Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Izarelska armia dysponowała wiedzą o planach ataku Hamasu na południowy Izrael, ale zbagatelizowała zagrożenie, uznając, że Hamas nie posiada wystarczających zasobów do przeprowadzenia ataku o takiej skali.
Izraelska armia opublikowała wyniki wewnętrznego śledztwa, które miało ustalić, dlaczego atak Hamasu na Izrael z 7 października 2023 był w ogóle możliwy, oraz dlaczego izraelskiej armii tyle godzin zajęło zorientowanie się w skali ataku i opanowanie sytuacji.
Jak donosi izraelski dziennik Haartez, w piątek 28 lutego przywódca Izraelskich Sił Zbrojnych, gen. Herz Halewi, spotkał się z rodzinami ofiar ataków, by przedstawić wyniki tych wstępnych ustaleń. Jak mówił Halewi, celem opracowania nie było wskazanie winnych zaniedbań z imienia i nazwiska, lecz przeanalizowanie przyczyn zaniedbań celem lekcji na przyszłość.
Jak wynika z raportu, na to, że ataki z 7 października były w ogóle możliwe, złożyło się kilka czynników:
Ale jednocześnie, jak wynika z ustaleń IDF, izraelska armia dysponowała wiedzą o pochodzących z 2016 roku planach ataku Hamasu na południowy Izrael, których scenariusz w dużej mierze pokrywa się z tym, co się stało 7 października 2023. Wojskowi zbagatelizowali zagrożenie, uznając, że Hamas nie posiada wystarczających zasobów do przeprowadzenia ataku o takiej skali.
Jak donosił New York Times, podczas brifiengu prasowego dla dziennikarzy na dzień przed publikacją ustaleń, izraelscy wojskowi sugerowali, że niepowodzenie w zapobieżeniu tragedii z 7 października wynikało z „błędnych założeń dotyczących zdolności i intencji Hamasu”, a także z „uzależnienia” niektórych wojskowych od dokładnych danych wywiadowczych, których w tym przypadku brakowało.
W swojej ocenie ryzyka ataku ze strony Hamasu armia Izraela posługiwała się założeniem, że ewentualne przygotowywanie dużego ataku przez Hamas będzie poprzedzone nadzwyczajną aktywnością, którą służby wywiadu wojskowego wyłapią jako wczesne sygnały ostrzegawcze. W przypadku ataku z 7 października nic takiego nie miało miejsca, w związku z czym tego dnia, przy granicy z Gazą, rozmieszczone były tylko standardowe siły IDF.
Okazuje się więc, że Hamas planował ten atak na Izrael od wielu lat i skutecznie zwiódł izraelskie służby. Jednocześnie raport ujawnia, że wojskowi zignorowali istotny sygnał z nocy z 6 na 7 października, kiedy to w krótkim czasie na terenie Gazy aktywizowało się kilkaknaście komórek posiadających izraelskie karty sim.
W ataku Hamasu na Izrael z 7 października zginęło ponad 1200 osób, a 240 zostało porwanych do Gazy jako zakładnicy. W odpowiedzi na atak premier Benjamin Netanjahu rozpoczął lądową i powietrzną ofensywę w Strefie Gazy, w wyniku której duża część Strefy została zrównana z ziemią. Do zawieszenia broni doszło dopiero w styczniu 2025. Trwa proces wymiany zakładników.
Wewnętrzne śledztwo w izraelskiej armii to odpowiedź na żądanie opinii publicznej, która domaga się ustalenia winnych zaniedbań z powodu których nie doszło do udaremnienia zamachów. Część izraelskiej opinii publicznej domaga się też podobnego rachunku sumienia ze strony izraelskiego rządu i premiera Netanjahu. Premier twierdzi jednak, że za swoje decyzje odpowie dopiero po zakończeniu wojny i odmawia powołania niezależnej komisji.
Kościół chce, by Trybunał Konstytucyjny zbadał zgodność z Konstytucją rozporządzenia MEN o liczbie godzin religii w szkołach. Konferencja Episkopatu Polski złożyła odpowiedni wniosek do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. Problem jest jednak taki, że zarówno TK, jak i SN nie działają prawidłowo.
Konferencja Episkopatu Polski chce powstrzymać wejście w życie rozporządzenia Minister Edukacji z dnia 17 stycznia 2025 r., zgodnie z którym od września tego roku religia lub etyka będą się odbywać tylko raz tygodniu.
Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w czwartek 27 lutego przekazało Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego petycję w tej sprawie.
„Decydując się na wystąpienie z niniejszym pismem, kierujemy się przekonaniem, że sprawa dotyczy istotnego interesu publicznego, to jest takich wartości, jak: poprawność legislacji, realizacja konstytucyjnego wymogu konsensualnego regulowania stosunków między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi, ochrona pracy, zakaz dyskryminacji, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz prawo dzieci i młodzieży do wychowania i opieki, odpowiednich do wieku i osiągniętego rozwoju” – czytamy w petycji Prezydium Episkopatu.
Powołując się na zasadę „konsensualnego regulowania stosunków między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi”, Kościół stoi na stanowisku, że ministerstwo nie powinno forsować wejścia w życie rozporządzenia, na które Kościół się nie zgadza. Sygnatariusze petycji twierdzą, że ten konsensu wymagany jest na mocy Konkordatu oraz art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty.
Pytana o tę sprawę ministra edukacji Barbara Nowacja podkreśliła na antenie radia TOK FM, że to MEN odpowiada za politykę oświatową państwa, a nie Konferencja Episkopatu Polski.
„Ja namawiałabym na ścieżkę praworządności, a nie na ścieżkę niepraworządności. Droga, którą obiera dzisiaj episkopat, po raz kolejny pokazuje, że wybiera on niestety tę ścieżkę, która odbiega od przepisów prawa” – powiedziała Nowacka.
To nie pierwszy raz, gdy Prezydium KEP wnioskuje o zbadanie konstytucyjności i legalności rozporządzenia Minister Edukacji. Trybunał Konstytucyjny zajmował się już oceną zgodności z konstytucją i legalności rozporządzenia Minister Edukacji z dn. 26 lipca 2024 roku. Rozporządzenie to dotyczyło zmiany organizacji lekcji religii tak, by zajęcia były pierwszą lub ostatnią lekcją danego dnia. Poza tym rozporządzenie ustanawia też sposób łączenia dzieci z różnych klas tak, by na lekcjach była odpowiednia liczba dzieci.
27 listopada 2024 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że rozporządzenie to jest w całości niezgodne z art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty w związku z art. 92 ust. 1 w związku z art. 25 ust. 3 w związku z art. 2 i art. 7 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Orzeczenie TK nie zostało jednak opublikowane w Dzienniku Ustaw, ponieważ obecny rząd stoi na stanowisku, że obsadzony dublerami Trybunał nie działa prawidłowo, w związku z czym jego wyroki są nieważne.
Opinie tą częściowo podziela Komisja Wenecka, która w opinii z 7 grudnia 2024 uznaje, że wyroki wydane z udziałem sędziów dublerów w składzie rzeczywiście są wadliwe, lecz te, wydane w składzie prawidłowo powołanych sędziów powinny być publikowane.
Ministra edukacji Barbara Nowacka w styczniu 2025 podpisała nowelizację „rozporządzenia w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach”. Zgodnie z nowymi przepisami, od 1 września 2025 roku lekcje religii i etyki będą odbywać się tylko raz w tygodniu i na początku lub na końcu planu lekcji, co – jak mówiły OKO.press katechetki – już wywołało znaczący odpływ chętnych.
Zasada pierwszej lub ostatniej lekcji nie będzie obowiązywała w tych klasach szkół podstawowych, w których na dzień 15 września 2025 wszyscy uczniowie uczęszczają na lekcję religii lub etyki. Ale takich przypadków będzie zapewne niewiele.
Spór o lekcje religii w szkołach trwa już od roku, czyli odkąd władzę przejęła Koalicja 15 października. MEN umieścił lekcje religii na początku lub końcu zajęć, ułatwił łączenie grup, a teraz zadekretował, że z dwóch godzin nauki religii zostanie jedna. Wszystkim tym zmianom zdecydowanie sprzeciwiał się Episkopat i należy oczekiwać kolejnych protestów.
Jak wynika z opublikowanej w sierpniu 2024 analizy OKO.press, w sporze wokół lekcji religii to jednak MEN łamie zasady prawa oświatowego i Konkordatu, które dają Kościołowi możliwość dyktowania warunków nauczania religii. Sensowna polityka min. Nowackiej okazuje się sprzeczna z archaicznym już prawem.
Prezydent Donald Trump uważa, że obecność pracowników amerykańskich firm wydobywczych w Ukrainie będzie wystarczającą gwarancją bezpieczeństwa dla Kijowa, a obecni tam w ramach misji pokojowej europejscy żołnierze nie będą potrzebowali amerykańskiej pomocy.
Brytyjski premier Keir Starmer w czwartek 27 lutego odwiedził Biały Dom i spotkał się z prezydentem Trumpem.
Premier Wielkiej Brytanii pojechał do Waszyngtonu, by namawiać prezydenta USA do zaoferowania wspólnych, europejsko-amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy oraz do nie nakładania ceł na Wielką Brytanię. W zamian Waszyngton i Londyn mają wynegocjować nową umowę handlową.
W kwestii gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, Starmerowi nie udało się jednak wymóc na Trumpie żadnych sensownych deklaracji.
Podczas konferencji prasowej po spotkaniu premier Wielkiej Brytanii mówił, że przedyskutował z Trumpem taki plan pokojowy, w ramach którego Ukraina zostanie wzmocniona na tyle, że „Putin nie wróci po więcej”. Dodał, że jedynym sposobem na utrzymanie trwałego pokoju będzie umieszczenie w Ukrainie wojsk sojuszniczych.
„Jest takie słynne powiedzenie ukute na bazie doświadczeń II wojny światowej: pokój trzeba wygrać. I właśnie to musimy zrobić teraz [w Ukrainie – red.], bo pokój nie może nagradzać agresora (…). Historia musi być po stronie zaatakowanego, a nie najeźdźcy. Stawka jest bardzo wysoka. Musimy wypracować dobrą ugodę” – mówił Starmer.
Aby zjednać sobie amerykańskiego prezydenta, Starmer umiejętnie posługiwał się pochwałami. Chwalił Trumpa za podjęcie „historycznych wysiłków” na rzecz zakończenia konfliktu i „ogromne, osobiste zaangażowanie” w tą kwestię. Poklepywał amerykańskiego prezydenta po ramieniu i podkreślał siłę i znaczenie amerykańsko-brytyjskich stosunków. Przekazał też osobisty list od króla Karola III z zaproszeniem dla Trumpa i jego żony na bezprecedensową, drugą wizytę w Pałacu Buckinhgam.
Wysiłki Starmera nie przyniosły jednak wyraźnych rezultatów.
O ile Trump zgodził się ze Starmerem co do tego, że stosunki między oboma państwami są bardzo ważne i bardzo dobre, oraz zadeklarował, że zamierza je takimi podtrzymać, to pytany po spotkaniu przez reporterów o gotowość wsparcia ewentualnej europejskiej misji pokojowej w Ukrainie, podkreślił, że „Brytyjczycy mają doskonałą armię” i na pewno sobie poradzą.
Nie wykluczył jednak tego, że w razie potrzeby nie przyjdzie Brytyjczykom z pomocą.
„Brytyjczy mają niesamowitych żołnierzy, mają niesamowitą armię i potrafią zadbać sami o siebie. Jeśli będą potrzebowali pomocy, zawsze będę z Brytyjczykami, ale oni nie potrzebują pomocy” – mówił Trump.
Poza tym Trump argumentował, że aby można było rozmawiać o misji pokojowej, najpierw trzeba mieć umowę pokojową. Tej jeszcze nie ma, więc te rozmowy są przedwczesne.
Trump dodał jednak, że jego zdaniem obecność w Ukrainie pracowników amerykańskich firm wydobywczych będzie pełniła taką funkcję, bo prezydent Rosji Władimir Putin nie zaatakuje Ukrainy, gdy będą tam Amerykanie. Prezydent USA nawiązał w ten sposób do planu podpisania w piątek 28 lutego podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Waszyngtonie umowy USA-Ukraina na wydobycie metali rzadkich.
„Będziemy tam mieć swoich ludzi i to będzie bardzo dobre, to będzie takie zabezpieczenie (…). Nikt nie będzie się tam zabawiał, gdy będą tam nasi pracownicy” – mówił Trump.
Dodał, że umowa na wydobycie metali rzadkich, którą Ukraina ostatecznie zdecydowała się zaakceptować, będzie dla Kijowa bardzo korzystna.
„To będzie wielki rozwojowy projekt" – mówił.
Dopytywany o to, czy poważnie traktuje zobowiązanie do kolektywnej obrony w ramach NATO wynikające z artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego, Trump podkreślił, że „tak, opowiada się za artykułem piątym„, ale jego zdaniem ”nie będzie potrzeby go stosować".
“Będziemy mieć umowę pokojową, która będzie wielkim sukcesem, to będzie trwały pokój” – stwierdził amerykański prezydent.
Trump dodał też, że jego zdaniem nie ma ryzyka, że Rosja nie będzie przestrzegać zasad pokoju, bo „zna prezydenta Putina bardzo dobrze” i wie, że Putin „dotrzymuje słowa”.
Wizyta brytyjskiego premiera Keira Starmera to kolejna wizyta europejskiego przywódcy w Waszygntonie w tym tygodniu, po poniedziałkowej wizycie prezydenta Francji Emmanuela Macrona, której celem jest przekonanie Trumpa do nie zawierania z Rosją umowy pokojowej niekorzystnej dla Ukrainy i dla europejskiego bezpieczeństwa.
Ta ofensywa dyplomatyczna ma związek z amerykańsko-rosyjskimi rozmowami z wtorku 18 lutego w Rijadzie oraz zapowiedziami różnych członków amerykańskiej administracji o tym, że USA nie zamierzają już dłużej gwarantować europejskiego bezpieczeństwa. Amerykańska administracja oczekuje, że europejscy członkowie NATO na tyle zwiększą wydatki obronne i siłę swoich armii, że będą w stanie samodzielnie gwarantować bezpieczeństwo na kontynencie.
Zwiększenie wydatków na NATO było też jednym z wątków rozmowy między Starmerem a Trumpem w czwartek 27 lutego w Waszygntonie. Trump podkreślał, że „tragedia w Ukrainie pokazuje, dlaczego Wielka Brytania i pozostali europejscy członkowie NATO muszą zwiększyć inwestycje w swoje zdolności obronne”. Dodał, że w niektórych przypadkach poziom wydatków powinien wzrosnąć do 4-5 proc. PKB.
„Po wielu latach chronicznego niedofinansowania, część krajów naprawdę musi nadrobić” – mówił Trump.
Amerykański prezydent chwalił Wielką Brytanię za już podjęte wysiłki w tym zakresie. Dwa dni przed wizytą w Waszyngtonie premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer zapowiedział, że Wielka Brytania osiągnie poziom 2,5 proc. PKB na obronność w kwietniu 2027 roku. Starmer zapowiedział też, że w kadencji następnego rządu poziom wydatków na obronność ma zostać podniesiony do 3 proc. PKB.
„Wzywam do złożenia broni i biorę na siebie historyczną odpowiedzialność za to wezwanie” – przekazał zwolennikom przebywający w więzieniu Abdullah Öcalan.
Na zdjęciu: Demonstracja w południowej Syrii w sprawie uwolnienia Öcalana. 2025 rok.
Abdullah Öcalan, przebywający w więzieniu założyciel i jeden z liderów Partii Pracujących Kurdystanu, uznawanej za organizację terrorystyczną, przekazał w liście wezwanie do samorozwiązania się ugrupowania i zakończenia walk.
„Wzywam do złożenia broni i biorę na siebie historyczną odpowiedzialność za to wezwanie” – cytuje słowa Öcalana Guardian. „Wszystkie grupy muszą złożyć broń, a PKK musi się rozwiązać”.
Wezwanie 75-letniego lidera może prowadzić do zakończenia konfliktu trwającego od czterech dekad. Jak podaje Guardian, sojusznicy Öcalana, którzy przekazali w Stambule jego wiadomość, przyjęli ją z radością.
„To jest punkt zwrotny w historii i jest to punkt pozytywny” – powiedziała Sırrı Süreyya Önder z prokurdyjskiej partii Równość Ludów i Demokracja (DEM), której delegacja rozmawiała w czwartek z Öcalanem. „Jesteśmy na dobrej drodze, aby znaleźć wyjście z tych mrocznych, chaotycznych dni”.
Öcalan postuluje zwołanie kongresu PKK, podczas którego partia się dobrowolnie rozwiąże.
Kurdowie to jedna z największych grup etnicznych na świecie nieposiadająca własnego państwa. Ich ojczyzna podzielona jest między Turcję, Syrię, Irak i Iran, a Turcja oskarża ich o chęć utworzenia niepodległego państwa na jej terenie.
Najwięcej Kurdów mieszka na terenie historycznego Kurdystanu, ale duże diaspory są też w Europie – m.in. ok. 240 tys. osób we Francji, 100 tys. w Szwecji czy 20 tys. w Finlandii. Jedną z najaktywniejszych kurdyjskich organizacji jest Partia Pracujących Kurdystanu (PPK), która od połowy lat 80. walczy z siłami tureckimi, domagając się utworzenia autonomicznego regionu dla Kurdów w Turcji. PPK działa głównie na Bliskim Wschodzie, a ponieważ prowadzi walkę zbrojną, jest uznawana za organizację terrorystyczną – zarówno przez Turcję, jak i USA, UE oraz Wielką Brytanię.
PKK od czasu powstania dokonało licznych zamachów z użyciem broni i bomb. Ich celem było przede wszystkim wojsko i infrastruktura bezpieczeństwa. Grupa odpowiada między innymi za atak na państwową firmę zbrojeniową w pobliżu Ankary z 2024 roku, w którym zginęło pięć osób, a 22 zostały ranne. Władze Turcji walczą z bojownikami PKK z wykorzystaniem m.in. nalotów oraz dronów. Szacuje się, że od 1984 roku konflikt pochłonął ponad 40 tysięcy ofiar, wśród których ogromną część stanowią kurdyjscy cywile. Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie wydawał wyroki w sprawie naruszeń przez Turcję konwencji poprzez stosowanie tortur, egzekucji, przymusowych wysiedleń, zaginięć, arbitralnych aresztowań.
Abdullah Öcalan był jednym z założycieli PKK w latach 70. i jednym z przywódców kurdyjskiego powstania w 1984 roku. Do końca lat 90. przebywał w Syrii, a wkrótce po opuszczeniu kraju został pojmany przez tureckie służby. Öcalana początkowo skazano na karę śmierci, którą zamieniono na karę dożywotniego więzienia.
Również 4 marca Chiny mają zostać obciążone dodatkowym cłem w wysokości kolejnych 10 proc.
„Proponowane CŁA [przeciwko Kanadzie i Meksykowi – przyp.], które mają wejść w życie CZWARTEGO MARCA, rzeczywiście wejdą w życie zgodnie z planem. Chiny zostaną również obciążone dodatkowym 10 proc. cłem tego dnia. Data wzajemnych ceł z 2 kwietnia pozostanie w pełnej mocy i będzie obowiązywać. Dziękujemy za uwagę poświęconą tej sprawie. NIECH BÓG BŁOGOSŁAWI AMERYCE!” – napisał dziś prezydent USA w serwisie TruthSocial.
Donald Trump już wcześniej, w lutym, nałożył 10-procentowe cła na produkty z Chin. Na początku miesiąca zapowiadał także nałożenie ceł w wysokości 25 proc. na import z Kanady i Meksyku, ale czasowo wstrzymał swoją decyzję w związku z zapowiedziami przywódców obu krajów, że dojdzie do ostrzejszej walki z przemytem narkotyków i przestępczością zorganizowaną na amerykańskich granicach.
W środę w tym tygodniu w publicznych wypowiedziach zasugerował, że cła na sąsiadujące państwa zostaną wprowadzone w kwietniu. Dzisiejsze stanowisko pojawia się w chwili, gdy minister gospodarki Meksyku Marcelo Ebrard spotyka się z nowo zatwierdzonym przedstawicielem handlowym USA Jamesonem Greerem, a w piątek 28 lutego z sekretarzem handlu Howardem Lutnickiem. Kanadyjski minister bezpieczeństwa publicznego David McGuinty powiedział w czwartek 27 lutego, że postępy Kanady w zaostrzaniu bezpieczeństwa na granicy ze Stanami Zjednoczonymi powinny zadowolić amerykańską administrację – podaje Reuters.
Według informacji Financial Times chińscy urzędnicy i doradcy rządowi nieoficjalnie zasygnalizowali, że Pekin byłby skłonny kupić więcej amerykańskich produktów, aby zmniejszyć deficyt handlowy między tymi dwoma krajami". Mieli przekazać także, że chińskie firmy mogłyby zainwestować w USA, aby stworzyć nawet 500 000 miejsc pracy.
Od momentu objęcia urzędu w styczniu 2025 Donald Trump zapowiada wprowadzenie ceł na poszczególne państwa. Prezydent USA twierdzi, że to środek przeciwdziałania poważnemu zagrożeniu związanemu z nielegalną imigracją oraz napływem narkotyków, w tym fentanylu, przez granice USA. Na celowniku znalazły się Kanada oraz Meksyk, ale również Chiny, gdzie substancje te są produkowane.
Analitycy wskazują, że rzeczywiste przyczyny leżą raczej w polityce protekcjonizmu gospodarczego, mającej na celu wsparcie krajowej produkcji kosztem handlu międzynarodowego. Sam Trump i stratedzy z jego ekipy często powołują się na potrzebę zmniejszenia deficytu handlowego z resztą świata. Tak jest w przypadku zapowiedzi wprowadzenia ceł na produkty z UE.
„Unia Europejska potraktowała nas [USA] strasznie. Nie biorą naszych samochodów, nie biorą produktów rolnych. Mamy deficyt w relacjach z UE” – mówił Donald Trump na początku lutego.
Władze Kanady, Meksyku, UE zapowiadały, że na cła wprowadzane przez Stany Zjednoczone również odpowiedzą wprowadzaniem ceł, co może doprowadzić do wojny handlowej.