Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Od września 2025 w szkołach miała odbywać się jedna lekcja religii w tygodniu. TK orzekł, że rozporządzenie w tej sprawie MEN wydał z pominięciem stanowiska Kościoła, co jest niezgodne z konstytucją
Trybunał Konstytucyjny – w składzie Bogdan Święczkowski, Krystyna Pawłowicz, Stanisław Piotrowicz – wydał orzeczenie w sprawie ograniczenia lekcji religii w szkołach. I uznał, że rozporządzenie MEN z 17 stycznia 2025 jest niezgodne z konstytucją.
„Trybunał zważył, że tryb wydania przez ministra edukacji zaskarżonego rozporządzenia jest niezgodny z ustawowym rozporządzeniem, które obliguje ministra właściwego do spraw oświaty do działania w porozumieniu z przedstawicielami Kościołów” – argumentowała w ustnych motywach uzasadnienia wyroku Krystyna Pawłowicz. „Minister edukacji arbitralnie ukształtował treść zaskarżonego rozporządzenia. Pominięte zostały merytoryczne stanowiska zainteresowanych przedstawicieli Kościołów i związków wyznaniowych”.
Według TK ministra edukacji nie zrealizowała „obowiązku współdziałania w porozumieniu” i zignorowała zgłaszane przez przedstawicieli Kościołów wątpliwości.
Rozporządzenie, o którym mowa, ogranicza liczbę obowiązkowych zajęć z religii w szkołach z dwóch godzin w tygodniu do jednej. Co więcej, szkolna katecheza nie może odbywać się na innych lekcjach niż pierwsza lub ostatnia.
Ministra Barbara Nowacka, argumentując wprowadzenie zmian, podkreślała, że liczba godzin katechezy jest ogromna (w podstawówce 608 godzin, niemal tyle, co języków obcych – 722, dwa razy więcej niż historii, trzy razy więcej niż biologii). Za to liczba chętnych do udziału w lekcjach religii spada.
Według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z lekcji religii korzystało w roku szkolnym 2022/2023 84 proc. dzieci (w tym w liceach – już tylko 60 proc.), co oznacza spadek o ok. 10 pkt proc. w ostatnich 10 latach. Z informacji wrocławskiego magistratu wynikało, że na religię w szkołach ponadpodstawowych chodziło w 2023/2024 roku zaledwie 15 proc. uczniów. Za to w ogólnopolskim sondażu CBOS w grupie 17-19 latków udział w szkolnej katechezie deklarowało w 2010 roku – 93 proc. badanych, w 2018 – 70 proc., a w 2022 – 54 proc.
Episkopat, który zaskarżył rozporządzenie do I prezes Sądu Najwyższego, podnosił jednak wątpliwości prawne, a nie społeczne. Kościół podkreślał, że art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty wymaga, aby minister czy ministra edukacji wydając rozporządzenie o organizowaniu nauki religii, działał „w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych”.
Wiadomo, że na linii MEN i Episkopat doszło w tej sprawie do co najmniej dwóch spotkań, jednak prawdopodobnie obie strony odrzuciły swoje argumenty i nie szukały kompromisu.
W liście protestacyjnym Stowarzyszenie Katechetów Świeckich powoływało się na rozporządzenie premiera Leszka Millera z czerwca 2002 roku, w sprawie „Zasad techniki prawodawczej”, które w art. 74 stwierdza, że „zapis: minister w porozumieniu z innym organem” stosuje się „jeśli współuczestniczenie ma polegać na osiągnięciu porozumienia w sprawie treści aktu normatywnego, a następstwem braku porozumienia ma być to, że akt nie dochodzi do skutku”.
To by oznaczało de facto dyktat Kościoła w tej kwestii. Taką interpretację obowiązujących przepisów potwierdzała w OKO.press prof. Ewa Łętowska.
"Episkopat ma w tym sporze rację. Od strony czysto prawniczej ministra Barbara Nowacka popełniła błąd. Prawdopodobnie usłyszała od doradców, że rozporządzenie może zmienić rozporządzeniem, ale natknęła się na art. 12 ustawy o systemie oświaty z 1991 roku, z czasów burzy i naporu pierwszego okresu transformacji, gdy potężny jeszcze Kościół dyktował warunki. Potem Konkordat i Konstytucja z 1997 roku zafiksowały duże uprawnienia Kościoła m.in. w dziedzinie edukacji” – mówiła prof. Łętowska.
I tłumaczyła dalej:
„Ustawa zobowiązuje MEN do działania w porozumieniu z Kościołem. Ten zapis jest nieostry, porozumienie może mieć różne szczeble intensywności. Takie zapisy definiuje się w praktyce, ucierając stanowiska. Gdy wystąpi konflikt, tak jak tym razem, ocenić to musi albo sąd, albo Trybunał Konstytucyjny. I tu mamy klops, bo wiadomo, że interpretacja Trybunału Konstytucyjnego będzie nie tyle wyważona, ile przeważona w jedną stronę. Na proporcjonalne ważenie stanowisk nie ma co liczyć”.
Przeczytaj także:
Do nalotu na pełną ludzi kawiarnię Al-Baka przy wybrzeżu w mieście Gaza izraelskie siły wykorzystały amerykańską bombę ogólnego przeznaczenia MK-82 – ujawnia „The Guardian”
Izraelskie wojsko użyło bomby o wadze 230 kg do poniedziałkowego nalotu na zatłoczoną kawiarnię Al-Baka przy plaży w mieście Gaza – ujawnia „The Guardian”. To śmiercionośna broń, która generuje ogromną falę uderzeniową i rozrzuca odłamki na dużym obszarze. Broń została zidentyfikowana przez ekspertów ds. uzbrojenia na podstawie zdjęć z ruin kawiarni. Fragmenty pasowały do bomby ogólnego przeznaczenia MK-82, wyprodukowanej przez USA. Według ekspertów użycie tak ciężkiej amunicji na obszarze, gdzie znajdują się cywile, w tym dzieci i osoby starsze, niemal na pewno jest niezgodne z prawem międzynarodowym i może stanowić zbrodnię wojenną. Siłom zbrojnym nie wolno przeprowadzać ataków, które prowadzą do „przypadkowych strat w ludności cywilnej”, gdy są one „nadmierne lub nieproporcjonalne” do korzyści wojskowych. Tylko cel, którego eliminacja może mieć znaczący wpływ na przebieg konfliktu, może usprawiedliwiać śmierć dziesiątek cywilów.
Według palestyńskich lekarzy ze szpitala Al-Szifa w wyniku izraelskiego ataku na kawiarnię zginęło 36 osób, ponad 50 zostało rannych, w tym młodzież. Al-Baka była jednym z nielicznych wciąż działających palestyńskich biznesów w Gazie. Lokalna ludność szukała tu schronienia, a także dostępu do internetu. Wśród ofiar znaleźli się dziennikarze, filmowiec, a także artyści.
To była kolejna część ofensywy Izraela, który kontynuuje ataki na ludność Palestyńską. W poniedziałek izraelska armia wydała nakazy ewakuacji dla środkowej i północnej części Strefy Gazy. 2 lipca amerykański prezydent Donald Trump ogłosił, że Izrael jest gotowy na zawieszenie broni, ale nie wiadomo, czego dokładnie dotyczy porozumienie, i czy faktycznie Benjamin Netanjahu zdecyduje się wstrzymać ataki w Gazie. Do tej pory podobne deklaracje kończyły się fiaskiem ze względu na sytuację wewnętrzną w Izraelu. Rządząca koalicja wisi bowiem na poparciu skrajnej prawicy, która chce wojny.
Przeczytaj także:
Karol Nawrocki mebluje swoje zaplecze. Na szefa BBN wybrał Sławomira Cenckiewicza, byłego szef komisji ds. wpływów rosyjskich
3 lipca prezydent elekt zaprezentował skład Rady Bezpieczeństwa Narodowego. BBN-em podczas prezydentury Karola Nawrockiego pokieruje Sławomir Cenckiewicz. „Wybitny specjalista, historyk, nieprzeciętny umysł” – mówił Nawrocki o swoim współpracowniku podczas konferencji prasowej. „Propaństwowe podejście profesora bardzo sobie cenię. Jest człowiekiem zdecydowanym, co wiele razy udowodnił” – dodał.
Zastępcami szefa BBN będą: gen. Andrzej Kowalski odpowiedzialny za nowe technologie w wojsku oraz gen. Mirosław Bryś, który będzie odpowiedzialny za „dynamikę przyjęć do armii”.
„BBN będzie merytorycznym wsparciem dla prezydenta w kierowaniu siłami zbrojnymi. BBN nie będzie redutą kontestacji pomysłów rządu, dobrych pomysłów rządu” – zapewnił sam Cenckiewicz.
Wcześniej Karol Nawrocki ogłosił już skład Kancelarii Prezydenta. Szefem jego gabinetu zostanie Paweł Szefernaker, twórca kampanii prezydenckiej Nawrockiego. Jego zastępcą będzie Jarosław Dębowski, zaufany współpracownik Nawrockiego z IPN. Sprawami międzynarodowymi zajmie się poseł PiS Marcin Przydacz, który współpracował już z Andrzejem Dudą. Za kontakty z dziennikarzami będzie odpowiadać Rafał Leśkiewicz (również z IPN). Prawdopodobnie szefem Kancelarii zostanie Przemysław Czarnek, który będzie dbał o to, by Pałac Prezydencki stał się politycznym centrum działalności PiS.
Sławomir Cenckiewicz za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy kierował Państwową Komisją do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski w latach 2007-2022, powołaną na podstawie ustawy zwanej potocznie #lexTusk. Jej celem było uderzenie w Donalda Tuska i jego najbliższych współpracowników. W raporcie cząstkowym opublikowanym jeszcze przed powołaniem nowego rządu pojawiły się rekomendacje, aby nie powierzać funkcji publicznych, związanych z bezpieczeństwem państwa: Donaldowi Tuskowi, Tomaszowi Siemoniakowi, Jackowi Cichockiemu, Bohdanowi Klichowi i Bartłomiejowi Sienkiewiczowi. Komisja Cenckiewicza zarzuciła politykom PO, że pełnili za słaby nadzór nad służbami, co umożliwiło SKW współpracę z rosyjskim kontrwywiadem FSB w 2011 roku. Jednak współpracy tej nikt wtedy nie ukrywał, wręcz przeciwnie – zalegalizowano ją, podpisując porozumienie. Wówczas chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa polskim żołnierzom wyprowadzanym z Afganistanu oraz o wymianę informacji w zakresie zagrożenia terroryzmem przed Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi. Był to czas politycznej odwilży we współpracy z Rosją, widocznej we wszystkich państwach zachodnich, także w USA. Dziś tego rodzaju porozumienie byłoby niemożliwe.
Cenckiewicz ma też zarzuty prokuratorskie za odtajnienie wraz z Mariuszem Błaszczakiem „Planu Użycia Sił Zbrojnych RP Warta”. Jak komentował dla OKO.press gen Stanisław Koziej, był to ruch zagrażający bezpieczeństwu państwa polskiego i jego sojuszników. „Na podstawie naszego dokumentu przeciwnicy będą mogli odtworzyć wzorzec funkcjonowania państwa NATO w operacjach obronnych” – tłumaczył Koziej.
Przeczytaj także:
Strażacy walczą z ogniem na Krecie, Sycylia racjonuje wodę. W Polsce ostrzeżenia drugiego stopnia przed upałami i prognoza gwałtownych burz
Ponad 1 500 osób zostało w nocy z 2 lipca na 3 lipca ewakuowanych z hoteli i domów na południu Krety, gdzie 230 strażaków walczy z szybko rozprzestrzeniającym się pożarem. Osoby, które przebywały wówczas na plażach, zostały ewakuowane łodziami. Jak podają greckie służby, gaszenie ognia jest wyjątkowo trudne, bo ognisk pożaru na greckiej wyspie jest wiele. Akcję ratowniczą utrudniają także silne wiatry. Lokalne służby podają, że podmuchy wiatru dochodzą do 9 stopni w skali Beauforta.
To nie jedyne miejsce, które walczy z ogniem podczas rekordowej fali upałów przetaczających się właśnie przez Europę. W walkę z ogniem zaangażowano także 160 strażaków w regionie Halkidiki w Grecji.
W środę katalońskie służby prowadziły akcję ratunkową na obszarze ponad 6,5 tys. hektarów w południowo-wschodniej części Hiszpanii. Pożar wybuchł w pobliżu miasta Coscó w prowincji Lleida. Regionalne władze ostrzegały mieszkańców przed opuszczaniem domów. „Te pożary nie przypominają tych, które mieliśmy kiedyś. Kiedy dowiadujesz się, jak się rozwijają, dostajesz gęsiej skórki. To naprawdę niebezpieczne” – mówił przedstawiciel regionu Salvador Illa.
W Brandenburgii doszło do dwóch pożarów lasów — ewakuowano ponad 100 osób, akcja ratownicza trwała do nocy ze środy na czwartek.
Rośnie też bilans ofiar śmiertelnych upałów. Według Reutersa zginęło co najmniej osiem osób. Na Sardynii w środę zmarły kolejne dwie osoby, które spędzały dzień na plaży. W ostatnich dniach temperatury na tej włoskiej wyspie przekraczały 40°C. Włoskie ministerstwo zdrowia wydało komunikat o maksymalnym czerwonym alercie, co oznacza, że upały są tak silne, że zagrażają życiu także zdrowych, młodych osób. Na południu kraju pogłębia się kryzys hydrologiczny, co wpływa również na rolnictwo i kondycję zwierząt gospodarczych. Na Sycylii woda jest racjonowana, w Lombardii brakuje mleka, a w Toskanii nie do odratowania będą uprawy melonów.
Także polski Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenia o upałach i burzach. W 14 województwach obowiązują żółte (pierwszego stopnia) i pomarańczowe (drugiego stopnia) alarmy. W czwartek 3 lipca temperatury mogą przekroczyć 35°C. IMGW ostrzega też przed gwałtownymi burzami z gradem. Wiatr może wiać wówczas z prędkością 80 km/h.
Przeczytaj także:
„To, co dziś dzieje się na granicy polsko-niemieckiej, to nie spontaniczna mobilizacja obywateli. To zorganizowana i wspierana przez polityków akcja zastraszania i destabilizacji” – pisze Grupa Granica.
Grupa Granica opublikowała oświadczenie w sprawie tego, co dzieje się na granicy polsko-niemieckiej. Zdaniem aktywistów, „polsko-niemiecka granica stała się sceną niebezpiecznego spektaklu politycznego”. W efekcie „cierpią ludzie, łamane jest prawo, rośnie poczucie zagrożenia”.
„Od kilku tygodni obserwujemy skoordynowaną kampanię skrajnej prawicy i części klasy politycznej, która pod pretekstem »obrony granic« buduje kapitał polityczny na wzniecaniu paniki, dezinformacji i przemocy. Organizowane są samozwańcze »patrole obywatelskie«, które bez żadnych uprawnień blokują przejścia graniczne, zatrzymują samochody, wykrzykują rasistowskie hasła i prowadzą pseudokontrole. Wśród ich uczestników są m.in. członkowie Ruchu Narodowego, Marszu Niepodległości, Ruchu Obrony Granic Roberta Bąkiewicza oraz stadionowi chuligani” – piszą aktywiści.
Podkreślają, że w „kampanię” zaangażowane są najważniejsze osoby w państwie, takie jak np. prezydent Andrzej Duda, czy prezydent elekt Karol Nawrocki. Duda w poniedziałek 30 czerwca podczas pobytu w Hiszpanii ocenił, że „szkoda, że polski rząd nie reaguje na »wpychanie« migrantów z Niemiec do Polski”. Podziękował też tzw. patrolom obywatelskim. Pozytywnie o działalności „patroli” wypowiadał się też Karol Nawrocki m.in. w programie „Gość Wydarzeń”, także w poniedziałek 30 czerwca. Nawrocki ocenił, że „sytuacja na granicy jest dramatyczna”, a „rząd nie działa”.
Grupa Granica podkreśla jednak, że grupy działające na granicy to nie żadne „patrole obywatelskie”, a bojówki złożone z narodowców i kibiców.
Używanie przez polityków „języka zagrożenia” „legitymizuje społeczne napięcia i podsyca atmosferę nieufności wobec cudzoziemców”.
„W tych wydarzeniach nie chodzi o jakiekolwiek realne zagrożenie – nie ma żadnej »inwazji«, nie ma masowego przerzutu migrantów przez Niemców, nie ma sytuacji nadzwyczajnej (...). Jest natomiast brutalna gra polityczna” – pisze Grupa Granica.
Aktywiści zwracają też uwagę na to, że narracje o „zalewie migrantów”, „zdradzie Zachodu” i „patriotycznych oddolnych patrolach” nie biorą się znikąd: są klasycznym komponentem rosyjskich operacji psychologicznych i dezinformacyjnych, których celem jest osłabienie spójności Unii Europejskiej, skłócanie społeczeństw i podważanie zaufania do demokratycznych instytucji.
„Domagamy się natychmiastowego egzekwowania prawa wobec samozwańczych patroli i ich liderów. Wzywamy do jednoznacznego potępienia ksenofobicznych wystąpień oraz zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim osobom przebywającym na terytorium Polski – niezależnie od koloru skóry, pochodzenia czy statusu prawnego” – piszą aktywiści.
„To, co dziś dzieje się na granicy polsko-niemieckiej, to nie spontaniczna mobilizacja obywateli. To zorganizowana i wspierana przez polityków akcja zastraszania i destabilizacji” – podkreślają.
Oświadczenie Grupy Granica dotyczy sytuacji na granicy polsko-niemieckiej. Mniej więcej od początku czerwca w wielu punktach na granicy działają samozwańcze „patrole obywatelskie”, które twierdzą, że „bronią granic” przez rzekomo realizowanymi przez Niemcy nielegalnymi przerzutami migrantów. Dokonują nielegalnych zatrzymań i kontroli pojazdów oraz osób o ciemniejszym kolorze skóry, którzy „wyglądają na migrantów”.
Temat nakręcają politycy narodowo-konserwatywnej i skrajnej prawicy, którzy grzmią w mediach społecznościowych, że „Polskę zalewa fala nielegalnej migracji”.
W wtorek 1 lipca premier Donald Tusk ogłosił, że rząd zdecydował o czasowym przywróceniu kontroli granicznych na granicy z Niemcami i z Litwą. Z Niemcami ze względu na rzekome zwiększenie liczby osób, którym Niemcy odmawiają wjazdu na swoje terytorium i którzy w związku z tym zawracani są do Polski. Na granicy z Litwą rzekomo ze względu na powstanie nowego szlaku dla osób nielegalnie przekraczających granicę. Zdaniem premiera rosyjsko-białoruska wojna hybrydowa prowadzona jest teraz przez granice polsko-litewską.
Zwróciliśmy się do Straży Granicznej oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z prośbą o przedstawienie danych na poparcie tych tez. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy. Tymczasem dane, które są dostępne, nie wspierają argumentacji premiera Donalda Tuska w sprawie wprowadzenia kontroli, o czym pisaliśmy w tym tekście.
Grupa Granica to nieformalny ruch społeczny, który powstał w odpowiedzi na kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej. Działa na rzecz pomocy migrantom i uchodźcom oraz monitoruje przypadki łamania praw człowieka.
Przeczytaj także: