Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Krzysztof Brejza złożył dziś zeznania przed Komisją ds Pegasusa. Polityk był szefem sztabu wyborczego KO, gdy poddawano go inwigilacji. „Służby przeprowadziły wybory parlamentarne w 2019 r. w Polsce” – mówił w Sejmie.
Krzysztof Brejza był w 2019 roku nielegalnie inwigilowany za pomocą oprogramowania Pegasus. W tym okresie pełnił funkcję szefa sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej. Jak wynika z danych udostępnionych przez działającą przy Uniwersytecie w Toronto grupę Citizen Lab, do telefonu Brejzy włamywano się 33 razy w okresie od 26 kwietnia 2019 r. do 23 października 2019 r. Pozyskane w ten sposób materiały zostały przekazane TVP, która publikowała zmanipulowane i nielegalnie pozyskane treści. Pierwsza z tych publikacji pojawiła się pod koniec sierpnia 2019 roku.
Poseł PO zeznał, że to właśnie wtedy zorientował się, że jest inwigilowany.
„Pegasus był używany w okresie wyborczym do wpływania na wyniki wyborcze” – zeznawał polityk. „Ostatni strzał odbył się kilka dni po wyborach. Pierwszy strzał był 26 kwietnia, a wybory były 26 maja. To była czysta kampania wyborcza do PE, a potem kontynuowanie w kampanii do parlamentu, gdy szefowałem kampanii KO do Sejmu (...) Służby przeprowadziły wybory parlamentarne w 2019 r. w Polsce” – mówił Krzysztof Brejza w Sejmie.
Polityk opowiadał także, że w czasie kampanii dostawał linki z raportami i analizami z fałszywymi danymi. Telefon wyświetlał te materiały jako pochodzące od współpracowników sztabu, choć osoby te nie wysyłały ich, ani nie miały na ten temat wiedzy.
Krzysztof Brejza twierdzi, że powodem inwigilowania go był nie tylko fakt jego zaangażowania w kampanię.
„Byłem osobą, która ujawniała w tym okresie szereg afer władzy PiS, chociażby z głośną aferą lewych nagród w rządzi PiS, które doprowadziły w ciągu miesiąca o 10, 12 punktów procentowych tego ugrupowania” – mówił. „Drugim wektorem była osobista niechęć do mnie ze strony Jarosława Kaczyńskiego, ponieważ z jednej strony podważałem, ujawniałem, jego rzekomy antykomunizm. Z drugiej strony ujawniałem jak jego środowisko, jego decyzjami wzbogaciło się na majątku narodowym – mówił dalej europoseł KO”.
„Pierwsza agentka operacyjna prowadziła postępowanie w mojej sprawie chyba przez dwa miesiące i po przejrzeniu mojego telefonu odmówiła udostępniania materiałów, uznając, że nie popełniłem żadnego czynu zabronionego. Została ona wymieniona na bardziej posłuszną agentkę, która materiał udostępniła i kontynuowała nielegalne działania Pegasusem przez kolejne pięć miesięcy – okres kampanii wyborczej. W nagrodę ta pani została zastępcą naczelnika w delegaturze bydgoskiego CBA” – zeznawał Krzysztof Brejza.
W styczniu 2022 roku po wybuchu afery Pegasusa dwójka pracowników CBA, którzy pracowali nad sprawą, Jarosław Szmyt i Zuzanna Mrozowska, dostali posady w PKN Orlen.
„Szmyt został szefem biura analiz i fuzji, za bardzo dobrą gratyfikację finansową (...) Po kilku miesiącach pani Zuzanna Mrozowska przeszła też do Orlenu i została w tej samej jednostce jego zastępczynią. Widzę ścisły związek, korelację w postaci nagradzania ludzi, którzy uczestniczyli w tej brudnej prowokacji, etatami w PKN Orlen" – mówił polityk.
Z relacji polityka wynika, że awansowani byli także prokuratorzy, którzy pracowali nad sprawą.
Oficjalnym powodem zastosowania wobec Krzysztof Brejzy kontroli operacyjnej w 2019 roku było śledztwo dotyczące wyłudzeń w Urzędzie Miasta w Inowrocławiu, gdzie prezydentem był ojciec polityka, Ryszard Brejza. Oskarżonych w sprawie jest 16 osób w tym urzędniczka, która zaczęła w zeznaniach ze sprawą łączyć Krzysztofa Brejzę. Kobieta w późniejszym czasie wycofała się z większości twierdzeń na temat udziału rodziny Brejzów w aferze, ale na podstawie składanych przez nią na początku wyjaśnień CBA wystosowało wniosek o kontrolę.
Pozyskane w ten sposób materiały zostały przekazane TVP, która na ich podstawie zaczęła publikować materiały oskarżające Brejzę o zorganizowanie grupy hejterskiej w inowrocławskim urzędzie. TVP pod koniec 2023 roku przegrała proces z Krzysztofą Brejzę. Wyrok jest już prawomocny. Telewizja musiała przeprosić polityka za to, że przypisano mu „wypowiedzi niepochodzące od niego, lecz do niego kierowane (zamieniono nadawców z adresatem wiadomości)” oraz za to, że „skompilowano różne wypowiedzi Krzysztofa Brejzy kierowane do różnych osób i przedstawiono to jako jedną spójną wypowiedź kierowaną w jednym czasie do rzekomej jednej grupy osób”.
W styczniu 2024 roku za zniesławienie Krzysztofa Brejzy został w pierwszej instancji skazany także Samuel Pereira.
Pełna nazwa Komisji ds Pegasusa to „Komisja Śledcza do zbadania legalności, prawidłowości oraz celowości czynności operacyjno-rozpoznawczych podejmowanych m.in. z wykorzystaniem oprogramowania Pegasus przez członków Rady Ministrów, służby specjalne, Policję, organy kontroli skarbowej oraz celno-skarbowej, organy powołane do ścigania przestępstw i prokuraturę w okresie od dnia 16 listopada 2015 r. do dnia 20 listopada 2023 r.”.
Komisja działa od stycznia 2024 roku. Jej przewodniczącą jest Magdalena Sroka z klubu Trzecia Droga-PSL. W prezydium zasiadają także politycy Polski 2050, KO, Konfederacji i Lewicy.
Do tej pory Komisja przesłuchała między innymi urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości i NIK, Krzysztof Kwiatkowskiego, Michała Wosia, Jarosława Kaczyńskiego, Dorotę Brejzę. Pomimo wystosowania wezwań do stawiennictwa nie udało się jeszcze przesłuchać Zbigniewa Ziobry, byłego szefa ABW Piotra Pogonowskiego i byłego szefa CBA Ernesta Bejdy. W stosunku do Pogonowskiego i Bejdy Komisja wystąpiła z wnioskiem do Sądu Okręgowego o doprowadzenie. Zbigniew Ziobro stoi na stanowisku, że na przesłuchanie nie pozwala mu stan zdrowia. Dzień po tym, jak nie stawił się na posiedzenie Komisji, składał jednak zeznania w prokuraturze w prywatnej sprawie.
Zarówno Ziobro, Pogonowski, jak i Bejda powołują się także na wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, w którym stwierdzono, że Komisja ds Pegasusa jest niezgodna z Konstytucją. TK w obecnej formie jest jednak bojkotowany przez większość rządzącą, a jego orzeczenia nie są publikowane.
Autorzy rekomendacji wskazują, że lekarze psychiatrzy powinni wydawać orzeczenia po osobistym badaniu pacjentki.
Zarząd Głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Konsultant krajowy ds. psychiatrii opublikowali „wytyczne dla lekarzy psychiatrów, dotyczące wydawania orzeczenia stwierdzającego zagrożenia dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej jako przesłanki legalnego przerwania ciąży”.
