Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Mark Carney, rozmawiając z dziennikarzami w sobotę po uczestnictwie w szczycie Azji i Pacyfiku w Korei Południowej, powiedział, że prywatnie przeprosił prezydenta USA za spot krytykujący amerykańskie cła.
Premier Kanady i prezydent USA spotkali się na szczycie Azji i Pacyfiku w Korei Południowej. „Przeprosiłem prezydenta” – przyznał Mark Carney.
Chodzi o spot telewizyjny, zamówiony przez premiera Ontario Douga Forda – konserwatywnego polityka, którego czasami porównuje się do Trumpa. Prowincja Ontario najmocniej odczuwa skutki eskalacji wojny handlowej między USA a Kanadą, dlatego spot mocno uderzał w politykę Stanów Zjednoczonych.
Wykorzystano w nim fragment wypowiedzi byłego prezydenta Ronalda Reagana, mówiącego, że cła są przyczyną wojen handlowych i katastrof gospodarczych. W odpowiedzi na emisję spotu Trump ogłosił zwiększenie taryf celnych na towary z Kanady o 10 proc. Waszyngton wstrzymał również rozmowy handlowe z Kanadą.
„Powiedziałem Fordowi, że nie chcę kontynuować [emitowania] tej reklamy” – powiedział Mark Carney.
Donald Trump był pytany w piątek 31.10 o spotkanie z premierem Kanady i mówił o „miłej rozmowie” z Carneyem. „Bardzo go lubię, ale to, co zrobili, było złe” – powiedział. „Przeprosił za to, co zrobili ze spotem, bo był fałszywy” – dodał.
Mimo przeprosin, Trump w piątek nadal twierdził, że Stany Zjednoczone i Kanada nie wznowią rozmów handlowych.
W minutowym spocie zawarto zdjęcia pracowników i ich rodzin, nowojorskiej giełdy papierów wartościowych, a także statków towarowych i dźwigów pod flagami USA i Kanady. Towarzyszy temu przemówienie byłego prezydenta USA Ronalda Reagana z kwietnia 1987 roku. Mówi w nim: "Kiedy ktoś mówi: »Nałóżmy cła na import z zagranicy«, wygląda to na patriotyczne zachowanie polegające na ochronie amerykańskich produktów i miejsc pracy. Czasami, przez chwilę, to działa, ale tylko przez krótki czas. Ale w dłuższej perspektywie takie bariery handlowe szkodzą każdemu amerykańskiemu pracownikowi i konsumentowi.
Wysokie cła nieuchronnie prowadzą do odwetu ze strony państw obcych i wywołania zaciekłych wojen handlowych. Wtedy następuje najgorsze: rynki się kurczą i załamują, firmy i gałęzie przemysłu upadają, a miliony ludzi tracą pracę.
Na całym świecie rośnie świadomość, że drogą do dobrobytu wszystkich narodów jest odrzucenie protekcjonistycznego ustawodawstwa i promowanie uczciwej i wolnej konkurencji. Miejsca pracy i wzrost gospodarczy w Ameryce są zagrożone".
Napięcia między Kanadą a USA związane z podwyżkami ceł, trwają od kilku miesięcy.
Jak pisaliśmy w OKO.press, tuż po objęciu stanowiska prezydenta USA Donald Trump rozpoczął wojnę handlową, podnosząc cła wobec niemal wszystkich państw na świecie, w tym także Kanady i Unii Europejskiej. W marcu Waszyngton nałożył 25 proc. cło na import kanadyjskich towarów, w tym drewna, stali, aluminium i samochodów. Kanada w odpowiedzi również podwyższyła cła na amerykańskie towary. W sierpniu Trump znów podniósł cła, tym razem do 35 proc.
Przeczytaj także:
„W tym szaleństwie nie ma metody. Jest za to czysty i pozbawiony hamulców gniew, którego konsekwencją jest autodestrukcja” — komentował działania Trumpa ekonomista dr Tomasz Makarewicz w tekście dla OKO.press.
Przeczytaj także:
Przeczytaj także:
Mołdawski parlament przegłosował w piątek 31.10 nominację Alexandru Munteanu na premiera. Jego najważniejszym zadaniem będzie wprowadzenie Mołdawii do UE.
Munteanu otrzymał tydzień temu nominację od prezydentki Mołdawii Mai Sandu. W piątek – 31 października – parlament zatwierdził powołanie go na stanowisko premiera. „Mamy niepowtarzalną okazję, aby stać się rządem, który wprowadzi Mołdawię do Unii Europejskiej” – powiedział Munteanu przed głosowaniem parlamentarnym, w którym uzyskał poparcie 55 ze 101 posłów.
Nowy premier Mołdawii to człowiek bez politycznej przeszłości. Jest biznesmenem i ekonomistą, spędził 20 lat poza Mołdawią, ma obywatelstwo mołdawskie, rumuńskie i amerykańskie. Nie jest członkiem ugrupowania rządzącego – Partii Działania i Solidarności (PAS). W latach 90. pracował w Narodowym Banku Mołdawii, później w Banku Światowym i funduszach inwestycyjnych w Ukrainie.
Sandu, nominując Alexandru Munteanu, życzyła mu zbudowania gabinetu, który „spełni najważniejsze oczekiwania obywateli: zapewni pokój, przygotuje kraj do przystąpienia do UE, wzmocni gospodarkę i podniesie poziom życia ludzi”.
Priorytetami nowego premiera mają być „Unia Europejska, pokój, wzrost”. Munteanu zasugerował również, że Kiszyniów podejmie próbę rozwiązania długotrwałego sporu z Naddniestrzem, gdzie na początku lat 90. prorosyjscy separatyści wypowiedzieli krótką wojnę – podaje Reuters. Według premiera przystąpienie do UE bez ponownej integracji Naddniestrza jest „teoretycznie możliwe”, ale dodał, że mimo tego będzie pracował nad rozwiązaniem sporu.
Mołdawianie do urn poszli 28 września 2025 r. Przy 52 proc. frekwencji – nieco niższej niż przy zeszłorocznej drugiej turze kampanii prezydenckiej – czyli niecałych 1,6 milionach głosujących (w tym dużej diaspory) – wybrano nowy skład Parlamentu. Zdecydowanym zwycięzcą okazała się proeuropejska Partia Działania i Solidarności, która będzie rządziła samodzielnie.
„To prawdopodobnie najbardziej proeuropejski Parlament w historii Mołdawii, w którym druga kadencja PAS ma umocnić kurs na Europę, dążyć do przyspieszonego członkostwa w UE i dalej ograniczać prorosyjskie wpływy. Wynik ten zdaje się też zabezpieczać obiecane przez UE miliardy euro, które mają być przekazane w tym i kolejnych latach na rozwój Mołdawii” – pisał w OKO.press Paweł Jędral.
Przeczytaj także:
Jędral wskazywał również, że kampanii wyborczej towarzyszyły bardzo ostre próby ingerencji ze strony rosyjskich służb i prowokatorów: cyberataki na infrastrukturę publiczną, próby kupowania i fałszowania głosów, rekrutacja bojówek, które miały organizować zamieszki, alarmy bombowe (wszystkie fałszywe) oraz olbrzymia fala dezinformacji.
„Na przykład dwa tygodnie przed wrześniowymi wyborami pojawiło się deepfake’owe wideo z zapowiedzią premiera, że od jutra ceny gazu zostaną obniżone o połowę. Ten fejk sprawił, że ludzie myśleli: »OK, jutro będzie taniej«, a kiedy nic się nie zmieniło, wściekali się i zaczęli obwiniać władze” – mówił w OKO.press Mihai Avasiloaie, redaktor naczelny mołdawskiej strony Stop FALS. Jednym z najbardziej absurdalnych dezinformujących przekazów była informacja, że Maia Sandu miała organizować darmowy koncert Stinga, Kanye Westa, Jennifer Lopez i Shakiry za olbrzymie publiczne środki. Potem pojawił się kolejny fake, że go odwołała. Tymczasem – oczywiście – żadnego koncertu nie było w planach.
Przeczytaj także:
Żeby temu przeciwdziałać, w dniach poprzedzających wybory oraz podczas samych wyborów aresztowano około 100 osób. Nakładano grzywny i dyskwalifikowano kandydatów i partie prorosyjskie. Prowadzono też działania, które – pod pozorem zabezpieczenia przejrzystości wyborów lub prac drogowych – utrudniły efektywnie głosowanie części potencjalne prorosyjskich wyborców. Te działania jednak wzbudzały opór także u wyborców proeuropejskich.
Przeczytaj także:
Nocne, kolejne już ataki dronowe na obwód moskiewski doprowadziły nie tylko do zablokowania pracy lotnisk. Mieszkańcy aglomeracji moskiewskiej doświadczyli, czym jest blackout. Trump ustalił, że ma dość Tomahawków, by podzielić się z nimi w przyszłości z Ukrainą.
Na filmikach w mediach społecznościowych widać, jak w nocy z 31 października na 1 listopada miasta aglomeracji moskiewskiej ogarniają ciemności – takie same, jak w czasie tej wojny ogarniają ukraińskie miasta, a rosyjska propaganda ukazuje to jako sukces „Specjalnej Operacji Wojskowej”. Władze oficjalnie przyznały się do awarii, a wcześniej – do zestrzelenia dronów lecących nad Moskwę. Informacje o skutecznym ataku podają Ukraińcy. Propaganda Kremla przyznała, że światło zgasło w mieście Żukowski, 40 km od centrum Moskwy:
„W wielu domach przy kilku ulicach nie ma prądu. Na przykład nie ma prądu na ulicach Tupolewa, Amet-chana-Sultana, Niżegorodskiej, Sierowa, Kaługiny, Czkalowa i Garnajewa, Komsomolskiej, Grinczika i Osipenko.
Ponadto, oświetlenie uliczne również nie działa, a w kilku rejonach występują przerwy w dostawie prądu. Jak potwierdzono na kanale Telegram , w wielu miejscach doszło do przerw w dostawie prądu z powodu awarii sieci energetycznej.
»Z powodu automatycznego wyłączenia urządzeń 10 kV nastąpiło zakłócenie w dostawie energii elektrycznej do niewielkiej liczby odbiorców w mieście Żukowski w obwodzie moskiewskim. Inżynierowie energetyki obwodu moskiewskiego Rosseti wykonują obecnie prace związane z przywracaniem zasilania awaryjnego. W prace zaangażowane są dwie brygady: sześciu specjalistów i dwa pododdziały specjalistycznego sprzętu. Pełne przywrócenie zasilania nastąpi w ciągu 1,5 godziny« – zapewniło TASS biuro prasowe PJSC Rosseti Obwód moskiewski”.
Od początku tego tygodnia rosyjski MON potwierdza zestrzelenie nad Rosją co najmniej 100-200 dronów dziennie, w sumie miało ich być 1700, Ukraińcy, którzy 31 października poinformowali o 160 udanych trafieniach w rosyjskie rafinerie od początku roku, teraz najwyraźniej koncentrują się na systemie energetycznym. Dzień wcześniej trafili pociskami Neptun elektrociepłownię w Orle, pozbawiając miasto prądu i ogrzewania. Uderzyli też w podstacje energetyczne w Briańsku i Włodzimierzu. Po raz kolejny trafili też rafinerię w Jarosławiu. Ataki dronowe na obwód moskiewski trwały w tym tygodniu praktycznie każdej nocy.
Atak dronowy na Rosję miał być tej nocy wyjątkowo duży. Miał te z doprowadzić do uszkodzenia rurociągu-pierścienia (Kolcewoj) wokół Moskwy.
Wojna Putina, jaką wypowiedział Ukrainie, sięga coraz dalej w głąb Rosji.
31 października CNN ustalił w Pentagonie, że dostawa Tomahawków dla Ukrainy jest możliwa i nie zagrozi zdolnościom obronnym USA. To kolejna próba wywarcia presji na Moskwę. O tym, że USA mogą wzmocnić Tomahawkami zdolności Ukrainy do sięgania w głąb Rosji, Donald Trump zaczął mówić w październiku, kiedy stało się jasne, że sierpniowe spotkanie Putin-Trump na Alasce nie doprowadziło do zakończenia wojny. Groźba poskutkowała, bo Putin zadzwonił do Trumpa i umówili się na kolejne spotkanie, tym razem w Budapeszcie. Wtedy Trump powiedział, że Ukraina „raczej” Tomahawków nie dostanie, bo sama Ameryka potrzebuje ich do własnej obrony.
Więcej o szczegółach rozgrywki z Tomahawkami pisaliśmy w tej analizie:
Przeczytaj także:
Do spotkania w Budapeszcie nie doszło, bo Moskwa odrzuciła propozycję Trumpa, by zawrzeć rozejm na linii frontu w Ukrainie. Jak pisze niezależna rosyjska Meduza, Kreml gotów jest zakończyć wojnę tylko po kapitulacji Ukrainy. Chodzi o to, by straty terytorialne i inne ograniczenia nałożone na Ukrainę, były co najmniej tak duże, by doprowadzić do protestów i załamania się władzy w Kijowie. W ten sposób po wojnie Moskwa mogłaby przejąć kontrolę nad Ukrainą a Putin nadal mógłby mówić o sukcesie.
Ponieważ Trump obstaje przy natychmiastowym rozejmie i nałożył na Rosję pierwsze w tej kadencji dotkliwe sankcje gospodarcze, Putin zaczął grozić. Odwołanie spotkania w Budpapeszcie, które propaganda Kremla nazwała majstersztykiem dyplomacji Putina, było dlań ciężkim ciosem – dlaczego tak jest, pisaliśmy tu:
Przeczytaj także:
Upokorzony Putin zarządził więc manewry z użyciem broni atomowej, a następnie ogłosił, że sukcesem zakończyły się testy dwóch nowych pocisków zdolnych do przenoszenia broni jądrowej: międzykontynentalnego Buriewiestnika o nieograniczonym zasięgu i drona morskiego Posejdona „zdolnego niszczyć całe państwa”.
Na Trumpie to nie zrobiło wrażenia, bo – jak powiedział – ma u wybrzeży Rosji okręt podwodny z bronią jądrowa, więc nie musi się zajmować wymyślaniem rakiet nieograniczonego zasięgu. Jednocześnie jednak zapowiedział, że wznowi testy jądrowe. To już wyraźnie zaniepokoiło Moskwę, która powtarza, że nie jest zainteresowana „nowym wyścigiem zbrojeń” (powód jest oczywisty – jej gospodarka tego nie wytrzyma). Rzecznik Putina powiedział, że testy z Posejdonem i Buriewiestnikiem nie mogą być powodem do zniesienia moratorium na testy jądrowe, bo Rosja nie złamała tu żadnych ustaleń z USA. Jej testy dotyczyły tylko mechanizmów w pociskach.
Tymczasem jednak Reuters ustalił 31 października w Białym Domu, że powodem zniesienia moratorium jest to, ze zdesperowana Moskwa zaczęła używać w Ukrainie inną broń objętą traktatowymi ograniczeniami – użyła rakiety 9M729. Miała to od sierpnia zrobić 23 razy. Pocisk ma zasięg do 2500 km, łamie więc postanowienia traktatu INF o zakazie używania pocisków balistycznych o średnim zasięgu z 1987 r.
Projekt ministra Żurka ws. neo-sędziów opiera się na nieprawidłowym założeniu, nie wykonuje prawidłowo wyroków ETPC i TSUE, jest wewnętrznie niespójny, jego zapisy są niezgodne z wieloma zasadami polskiego prawa, a jego przyjęcie doprowadzi do pogłębienia kryzysu władzy sądowniczej – twierdzi RPO
31 października 2025 Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek opublikował obszerną opinię prawną na temat projektu ustawy „o przywróceniu prawa do niezależnego i bezstronnego sądu ustanowionego na podstawie prawa przez uregulowanie skutków uchwał Krajowej Rady Sądownictwa podjętych w latach 2018-2025”. Chodzi o projekt, który minister sprawiedliwości Waldemar Żurek przedstawił 9 października 2025. Dotyczy on przede wszystkim statusu neo-sędziów.
Najważniejsze zarzuty RPO:
Według RPO gdyby ustawa weszła w życie, sędziowie, których ona dotyczy, odwoływaliby się do ETPCZ. „Nie ulega wątpliwości, że zapadłyby wyroki stwierdzające naruszenie Konwencji” – twierdzi prof.; Marcin Wiącek. „Spowodowałoby to pogłębienie obecnego kryzysu władzy sądowniczej i kolejne spory o status sędziów. Projekt, gdyby wszedł w życie, mógłby więc doprowadzić do skutku przeciwstawnego do założeń, jakie przyświecają projektodawcy”.
Poniżej publikujemy w całości streszczenie opinii Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Marcina Wiącka zamieszczone na stronie RPO. Cała opinia ma 46 stron i w całości można ją przeczytać tutaj.
Ustawę Waldemara Żurka omawiał w OKO.press Mariusz Jałoszewski:
Przeczytaj także:
„Kryzys władzy sądowniczej w Polsce, zapoczątkowany wejściem w życie w 2018 r. nowych zasad kształtowania składu Krajowej Rady Sądownictwa, wymaga pilnej interwencji ustawodawczej. Konieczne jest przywrócenie obywatelom pewności i zaufania do niezależności sądownictwa i do stabilności orzeczeń sądowych. Proces ten powinien być jednak zgodny ze standardami konstytucyjnymi i międzynarodowymi. Z tego punktu widzenia projekt wymaga ponownego gruntownego przemyślenia.
Przedmiotem opinii jest przygotowany przez MS projekt ustawy o przywróceniu prawa do niezależnego i bezstronnego sądu ustanowionego na podstawie prawa przez uregulowanie skutków uchwał KRS z lat 2018–2025 (wersja z 15 października 2025 r.). W znacznej mierze jest to powtórzenie propozycji projektu MS z 13 maja 2025 r.
Władza sądownicza w Polsce zmaga się z poważnymi problemami systemowymi – na które RPO wielokrotnie już zwracał uwagę – w szczególności dotyczącymi:
Rozwiązanie tych problemów jest powinnością władz publicznych, zobowiązanych do zapewnienia obywatelom prawa do sądu, którego niezawisłość i niezależność nie budzi wątpliwości. Jest to też konieczne w celu wykonania wiążących Polskę wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oraz Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
W odpowiedzi na pierwszy problem parlament uchwalił ustawę przywracającą środowiskom sędziowskim decydujący wpływ na wybór członków KRS, którą RPO ocenił zasadniczo pozytywnie. Została ona jednak zaskarżona przez Prezydenta RP w trybie prewencyjnym do Trybunału Konstytucyjnego. Będący przedmiotem niniejszej opinii projekt stanowi odpowiedź na pozostałe dwa problemy.
Istotę projektu można streścić w czterech punktach:
Większość proponowanych rozwiązań budzi zastrzeżenia, które opinia RPO szczegółowo omawia.
Projekt opiera się na nieprawidłowym założeniu, jakoby osoby powołane na urzędy sędziowskie po 6 marca 2018 r. w ogóle nie były sędziami w rozumieniu prawa, w tym Konstytucji RP.
Tego typu założenie nie znajduje potwierdzenia w orzecznictwie ETPC lub TSUE ani orzecznictwie sądów polskich (w tym Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego) – jest wręcz przeciwnie. Status tych sędziów wymaga uporządkowania, co powinno się odbywać się z uwzględnieniem standardów konstytucyjnych i międzynarodowych. W ich świetle powołania tych sędziów są obciążone wadami prawnymi, ale nie są automatycznie nieważne.
Zgodnie z rekomendacjami Komisji Weneckiej i Komitetu Ministrów Rady Europy każdy przypadek powinien być oceniany indywidualnie. Przebieg procedury powołania sędziego może być – w określonych ustawą okolicznościach – uzasadnieniem złożenia sędziego z urzędu lub przeniesienia na wcześniej zajmowane stanowisko, ale warunkiem jest to, że może to wynikać jedynie z wyroku sądu, a nie politycznej decyzji ustawodawcy (art. 180 ust. 2 Konstytucji).
Projekt nie wykonuje w sposób prawidłowy wyroków ETPC, TSUE, SN, NSA ani rekomendacji Komisji Weneckiej. Szczególnego podkreślenia wymaga to, że w pewnych przypadkach uzasadnienie projektu przedstawia treść lub skutki orzecznictwa europejskiego w sposób niezgodny z tym, co rzeczywiście orzekł dany trybunał.
Zbiorowe stwierdzenie nieważności uchwał KRS oraz automatyczne złożenie z urzędu lub przeniesienie na niższe stanowiska ok. 1500 sędziów w drodze ustawy, bez rzetelnego procesu sądowego, w powiązaniu z podaniem ich imion i nazwisk do publicznej wiadomości, byłoby niezgodne z zasadą proporcjonalności wywodzoną z zasadą państwa prawnego (art. 2 Konstytucji RP), zasadą nieusuwalności sędziów (art. 180 Konstytucji RP), prawem dostępu do sądu (art. 45 ust. 1 Konstytucji RP, art. 6 EKPC), prawem do ochrony reputacji (art. 8 EKPC) oraz prawem do skutecznego środka odwoławczego (art. 13 EKPC).
Wolno zakładać, że w razie wejścia w życie opiniowanego projektu sędziowie, których dotyczy ten projekt, poszukiwaliby ochrony w ETPC. Mając na względzie aktualne orzecznictwo Trybunału, nie ulega wątpliwości, że zapadłyby wyroki stwierdzające naruszenie Konwencji. Spowodowałoby to pogłębienie obecnego kryzysu władzy sądowniczej i kolejne spory o status sędziów. Projekt, gdyby wszedł w życie, mógłby więc doprowadzić do skutku przeciwstawnego do założeń, jakie przyświecają projektodawcy.
Projekt jest wewnętrznie niespójny: czasami uznaje KRS za organ „nieistniejący”, a jej uchwały za niebyłe (w przedmiocie powołania ok. 1500 sędziów z grupy tzw. „czerwonej” i „żółtej”). W innym zaś przypadku KRS uznaje za organ „istniejący”, zdolny do podjęcia skutecznych prawnie uchwał, które są uznawane przez projektodawcę za wiążące (np. uchwały ws. powołania ok. 1200 sędziów z grupy „zielonej”; ws. ok. 700 asesorów mianowanych po 6 marca 2018 r.; ws. przedłużenia orzekania po osiągnięciu wieku spoczynkowego; ws. odwołań od podziałów czynności sędziów).
Proponowana szczególna procedura wzruszania orzeczeń wydanych z udziałem sędziego powołanego po 6 marca 2018 r. – zakładająca automatyczne uchylenie rozstrzygnięcia na wniosek strony (uczestnika), nawet jeśli było ono merytorycznie zasadne – budzi wątpliwości z punktu widzenia zasady stabilności stosunków prawnych ukształtowanych prawomocnymi orzeczeniami sądowymi (art. 2 Konstytucji RP). Z kolei przyznanie organom administracji publicznej uprawnienia do żądania wzruszenia korzystnego dla obywatela orzeczenia sądu administracyjnego budzi wątpliwości z punktu widzenia zasady zaufania obywatela do państwa (art. 2 Konstytucji RP).
W ocenach skutków regulacji nie przedstawiono kompletnych szacunków, ile orzeczeń może zostać wzruszonych w tej procedurze i jak wpłynie to na ogólne tempo postępowania sądowego. Nie przedstawiono szacunkowej liczby orzeczeń SN, NSA i wojewódzkich sądów administracyjnych, które mogą podlegać wzruszeniu; w przypadku sądów powszechnych pominięto dane za lata 2018-2021.
Likwidacja skargi nadzwyczajnej bez zastąpienia jej innym środkiem prawnym stworzy istotną lukę w systemie środków zaskarżenia. Utrudniłoby to Rzecznikowi Praw Obywatelskich udzielanie pomocy obywatelom, których prawa zostały naruszone przez prawomocne orzeczenia, niepodlegające zaskarżeniu skargą kasacyjną. Skarga nadzwyczajna wymaga korekty uwzględniającej zastrzeżenia wyrażone w wyroku ETPC ws. Wałęsa przeciwko Polsce, względnie zastąpienia nowym środkiem zaskarżenia przysługującym RPO, umożliwiającym mu zaskarżanie orzeczeń naruszających konstytucyjne prawa lub wolności w wydłużonym terminie.
Na pozytywną ocenę zasługuje propozycja rozwiązania problemu tzw. podwójnych postanowień spadkowych, umożliwiających temu sądowi uchylenie orzeczenia, które wyklucza się z innym (art. 678[1] k.p.c.).
Pracownicy kilku prywatnych uczelni wystawiali cudzoziemcom fałszywe dokumenty. Według śledczych uczelnie tworzyły zorganizowaną grupę przestępczą, którą kierował były rektor Radosław Z. Obecnie siedzi w areszcie. Anna Mierzyńska opisuje kulisy tej sprawy
Sprawę w 2024 roku ujawniła w OKO.press Maria Pankowska. Dziś, w związku z kolejnymi zatrzymaniami, Anna Mierzyńska opisuje jej kulisy.
Co robili pracownicy uczelni-widm „poświadczali nieprawdę, wystawiali fałszywe dokumenty o studiowaniu i ukończeniu studiów, prali pieniądze oraz zorganizowali nielegalne przekraczanie granicy polskiej przez obywateli kilkunastu państw”.
„Śledczy ustalili, że na trzech uczelniach wydano ponad tysiąc fałszywych dokumentów o przyjęciu na studia. Przekazano je obcokrajowcom pochodzącym między innymi z Ukrainy, Rosji, Białorusi, Turcji, Indii, Kazachstanu, Tadżykistanu, Uzbekistanu, Kirgistanu, Sri Lanki, Bangladeszu, Chin, Nigerii, Somalii, Ghany, Tunezji, Syrii, Libanu, Algierii, Kolumbii i Gwatemali. Wystawiano również fałszywe świadectwa ukończenia studiów podyplomowych. Za zaświadczenia pobierano od cudzoziemców kwoty od 500 zł do sześciu tysięcy zł”.
Od kilkunastu lat Radosław Z. skupował i przejmował kolejne prywatne uczelnie. W pewnym momencie był właścicielem 10 uczelni. „Stworzył z nich jedną grupę, działającą pod nazwą Federacja Uczelni Aglomeracji Warszawskich (FUAW). Powstała parasolowa struktura”.
„W śledztwie, prowadzonym przez przemyską prokuraturę i Straż Graniczną, ostatnio zarzuty otrzymał Tomasz J. To prorosyjski aktywista i współpracownik oskarżonego o szpiegostwo Mateusza Piskorskiego, zatrudniony na jednej z uczelni FUAW”.
Do czego służyły te uczelnie?
„Poświadczające nieprawdę zaświadczenia o rzekomym przyjęciu na studia były wykorzystywane (…) do uzyskania wiz umożliwiających przekraczanie granicy do krajów Unii Europejskiej” – informuje prokuratura. – „Natomiast obywatele Ukrainy wykorzystywali takie zaświadczenia w okresie pandemii koronawirusa do wjazdu na terytorium RP, pomimo obowiązujących wówczas obostrzeń. A po wybuchu wojny – do wyjazdu z terenu Ukrainy mężczyzn w wieku poborowym”.
„Były też fałszywe zaświadczenia o ukończeniu studiów podyplomowych. Tych cudzoziemcy używali w postępowaniach o nadanie obywatelstwa lub zgody na pobyt długoterminowy. Miały one potwierdzać ich znajomość języka polskiego” – opisuje proceder Anna Mierzyńska.
Przeczytaj także: