Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Onet potwierdził wcześniejsze nieoficjalne doniesienia – Radosław Piesiewicz w szczytowym momencie zarabiał 100 tys. zł miesięcznie. Poprzednicy Piesiewicza na stanowisku prezesa PKOl, pełnili tę funkcję społecznie.
Onet dotarł do informacji potwierdzających wysokość zarobków prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Radosław Piesiewicz w szczytowym momencie (przypadającym na końcówkę rządów PiS) miał zarabiać 100 tys. zł brutto miesięcznie.
Jak ustalił Onet, pierwszą umowę o pracę z PKOl Piesiewicz zawarł 16 maja 2023 r., a więc trzy tygodnie po wyborze na prezesa. Na jej podstawie prezes PKOl miał zarabiać 10 tys. zł brutto.
Jednak już 30 czerwca 2023 r. Piesiewicz zawarł nową umowę z PKOl-em, na mocy której miał zarabiać 100 tys. zł miesięcznie.
W marcu 2024 r., a więc pół roku po przegranych przez PiS wyborach, Piesiewicz zawarł aneks do umowy i obniżył swoje wynagrodzenie do 70 tys. zł. Od sierpnia miał zarabiać jeszcze mniej – 28 tys. zł.
Jednak Piesiewicz już we wrześniu 2025 r. zaplanował sobie kolejną podwyżkę – do 70 tys. złotych miesięcznie. A w marcu 2026 r. (czyli w kolejnym roku olimpijskim) jego pensja ma znów wrócić do poziomu 28 tys. złotych.
Co ciekawe, jak pisze Onet, podobne podwyżki i obniżki pensji przewidują umowy i aneksy podpisane z Sekretarzem Generalnym PKOl Markiem Pałusem, najbliższym współpracownikiem Piesiewicza.
Piesiewicz został prezesem PKOl w kwietniu 2023 r. To wtedy niespodziewanie zrezygnował ze stanowiska Andrzej Kraśnicki, który kierował PKOl-em od 13 lat (czyli od tragicznej śmierci Piotra Nurowskiego w katastrofie smoleńskiej).
Kraśnicki mógł kandydować na kolejną kadencję, ale wycofał się – jak głoszą plotki – pod wpływem politycznych nacisków.
Ogłoszono nowy konkurs na prezesa. Wygrał go prezes Polskiego Związku Koszykówki – Radosław Piesiewicz, prywatnie bliski znajomy Jacka Sasina, wówczas ministra aktywów państwowych.
Aby przekonać szefów innych związków do swojej kandydatury, Piesiewicz miał obiecać im dofinansowania z państwowych spółek. Piesiewicz wygrał, zdobywając 138 na 162 głosy.
Kraśnicki, tak jak wcześniejsi prezesi, nie pobierał wynagrodzenia za kierowanie PKOl-em. Tę zasadę zmienił jednak jego następca.
Po raz pierwszy Piesiewicz zwrócił na siebie uwagę nowego obozu władzy, kiedy w grudniu 2023 r. próbował zmienić statut PKOl, aby zapewnić sobie stanowisko prezesa przez najbliższe 10 lat.
Do zmiany nie doszło, ale już kilka miesięcy później, po nieudanych dla Polski igrzyskach olimpijskich w Paryżu ministerstwo sportu wypowiedziało wojnę Piesiewiczowi.
Sławomir Nitras zażądał sprawozdania od PKOl, jak instytucja wydała publiczne pieniądze i kto na zaproszenie komitetu pojechał do Paryża. Minister chciał wiedzieć, czy wyjazdy były podyktowane względami merytorycznymi, czy jednak były to turystyczno-towarzyskie wycieczki do stolicy Francji.
W tym samym czasie Radio Zet ujawniło, że rodzina Piesiewicza miała 35 razy skorzystać na koszt PKOlu ze specjalnej odprawy VIP na lotnisku Chopina w Warszawie.
Z kolei Onet ujawnił, że żona Piesiewicza, miała zarobić za swoją półroczną pracę dla państwowego Pekao SA ponad 1 mln zł. Trudno powiedzieć, czym się zajmowała, bo po jej pracy w banku miał nie zostać żaden ślad.
Rząd ogłasza przetarg na sprzedaż tysiąca ton masła. To odpowiedź na rekordowe ceny – średnio kostka kosztuje już niemal 9 zł. Długoterminowo ruch rządu nie zmieni jednak trendów na rynku
Centrum Informacyjne Rządu przekazało, że Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych ogłosiła przetarg na sprzedaż dużych ilości masła.
„Ogłoszony przez Rządową Agencję Rezerw Strategicznych przetarg dotyczy sprzedaży mrożonego masła w blokach 25 kg. W sumie Agencja chce sprzedać ok. 1000 ton tego produktu. Minimalna cena sprzedaży masła wynosi 28,38 zł/kg (bez VAT). Otwarcie ofert związanych z przetargiem nastąpi 19 grudnia 2024 roku” – czytamy w komunikacie.
Jako powód CIR podaje chęć „stabilizacji sytuacji na rynku”. Problemem są bowiem wysokie ceny masła, według komunikatu ich powodem są niedobory mleka na światowych rynkach.
Według danych portalu dlahandlu.pl rzeczywiście mamy do czynienia z rekordowymi cenami masła. Średnia grudniowa cena dwustugramowej kostki masła według tych danych to 8,75 zł, wobec 6,50 zł w czerwcu i 7,77 zł w listopadzie. W ostatnich kilku tygodniach wzrosty ceny masła były dosyć dynamiczne, aż w końcu stało się to tematem politycznym. 9 grudnia Mariusz Błaszczak z PiS na konferencji prasowej pod tytułem „Drożyzna rządu Tuska” wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim oskarżali obecny rząd o wysokie ceny i prezentowali masło w sejfie.
CIR słusznie wskazuje, że głównym problemem są niedobory mleka na światowych rynkach. Przyczyn tego stanu jest kilka. Pisaliśmy o nich dokładniej 14 grudnia. To między innymi zmiany klimatyczne (krowy źle znoszą cieplejsze temperatury, ich utrzymanie jest droższe), choroby wśród krów, rosnące ceny energii i produkcji mleka oraz rezygnacja części producentów z produkcji masła na rzecz droższych produktów mlecznych jak sery.
Interwencja rządu na polskim rynku nie usunie tych przyczyn.
Dodajmy, że rynek spożywczy charakteryzuje się silnymi wahaniami cen, również podstawowych produktów. Szczególnie w czasach kryzysu klimatycznego i globalnych niepewności gospodarczych: wojen konwencjonalnych i handlowych czy pandemii. W listopadzie 2022 roku średnia cena masła osiągnęła 7,91 zł. W sierpniu 2021 roku było to 4,49 zł. Nawet w znacznie spokojniejszych czasach gospodarczych cena masła może gwałtownie wzrosnąć w kilka miesięcy. Tak było na przykład w 2017 roku, gdy między majem a listopadem średnia cena kostki wzrosła z 4,22 zł do 6,68 zł.
Cena nie może jednak rosnąć w nieskończoność. Konsumenci mają swoje ograniczenia i przy zbyt dużych cenach przerzucą się na zamienniki lub ograniczą spożycie. A tak duże zapotrzebowanie oznacza rosnącą produkcję, która ostatecznie obniży ceny. W ciągu najbliższych miesięcy globalna produkcja mleka ma rosnąć. To również, w dłuższej perspektywie obniży ceny. Szanse na tanie masło na święta były jednak zerowe. Stąd najpewniej decyzja rządu.
Jak na ceny w krótkim i dłuższym terminie wpłynie rządowa interwencja? To decyzja dalece niestandardowa. Różne produkty spożywcze regularnie osiągają sezownowe szczyty cenowe, ale dotąd nie decydowano się na takie interwencje, by obniżać ich cenę. Tymczasem rząd mówi wprost, że interweniuje w rynek, by obniżyć ceny masła. Najpewniej jest więc to decyzja polityczna, odparcie zarzutów ze strony opozycji o bierność w obliczu wysokich cen.
Wszystko wskazuje na to, że wpływ tej decyzji na ceny będzie ograniczony i krótkotrwały. Interwencja ma objąć ilość masła mniejszą niż 0,5 proc. spożycia w Polsce. Jeśli będzie szybki i skoncentrowany w krótkim czasie, ceny rzeczywiście mogą się obniżyć w sklepach. Bardzo trudno jednak dziś przewidzieć, do jakiego stopnia. Czasu do świąt jest niewiele, a przetargi ruszą dopiero za dwa dni. Cena, za którą rząd zamierza sprzedawać masło to 6 zł za kostkę.
Wkrótce później wrócą jednak do starych cen i będą odpowiadały globalnym trendom. Rynek mleka jest zbyt zglobalizowany, by dało się trwale i szybko odwrócić od światowych trendów.
Na czele nowego systemu obrony cywilnej stanie szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Szefowie MON i MSWiA planują także wydanie podręcznika postępowania na wypadek sytuacji kryzysowych, który ma trafić do każdego polskiego domu.
Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że na czele nowej obrony cywilnej będzie stał szef MSWiA. Dotychczas (przed wygaszeniem przez PiS ustawy o obronie cywilnej) tę funkcję pełnił komendant Państwowej Straży Pożarnej.
Pierwszym szefem nowej obrony cywilnej zostanie zatem Tomasz Siemoniak.
“Chcieliśmy podnieść tę funkcję do najwyższego poziomu, do kluczowego ministra, żeby bezpośrednio nadzorował budowę czegoś, co musimy tak naprawdę stworzyć w wielu miejscach od początku” – powiedział Władysław Kosiniak-Kamysz podczas wspólnej konferencji prasowej z szefem MSWiA.
Ustawa o ochronie ludności powstała, aby załatać dziurę zostawioną przez rząd PiS, który wygasił obowiązujący dotychczas system obrony cywilnej.
“Polska ma dużo do zrobienia. Uczymy się od najlepszych, czyli od państw skandynawskich. Szwecja i Finlandia są dla nas przykładem” – mówił Kosiniak-Kamysz podczas wspólnej konferencji z Tomaszem Siemoniakiem.
Minister obrony powołał się na przykład Szwecji, w której kilka tygodni temu do każdego domu trafił podręcznik mówiący o tym, jak przygotować się do wojny.
Szefowie MON i MSWiA zapowiadają, że w kwietniu 2025 w Polsce pojawi się podobna publikacja.
“To będzie podręcznik mówiący o tym, jak przygotować się na stany kryzysowe takie jak powódź, która miała miejsce kilka miesięcy temu.
Jakie są najpotrzebniejsze rzeczy, co trzeba mieć zawsze w domu, jak być przygotowanym do udzielania pierwszej pomocy”
- tłumaczył Kosiniak-Kamysz.
Ministrowie chcą, aby taka publikacja również trafiła do każdego polskiego domu.
“0,15% PKB zostanie przekazane na potrzeby obrony cywilnej i ochrony ludności. A jednym z pierwszych elementów, jakie zrealizujemy, będzie edukacja” – powiedział szef MON.
Ministrowie podkreślali konieczność ścisłej współpracy z samorządami, które do tej pory musiały finansować zadania związane z systemem obrony cywilnej z własnej kasy.
“Zapewniliśmy 100% finansowanie ze środków rządowych, aby nie było tak, że bogate samorządy będą miały szybciej zbudowane schrony, a biedniejsze później”
- tłumaczył szef MSWiA.
Obecnie w Polsce istnieją schrony dla ok. 4% ludności.
Na budowę nowego systemu obrony cywilnej rząd zabezpieczył w przyszłorocznym budżecie 6 mld złotych. W sumie na cały 4-letni program przewidziano 24 mld zł.
Nie żyje generał Igor Kiryłłow, szef Obrony Nuklearnej, Chemicznej i Biologicznej rosyjskiej armii. W tle oskarżenia wobec Rosji o używanie broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom.
Wysokiej rangi rosyjski generał Igor Kiryłłow oraz jego asystent zginęli w zamachu zorganizowanym w Moskwie przez ukraińskie służby.
Do zamachu doszło rankiem 17 grudnia. 54-letni Kiryłłow wraz z asystentem znajdowali się przed wejściem do bloku mieszkalnego przy Alei Riazańskiego, kiedy wybuchł ładunek ukryty w zaparkowanej przed budynkiem elektrycznej hulajnodze.
Według rosyjskich śledczych ładunek miał być zdetonowany zdalnie, a siła wybuchu odpowiadała 300 gramom trotylu.
Ukraińskie władze na razie nie odniosły się do zamachu na generała.
Komentatorzy zauważają jednak, że w poniedziałek 16 grudnia ukraińska służba bezpieczeństwa (SBU) zaocznie postawiła Kiryłłowowi zarzuty, pisząc na Telegramie, że jest on „odpowiedzialny za masowe użycie zakazanej broni chemicznej”.
Według źródeł w SBU Kiriłłow miał być „uzasadnionym celem”, ponieważ dopuścił się zbrodni wojennych. Pod przywództwem generała Rosja miała użyć broni chemicznej ponad 4800 razy.
Moskwa zaprzecza jednak tym oskarżeniom.
Igor Kiryłłow od 2017 roku był szefem Sił Obrony Nuklearnej, Chemicznej i Biologicznej rosyjskich Sił Zbrojnych.
W maju 2024 roku Stany Zjednoczone oskarżyły Rosję o rozmieszczenie broni chemicznej jako „metody prowadzenia wojny” w Ukrainie, co stanowi naruszenie międzynarodowego prawa. Urzędnicy amerykańskiego Departamentu Stanu twierdzą, że Rosja użyła środka duszącego, chloropikryny, aby „opanować pole bitwy” w Ukrainie.
Informacje te potwierdza strona ukraińska. Według SBU rosyjska armia używała dronów do zrzucania broni chemicznej na ukraińskich żołnierzy. Jak informował ukraiński pułkownik Artem Własiuk, ponad 2000 ukraińskich żołnierzy było leczonych w szpitalach z powodu zatrucia chemicznego, a trzy osoby zmarły.
Kreml nazywa te oskarżenia „bezpodstawnymi”.
Zamordowany dziś generał Igor Kiryłłow bywał bohaterem cyklu Agnieszki Jędrzejczyk “Goworit Moskwa”.
Na przykład w maju 2022 roku Kiryłłow ogłosił, że Szkoła Główna Gospodarstwa Wielskiego oraz Instytut Medycyny Weterynaryjnej w Warszawie miały być zaangażowane w pracę tajnych laboratoriów amerykańskich w Ukrainie:
„Tam są miasta, gdzie nie stoi już ani jeden budynek, więc ludzie nie mogą tam wrócić” – powiedział Trump o wschodniej Ukrainie na konferencji prasowej w swej rezydencji na Florydzie
„Łatwo jest mówić, że Ukraina chce odzyskać swoją ziemię, ale te miasta są w większości zniszczone. Rosja zostawiła Kijów, może dlatego, że planuje go okupować, ale na razie tego nie zrobiła” – mówił Trump. Pytany, czy uważa, że Ukraina powinna oddać swoje terytoria Rosji, odpowiedział, że „da znać po pierwszym spotkaniu” z Władimirem Putinem, po czym ponownie zaznaczył skalę zniszczeń.
Trump powiedział też po raz kolejny, że chciałby szybko zakończyć wojnę, ale był ostrożny w kwestii szczegółów. W wywiadzie dla magazynu „Time” opublikowanym w zeszłym tygodniu powiedział, że ma „bardzo dobry plan”, aby pomóc, ale jeśli ujawni go teraz, „stanie się on prawie bezwartościowym planem”.
Słowa Trumpa, że prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski „powinien przygotować się do zawarcia umowy”, natychmiast podchwyciła propaganda Kremla. Ale Trump powiedział też, że „Putin również będzie musiał zawrzeć porozumienie”.
Przed planowaną na 20 stycznia inauguracją drugiej kadencji Donalda Trumpa narasta napięcie dotyczące Ukrainy. Trump zapowiadał wcześniej, że zakończy wojnę w 24 godziny. Ukraińcy robią jednak wszystko, by przekonać nową amerykańską administrację, że ustępstwa wobec Putina skończą się dla USA katastrofą. Putin zaś nie może pokazać się jako ktoś, kto przystaje na warunki Trumpa, bo krwawą wojnę w Ukrainie rozpoczął właśnie w imię prawa Rosji do nieliczenia się z nikim i z niczym.
W tej chwili USA, Ukraina i Rosja prześcigają się w deklaracjach o pragnieniu pokoju, jednak Ukraina nie zamierza się Rosji poddać, a ta nie zamierza zatrzymać wojny bez wyraźnych dowodów „zwycięstwa”. W związku z tym Putin co i raz powtarza też, że dysponuje śmiercionośną bronią lepszą pod jądrowej (chodzi o prototypowe, jeszcze nieprodukowane seryjnie rakiety średniego zasięgu „Oriesznik”) i gotów jest użyć „wszystkich środków” do obrony interesów Rosji. Rosja już raz, przed miesiącem, użyła prototypu rakiety w Ukrainie, starając się przerazić Zachód. Ale przede wszystkim — zrobić wrażenie na poddanych Putina. Bo i ci potrzebują dodatkowych silnych bodźców, by godzić się na dalsze prowadzenie wojny.
Trump tymczasem najwyraźniej wie już trochę więcej o konflikcie w Europie i próbuje swój biznesowy plan z kampanii wyborczej (zamrożenie konfliktu na linii frontu) przedstawić tak, żeby wyglądało na sukces obu stron: Putin dostanie swoją „Noworosję”, ale Ukraina nic nie straci: „większa część spornego terytorium została obrócona w gruzy i odbudowa zajmie stulecie”.
Kolejne oświadczenia w sprawie zakończenia wojny wyglądają więc na okrutny „pojedynek na miny”, ale mogą mieć całkiem realny wpływ na przebieg wydarzeń. Tym bardziej że nie wiadomo, do czego Putin gotów się posunąć w ciągu następnego miesiąca, by zająć wygodną pozycję negocjacyjną. W tym tygodniu bardzo prorosyjski premier Węgier Orbán wystąpił z inicjatywą „rozejmu bożonarodzeniowego”. Ukraina, regularnie przez Putina ostrzeliwana, uznała to za kpinę. Tymczasem Putin ogłosił, że był tą inicjatywą bardzo zainteresowany, ale skoro Ukraina nie chce...