Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Rzecznik Putina Pieskow oznajmił 1 października, że „rosyjskie siły zbrojne czasami są zmuszone do działań mających na celu przywrócenie porządku na Bałtyku”. Stało się to po ataku dronów na Danię i apelu prezydenta Zełenskiego o zamknięcie Bałtyku dla rosyjskiej floty.
Pieskow ujawnił rosyjskie operacje „w celu że tak powiem przywrócenia porządku" na Bałtyku. Powiedział to jakby mimochodem i niczego nie doprecyzował:
„Na wielu wodach, w tym na Bałtyku, kraje europejskie i państwa przybrzeżne podejmują liczne działania prowokacyjne, które naszym zdaniem w żaden sposób nie sprzyjają zapewnieniu swobody żeglugi handlowej. Czasami zmusza to nasze siły zbrojne do podjęcia, że tak powiem, działań mających na celu przywrócenie porządku” – powiedział w czasie codziennego briefingu prasowego.
Stało się to po kilku jawnych rosyjskich prowokacjach w państwach NATO leżących nad Bałtykiem i po tym, jak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zaapelował o zamknięcie Bałtyku dla rosyjskich tankowców.
"Istnieje coraz więcej dowodów na to, że Rosja mogła wykorzystać tankowce na Morzu Bałtyckim do wystrzeliwania dronów, które spowodowały poważne zakłócenia w północnej Europie” – powiedział prezydent Ukrainy podczas Forum Bezpieczeństwa w Warszawie 29 września.
Od apelu tego zdystansował się jednak następnego dnia prezydent Karol Nawrocki: „Takich decyzji nie podejmuje się po słowach prezydenta Zełenskiego, bo przyniesie to odpowiednie i konkretne efekty, czy to społeczne, czy ekonomiczne” – powiedział w wywiadzie dla radia ZET. Przyznał, że Bałtyk jest kolejną domeną wojny hybrydowej, którą prowadzi Rosja z Polską i z innymi państwami regionu. „I rzeczywiście to, co dzieje się za sprawą floty cieni z jednej strony, z drugiej strony używania okrętów do realizacji zadań dronowych z całą pewnością niepokoi”. Jednak prezydent dopytywany, czy jest w ogóle możliwe, by Polska poparłaby taki pomysł, powtórzył, że jest przed rozmowami z wojskowymi i szefem BBN Sławomirem Cenckiewiczem. „Wiem, do czego odnosi się prezydent Zełenski, ale jest zbyt wcześnie, żebym składał jakiekolwiek deklaracje w tej chwili” – powiedział Karol Nawrocki.
Wymiana zdań odbywa się publicznie, a nonszalancka wypowiedź Pieskowa, który zawsze dokładnie wie, co powiedzieć, może świadczyć o tym, że nie tyle ujawnia on operacje wojskowe Rosji, ile stara się poróżnić Polskę i Ukrainę.
Taką politykę Moskwa prowadzi od momentu objęcia urzędu prezydenta przez Karola Nawrockiego. Z sympatią opisywała antyukraińskie działania i wypowiedzi prezydenta w pierwszym miesiącu na stanowisku. Atak dronowy na Polskę 10 września w sferze politycznej był obliczony na to, że Nawrocki, skonfliktowany z rządem i niedoświadczony w polityce zagranicznej, zwróci się o wyjaśnienia do Moskwy. Kreml w dwóch pierwszych dniach kryzysu pięciokrotnie publicznie zapraszał prezydenta Polski do „konsultacji” w sprawie tego, co naruszyło polską przestrzeń powietrzną.
Kiedy po kilku dniach między polskim prezydentem a rządem wybuchł spór, czy i kiedy prezydencki BBN dostał informację o tym, że to NATO-wski F16 mógł uszkodzić dom w Wyrykach, propaganda Kremla nie kryła satysfakcji. Wyryki stały się w narracji Moskwy dowodem na to, że atak dronowy był tak naprawdę „ukraińską prowokacją”. Bo „żadnych dowodów”, że drony były rosyjskie, nie ma, a jedyne szkody spowodowało samo NATO. Które potyka się o własne nogi, zbroi się bezpodstawnie i wymyśla „rosyjskie prowokacje”.
Podobnie kilka dni później Moskwa nie przyznała się do naruszenia przestrzeni powietrznej Estonii. Choć po tygodniu, rozsnuwając jeszcze większą mgłę dezinformacji, jej przedstawiciele zaczęli opowiadać, że być może do naruszenia granicy jednak doszło. Ale to dlatego, że fińska i estońska strefa „zostawiają rosyjskim pilotom bardzo mało miejsca na przelot” w Zatoce Fińskiej. To nie wina Moskwy, że NATO się rozszerzyło.
Moskwa wyparła się też udziału w operacji przeciw Danii, której przestrzeń naruszyły drony nieznanego pochodzenia. Dziennikarze sugerowali, że startowały one z rosyjskich tankowców.
To, że teraz Moskwa otwarcie przyznaje się do antyeuropejskich operacji na Bałtyku i sugeruje, że atak na Danię mógł być „operacją przywracania porządku”, tworzy jeszcze większy zamęt i daje podstawy do kwestionowania osądu europejskich polityków.
Choć przecież nie ma żadnej pewności, że Pieskow w tym, co mówi, choć trochę zbliżył się do prawdy.
Przeczytaj także:
Ponad czterdzieści łodzi międzynarodowej grupy aktywistów znajduje się obecnie około 90 mil morskich od wybrzeży Gazy. To około 170 kilometrów. Aktywiści szacują, że jeszcze dziś dobiją do brzegów Gazy.
Aktywiści z Global Sumud Flotilla — międzynarodowej inicjatywy, która chce przełamać blokadę humanitarną strefy Gazy — poinformowali, że jeszcze dziś (w środę 1 października) mogą dotrzeć do wybrzeży Strefy Gazy. Około 17 czasu polskiego opublikowali post w mediach społecznościowych z informacją, że do pokonania zostało im 90 mil morskich, czyli nieco ponad 160 kilometrów trasy.
„Po nocy zastraszania ze strony izraelskiego wojska możemy potwierdzić, że uczestnicy naszej flotylli zachowali spokój (...). Zagrożenia nie tylko nie zniechęciły nas, ale wręcz wzmocniły naszą determinację, by kontynuować. Płyniemy dalej z nową determinacją, aby przełamać blokadę, dostarczyć pomoc i realizować naszą misję pokojowej solidarności z mieszkańcami Strefy Gazy” – napisali aktywiści na Telegramie.
Jak wynika z udostępnionego przez aktywistów narzędzia do śledzenia ich pozycji, większość statków flotylli znajduje się obecnie na wysokości między Portem Said a miejscowości Bir al Abd w Egipcie.
Global Sumud Flotilla to międzynarodowa inicjatywa aktywistów, którzy domagają się przestrzegania praw człowieka. Jak na łamach OKO.press pisał Jakub Szymczak, statki inicjatywy wyruszyły pod koniec sierpnia m.in. z Hiszpanii. Chcą symbolicznie przełamać izraelską blokadę humanitarną i zwrócić uwagę społeczności międzynarodowej na głodującą Strefę Gazy.
Izrael od początku jasno mówi, że nie pozwoli, by aktywiści dotarli na miejsce. I stosuje wobec inicjatywy tę samą retoryczną taktykę, co wobec wszystkich, którzy sprzeciwiają się działaniom Izraela w Gazie: uznaje, że flotylla jest organizowana przez Hamas. Ponadto, aktywiści donoszą też o atakach na łodzie przy użyciu dronów.
To trzecia tego typu inicjatywa w tym roku, ale pierwsza tak duża — z wieloma statkami i tak międzynarodową obsadą. Na pokładzie jednego ze statków płynie słynna szwedzka aktywistka Greta Thunberg, która w czerwcu tego roku brała udział w poprzedniej flotylli na statku Madleen. Jej uczestnicy zostali zatrzymani przez Izraelczyków, a następnie deportowani z kraju.
W tej próbie dotarcie do Strefy Gazy bierze udział też grupa aktywistów z Polski. Są wśród nich polski poseł Franek Sterczewski, prezeska Stowarzyszenia Nomada Nina Ptak oraz dziennikarka i aktywistka Ewa Jasiewicz, autorka książki „Podpalić Gazę”.
Przeczytaj także:
Liderzy państw UE spotkali się w środę 1 października na nieformalnym szczycie Unii w Kopenhadze. Tematy są dwa: europejska obronność, w tym szybki rozwój tarczy antydronowej, oraz Ukraina.
Liderzy UE omawiają dziś (w środę 1 października) w Kopenhadze dalsze działania związane z europejską obronnością i wsparciem dla Ukrainy. W związku z intensyfikacją incydentów dronowych oraz kolejnymi przypadkami naruszania europejskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie myśliwce, sytuacja jest bardzo napięta.
„Mamy do czynienia z wojną hybrydową przeciwko Europie” – nie ma wątpliwości premierka Danii Mette Frederiksen, która jest gospodynią spotkania. Dania sprawuje bowiem obecnie sześciomiesięczną prezydencję w Radzie UE.
Zdaniem Frederiksen kolejne przypadki blokowania działalności lotnisk w Europie przez pojawienie się niezidentyfikowanych dronów, do których doszło w zeszłym tygodniu w Danii i Norwegii, czy szpiegowania europejskiej infrastruktury krytycznej, to przejaw wrogiej aktywności Rosji, która pociąga za sobą coraz większe koszty.
Dlatego Frederiksen postuluje: najwyższy czas sięgnąć po zamrożone w Europie rosyjskie aktywa, by nie tylko finansować obronę Ukrainy, ale także rekompensować koszty wojny hybrydowej.
Taki wniosek na szczycie przedstawić chce szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Komisja Europejska proponuje udostępnienie rosyjskich aktywów Ukrainie w postaci „pożyczek reparacyjnych”. Pomysł jest taki, że UE, obawiając się konsekwencji prawnych, nie dokona przywłaszczenia środków w ramach sankcji, lecz udostępni je Ukrainie w formie pożyczek, które ta będzie musiała spłacić, gdy dostanie reparacje od Rosji. W ten sposób KE chce zwiększyć wsparcie dla Ukrainy.
„Rosja wystawia naszą determinację na próbę. Dlatego absolutnie niezbędnym jest, abyśmy dziś wszyscy w tym samym stopniu zdawali sobie sprawę z tego, jak poważna i nagląca jest sytuacja, w której się znajdujemy (...). Jeśli zgadzamy się co do tego, że Ukraina jest naszą pierwszą linią obrony, to musimy zwiększyć wsparcie wojskowe dla Kijowa” – mówiła szefowa KE przed rozpoczęciem spotkania.
Argumentując za przekazaniem zamrożonych aktywów rosyjskich Ukrainie, szefowa KE podkreśliła, że „sprawca musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności”. Dodała też, że takie działanie UE będzie miało solidną podstawę prawną.
Nadzwyczajny szczyt UE został zwołany ze względu na pogarszającą się sytuację bezpieczeństwa. Rosja intensyfikuje działania prowadzonej przez siebie wojny hybrydowej przeciwko Europie. Rośnie liczba przypadków naruszeń europejskiej przestrzeni powietrznej, zakłóceń w ruchu lotniczym oraz domniemanych aktów szpiegostwa. Nie widać też końca wojny w Ukrainie – Ukraina cały czas potrzebuje wsparcia wojskowego i makrofinansowego, by opierać się rosyjskiej agresji.
W Europie mamy do czynienia z istotnymi przesunięciami sił zbrojnych w kierunku wschodniej i północnej flanki. W związku z nalotami dronowymi o wsparcie sojusznicze poprosiła Polska, Estonia i Dania. Sojusznicy relokują część swojego sprzętu, by wzmocnić bezpieczeństwo państw granicznych. To część operacji NATO „Wschodnia Straż”.
Przeczytaj także:
Niemiecki tygodnik ujawnia nowe informacje na temat przelotu dronów nad infrastrukturą krytyczną w regionie Szlezwik-Holsztyn pod koniec zeszłego tygodnia. Miały one dokonywać nielegalnych pomiarów obiektów.
Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” ujawnił kilka szczegółów ze śledztwa w sprawie okoliczności przelotu dronów nad infrastrukturą krytyczną w regionie Szlezwik-Holsztyn pod koniec zeszłego tygodnia. Okazuje się, że ustalenia są dość niepokojące.
Jak wynika z doniesień gazety, niemieckie władze ustaliły, że drony przelatywały nad obiektami infrastruktury krytycznej, dokonując ich pomiarów.
W ten sposób zmapowane mogły zostać tereny i budynki należące do szpitala uniwersyteckiego w Kilonii, lokalnej elektrowni, stoczni wojskowej należącej do dużego producenta uzbrojenia firmy Thyssenkrupp, rafinerii Heide, która zaopatruje lotnisko w Hamburgu w paliwo lotnicze, oraz lokalnego parlamentu. Nie udało się znaleźć operatora dronów, a śledczy podejrzewają, że mogła to być akcja szpiegowska.
Od kilku tygodni w całej Europie rośnie liczba incydentów związanych z pojawianiem się nieznanych dronów nad obiektami infrastruktury krytycznej. W zeszłym tygodniu drony sparaliżowały ruch lotniczy m.in. na lotniskach w Aalborgu, Kopenhadze i Oslo. Duńskie służby poinformowały, że drony zauważono też w okolicach lotniska w Skrydstrup, gdzie znajduje się baza duńskich sił powietrznych, w której stacjonują myśliwce F-16 i F-35.
Dania, gdzie w środę 1 października odbywa się nieformalny szczyt Rady Europejskiej, a w czwartek 2 października szczyt Europejskiej Wspólnoty Politycznej, całkowicie zakazała lotów cywilnymi dronami oraz modelami samolotów na terenie całego kraju do końca tygodnia. Ponadto, u wybrzeży Kopenhagi zacumowała niemiecka fregata wojenna „Hamburg”, a lotnisko w Kopenhadze ma być dodatkowo chronione systemem radarowym.
Premierka Mette Frederiksen powiedziała, że o działania sabotażowe podejrzewa Rosję. „Putin chce nas podzielić. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby nigdy mu się to nie udało” – napisała na Instagramie.
Do podobnych incydentów doszło w ostatnich tygodniach w Polsce, Estonii i Rumunii. Najpoważniejszym była sytuacja w Polsce, gdzie jednej nocy naszą przestrzeń powietrzną naruszyło co najmniej 20 rosyjskich dronów.
Przeczytaj także:
W Monachium trwa zakrojona na szeroką skalę akcja służb w związku z alarmem bombowym na Oktoberfeście oraz wybuchem w domu jednorodzinnym na obrzeżach miasta. Okazuje się, że incydenty są powiązane. Oktoberfest pozostaje zamknięty do odwołania.
W środę 1 października rano niemieckie służby dostały zgłoszenie o ładunku wybuchowym podłożonym na Oktoberfeście w Monachium. Służby traktują to doniesienie bardzo poważanie ponieważ pochodzi od osoby, która może być odpowiedzialna za wybuch i pożar domu jednorodzinnego, do którego doszło na północy Monachium także w środę rano.
Pożarowi domu w Lerchenau towarzyszyły odgłosy wybuchów i strzałów. Spłonęło także kilka zaparkowanych przy ulicy samochodów. Po przybyciu na miejsce i ugaszeniu pożaru w domu odkryto materiały wybuchowe. Osoba uważana za zamieszaną w to zdarzenia została znaleziona z obrażeniami w pobliżu jeziora Lerchenauer, ale pomimo udzielonej pomocy medycznej zmarła. Jedna osoba w związku z pożarem pozostaje zaginiona.
Policja podejrzewa, że w domu doszło do kłótni na tle rodzinnym, a budynek został następnie podpalony – informuje portal Deutsche Welle.
Teren festiwalu pozostaje zamknięty co najmniej do godziny 17 – poinformował burmistrz Monachium Dieter Reiter. Policja i saperzy przeszukują obecnie plac Theresienwiese i okolice. Na razie nie ma żadnych informacji o tym, kim mogą być osoby zamieszane w te zdarzenia.
W Oktoberfeście co roku bierze udział ok. 6 miliona osób. Festiwal trwa dwa tygodnie.