Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Hakerzy zaatakowali podczas piątkowego meczu Polska – Austria rozgrywanego podczas piłkarskich Mistrzostw Europy. Atak przez pewien czas uniemożliwił transmisję spotkania na stronach TVP oraz w aplikacji mobilnej.
TVP padło atakiem hakerów już drugi raz w ciągu kilku dni. Do poprzedniego doszło w niedzielę (16 czerwca 2024) podczas pierwszego grupowego meczu Polaków na Euro. Widzowie nie mogli obejrzeć pierwszej połowy spotkania z Holendrami ani na stronach TVP ani w jej aplikacji mobilnej.
Podczas wczorajszego (21 czerwca) spotkania Polska-Austria ponownie doszło do zakłóceń, o czym pod koniec pierwszej połowy poinformowało TVP Info w mediach społecznościowych.
Po meczu TVP wydała komunikat, w którym poinformowała, że „celem dzisiejszego ataku typu DDoS (Distributed Denial of Service) było przeciążenie serwerów Telewizji Polskiej i doprowadzenie do poważnych zakłóceń lub całkowitego uniemożliwienia odbioru transmisji online meczu z Austrią, zarówno na stronach internetowych, jak i w aplikacjach mobilnych TVP”.
Atak DDOS polega na zablokowaniu dostępu do serwera lub usługi poprzez zalewanie go dużą liczbą fałszywych żądań, które są generowane przez wcześniej zainfekowane przez hakerów komputery.
Nie wiadomo kto stoi za atakami. TVP analizuje oba zdarzenia wspólnie z ekspertami z Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej. NASK to państwowy instytut badawczy zajmujący się cyberbezpieczeństwem i rozwojem polskich sieci teleinformatycznych. „Ze względów bezpieczeństwa TVP nie ujawnia więcej szczegółów na temat ostatnich ataków” – czytamy w komunikacie.
Przełom w sprawie małżeństw osób tej samej płci. Prokurator Generalny uchylił zarządzenie wydane w czasach Ziobry, które uniemożliwiało transkrypcję aktu małżeństwa osób tej samej płci zawartego za granicą
"Prokurator Generalny w pełni akceptuje dorobek orzeczniczy Trybunału Sprawiedliwości UE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wynika z niego jednoznacznie, że akty stanu cywilnego i wiążące się z nim normy dotyczące małżeństwa należą do kompetencji państw członkowskich, które mają swobodę we wprowadzaniu w swoim prawie krajowym regulacji dotyczącej małżeństw tej samem płci.
Wykonywanie tych kompetencji przez państwo nie może jednakże naruszać prawa Unii Europejskiej do swobodnego przemieszczania się i przebywania na terytorium państw członkowskich, co powinno skutkować uznaniem stanu cywilnego osoby, ustalonego w innym państwie członkowskim
(poszanowanie godności jednostki art. 1 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej)".
To przełom w kwestii praw osób LGBT. To także reakcja na informację, którą opublikowała pisarka Renata Lis. Lis wraz ze swoją żoną złożyła wniosek o transkrypcję aktu zawartego za granicą. Zastępca Urzędu Stanu Cywilnego, zgodnie z poleceniem Zbigniewa Ziobry jeszcze z 2017 r. i 2020 r. zawiadomił prokuraturę. Polecenie ówczesnego Prokuratora Generalnego nakazywało prokuratorom dołączenie do postępowania przed sądem, by je monitorować.
Teraz Dariusz Korneluk, Prokurator Krajowy uchylił te decyzje wydane przez Ziobrę i zalecił tym samym uznanie takiego aktu. Jak czytamy w informacji na stronie PK: „Decyzja Prokuratora Krajowego została wsparta stanowiskiem Prokuratora Generalnego Adama Bodnara, które przekazano wszystkim prokuratorom wykonującym obowiązki w zakresie pozakarnej działalności prokuratury”.
Pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, trzyletni zakaz prowadzenia pojazdów oraz 10 tys. zł nawiązki i 10 tys. zł zadośćuczynienia. Takiej kary chciał prokurator dla byłego europosła i byłego premiera, który został oskarżony o spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia.
Jak podaje TVN 24, Interia oraz PAP Sąd w Hajnówce uniewinnił byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza od zarzutu potrącenia rowerzystki, do którego doszło w 2009 roku.
Wówczas Włodzimierz Cimoszewicz sprawował mandat europosła. „Były premier na oznakowanym przejściu dla pieszych w Hajnówce w województwie podlaskim potrącił rowerzystkę. 70-latka doznała złamania kości podudzia oraz otarć skóry twarzy i dłoni. Polityk nie wezwał służb, odwiózł poszkodowaną do domu. Kobieta i tak trafiła do szpitala” – czytamy w artykule Interii.
Prok. Andrzej Stelmaszuk z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku mówił, że kierujący samochodem Włodzimierz Cimoszewicz (zgadza się na podawanie danych i wizerunku w mediach) zbyt późno zareagował na obecność rowerzystki na przejściu.
TVN 24 wskazuje, że prokuratura zarzuciła oskarżonemu, że „nieumyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym, nieuważnie obserwował drogę i nie zachował szczególnej ostrożności, a zbliżając się do przejścia, zbyt późno zaczął manewr hamowania i doprowadził do wypadku. Zarzuca mu też, że zbiegł z miejsca zdarzenia”.
„W ocenie prokuratury Cimoszewicz zbiegł z miejsca wypadku (chodzi o to, że nie został na miejscu, lecz odwiózł do domu poszkodowaną, która ostatecznie trafiła do szpitala). Jak mówił prokurator, było to działanie obliczone na to, by nazwisko polityka ”nie wypłynęło„ w kontekście tego zdarzenia” – pisze portal TVN 24.
Prokurator przyznał, że to rowerzystka przyczyniła się do wypadku, bo jechała przez przejście dla pieszych, co było „zachowaniem naruszającym przepisy o ruchu drogowym, ale nie oznacza to wyłączenia odpowiedzialności karnej kierowcy”.
Prok. Stelmaszuk przyznał, że materiał dowodowy był skąpy. Pokrzywdzona nie pamiętała przebiegu wypadku. Cimoszewicz odmówił składania wyjaśnień, brakowało naocznych świadków, nie było zapisów monitoringu.
„Czuję się niewinny, jestem przekonany, że to nie ja spowodowałem ten wypadek. Jest mi bardzo przykro, że do niego doszło, ale ten wypadek został tak naprawdę spowodowany przez poszkodowaną” – mówił oskarżony polityk.
Według TVN 24 Cimoszewicz podkreślał też, że nie uciekł z miejsca wypadku. Stwierdził, że „po wypadku rowerzystka – która miała wyraźny uraz głowy, ale nie skarżyła się jeszcze wówczas na ból nogi – nalegała, by zawieźć ją do domu. Ale – jak mówił – bardzo szybko tam zdecydowała, że chce jechać do szpitala (zawieźli ją tam znajomi polityka)”.
Status Trybunału Przyłębskiej podważany jest przez kolejne organy państwa. Po tym, jak w środę przedstawiciel Sejmu po prostu wyszedł z posiedzenia TK, kwestionując jego prawomocność, więcej jest pytań, co dalej
Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej, w niekonstytucyjnym składzie, z dublerami (osobami, które zajęły miejsca sędziów prawidłowo wybranych, ale nie zaprzysiężonych przez prezydenta Dudę) i z prezeską powołana na stanowisko z naruszeniem PiS-owskiej ustawy o TK, cały czas obraduje. Od 6 marca, kiedy Sejm w uchwale stwierdził problemy konstytucyjne z TK w tej formie, rząd nie publikuje jego stanowisk. Rzecznik Praw Obywatelskich wycofuje swój udział w sprawach, w których orzekają dublerzy. W środę przedstawiciel Sejmu najpierw wniósł o wyłączenie z rozprawy sędziów, którzy byli posłami PiS (Ktrystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza), a kiedy przewodnicząca obradom Pawłowicz je odrzuciła, po prostu wyszedł z sali. Mimo głośnych protestów Pawłowicz. Świadkowie z Kancelarii Sejmu wezwani przez TK po prostu się nie stawili.
