Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Ministerstwo cyfryzacji podatek od zysków gigantów technologicznych ma przedstawić jeszcze w 2025 roku. W rządzie zdania są podzielone, ale kierunek obrany przez Lewicę popierają PiS, Konfederacja i organizacje społeczne
Minister cyfryzacji i wicepremier Krzysztof Gawkowski zapowiedział, że w ciągu kilku miesięcy jego resort przedstawi „model podatku cyfrowego od zysków i przychodów big tech-ów w Polsce”. Środki pozyskane z opodatkowania gigantów technologicznych miałyby wspierać krajowy rynek innowacji oraz media.
Thomas Rose, nominat Donalda Trumpa na ambasadora USA w Polsce, pomysł Gawkowskiego nazwał „autodestrukcyjnym podatkiem”, który zaszkodzi relacjom obu krajów. „Prezydent Trump również odpowie odwetem, jak i powinien zrobić. Odwołajcie podatek, aby uniknąć konsekwencji” – napisał Rose na platformie X.
Z pomysłem podatku cyfrowego wyszła Lewica, a co na to reszta koalicjantów?
Ministra edukacji Barbara Nowacka na antenie Polsat Graffiti przyznała, że rząd w sprawie propozycji podatku cyfrowego czekają trudne rozmowy, bo na pierwszym miejscu stoi bezpieczeństwo obywateli. „Polski rząd musi pokazać jak będzie wyglądać ten podatek, na czym będzie polegać, ale nie będziemy się wycofywać ze względu na czyjeś tweety. Z niczego nie będziemy się wycofywać ze względu na tweety. Dyplomacji, polityki nie uprawia się na Twitterze” – stwierdziła Nowacka.
Polityczka Trzeciej Drogi, ministra Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz komentowała, że choć samo rozwiązanie jest dobre, to nie jest to dobry moment, żeby wychodzić z podobnymi deklaracjami. Na szali są bowiem relacje z USA, których według Pełczyńskiej nie należy niepotrzebnie zaogniać. Od zapowiedzi ministra Gawkowskiego odciął się też resort finansów. W odpowiedzi przesłanej mediom biuro prasowe MF podkreśla, że to minister finansów odpowiada za regulacje podatkowe, a żadne prace w sprawie podatku cyfrowego w resorcie Domańskiego się nie toczą.
Sam Gawkowski na antenie Radia Zet skrytykował odpowiedź Rose'a. „Opowiadanie o tym, że jakikolwiek polityk, czy szef korporacji może powiedzieć innemu państwu, że »nie masz prawa nad czymś pracować legislacyjnie«, to jest chore. Stawianie na głowie demokracji. Na to nigdy się nie zgodzę jako człowiek Lewicy i członek tego rządu” – komentował.
Wiadomo, że Gawkowski ma wsparcie swojego klubu. „Polska nie jest niczyją kolonią. Nikt nam nie będzie dyktował, jakie podatki możemy wprowadzać, a jakie nie” – napisała na platformie X Magdalena Biejat kandydatka Lewicy na prezydenta.
Pomysł popierają także politycy PiS. Były minister cyfryzacji Janusz Cieszyński stwierdził, że kierunek obrany przez Gawkowskiego jest właściwy, bo międzynarodowe korporacje powinny płacić w Polsce takie same podatki jak rodzime firmy. „Trzeba wdrożyć sprawdzony w innych krajach mechanizm i nałożyć jak np. Włochy podatek od wartości sprzedanych reklam” – mówił Cieszyński.
Za ma być też Konfederacja. „W szczegółach będziemy się wypowiadać, kiedy zobaczymy projekt, ale co do zasady popieramy opodatkowanie wielkich korporacji, które prowadzą tu działalność” – komentował Przemysław Wipler, dodając, że temat podatku cyfrowego jest dobrym narzędziem negocjacji z Amerykanami.
List intencyjny do rządu w tej sprawie szykują również organizacje społeczne.
