafiła ona blisko lotniska. Nie uderzyła jednak w pełen ludzi terminal. W wyniku uderzenia cztery osoby doznały obrażeń, nikt nie zginął.
Jemeńscy rebelianci natychmiast przyznali się do ataku. Muhammad al-Bahithi, ważny członek ruchu Huti, przekazał katarskiej sieci telewizyjnej Al Araby, że „ostrzał lotniska Ben-Gurion jest dowodem naszej zdolności do atakowania ufortyfikowanych miejsc w Izraelu”. Huti przekazali też, że atak ma wesprzeć prześladowanych Palestyńczyków i jest odpowiedzią na „ludobójstwo dokonywane przez syjonistycznego przeciwnika”.
W odpowiedzi na atak wiele międzynarodowych linii ponownie wstrzymało swoje loty do Izraela.
Po wieloletniej wojnie domowej w Jemenie Huti kontrolują dziś sporą część kraju. Ostrzał Izraela przez Hutich z Jemenu nie jest niczym nowym. Jemeńscy, proirańscy rebelianci ostrzeliwują Izrael codziennie. Zdecydowana większość jest przechwytywana przez izraelską armię przy istotnym wsparciu Amerykanów.
Huti atakują Izrael niemal od początku obecnej wojny w Gazie. W ostatnich tygodniach ich ataki są jednak intensywniejsze. Systemy obronne, które chronią Izrael przed rakietami, nie są perfekcyjne. Nie jest więc zaskoczeniem, że przy dużej intensywności ostrzału jedna z rakiet przebiła się i uderzyła w cel. Dziennikarz izraelskiej gazety „HaArec” twierdzi, że niewielka liczba poszkodowanych w ataku nie ma znaczenia. To, że udało się trafić w tak strategiczny cel, jest sukcesem Hutich.
„To jedyne międzynarodowe lotnisko Izraela. El Al będzie kontynuował loty, ale zagraniczne linie lotnicze dopiero niedawno wróciły i mogą ponownie zawiesić loty. Huti będą kontynuować ostrzał rakietowy, mając nadzieję, że udowodnią, iż nie był to jednorazowy atak, i odstraszą zagraniczne linie lotnicze od lotniska Ben-Guriona. Tymczasem Izrael w swoich poprzednich atakach oraz USA w obecnej kampanii powietrznej nie zdołały zniszczyć arsenału rakiet Huti”.
Część komentatorów uważa jednak, że intensyfikacja ataków Hutich wynika z udanej kampanii amerykańskiej przeciwko Hutim. Ron Ben-Jiszaj w ynetnews.co, pisze, że Huti wystrzeliwują swój arsenał, bo tracą go w dużych ilościach. I spodziewają się dalszych, skutecznych ataków Amerykanów. Amerykańska kampania ma jednak rosnące koszty cywilne w Jemenie.
„Ataki stanowią coraz większe zagrożenie dla ludności cywilnej w Jemenie” – mówił w poniedziałek 28 kwietnia rzecznik ONZ Stephane Dujarric. „Nadal wzywamy wszystkie strony do przestrzegania ich obowiązków wynikających z międzynarodowego prawa humanitarnego, w tym ochrony cywilów.”
Opozycyjna partia centroprawicowa próbowała w kampanii kopiować hasła Trumpa. W ocenie Australijczyków to jeden z kluczowych powodów, dla których przed wyborami jej popularność spadła
Wybory parlamentarne w Australii to duży sukces rządzącej tam Partii Pracy. Prowadzona przez premiera Anthonego Albanese partia zwiększyła stan posiadania w 150-osobowym parlamencie z 77 do 86 miejsc i może komfortowo rządzić przez kolejne trzy lata. Druga partia, centroprawicowa i liberalna Koalicja zdobyła jedynie 39 miejsc — o 19 mniej niż w poprzednich wyborach. Jej lider, Peter Dutton, stracił swój mandat na rzecz kandydata Partii Pracy. Wyniki te nie są jeszcze ostateczne — komisja wyborcza wciąż liczy głosy. Nie zmienią się jednak diametralnie — wynik jest sukcesem PP i porażką Koalicji.
Po swoim sukcesie wyborczym Albanese powiedział, że, że rozmawiał z przywódcami Papui-Nowej Gwinei, Nowej Zelandii, Francji i Wielkiej Brytanii. Oczekuje też na rozmowy z prezydentami Indonezji i Ukrainy.
„Moim zadaniem jest reprezentowanie interesów narodowych Australii i to właśnie będę robił, a pierwszą rzeczą, którą zrobię, będzie udanie się do Canberry”.
W ten sposób Albanese unikał odpowiedzi na pytanie, kiedy uda się do USA, by porozmawiać z Donaldem Trumpem o cłach nałożonych na Australię. A musi wrócić do stolicy, ponieważ prowadził kampanię w swoim okręgu w Sydney.
USA i polityka Trumpa były bowiem ważnym punktem odniesienia w australijskiej kampanii wyborczej. Rządząca Partia Pracy przez większość trzyletniej kadencji — mniej więcej od września 2023 roku — zajmowała w sondażach drugie miejsce za opozycyjną Koalicją. Poparcie dla opozycyjnej partii zaczęło jednak spadać w styczniu 2025 roku, mniej więcej w momencie, gdy władzę w USA przejął Donald Trump. A Koalicja, chcąc powtórzyć sukces Trumpa, kopiowała jego retorykę i propozycję.
Hasło „Make Australia Great Again” i propozycje mocnych cięć budżetowych w stylu Departamentu Rządowej Wydajności Elona Muska okazały się wyjątkowo niepopularne. I powszechnie uważane są za jedną z głównych powodów porażki centroprawicowej opozycji.
Próba kopiowania podejścia Trumpa nie wyglądała też dobrze w kontekście jego polityki wobec Australii. Trump nałożył na kraj cła w wysokości 10 proc. Amerykański prezydent tłumaczył, że Ameryka jest oszukiwana przez wszystkich na świecie, a on chce wyrównać bilans handlowy i stąd nakłada wysokie cła na niemal wszystkich partnerów handlowych USA. Tymczasem Australia jest jednym z krajów, z którymi USA ma deficyt handlowy. Wedle logiki Trumpa oznaczałoby to, że to USA oszukują Australię. Dlatego w Australii politykę handlową Trumpa odbiera się jako niezrozumiałą i agresywną.
Premier Albanese będzie miał teraz trzy kolejne lata, by ułożyć sobie stosunki polityczne i handlowe z Donaldem Trumpem.