Czytamy w nim, że ustawodawca nie zawęził przesłanki leczniczej jedynie do zdrowia fizycznego, zatem należy przyjąć, że dotyczy ona także zdrowia psychicznego. Zagrożenie zdrowia nie musi być także bezpośrednie, co oznacza, że nie jest konieczne, by urzeczywistniło się ono w najbliższym czasie, ani nie musi być też nieuniknione.
„Niebezpieczeństwo to wystąpi, gdy ciąża była przyczyną powstania danej jednostki chorobowej, bądź też, gdy kobieta ciężarna chorowała już wcześniej, ale wskutek ciąży stan chorobowy się pogłębił. Należy uwzględnić, że nie da się z całą pewnością stwierdzić związku przyczynowo skutkowego z ciążą, gdyż zaburzenia psychiczne (zwłaszcza te ciężkie, np. psychotyczne) mają wieloczynnikową etiologię” – czytamy w opinii.
Autorzy zaznaczają jednak, że zagrożenie wystąpieniem negatywnych skutków musi być wyższe niż normalne ryzyko związane z przebiegiem ciąży i porodu.
„Przerwanie ciąży będzie dozwolone, jeśli jest adekwatnym środkiem do zażegnania zdiagnozowanego zagrożenia. Zabieg ten powinien rokować pozytywnie w aspekcie usunięcia niebezpieczeństwa dla zdrowia psychicznego kobiety ciężarnej. Tylko wtedy bowiem może usprawiedliwiać pozbawienie życia dziecka poczętego. Lekarz psychiatra przed wydaniem stosownego zaświadczenia powinien rozważyć ten aspekt” – precyzują autorzy.
Według rekomendacji w orzeczeniu lekarz psychiatra powinien zatem wskazać:
Lekarz wydający orzeczenie występuje tylko w kategorii eksperta, który informuje na temat zagrożeń i możliwości. Ostateczną decyzję podejmuje kobieta oraz lekarz przeprowadzający zabieg, który oceni ewentualne przeciwwskazania zdrowotne i zagrożenia dla kobiety ciężarnej, które są związane z terminacją ciąży. W stanowisku czytamy, że psychiatra nie tylko ma pacjentce wskazać zagrożenia dla zdrowia psychicznego związane z ciążą, ale także psychiczne „konsekwencje powstałe na skutek przerwania ciąży”.
Autorzy rekomendacji piszą także, że jeśli lekarze nie chcą się narażać na zarzut niedochowania należytej staranności, orzeczenie powinno być poprzedzone osobistym badaniem pacjentki, a nie po teleporadzie.
„Brak rozpoznania zaburzenia psychicznego nie jest tożsamy ze zdrowiem psychicznym. Rozpoznania zaliczane do zaburzeń psychicznych, którym zwyczajowo przypisuje się mniejsze znaczenie, mogą okazać się przesłanką przemawiającą za zagrożeniem zdrowia lub życia. Znaczenie ma nie tylko diagnoza, ale także dotychczasowy przebieg leczenia, efekty terapeutyczne, współpraca pacjentki w leczeniu, dynamika i utrzymywanie się objawów” – zaznaczają lekarze.
Publikacja wytycznych stworzonych przez Zarząd Głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Konsultanta krajowego ds. psychiatrii jest odpowiedzią na opublikowanie w sierpniu 2024 roku przez rząd wytycznych w sprawie aborcji dla szpitali oraz prokuratury. Jak wyjaśniali przedstawiciele rządu, celem ich publikacji miało być zapewnienie bezpieczeństwa kobiet w ciąży, a także bezpieczeństwa prawnego lekarzy wykonujących aborcje. W wytycznych wskazano m.in. że do procedury przerwania ciąży powinno wystarczyć jedno orzeczenie lekarza, które stwierdza istnienie przesłanki zagrożenia zdrowia kobiety. I potwierdzono tam dominującą w środowisku prawniczym interpretację, że zaświadczenie takie może być wystawione przez lekarza psychiatrę, ponieważ przesłanka „zdrowia” art. 4a ustawy o planowaniu rodziny dotyczy także zdrowia psychicznego.
„Było wiele zapytań ze środowiska, wiele obaw i wątpliwości. Chodzi o to, by lekarz postąpił bezpiecznie dla siebie” – wyjaśniał prof. Piotr Gałecki, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii.
Politycy PSL twierdzą, że projekt, który opublikowano 18 października na stronie Rządowego Centrum Legislacji, nie jest projektem rządowym. Zdaniem Marka Sawickiego jest on także niezgodny z Konstytucją.
Politycy i polityczki Polskiego Stronnictwa Ludowego sygnalizują, że projekt o związkach partnerskich, który pojawił się w piątek na stronie Rządowego Centrum Legislacji, nie znajdzie poparcia ich partii.
„Ustawa, która pojawiła się na stronach RCLu nie jest ustawą rządową. To jest ustawa, którą zgłosiła pani minister Kotula i obwieściła niezgodnie z prawdą, że jest to ustawa rządowa. Ta ustawa pojawiła się bez uzgodnień koalicyjnych” – napisał w weekend na Twitterze (X) wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski.
W poniedziałek rano gościem TVP Info był poseł Marek Sawicki.
„Ja czekam na projekt rządowy, bo na razie to jest projekt pani minister Kotuli, który będzie miał normalny cykl uzgodnień międzyresortowych i także społecznych. I po tych uzgodnieniach, jak wróci na Radę Ministrów i Rada Ministrów go przyjmie, to być może w takim zakresie, jak niedawno jeden z projektów, gdzie czterech ministrów zgłosiło zdanie odrębne” – zapowiedział poseł.
Uwaga dotyczy przyjęcia w ubiegłym tygodniu przez rząd strategii migracyjnej, wobec której zdania odrębne złożyli ministrowie i ministry Lewicy. Strategia jest jednak dokumentem kierunkowym, rząd nie przygotował, ani nie przyjął jeszcze ustaw, które mają ją realizować.
Marek Sawicki był pytany także o zarzuty PSL-u wobec ustawy opublikowanej w RCL. Poseł stwierdził, że oprócz kilku różnic (chodzi m.in. o brak przysposobienia dzieci) projekt „jest tak naprawdę związkiem małżeńskim”.
"Ten projekt jest projektem niekonstytucyjnym, bo w Konstytucji mamy małżeństwo, a nie związki partnerskie. Jak pytam autorów tych projektów (...) to tam chodzi o to, że trzeba dać jakąś formułę zawarcia związku partnerskiego jako małżeńskiego na próbę, bo ludzie nie chcą zawierać małżeństw. Więc dajmy im szansę zawrzeć związek na próbę.
Drugie, pytam się, ale po co ten związek na próbę? No bo wtedy łatwiej jest o rozwód. Więc ja jestem ciekawy, kiedy wszystkie elementy małżeństwa zostaną wpisane poza tymi dwoma, które pan wymienił na początku do związku partnerskiego, czy rozejście będzie wiązało się z rozwodem, czy tylko deklaracją woli dwóch stron, a co z podziałem majątku, a co z odpowiedzialnością za dzieci, czy to już nie będzie podlegało, że tak powiem, normalnej rozprawie rozwodowej. To są wszystko sprawy, które stawiają ogromne znaki zapytania" – dodawał.
Marek Sawicki przypominał, że w PSL nie ma dyscypliny w głosowaniach nad sprawami „dotyczącymi spraw światopoglądowych”. Zapowiedział, że osobiście zagłosuje przeciw takiej ustawie.
W poniedziałek w rozmowie z Wirtualną Polską głos w sprawie ustawy zabrała także wiceszefowa PSL Urszula Pasławska.