Już w 2018 roku Komisja Europejska wydała rekomendacje w sprawie wprowadzenia podatku cyfrowego. Dodatkowe daniny od zysków największych graczy, miały pomóc wyrównać konkurencję na rynku technologicznym. Poszczególne państwa członkowskie, w oczekiwaniu na wprowadzenie spójnego rozwiązania dla całej UE, zaczęły samodzielnie wdrażać rekomendacje. Lewica w Polsce za wzór stawia model francuski, gdzie podatek dotyczy głównie profilowanych reklam na platformach Mety i Google, a konkretne kwoty są powiązane z liczbą aktywnych użytkowników w kraju. W 2020 roku fundacja Instrat szacowała, że wprowadzenie 7 proc. podatku od skonsolidowanych przychodów spółek świadczących usługi cyfrowe, zapewniłaby wpływy do budżetu w wysokości ok. miliarda złotych rocznie (i nawet 2 mld w ciągu 5 lat).
Nad podatkiem cyfrowym w 2019 roku pracował rząd Mateusza Morawieckiego, ale z pomysłu wycofał się po wizycie ówczesnego wiceprezydenta USA w Polsce. Mike Pence podczas konferencji prasowej podziękował rządowi za zrozumienie i porzucenie planów, wyprzedzając oficjalny komunikat polskich władz.
W lutym 2020 roku projekt ustawy w tej sprawie w Sejmie złożył klub Lewicy. „Wielkie korporacje, które świadczą usługi cyfrowe, mają pozycję monopolistyczną. Korporacje zarabiają miliardy złotych na użytkownikach z Polski. Źródłem ich zysków jest wiedza o naszych zachowaniach. Nasze dane są sprzedawane za duże pieniądze i służą później m.in. do wyświetlania profilowanych reklam. Platformy są darmowe tylko pozornie: korzystając z nich, każdy z nas regularnie dokłada się do ich zysków. Korporacje zarabiają na tym astronomiczne sumy. Często mają większe budżety niż państwa narodowe” – argumentowała Lewica.
Rozmowy z amerykańskimi partnerami w sprawie naprawy stosunków oraz zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej zaplanowane są na 11 marca
W zeszłym tygodniu Wołodymyr Zełenski poinformował, że w poniedziałek 10 marca odwiedzi Arabię Saudyjską, gdzie ma spotkać się z księciem koronnym kraju Muhammadem ibn Salmanem. Według prezydenta jego ekipa pozostanie w Arabii Saudyjskiej, ponieważ na wtorek w Dżuddzie zaplanowane jest spotkanie z amerykańskimi partnerami.
„Ukraina jest najbardziej zainteresowana pokojem. Jak powiedzieliśmy prezydentowi Trumpowi, Ukraina pracuje i będzie nadal pracować wyłącznie konstruktywnie na rzecz szybkiego i trwałego pokoju” – pisał Zełenski.
Ukraińską delegację reprezentować będą szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak, minister spraw zagranicznych Andrij Sybiha, minister obrony Rustem Umerow oraz zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Pawło Palisa.
Ze strony Stanów Zjednoczonych przy stole zasiądą specjalny przedstawiciel ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff, sekretarz stanu Marco Rubio i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz.
Jak podaje Radio Swoboda, rzecznik ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych poinformował, że spotkanie z Amerykanami dotyczyć będzie ukraińsko-amerykańskich stosunków dwustronnych, partnerstwa strategicznego oraz jego dalszego rozwoju, głównym punktem rozmów ma być droga do pokoju w Ukrainie.
Według źródeł The Financial Times – jak pisze „Ukraińska Prawda” – Kijów chce zaproponować Amerykanom częściowe zawieszenie broni, w tym ataki dalekiego zasięgu na Rosję i działania wojenne na Morzu Czarnym. W zamian Ukraina oczekuje, że Waszyngton anuluje decyzję z zeszłego tygodnia o zamrożeniu wymiany informacji wywiadowczych i dostaw broni.
Natomiast NBC news pisze, że Donald Trump oczekuje od Ukrainy innych ustępstw. Chce, żeby została podpisana umowa o dostępie USA do ukraińskich minerałów krytycznych, ta sama, której podpisanie 28 lutego, po scysji w Gabinecie Owalnym, zostało odwołane. Oczekuje od Zełenskiego zmiany podejścia do rozmów pokojowych, w tym gotowości do ustępstw np. terytorialnych.
Trump chce również, aby Wołodymyr Zełenski „wykonał jakiś ruch w kierunku wyborów w Ukrainie i być może w kierunku ustąpienia ze stanowiska przywódcy swojego kraju”. Jak pisaliśmy, ukraińskie prawo zakazuje obecnie przeprowadzania wyborów podczas stanu wojennego, który trwa od początku pełnoskalowej agresji rosyjskiej.
Spotkanie ukraińskiej i amerykańskiej delegacji będzie pierwszym oficjalnym po kryzysie w stosunkach między obydwoma krajami w wyniku sporu w Gabinecie Owalnym pomiędzy Wołodymyrem Zełenskim, Donaldem Trumpem oraz wiceprezydentem J.D. Vancem. Według Trumpa Zełenski nie chce zakończenia wojny i pokoju. Aby to na nim wymusić, Stany wstrzymały dostawy broni oraz udostępnianie informacji wywiadowczych dla Ukrainy. Ukraińskie władze mają nadzieję, że w Arabii Saudyjskiej uda się przekonać amerykańskich partnerów do zmiany tej decyzji.
Według The Economist – jak podaje New Voice – mimo propozycji o zawieszeniu broni na niebie i morzu, Ukraina gotowa jest podpisać umowę surowcową. To wszystko ma udowodnić amerykańskiej administracji, że Ukraina chce współpracować i dąży do pokoju. Natomiast przedstawiciele napadniętego kraju podczas negocjacji prawdopodobnie wyraźnie zaznaczą, że „jakiekolwiek porozumienie pokojowe, które ogranicza jej [Ukrainy] możliwości zbrojeniowe, zmusza ją do prawnego uznania okupowanego terytorium za rosyjskie lub ingeruje w wewnętrzną politykę Ukrainy, na przykład poprzez naleganie na wybory, jest nie do przyjęcia”.
Rosja nasiliła ataki na ukraińskie miasta po tym, jak USA wstrzymało pomoc militarną oraz wywiadowczą. Według prezydenta Zełenskiego w minionym tygodniu Rosjanie wykorzystali około 1200 kierowanych bomb lotniczych, prawie 870 dronów szturmowych i ponad 80 różnego rodzaju pocisków rakietowych.
Wcześniej, 18 lutego, przedstawiciele amerykańskiej administracji spotykali się w Rijadzie, stolicy Arabii Saudyjskiej ze stroną rosyjską. Wówczas omawiali m.in. warunki wznowienia współpracy między Rosją a Stanami Zjednoczonymi.
Prokuratura Rejonowa w Hajnówce chce zwrotu sprawy pięciu aktywistów zaangażowanych w pomoc migrantom na granicy z Białorusią. Jak wyjaśnia, musi uzupełnić dowody. Skierowała w tej sprawie wniosek do sądu.
Prokuratura Rejonowa w Hajnówce informuje, że musi uzupełnić „istotne braki postępowania przygotowawczego” w sprawie tzw. piątki z Hajnówki. Chodzi o pięć osób, które ta sama Prokuratura oskarżyła o ułatwienie migrantom niezgodnego z prawem pobytu w Polsce.
Ich proces rozpoczął się 28 stycznia przed sądem w Hajnówce.
Jak informuje PAP, Prokuratura Krajowa analizowała przeprowadzone śledztwo, zebrane dowody i zasadność zarzutów. Rzecznik prasowy PK prok. Przemysław Nowak przekazał PAP, że po tej analizie do Prokuratury Regionalnej w Białymstoku trafiło pismo zawierające „uwagi dotyczące zarówno aspektów proceduralnych, jak i merytorycznych związanych ze sprawą”.
W związku z tym 6 marca Prokuratura Rejonowa w Hajnówce zwróciła się do sądu o zwrot sprawy. Komunikat w tej sprawie pojawił się dziś (10 marca). Argumentuje, że musi uzupełnić śledztwo o materiał dowodowy z innego postępowania prowadzonego przez lubelską delegaturę Prokuratury Krajowej. Gdyby taki wniosek nie został uwzględniony, będzie starać się o odroczenie sprawy i "zakreślenie oskarżycielowi publicznemu trzech miesięcy do przedstawienia dowodów, których przeprowadzenie »pozwoli na usunięcie braków dowodowych« – podaje PAP.
Zgodnie z art. 344a par. 1 Kodeksu postępowania karnego, sąd przekazuje sprawę prokuratorowi w celu uzupełnienia śledztwa lub dochodzenia, jeżeli akta sprawy wskazują na istotne braki tego postępowania. Zgodnie z art. 396a par. 1 kpk sąd może też przerwać lub odroczyć rozprawę, dając prokuratorowi termin na uzupełnienie i przedstawienie dowodów
22 marca 2022 r. cztery osoby zostały zatrzymane przez funkcjonariuszy Straży Granicznej podczas próby pomocy dziewięcioosobowej rodzinie z Iraku i obywatelowi Egiptu. Do zatrzymania doszło w samochodach. Cała czwórka już wcześniej była zaangażowana w pomoc migrantom przy granicy z Białorusią. Tym razem chcieli podwieźć zmęczonych, wychłodzonych cudzoziemców z lasu do pobliskiego miasta.
W toku sprawy oskarżono jeszcze jedną osobę, która dostarczyła cudzoziemcom pożywienie oraz ubrania, a także udzieliła im schronienia.
Prokuratura oskarżyła jedną z tych osób m.in. o to, że dostarczała migrantom jedzenie i ubrania, gdy ci przebywali w lesie, przekazywała im informacje przydatne w razie zatrzymania, a także udzieliła im schronienia i zapewniła odpoczynek. Została oskarżona również o pomoc w przewiezieniu migrantów w głąb kraju.
Pozostałe cztery prokuratura również oskarżyła o to, że przewoziły w głąb kraju tych cudzoziemców. W ocenie prokuratury oskarżeni działali w celu osiągnięcia korzyści osobistej przez osoby, którym pomogli.
Oskarżeni się nie przyznają.
Grozi za to od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Proces rozpoczął się 28 stycznia.
W obronie oskarżonych występują organizacje zajmujące się prawami człowieka, a także szef Naczelnej Rady Adwokackiej Przemysław Rosati, który zwrócił się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Adama Bodnara o wycofanie zarzutów.
Szafowa Kancelarii Prezydenta poinformowała, że Andrzej Duda zawetował ustawę, która zmieniała proces orzekania o ważności wyborów.
Prezydent Andrzej Duda zawetował tzw. ustawę incydentalną, która miała zmienić proces orzekania o ważności uzupełniających wyborów do Senatu oraz wyborów prezydenckich w 2025 roku. Według projektu ustawy o ważności wyborów ma orzekać 15 sędziów Sądu Najwyższego najstarszych stażem, a protesty wyborcze i odwołanie od decyzji PKW – trójkowe składy losowane z najstarszej piętnastki. Celem jest uniknięcie orzekania w sprawach wyborczych przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, której status jest wadliwy w świetle orzecznictwa ETPCz, TSUE oraz samej SN m.in. ze względu na to, że zasiadają w niej wyłącznie osoby powołane przez KRS ukształtowany po 2018 roku, które skład uważany jest za upolityczniony.
„Izba została powołana w 2017 roku, od tego czasu stwierdzała ważność wyborów. Nigdy te orzeczenia nie były kwestionowane” – mówiła Małgorzata Paprocka, szefowa Kancelarii Prezydenta, informując o decyzji Dudy. „Do tej pory przed wyborami obowiązywała cisza legislacyjna. Na 6 miesięcy przed wyborami nie wprowadzano zmian w prawie, a tymczasem wybory uzupełniające do Senatu odbędą się w niedzielę, a prezydenckie za dwa miesiące. Termin nie jest więc przestrzegany” – mówiła. Jak podkreślała, cisza legislacyjna może zostać złamana, jeśli zachodzą uzasadnione okoliczności. Tym razem takich okoliczności nie ma – zaznaczyła Paprocka.
Szymon Hołownia w sprawie ustawy spotkał się 20 grudnia 2024 roku z Andrzejem Dudą. „Prezydent ostro krytykował uchwały PKW, ale zadeklarował otwartość na nasze propozycje” – mówił marszałek Sejmu w rozmowie z OKO.press. Andrzej Duda miał powiedzieć między innymi, że Konstytucja rzeczywiście przewiduje, że o ważności wyborów decyduje Sąd Najwyższy, zatem możliwe są różne rozwiązania, które będą zgodne z tym przepisem.
Jak wyjaśniała w OKO.press Dominika Sitnicka, zaproponowany przez Hołownię projekt zakładał, że o ważności nadchodzących wyborów prezydenckich oraz wyborów do Senatu orzekałyby trzy izby Sądu Najwyższego: Karna, Cywilna i Pracy, a nie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, która w świetle orzecznictwa TSUE, ETPCz oraz samego Sądu Najwyższego nie jest legalnym sądem. Odwołania od uchwał PKW związanych z wyborami miały rozpatrywać składy trzech sędziów losowanych spośród sędziów trzech wymienionych Izb.
Propozycja Hołowni spotkała się z chłodnym przyjęciem tzw. starych sędziów SN. Wskazywali, że we wszystkich izbach zasiadają neosędziowie, co projekt zupełnie pomija. W rozmowie z OKO.press sędzia Piotr Prusinowski z Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych zapowiadał już 24 grudnia: „Sytuacja wygląda dość jasno. My nie możemy usiąść w jednym składzie z neosędziami (...), gdybyśmy usiedli z nimi do jednego składu, to godzilibyśmy się na to, żeby wydawać orzeczenia, które są dotknięte nieważnością”.
Od początku było jasne, że Duda podpisze tylko taką ustawę, która nie wyłączałaby automatycznie tzw. neosędziów z orzekania.
„Prezydent jasno o tym wielokrotnie mówił, że skoro on powołuje kogoś na sędziego, to jest on czy ona sędzią. Ja się oczywiście z prezydentem w tej kwestii fundamentalnie nie zgadzam. Jednak kiedy szukamy tymczasowego porozumienia” – wyjaśniał Szymon Hołownia.
Ustawa incydentalna w swojej pierwotnej formie dostała półoficjalnie zielone światło od Donalda Tuska. Podczas prac w komisji sprawiedliwości posłowie PSL wnieśli do projektu poprawkę, zgodnie z którą nie trzy izby, a piętnastu najstarszych stażem sędziów Sądu Najwyższego ma rozstrzygać o ważności wyborów prezydenckich.
„Dla polityków Prawa i Sprawiedliwości poprawka ta była od początku niezbyt zawoalowanym odsunięciem neosędziów od orzekania” – pisała Sitnicka. Ustawa została przegłosowana w styczniu, za jej przyjęciem opowiedziało się 220 posłów i posłanek, 204 było przeciw, 20 osób wstrzymało się od głosu.
Szefowa Kancelarii Prezydenta Małgorzata Paprocka komentowała później w mediach, że prezydent może ustawy w takim kształcie nie podpisać. Na antenie Radia ZET nazwała ustawę „inżynierią wyborczą na chwilę przed wyborami”.
„Oczywistym jest, że prezydent, z którego inicjatywy uchwalono ustawę i kształtowano Izbę Kontroli Nadzwyczajnej, który stoi za w pełni legalnymi powołaniami sędziowskimi, teraz nie będzie zwolennikiem takich regulacji, które są sprytnym wybiegiem marszałka Sejmu Szymona Hołowni” – mówiła.
Kamil Stanek znęcał się nad pumą Nubią – orzekł sąd. Wyrok jest nieprawomocny, a były opiekun pumy zapowiada, że się od niego odwoła.
Zapadł wyrok w sprawie opiekuna pumy Nubii. Kamil Stanek jest winny znęcania się nad zwierzęciem – orzekł Sąd Rejonowy w Zawierciu. „Oskarżonego uznano też winnym pozostałych zarzutów, tj. narażenia kilku osób na niebezpieczeństwo poprzez wypuszczenie pumy z klatki oraz wykorzystywanie pumy w celach komercyjnych bez odpowiednich zezwoleń i nieoddanie jej do Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu po orzeczeniu przepadku przez sąd we wcześniejszej sprawie” – informuje Fundacja Viva.
„Mamy nadzieję, że wyrok w sprawie znęcania się nad pumą Nubią, choć jeszcze nieprawomocny, zatrzyma modę na posiadanie zwierząt nieudomowionych w prywatnych domach” – mówi Anna Plaszczyk z Vivy. „Zwierzęta nieudomowione mają potrzeby gatunkowe, których nie sposób zaspokoić w warunkach domowych. A kiedy nie mogą ich realizować – cierpią. Tak było w tej sprawie, co potwierdził właśnie Sąd Rejonowy w Zawierciu. Puma żyła warunkach uwłaczających jej dzikiej naturze. Dzieliła zagraconą przestrzeń z psem, kotem i ludźmi. Nieustannie miała kontakt z obcymi ludźmi, była wożona na festyny, pokazy mody, plany filmowe. Nie tak powinno wyglądać życie dzikiego drapieżnika” – dodaje.
Sąd Rejonowy w Zawierciu wymierzył Kamilowi S. karę 1 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, nawiązkę dla Fundacji Viva w wysokości 2000 zł, nawiązki dla pozostałych pokrzywdzonych w tej sprawie w wysokości po 300 zł.
„Wymiar kary nie jest satysfakcjonujący. Ale to generalnie problem, dotyczący wszystkich spraw o znęcanie się nad zwierzętami. Jednak cieszymy się, że Sąd dostrzegł cierpienie psychiczne pumy, wynikające z niezapewnienia jej właściwych warunków bytowania” – dodaje Anna Plaszczyk.
Stanek nie zgadza się z zarzutami. Utrzymuje, że traktował Nubię jak członka rodziny. Zapowiedział również, że od wyroku się odwoła.
Kamil Stanek, weteran z Afganistanu, kupił pumę w 2014 roku z hodowli w Czechach, co – jak mówił – było jego marzeniem. Jednak w Polsce nie można pumy trzymać legalnie, więc założył cyrk i zaczął m.in. pokazywać pumę zainteresowanym i udostępniać fotografom na sesje. Zaczął na niej zarabiać. Trzymał ją w wolierze i wyprowadzał na spacery na smyczy. Publikował w sieci zdjęcia, jak przytula pumę i wpuszcza ją na kanapę czy do łóżka.
Lista wcześniejszych wyroków dla Kamila Stanka w związku z posiadaniem pumy nie jest krótka:
Od momentu uprawomocnienia się wyroku, mężczyzna ukrywał się wraz z pumą, przetrzymując ją w małej klatce transportowej, która uniemożliwiała jej przyjęcie naturalnej postawy ciała. Mimo tego dostał wiele wsparcia od internautów, którzy obserwowali jego życie z pumą, a po wyroku pisali w jego sprawie petycje i zorganizowali zbiórkę pieniędzy na pomoc prawną.
Eksperci i naukowcy podkreślali z kolei, że puma nie może być trzymana w domu, a Nubia nie miała zapewnionych podstawowych potrzeb gatunkowych. „Pumy są samotnikami i nie tworzą stałych więzi rodzinnych. Nie mają też potrzeby nawiązywania relacji z ludźmi” – podkreślał w rozmowie z OKO.press dr Piotr Piliczewski, etolog (badacz zachowań zwierząt). „Musimy pamiętać, że zwierzęta cechują się indywidualnością psychiczną i zdarzają się przypadki, gdy dziki kot wydaje się, na pierwszy rzut oka, funkcjonować dobrze w ludzkim domu. Co nadal nie zmienia faktu, że otaczające Nubię warunki nie odpowiadają jej potrzebom gatunkowym” – dodał.
Pracownicy poznańskiego zoo znaleźli Kamila Stanka w lipcu 2020 roku na działce rekreacyjnej w miejscowości Żelazko pod Ogrodzieńcem na Śląsku. Stanek nie chciał oddać zwierzęcia. „To moje dziecko! Nie oddam! Po moim trupie!” – krzyczał, wygrażał nożem, straszył samobójstwem. W końcu otworzył klatkę Nubii (za co teraz jest oskarżony o narażenie życia i zdrowia osób postronnych) i uciekł do lasu.
Finalnie Nubię udało się złapać i przetransportować do zoo w Chorzowie. Sąd zgodził się, żeby puma została na Śląsku.
W marcu 2023 roku ruszył proces w sprawie Kamila Stanka przed Sądem Rejonowym w Zawierciu. Postawiono mu aż cztery zarzuty.