Tymczasem TK Przyłębskiej ma do rozpatrzenia 14 wniosków prezydenta, który w trybie kontroli następczej (po podpisaniu ustawy) zakwestionował fakt, że ustawy te były przyjmowane bez obecności Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Czyli polityków PiS, których prawomocny wyrok za przestępstwo umyślne pozbawił mandatów posłów. Duda się z tym nie zgadza, bo uważa, że ułaskawił skutecznie obu, zanim zapadł wyrok (prezydent wierzy w prawo łaski przed wyrokiem). Jeden z tych wniosków Dudy dotyczt budżetu
Teraz TK Przyłębski przyznał mu rację w sprawie ustawy o NCBiR.
Co dalej? Zdaniem cytowanego przez „Rzeczpospolitą” prof. Krzysztofa Grajewskiego z Uniwersytetu Gdańskiego ten wyrok TK jest kolejnym krokiem zbliżającym nasz kraj do całkowitego chaosu prawnego.
„Zasadniczym problemem jest nielegalność działań tego Trybunału związana nieprawidłową obsadą całego jego składu oraz utratą konstytucyjnej charakterystyki sądu konstytucyjnego. A skoro orzeka nielegalny Trybunał, to jego orzeczenia też są nielegalne. Innym słowy nie rodzą one skutków prawnych. Tak jest w przypadku tego wyroku, jak i w kolejnych. Oznacza to, że zaskarżone przez prezydent ustawy nie mogą być skutecznie podważone przez ten Trybunał” — twierdzi prof. Grajewski.
Według Wojciecha Hermelińskiego, sędziego TK w stanie spoczynku, wyroki TK Przyłębskiej w obecnej sytuacji nie powinny być publikowane (i nie są publikowane). Bez publikacji zaś taki wyrok nie obowiązuje.
Zatem nie należy się obawiać, by coś zagrażało ustawie budżetowej. Ale czy nie znaleźliśmy się w sytuacji prawnej dwuwładzy?
Prof. Maciej Gutowski, adwokat, wykładowca na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, z którym rozmawia Onet, odpowiada: Nie mamy żadnego dualizmu prawnego. Mamy brak woli rozwiązania sytuacji i brak politycznej zgody, determinacji i odwagi na nazwanie rzeczy po imieniu i wyciągnięcie konsekwencji tego, co nazywamy ewidentnym naruszeniem konstytucji.
Zdaniem prof. Gutowskiego sytuację uzdrowiłby Sejm, gdyby uchwalił, że dublerzy nie są sędziami TK — wszak to Sejm ich w wadliwy sposób powołał.
"Wkroczenie na ścieżkę zmierzającą do stwierdzenia konstytucyjnej nieważności, a następnie do zamrożenie i rozmontowania tego quasi-organu przy Alei Szucha (siedziba TK-red.), być może pozwoli poszukać politycznego kompromisu i powołania prawdziwie eksperckiego trybunału, gdy uda się osiągnąć kompromis. A jeśli nie, to trudno.
Część kontroli konstytucyjności przejmą sądy, co zresztą już się powoli dzieje, a części po prostu nie da się przeprowadzić. To rozwiązanie trudne, kontrowersyjne, ale w sumie chyba lepsze, ponieważ dające szanse na zbudowanie zdrowego fundamentu. A na chorym i tak nic się nie da zbudować. W tym gronie orzekającym przy Alei Szucha nie ma ani jednego prawidłowo ukształtowanego składu sędziowskiego i nie może go być przy takim, składzie osobowym. To grono osób od początku do końca zostało powołane nie tylko z naruszeniem konstytucji i ustawy, ale w złej wierze" – mówi prof. Gutowski.
Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz tłumaczy, że rząd zmienia prawo, by żołnierze mogli legalnie strzelać na granicy. Tyle że i teraz mogą. Ujawniony przed wyborami incydent ze strzelaniem nie dotyczył samoobrony — gorzej, żołnierze strzelali w stronę kolegów.
Wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz publicznie deklaruje zaufanie do żołnierzy na granicy. „Prowadzone jest dochodzenie. Wolę mówić mniej niż więcej, nawet jeśli zapłacę za to cenę polityczną. Zawsze będę stał po stronie żołnierzy. Dobrze, że prokuratura zdjęła środki zapobiegawcze, że cofnięto zdjęcie uposażenia” – mówił w TVN 24.
Minister nie powiedział, czy widział nagranie z interwencji żołnierzy, którzy strzelali przy płocie granicznym i zostali za to zatrzymani przez Straż Graniczną. Sprawa miała miejsce w marcu, Onet opisał ją jednak tuż przed eurowyborami, więc wzbudziło to gwałtowne wzmożenie wśród polityków.
To, co na nagraniu widać, opisał w czwartek Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”. Z tego opisu wynika, że żołnierze oddali strzały nie w obronie własnej. Strzelali w stronę, z której nadchodziło kolejny polski patrol, ale także przez płot, na białoruską stronę. Mogli więc nie tylko wywołać międzynarodowy incydent, ale i zabić kolegów.
„Żołnierze z patrolu, który strzelał, w żadnym momencie nie byli zagrożeni, byli daleko od miejsc przygotowanych do przejścia zapory i strzelając w stronę uchodźców, strzelali też w kierunku swoich kolegów. Dokładnie na wprost, a potem też przez zaporę, w stronę Białorusi, strzelał jeden żołnierz, jego kolega oddawał strzały w górę, potem używał miotacza gazu. Na pewno nie było masowego ataku na żaden z patroli. Agresja przemytników i migrantów zaczęła się, gdy uciekli już na drugą stronę. Wtedy rzucali konary i kamienie” – pisze Czuchnowski. Nagranie, które widział, ma 125 sekund. Żołnierze wystrzelili 43 pociski.
Czy ten przypadek byłby zalegalizowany ustawą, która przygotował MON, a rząd właśnie przyjmuje? Czy ta ustawa jest po takie sytuacje? – pytała Kosiniaka w TVN Arleta Zalewska
„Ta ustawa jest po to, żeby żołnierz miał legalną możliwość użycia broni. W przypadku zagrożenia zdrowia życia żołnierzy, jak jeszcze ktoś chce nieleganie przekroczyć granicę, jest uzbrojony często, to żeby użycie broni, nawet przekroczenie uprawnień w takiej sytuacji nie było karane. Po drugie stronie mamy wyspecjalizowane grupy, hordy nawet, atakujące polską granicę, a nie chcą uzyskać w Polsce azyl. Sytuacja bardzo się zmieniła w porównaniu do tego, co było rok czy dwa lata temu”.
19 czerwca rząd, mimo sprzeciwu Lewicy, przyjął projekt nowelizacji ustawy o użyciu broni przez żołnierzy. Eksperci twierdzą, że w praktyce zwalnia on ich z odpowiedzialności za oddane strzały. O tym, że istniejące przepisy wystarczająco chronią żołnierzy używających broni, mówił OKO.press dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka:
„Absolutnie nie jest tak, że jeśli żołnierz zostanie bezpośrednio zaatakowany, to on musi działać w ramach wszystkich procedur i oddawać strzały ostrzegawcze w powietrze, jeżeli nie ma na to przestrzeni. Nie, on w takiej sytuacji może się bronić, jak każdy człowiek. Bo on jest chroniony jak każdy przepisem o obronie koniecznej. Nie ma więc żadnego powodu, żeby od tych wypracowanych przepisów i procedur odstępować” – mówił Witoldowi Głowackiemu.
O projekcie ustawy rząd ma dyskutować także na dzisiejszym posiedzeniu