„Projekt de facto zrównuje związek partnerski z małżeństwem. Mi osobiście się to podoba, natomiast nie sądzę, aby taka rewolucja obyczajowa dzisiaj miała szansę na to, aby zostać wdrożoną" – oceniła.
Posłanka wymieniła, że zarzutem ze strony polityków PSL są między innymi przepisy mówiące, że związek zawierany będzie w Urzędzie Stanu Cywilnego oraz kwestie dotyczące pieczy. Stwierdziła także, że ludowcy „nie znali projektu aż do momentu, w którym został pokazany, czyli w piątek”.
Prowadzący rozmowę zwrócił uwagę, że Katarzyna Kotula twierdziła, że przekazała projekt na przełomie maja i czerwca. Dopytał więc, czy to prawda.
„Nie, to nie jest prawda. Rozmawiałyśmy o tym... To znaczy, diabeł tkwi w szczegółach. Rozmawiałyśmy o tym w lipcu i pani minister Kotula pokazała i przekazała mi projekt z prośbą, aby tego projektu nie przekazywać dalej, ponieważ to jej własność intelektualna. I ja tę prośbę uszanowałam" – odpowiedziała Urszula Pasławska.
Wiceszefowa PSL zapowiedziała także, że kończy prace nad własnym projektem — o osobie najbliższej, który ma być alternatywą dla projektu ministry Katarzyny Kotuli.
W piątek 18 października 2024 na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowany został projekt ustawy wprowadzającej rejestrowane związki partnerskie. Ministra ds. równości Katarzyna Kotula (Nowa Lewica) poinformowała, że został skierowany do konsultacji społecznych i międzyresortowych.
Ustawa wprowadzająca ustawę o rejestrowanych związkach partnerskich zawiera m.in.:
Osoby zawierające związek będą mogły przyjąć nazwisko jednej z tych osób. Ustawa umożliwia pieczę zastępczą nad dzieckiem osób pozostających w związku partnerskim. Ma także umożliwić dostęp do informacji medycznej i wspólność majątkową, która jest deklaratywna, a nie automatyczna, jak w przypadku małżeństwa.
Wprowadzenie związków partnerskich było zobowiązaniem wyborczym Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Również Polska 2050 Szymona Hołowni była za uregulowaniem statusu osób pozostających w związkach nieformalnych, w tym jednopłciowych. Dotychczas niektórym zapisom ustawy sprzeciwiał się koalicyjny PSL. Jedną z tych kwestii było przysposobienie dzieci, które znalazło się w pierwotnych założeniach projektu ustawy, które były przedstawione opinii publicznej w marcu 2024 roku. Podobne uwagi były wysuwane w stosunku do ceremonii w Urzędzie Stanu Cywilnego.
W związku z tymi zarzutami projekt, który opublikowano 18 października, nie zawiera przepisów dotyczących przysposobienia, a zawarcie związku z USC ma być jedynie czynnością formalną, w której uczestniczyć będą dwie osoby. Politycy i polityczki Lewicy, a także Koalicji Obywatelskiej utrzymują, że ustawa ma status rządowy.
Wiceszef MON zapowiedział, że raport dot. podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej zostanie przedstawiony w nadchodzącym tygodniu.
Cezary Tomczyk powiedział na antenie Radia ZET, że zespół ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej w nadchodzącym tygodniu przedstawi raport ze swoich prac.
Wiceszef MON nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy zespół złoży do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłego szefa podkomisji, Antoniego Macierewicza. Zapowiedział, że szczegóły zostaną przedstawione podczas konferencji prasowej.
„Natomiast mogę powiedzieć, że sprawa w oczywisty sposób dotyczy Antoniego Macierewicza. Ale również wielu innych ludzi, którzy byli zaangażowani w prace podkomisji, a także nadzorowali – albo właściwie nie nadzorowali – prace tej podkomisji”- powiedział wiceszef MON.
Podkomisja ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej została powołana na mocy rozporządzenia z 4 lutego 2016 r. które podpisał ówczesny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Sam został szefem komisji w 2018 r., kiedy na stanowisku szefa MON zastąpił go Mariusz Błaszczak.
W kwietniu 2022 r. Macierewicz przedstawił raport z jej prac, który kwestionował ustalenia komisji badania wypadków lotniczych pod przewodnictwem Jerzego Millera. Zdaniem komisji Macierewicza katastrofa tupolewa była wynikiem zamachu Federacji Rosyjskiej, do którego miało dojść w wyniku wybuchu w lewym skrzydle na 100 m przed minięciem drzew, o które samolot miał zahaczyć według raportu Millera.
15 grudnia 2023 r. prowadzona przez Macierewicza podkomisja została rozwiązana, a miesiąc później, w styczniu 2024 powołano specjalny zespół, który miał ocenić jej prace. W jego skład weszło ok. 20 ekspertów i ekspertek, a jej przewodniczącym został pułkownik pilot Leszek Błach.
10 października 2024 r. Cezary Tomczyk podczas sejmowego wystąpienia ujawnił fragmenty raportu zespołu pułkownika Błacha.
Zdaniem ekspertów podkomisja działająca pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza doprowadziła do zniszczenia samolotu TU-154M o numerze bocznym 102.
Badania i eksperymenty na bliźniaczym Tupolewie, który pozostał w polskiej flocie, miały udowodnić forsowaną przez PiS tezę o zamachu w Smoleńsku.
Wiceszef MON pokazał w Sejmie pismo generała dywizji pilota Jana Śliwki skierowane w 2018 roku do Ministerstwa Obrony Narodowej, którym zarządzał wtedy Mariusz Błaszczak.
„Cytuję: przeprowadzona inwentaryzacja stwierdza m.in. uszkodzenia krytycznych elementów siłowych konstrukcji płatowca, tj. kadłuba, skrzydła samolotu, uszkodzone wręgi, żebra, poszycie lewego skrzydła, zniszczona osłona wciągnika śrubowego slotu. Zniszczenia spowodowane badawczą działalnością podkomisji ds. ponownego zbadania wypadku lotniczego. Charakter wyżej wymienionych uszkodzeń jest trwały i nieodwracalny” – mówił Tomczyk.
Zniszczenia te resort wycenił na 47 mln zł.
Cezary Tomczyk zapowiedział złożenie przed końcem października zawiadomienia do prokuratury. Doniesienie ma dotyczyć zarówno Antoniego Macierewicza, jak i ówczesnego szefa MON Mariusza Błaszczaka oraz Glenna Joergensena, czyli duńskiego eksperta, przez lata współpracującego z Macierewiczem.
Ostatecznie Joergensen i Macierewicz popadli w konflikt, który opisała Gazeta Wyborcza.
Elon Musk zapowiedział, że codziennie aż wyborów, będzie przekazywał milion dolarów jednej z osób, która podpisze jego internetową petycję. Wybory w USA odbędą się za 17 dni, we wtorek 5 listopada.
Podczas sobotniego (19 października) wiecu w Harrisburgu, właściciel Tesli ogłosił start “loterii” dla wyborców z Pensylwanii. Codziennie aż do listopadowych wyborów, jedna z osób, która podpisze internetową petycję popierającą konstytucję USA, wygra milion dolarów.
Petycja, o której podpisanie prosi właściciel Tesli, brzmi: „Pierwsza i druga poprawka gwarantują wolność słowa i prawo do noszenia broni. Składając podpis poniżej, ślubuję poparcie dla pierwszej i drugiej poprawki”.
Formalnie autorem petycji nie jest Musk, ale polityczna organizacja, którą miliarder założył, aby wspierać kampanię prezydencką Donalda Trumpa. America PAC pomaga mobilizować i rejestrować wyborców w tzw. swing states, czyli stanach wahających się, w których rozstrzygnie się walka o fotel prezydenta USA.
Petycja ma zwiększyć liczbę zarejestrowanych w Pensylwanii wyborców. Aby ją podpisać (a tym wziąć udział w losowaniu miliona dolarów), należy najpierw zarejestrować się w wyborach. Nie trzeba być przy tym Republikaninem – każdy Demokrata zarejestrowany jako uprawniony do głosowania w Pensylwanii również może ją podpisać.
Celem petycji jest bowiem także zebranie przez America PAC danych kontaktowych do jak największej liczby wyborców, których można byłoby namawiać do głosowania na Donalda Trumpa.
Pierwszy zwycięzca “loterii” otrzymał czek na kwotę miliona dolarów z rąk Muska podczas sobotniego wiecu w Harrisburgu. Według personelu wydarzenia zwycięzcą został John Dreher. „Nawiasem mówiąc, John nie miał o tym pojęcia. W każdym razie nie ma za co” – powiedział założyciel Tesli, wręczając Dreherowi czek.
Elon Musk zaangażował się w kampanię Donalda Trumpa w lipcu, tuż po zamachu na byłego prezydenta.
Kilka godzin po nieudanym ataku na życie kandydata Republikanów, Musk po raz pierwszy publicznie poparł Trumpa, udostępniając na platformie X (której jest właścicielem) nagranie, na którym postrzelonego Trumpa wznoszącego zaciśniętą pięść, eskortują agenci Secret Service.
Musk napisał pod filmem: “W pełni popieram prezydenta Trumpa i mam nadzieję na jego szybki powrót do zdrowia”. W innym wpisie tego dnia dodał: “Ostatnim tak twardym kandydatem w Ameryce był Theodore Roosevelt”.
Jeszcze w lipcu miliarder stworzył America PAC, na rzecz którego zaczął przelewać pieniądze. Jak wynika z danych przedstawionych w minionym tygodniu przez Federalną Komisję Wyborczą (FEC – Federal Election Commission), Musk przekazał do tej pory 75 milionów dolarów założonej przez siebie organizacji.
Ze zgromadzonych pieniędzy America PAC finansuje nie tylko nagrodę w loterii i wiece jak ten w Harrisburgu, ale przede wszystkim pracę terenowych agitatorów, którą zlecił jej komitet wyborczy Trumpa.
Chodzi o tzw. kampanię door to door, czyli pukanie do drzwi mieszkańców wahających się stanów, aby przekonywać ich do rejestrowania się w wyborach i głosowanie na Trumpa.
Jednak jak ujawnił kilka dni temu„The Guardian”, ok. 25 proc. pukań do drzwi wykonanych przez America PAC w Arizonie i Nevadzie zostało oznaczonych przez organizację jako potencjalnie fałszywe. Oznaczałoby to, że agitatorzy oszukiwali w ankietach, oznaczając jedną czwartą adresów jako odwiedzone.
Komentatorzy podkreślają, że ta sytuacja dobitnie pokazuje ryzyko wiążące się z outsourcingiem usług związanych z prowadzeniem kampanii wyborczej. Płatni agitatorzy zazwyczaj nie są tak zaangażowani w walkę o zwycięstwo “swojego” kandydata, jak wolontariusze i personel jego sztabu.
Być może pomysł z loterią dla mieszkańców Pensylwanii ma odwrócić uwagę od kontrowersji związanych z działalnością America PAC w terenie.
Średnia najnowszych sondaży daje Trumpowi w Pensylwanii minimalną przewagę nad Kamalą Harris – 48,1 proc (Trump) do 47,4 (Harris).
W Arizonie sondaże dają obecnie Trumpowi 49 proc., a Harris 47,4 proc., a w Nevadzie 47,7 proc. dla Trumpa i 46,9 proc. dla Harris.