Fala prozachodnich protestów przetacza się przez Gruzję po zmianie kursu nowej władzy w tym kraju. Były polityk SLD pozostanie na wolności – jednak pod dozorem policyjnym i za poręczeniem majątkowym w wysokości miliona złotych
Donald Tusk pozwał prawicową „Gazetę Polską” i jej redaktora naczelnego w związku z okładką, na której został przedstawiony w sposób przypominający Adolfa Hitlera, z podpisem „Gott mit uns”
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczy się rozprawa z powództwa Donalda Tuska przeciwko „Gazecie Polskiej” i jej redaktorowi naczelnemu Tomaszowi Sakiewiczowi. Premier zeznawał na niej w trybie zdalnym.
Chodzi o okładkę „Gazety Polskiej” z lipca 2022 roku. Donald Tusk został na niej przedstawiony w pozie podobnej do tych, które przybierał Adolf Hitler. Uwydatniony graficznie cień pod nosem Tuska wywołuje bezpośrednie skojarzenia z charakterystycznym wąsikiem dyktatora III Rzeszy. Całości dopełnia podpis: „Gott mit uns”, czyli dewiza armii niemieckiej używana do 1945 roku, tłoczona m.in. na klamrach od pasów Wehrmachtu.
„Okładka, która przedstawia mój wizerunek, który został w ten sposób spreparowany, była w mojej ocenie przekroczeniem granicy akceptowalnej krytyki w debacie publicznej” – mówił w sądzie Donald Tusk uzasadniając swój pozew. W pozwie premier żąda, by wydawca „Gazety Polskiej” wpłacił 100 tysięcy złotych na cele charytatywne na konto Polskiej Akcji Humanitarnej.
„Sądzę, że nie muszę nikogo przekonywać, że nie nadużywam mojego prawa do pozywania autorów nienawistnych i kłamliwych na mój temat. Nic innego nie mógłbym robić tylko od rana do wieczora składać pozwy. Fakt, że zdecydowałem się na pozew w tej sprawie jest spowodowany radykalnym w mojej opinii przekroczeniem granic.” – mówił premier
„Płacę wysoką cenę osobiście i moja rodzina, ale też życie publiczne w Polsce jest narażone na bardzo poważne straty poprzez używanie takich niezgodnych z prawdą insynuacji. Cena, jaką płacę ja osobiście i moja rodzina, są w jakimś sensie niewymierne. Może wystarczy jeden z wielu przykładów, jak moje wnuki pytające mnie, czy to prawda, że jestem Niemcem i hitlerowcem, bo takie rzeczy czytały w internecie. Robię to bardzo rzadko, gdy decyduję, że ta granica została przekroczona, ale wówczas podejmuję kroki prawne” – mówił Tusk w sądzie.
Adwokat pozwanych domagał się od premiera wymieniania konkretnych cech okładki, które upodobniały go do dyktatora III Rzeszy. Próbował też rozmyć kontekst użycia hasła „Gott mit uns” wskazując (zresztą zgodnie z historyczną prawdą), że przed okresem III Rzeszy było one dewizą armii pruskiej a następnie armii Cesarstwa Niemieckiego i Republiki Weimarskiej. Rozprawę transmitowała prawicowa (i kontrolowana przez naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza) Telewizja Republika, próbując przedstawiać proces jako zamach na wolność słowa w wykonaniu urzędującego premiera.
Okładka „Gazety Polskiej” lipca 2022 roku z upozowanym na Hitlera Donaldem Tuskiem wpisywała się w kampanię propagandową prowadzoną przez rządzące Prawo i Sprawiedliwość i zależne od władzy lub sprzyjające jej media od momentu ogłoszenia przez Tuska powrotu do polityki krajowej. W ramach tej kampanii Tusk był (i nadal bywa) przedstawiany jako polityk proniemiecki czy wręcz zależny od Niemiec. Jednym z najpowszechniej znanych symboli tej kampanii było uporczywe i wielokrotnej powtarzanie przez „Wiadomości” i inne programy zależnej od władzy TVP wyrwanego z kontekstu fragmentu wypowiedzi Tuska w języku niemieckim „Für Deutschland”, czyli „dla Niemiec” przy niemal każdym materiale w jakikolwiek sposób dotyczącym osoby lidera PO. Nawet jednak na tym tle okładka „Gazety Polskiej” budująca za pomocą języka obrazu skojarzenie między liderem ówczesnej opozycji w Polsce a niemieckim zbrodniarzem odpowiedzialnym za śmierć milionów ofiar Holocaustu i II wojny światowej, była chwytem wyjątkowo wręcz brutalnym.
Policja aresztowała setki prozachodnich demonstrantów. Rząd nie zamierza rezygnować z dążenia do zbliżenia z Rosją
Od czwartkowego wieczoru w stolicy Gruzji Tbilisi trwają zamieszki. Prozachodni demonstranci protestują przeciwko decyzjom nowego rządu kraju, który zawiesił negocjacje akcesyjne z Unią Europejską do 2028 roku i w bardzo czytelny sposób dąży do zbliżenia z Rosją.
Dochodzi do gwałtownych starć policji z protestującymi.
W noc z czwartku na piątek 29 listopada policja użyła przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego i armatek wodnym. Protestujący odpowiedzieli, budując barykady i rozpalając ogniska na centralnych ulicach Tbilisi. Podczas protestów zostało poszkodowanych przez policję nie mniej niż 10 dziennikarzy z różnych redakcji.
Wśród protestujących jest prezydentka Gruzji Salome Zurabiszwili. „ Służycie Rosji czy Gruzji? Komu przysięgałeś? Nie odpowiadasz prezydentowi? Nie myślisz o przyszłości?” – tak zwracała się prezydentka kraju do policjantów w pełnym bojowym rynsztunku.
W piątkowy poranek policja przeprowadziła masowe zatrzymania na ulicach Tbilisi.
Protesty wybuchły niemal natychmiast po ogłoszeniu w czwartek przez nowy rząd Gruzji decyzji o zawieszeniu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską – mimo że członkostwo w UE jest wpisane do gruzińskiej konstytucji jako narodowy cel strategiczny. To posunięcie rządzących oznacza dla całego kraju ostateczną zmianę kursu z prozachodniego na prorosyjski.
26 października w Gruzji odbyły się wybory parlamentarne. Wygrała je partia Gruzińskie Marzenie rządząca krajem od 2012 roku, ale w ostatnich latach coraz bardziej jednoznacznie zorientowana na zbliżenie z Moskwą. Opozycja nie uznała wyników wyborów – a międzynarodowi obserwatorzy informowali w ich trakcie o licznych nieprawidłowościach. Prezydentka kraju, Salome Zurabiszwili oficjalnie uznała wybory parlamentarne za sfałszowane. Stwierdziła też, że można je nazwać „przejawem wojny hybrydowej” i „rosyjską operacją specjalną”.
Po wyborach nowy rząd zaostrzył kurs wobec opozycji i rozpoczął dążenie do bardziej formalnego zbliżenia z rządzoną przez Władimira Putina Rosją. Decyzja o zawieszeniu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską była jak dotąd najbardziej jaskrawym tego przejawem.
Wojciech Olejniczak pozostanie na wolności – jednak objęty dozorem policyjnym i wysokim poręczeniem majątkowym – tak zdecydował sąd.
Sąd odrzucił wniosek prokuratury o zastosowanie tymczasowego aresztu wobec Wojciecha Olejniczaka, członka rady nadzorczej PZU i byłego polityka SLD, od 2014 roku działającego na pograniczu biznesu i polityki. Olejniczak został jednak objęty innymi środkami zapobiegawczymi – ma zakaz opuszczania kraju i dozór policyjny. Musi też wpłacić poręczenie majątkowe w wysokości miliona złotych.
„Po zakończeniu czynności prokurator wobec trzech osób, w tym wobec Wojciecha O., skierował wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania do sądu, natomiast wobec pozostałych osób zastosował środki o charakterze wolnościowym” – informowała w piątek Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Krajowej.
O decyzji sądu w sprawie Olejniczaka napisał w serwisie X jego obrońca, mecenas Jakub Wende.
Olejniczak został zatrzymany w środę w związku ze śledztwem dotyczącym nieprawidłowości w Alior Banku. Do 2019 roku były polityk był tam szefem departamentu agro. Stracił pracę w związku z kredytami udzielonymi zadłużonym Zakładom Mięsnym Henryka Kani. Bank mógł ponieść w związku z nimi stratę na kwotę ok. 140 milionów złotych. I właśnie tej sprawy dotyczy śledztwo – toczące się wobec Olejniczaka i pięciu innych osób.
Prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Krajowej poinformowała w piątek, że w śląskim Wydziale PK zakończyły się już czynności z udziałem zatrzymanych osób, w tym Wojciecha Olejniczaka. Prokurator przedstawił im łącznie 10 zarzutów. Są to zarzuty działania na szkodę Alior Banku oraz poświadczenia nieprawdy w dokumentach bankowych. Wszystkie zarzuty dotyczą kredytów dla zakładów mięsnych Kani.
Wojciech Olejniczak był kilkanaście lat temu jednym z najważniejszych polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej – w latach 2005-2008 kierował partią. W 2014 roku po nieudanej kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego zrezygnował z kariery politycznej. Początkowo był doradcą prezesa NBP Marka Belki, następnie został zatrudniony w Alior Banku. W 2019 roku znalazł pracę w grupie mBank. A w roku 2024 trafił do rady nadzorczej PZU.
Wykazała to kontrola nadzorowana przez wiceministrę sprawiedliwości Marię Ejchart
„W wyniku prac wizytatora prowadzonych w ośrodku ujawniliśmy jeszcze jeden przypadek naruszenia nietykalności nieletniego, użycia wobec niego przemocy przez innego wychowawcę” – poinformowała Ejchart w środę po południu.
Wcześniej wykryto inny bulwersujący przypadek znęcania się nad podopiecznym – chłopcem dotkliwie pobitym przez wychowawcę.
„Chłopiec został pobity i dokonał próby samobójczej. Wychowawca ma już postawione zarzuty. Oczywiście został zawieszony. Podjęliśmy też decyzję o zawieszeniu dyrektora” – mówiła Ejchart we wtorek, gdy objęła kontrolę nad sprawą.
Mężczyzna został zatrzymany. Znęcanie się polegało na szarpaniu, biciu po głowie, kopaniu 13-latka. Miało to miejsce kilkukrotnie w ciągu tego samego dnia. Prokurator zakwalifikował to jako działanie, które doprowadziło małoletniego do targnięcia się na własne życie" – opisywała Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Sprawcy grozi od dwóch do 15 lat więzienia. 13-latek po próbie samobójczej walczy o życie w szpitalu. Ejchart zapowiedziała, że dla dobra chłopców przebywających w placówce w sprawę zaangażowana będzie też rzeczniczka praw dziecka.
Premier Donald Tusk zareagował na doniesienia w sprawie powiązania Szymona Hołowni z Collegium Humanum.
Według doniesień Newsweeka marszałek Sejmu miał studiować w szkole wyższej przyznającą dyplomy MBA w zamian za łapówki. Sam Hołownia odciął się od tych informacji argumentując, że nie uzyskał dyplomu uczelni, a nawet nie podjął studiów.
„Te informacje, które dzisiaj wypływają, skądś są. Przypuszczam, że z okolic śledztwa prowadzonego w sprawie Collegium Humanum i pana rektora tej uczelni. To każe mi zadać pytanie, kto tutaj popełnia przestępstwo ujawnienia takich informacji. Nawykłem do tego, że w kampaniach wyborczych toczy się różnego rodzaju gry polityczny i w takim kluczu odczytuję tę sytuację” – stwierdził Hołownia. Mógł w ten sposób wskazać na koalicjantów, szczególnie na kontrolującą MSWiA i obecną w Ministerstwie Sprawiedliwości Koalicję Obywatelską.
„Szymon Hołownia był bardzo szczegółowy w wyjaśnianiu tej sytuacji, mam do niego pełne zaufanie” – zareagował na te wydarzenia Donald Tusk. "Jeżeli ktokolwiek z administracji państwowej będzie śmiał użyć swoich narzędzi czy kompetencji, by wpływać na wyniki wyborów w Polsce, zostanie przeze mnie wyrzucony następnego dnia. Przypilnuję jednak tego osobiście, nasza kampania na pewno nie będzie brutalna i na pewno nie będzie wymierzona w Szymona Hołownię. Trzymam za niego kciuki. Mamy swojego kandydata, ale nie wyobrażam, sobie, żeby ktokolwiek reprezentujący władzę śmiał używać jej przeciwko któremukolwiek z kandydatów” – zapewnił.
Premier zapewnił też, że ma nadzieję na dalszą współpracę w koalicji rządzącej w atmosferze zaufania. To, zdaniem Hołowni, mogło zostać nadszarpnięte.
Do odpowiedzi na słowa Hołowni odniosła się też dziennikarka Newsweeka, Renata Kim. Według niej Hołownia jedynie potwierdza zebrane przez nią doniesienia.
„Zajmuję się sprawą Collegium Humanum od ponad dwóch lat. I od ponad dwóch lat słyszę od byłych i obecnych pracowników tej prywatnej warszawskiej uczelni, że jednym ze studentów był tam Szymon Hołownia. Dokładnie tak: był studentem, co nie znaczy, że studiował" – stwierdziła Kim w swoim artykule. Jak podkreśliła, jej źródła już od dawna potwierdzały, że marszałek Sejmu figuruje w spisach systemu informatycznego Collegium Humanum. – „Kilka miesięcy temu otrzymałam informację, która tylko doprecyzowała to, co już wcześniej z różnych źródeł wiedziałam: w 2021 r. Szymon Hołownia formalnie został studentem Collegium Humanum. Według mojego źródła jeden z liderów Polski 2050 Szymona Hołowni Michał Kobosko negocjował z byłym rektorem, by studia na kierunku psychologia były bezpłatne. Dla nich obu, bo Kobosko też chciał być studentem” – twierdzi Kim.
Ujawniona przez „Newsweek” afera dotycząca Collegium Humanum polegała na tym, że uczelnia wystawiała dyplomy za pieniądze, umożliwiając absolutnie błyskawiczne „kończenie studiów”, które de facto żadnymi studiami nie były. Na łatwe zdobycie dyplomów MBA skusiły się setki osób, ponieważ dyplomy te dają między innymi możliwość ubiegania się o stanowiska w radach nadzorczych spółek, także spółek Skarbu Państwa. Dyplomy Collegium Humanum dostało, a w zasadzie kupiło, wielu polityków (najczęściej z PiS), ale również dowódców Wojska Polskiego, samorządowców i innych osób publicznych.
Ostatnio na jaw wyszło, że na uczelni „studiował” między innymi Jacek Sutryk. Według ustaleń dziennikarzy był częścią nieformalnego układu samorządowców dzielących się posadami między innymi w radach nadzorczych spółek komunalnych. Prezydent Wrocławia przyjął posady w Regionalym Centrum Gospodarki Wodno-Ściekowej w Tychach oraz Śląskim Centrum Logistyki w Gliwicach. W ten sposób mógł dorobić do prezydenckiej pensji około 130 tys. złotych.