0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

„Mamy masło za »dychę«. To symbol drożyzny pod rządami koalicji 13 grudnia, Donalda Tuska” – mówił 9 grudnia Mariusz Błaszczak na konferencji prasowej pod tytułem „Drożyzna rządu Tuska”.

„Ta drożyzna nie jest wynikiem obiektywnej sytuacji, jest wynikiem polityki skrajnie nieporadnej. Ta formacja nie potrafi rządzić. To także wynik przeświadczenia, że jeśli się ma przewagę medialną, jeśli używa się prokuratury, służb specjalnych, to na obywateli można nie zważać” – szedł jeszcze dalej Jarosław Kaczyński.

Cofnijmy się teraz nieco w czasie.

2 lipca 2022 na konwencji PO w Radomiu Donald Tusk mówił:

„Skończy się PiS, skończy się drożyzna. A wy jesteście tutaj, żeby PiS się skończył, bo drożyzna w Polsce musi się skończyć”

I przekonywał dalej:

„Teraz zacytuję ekspertów z artykułu w dzienniku »Rzeczpospolita« z 24 czerwca. Ekspertów, którzy prognozują, że jeśli PiS będzie dalej rządził, to bochenek chleba będzie w Polsce kosztował, ci ostrożni powiedzieli 10 złotych, ci najbardziej zaniepokojeni powiedzieli, że do końca roku może kosztować nawet 30 złotych”

Przez cały 2022 i 2023 rok KO stosowała hasło „PiS = drożyzna”, a Donald Tusk pokazywał, ile od 2015 roku zdrożał jego „ukochany schaboszczak”.

Przeczytaj także:

Paliwo polityczne

Ten cykl w polityce jest równie pewny, jak zmiana pór roku. Opozycja oskarża rządzących o to, że jest za drogo, rząd zrzuca winę na warunki zewnętrzne. Następuje zamiana na szczytach władzy i zamiana ról.

Wysokie ceny żywności stały się czołowym tematem politycznym, ale w większości mają z bieżącą polityką niewiele wspólnego.

Nawet jeśli tak, to politycy będą z tego paliwa korzystać. Bardzo często jest tak, że za kiepską sytuację materialną elektorat obarcza odpowiedzialnością rządzących, bez względu na to, jak bardzo są oni tej sytuacji winni.

Dobrym przykładem są ostatnie wybory prezydenta w USA. Chociaż bieżące odczyty ekonomiczne świadczyły raczej na korzyść rządu Bidena. 2024 rok to dobry wzrost gospodarczy i bardzo przyzwoite perspektywy na przyszłość, niskie bezrobocie, opanowana inflacja. I nie pomogło to Demokratom w zwycięstwie.

Amerykański ekonomista, profesor James K. Galbraith, analizując w grudniu w „The Nation” wpływ gospodarki na wyniki wyborów prezydenckich z listopada, pisał:

„Jeśli wyborcy są niezadowoleni z dobrych wyników standardowych wskaźników ekonomicznych – bezrobocia, miesięcznej stopy inflacji, wzrostu gospodarczego – musi się dziać tak dlatego, że wskaźniki te nie oddają już dziś ich poczucia dobrobytu. […] Niskie bezrobocie może odzwierciedlać szerokie niezadowolenie z kiepskiej jakości prac, niska inflacja nie odwraca wpływu wcześniejszych wzrostów cen, a dochody ze wzrostu gospodarczego mogą wędrować w stronę firm i zysków kapitałowych. Wskaźniki te nie są bezużyteczne – gdyby były złe, sytuacja byłaby gorsza. Ale dobre odczyty to za mało”.

Rządzący boją się inflacji

Istotne jest tutaj to, że samo opanowanie inflacji nie daje rządzącym spokoju. Ludzie oczekują od rządu poprawy sytuacji życiowej. W naszej sytuacji sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, ponieważ rząd zmienił się w momencie, gdy inflacja spadała.

PiS mógł zostać przez wyborców ukarany za zbyt wysokie wzrosty cen. I to pomimo tego, że podobne wzrosty dotyczyły większości krajów naszego regionu, a rząd Mateusza Morawieckiego wymyślał kolejne dodatki dla obywateli, by złagodzić wpływ wzrostu cen.

Nie bez powodu większość z 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku w 1980 roku dotyczyła spraw bytowych i ekonomicznych. A protesty w Radomiu w 1976 roku wybuchły na wieść o wysokich podwyżkach cen mięsa.

Sytuacja w Polsce jest dziś dużo, dużo lepsza niż w drugiej połowie lat 70. i na początku lat 80. ubiegłego wieku. Przekonanie, że wzrost cen żywności jest doskonałym paliwem politycznym, jest jednak stałe.

Ale jest to debata czystko polityczna, która ma niewiele wspólnego z ekonomią.

Skąd masło za dychę?

Gdyby politycy na poważnie zastanawiali się, jak sprawić, by ceny masła nie skakały tak gwałtownie, rozmawialibyśmy nie o tym, czy to wina Tuska, czy Kaczyńskiego. Dyskusja toczyłaby się raczej o zmianie klimatycznej, globalnych niepewnościach gospodarczych ostatnich lat czy o chorobach krów.

Dlaczego bowiem masło jest dziś tak drogie?

Michał Wachowski w subiektywnieofinansach.pl wylicza pięć głównych przyczyn:

  • Zmiany klimatyczne – cieplejsze temperatury źle wpływają na krowy, mleka jest mniej, a ich utrzymanie jest droższe,
  • Choroby zwierząt – krowy w Europie dotknięte zostały epidemią choroby niebieskiego języka,
  • Zmiany podejścia producentów – niska podaż mleka i niskie ceny masła rok temu sprawiły, że producenci produktów mlecznych przeszli na droższe produkty, np. sery
  • Wyższe koszty produkcji – ciągle rosnące koszty energii wpływają na ceny żywności, także masła,
  • Globalna niepewność ekonomiczna – Donald Trump zapowiada wysokie taryfy na najróżniejsze produkty, Chiny zmagają się ze spowolnieniem, producenci nie wiedzą co czeka ich za rok – dwa, trudniej podejmuje się długofalowe decyzje.

Z tych pięciu punktów polski rząd może mieć wpływ najwyżej na czwarty i próbować obniżać ceny energii dla producentów masła. Ale takie podejście może uwolnić lawinę, bo niemal niemożliwe jest, by wesprzeć jedną, wąską branżę spożywczą. Ani rząd PiS, ani obecny rząd koalicyjny nie zrobiły tutaj za wiele.

Rośnie dziś, rosło za PiS. A potem spadało

Jeśli godzimy się na gospodarkę wolnorynkową, musimy zaakceptować, że bywa ona nieprzewidywalna i chaotyczna. Ale nie oznacza to, że masło będzie drożeć w nieskończoność.

Jest produktem zbyt powszechnie używanym przez bardzo dużą część społeczeństwa, by nie doszło do ustabilizowania jego ceny w najbliższym czasie. W przeciwieństwie jednak do ogólnego poziomu cen, który raczej nie spadnie (a gdyby znacząco spadł, to mielibyśmy problem, bo najpewniej oznaczałoby to kiepską sytuację gospodarczą), masła stanieje.

Konkurencja na rynku i to, że temat masła rozgrzał tysiące osób, sprawia też, że sieci handlowe próbują zachęcać klientów promocjami. Można w nich znaleźć kostki masła za 4-5 zł, zamiast 8-10 zł. Trzeba w to oczywiście włożyć więcej wysiłku niż zwykłe wyjście do ulubionego marketu, ale nie jesteśmy skazani na wysokie ceny.

A cena masła w listopadzie 2024 w stosunku do listopada 2023 roku rzeczywiście wzrosła mocno – o 20,5 proc. Ale dwa lata wcześniej, gdy rządził PiS w listopadzie 2022 roku wzrosła w stosunku do tego samego miesiąca rok wcześniej o… 27,4 proc.

Oczywiście, z ekonomicznego punktu widzenia takie porównanie nie ma wiele sensu. Ceny żywności są chwiejne, silnie cykliczne. Mogą rosnąć z bardzo różnych powodów, raz mocniej, raz lżej. Dwa lata temu zbliżaliśmy się do inflacyjnego szczytu i wiele kategorii produktów drożało dynamicznie.

Dane te ilustrują, jak pozbawione treści jest wzajemne oskarżanie się przez polityków o wysokie ceny tego czy innego produktu. Gdy kolejny raz załamujemy ręce nad ceną naszej ulubionej kostki masła, pamiętajmy, że o tym, skąd wzięła się tak wysoka cena, nie powie nam ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze