Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Każdy zgłoszony przypadek nieprawidłowości w liczeniu głosów jest sprawdzany i analizowany. Protesty trafią do Sądu Najwyższego” – napisał premier Donald Tusk
W piątek 6 czerwca po południu premier Donald Tusk odniósł się do informacji o anomaliach w niektórych komisjach wyborczych podczas głosowania w wyborach prezydenckich. „Każdy zgłoszony przypadek nieprawidłowości w liczeniu głosów jest sprawdzany i analizowany. Ewentualne fałszerstwa są badane i będą ukarane. Protesty trafią do Sądu Najwyższego” – napisał Tusk na platformie X.
Dalej zastrzegł jednak, że choć rozumie emocje, to „zakładanie, że wybory zostały sfałszowane, nie służy polskiemu państwu”.
Sprawa zaczęła się od upublicznienia informacji o błędach w komisji wyborczej numer 95 przy ulicy Stawowej w Krakowie, w której w drugiej turze wyborów prezydenckich odwrotnie przypisano liczbę głosów Karolowi Nawrockiemu i Rafałowi Trzaskowskiemu.
Według danych PKW w pierwszej turze z wynikiem 550 głosów zwyciężył tam Rafał Trzaskowski, za nim był Sławomir Mentzen (221 głosów), po nim Karol Nawrocki (218 głosów). Po głosowaniu w drugiej turze komisja podała, że to Karol Nawrocki uzyskał 1132 głosy, ponad dwa razy więcej niż Trzaskowski (540). Sprawą zainteresowały się media, które pisały o „wyborczym cudzie”.
Jak podał Rafał Sobczuk, komisarz wyborczy w Krakowie, członkowie komisji sami zgłosili swój błąd. „Głosy, które były oddane na jednego kandydata, przypisała drugiemu, taki dostarczyła protokół i takie dane zostały wprowadzone do systemu” – tłumaczył Sobczuk.
Postępowanie wyjaśniające w tej sprawie prowadzi Okręgowa Komisja Wyborcza w Krakowie.
Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski na briefingu prasowym dla mediów, przekazał, że wcześniej takich sytuacji nie było, więc trzeba to wyjaśnić. „To ważne, żebyśmy wiedzieli, dlaczego czasami było o 200 procent przyrostu głosów na jednego kandydata w jednej komisji, skoro z takiej nawet matematycznej perspektywy wydaje się to dość nieprawdopodobne” – mówił Gawkowski.
Jeszcze bardziej alarmistyczny ton przybrała szefowa sztabu Rafała Trzaskowskiego Wioletta Paprocka. W czwartek 5 czerwca zaapelowała o zgłaszanie nieprawidłowości przez stworzoną w tym celu stronę internetową. „Jeśli widzicie nieprawidłowości – zgłaszajcie je na stronie protestwyborczy2025.pl, a my zwrócimy się do Państwowej Komisji Wyborczej, aby każdy z tych przypadków wyjaśniła” – napisała Paprocka na portalu X.
Przeczytaj także:
Telefony do syna z prośbą o wpłatę na kampanię, angażowanie przedsiębiorców w opłacanie faktur, zbieranie gotówki – tak według dziennikarzy Jacek Kurski próbował obejść prawo, żeby mieć pieniądze na zdobycie mandatu do Parlamentu Europejskiego w 2024
Onet i Radio ZET dotarli do nagrań, którymi dysponuje prokuratura w śledztwie przeciwko Jackowi Kurskiemu. Chodzi o nielegalne finansowanie kampanii byłego prezesa TVP w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że Kurski, który w 2024 roku próbował za wszelką cenę wrócić do polityki, znacząco przekraczał limity ustalone przez Państwową Komisję Wyborczą, wydając na kampanię kilkaset tysięcy złotych z własnych pieniędzy. Kampanię Kurskiego finansowali też przedsiębiorcy, np. Daniel W. właściciel i udziałowiec kilku spółek. Jak wynika z wypowiedzi Pawła Gajewskiego, asystenta Kurskiego pracującego wówczas przy kampanii, Daniel W. sfinansował m.in. koncert Zenka Martyniuka. „W żadnym razie nie można mówić, że to jest koncert. Nie wolno tego powiedzieć [...] Ma być piknik, a tak naprawdę to ma być koncert, na który przyjdzie 15 tys. ludzi” – mówił Gajewski podczas jednej z przedwyborczych narad sztabu Kurskiego.
Zawiadomienie w sprawie nieprawidłowości przy finansowaniu kampanii Kurskiego złożył sam Daniel W. „W trakcie kampanii osobiście przekazałem Panu Jackowi Kurskiemu środki pieniężne w wysokości 20.000 zł i niepieniężne, szacowane w sumie na kwotę około 60.000 zł (poprzez finansowanie różnych wydatków), z pominięciem oficjalnych procedur i rachunków komitetu wyborczego” – czytamy w złożonym przez niego zawiadomieniu. Prokuratura Okręgowa w Zamościu wszczęła w tej sprawie postępowanie z art. 506 pkt 7 ustawy Kodeks wyborczy.
Co znajduje się na taśmach, którymi dysponuje prokuratura? Jak podają dziennikarze Onetu i Radia Zet, Kurski narzeka w nich, że z własnej kieszeni wyłożył na kampanię 700 tys. zł – ponad 10 razy więcej niż ustalony wówczas przez PKW limit (63,6 tys. zł).
Nie podobało mu się też, że władze Prawa i Sprawiedliwości oczekiwały wpłaty 100 tys. zł od każdego z kandydatów ulokowanych na listach z tzw. miejsc biorących. „Oszuści, k***a, zaj***li nam stówę z mojej kampanii” – mówi Kurski.
Gdy Daniel W. dopytuje go, kto w zasadzie, go oszukał, Kurski odpowiada: „PiS. [Skarbnik partii Henryk] Kowalczyk... na partię z mojej kampanii stówę, k***a... Kiedy mi Jarosław mówił, że ja nie muszę płacić, bo ja nigdy nie byłem posłem. Ale z drugiej strony nie byłoby siły, nie mogłem się wykłócać, bo poszłaby fama, że tu Bank Światowy k***a, telewizja k***a. Więc już machnąłem ręką na to, umówiłem się, że zabiorą mi 50, a 50 dopłacę później. A zaj***li całe 100! K***a mać... A Jezu, jak ciężko, k***a mać! Wszystko z domu poszło, rozj****em cały dom. Nic nie zostawiłem, 50 tys. zostało mi w banku... Jak nie wygram, to nie mam planu B”.
Na nagraniach słychać też, jak Kurski z Gajewskim naradzają się, w jaki sposób nielegalnie wpłacić pieniądze na kampanię. Tak opisuje ten fragment rozmowy Onet:
„Dasz radę tak to fakturować, żeby poszło ”cashem„ [czyli gotówką]?” — pyta Daniela W. Jacek Kurski.
„Najlepiej to robić oficjalnie wpłaty na komitet, poprzez ludzi innych. Nie wiem, czy masz takich ludzi, którzy mogli wpłacić, żeby się nie wyświetlać” — tłumaczy Gajewski.
Daniel W.: — „Coś tam na pewno się znajdzie...”
Gajewski wyjaśnia jeszcze raz kwestię zgodności z prawem finansowania kampanii: — Bo są limity. Te limity są bardzo wysokie i jedna osoba może płacić. Najlepiej to robić artis. Bo wtedy jest wszystko czyste i nie ma wtedy żadnego problemu. Bo za gotówkę nie ma jak się później rozliczać. Faktury są już wystawione. Jak? Najlepiej tak to zrobić. Tak to powinno wyglądać.
— Wczoraj już paru moich kolegów wysłało. To łatwe — mówi Daniel W".
Kurski szukając pieniędzy, werbuje do pomocy Daniela W., który opłaca kampanijne faktury i przekazuje mu gotówkę (20 tys. zł).
W nagraniach znalazła się też rozmowa z synem, którego Kurski prosi o wpłatę 100 tys. zł na rzecz jego kampanii.
„Czyli będę miał prośbę. Prześlę ci zaraz ostatnie 100 tys., jakie mi zostało z domu i wpłać na moją kampanię. Ja ci prześlę jako darowiznę, a Ty wpłacisz jako swoją wpłatę na moją kampanię. Dobrze? Tak jak kiedyś... No tyle ile ci prześlę teraz” – mówi Kurski. Jego syn Zdzisław ma wątpliwości, czy to dobry pomysł. Kurski uspokaja go: „Nie, nie będzie żadnej afery. Tak jak nie było w 2014 r., kiedy też wsparłeś moją kampanię... Pojechałeś do Szwecji, obrobiłeś 2 tys. hektarów i zarobiłeś. 30 tys. zł, czy 40”.
Kurski pytany o sprawę przez dziennikarzy odpowiedział tak: „Moja kampania w wyborach europejskich była prawidłowo rozliczona. Byłem kandydatem z jedną z największych, jeśli nie największą kwotą wpłat przez komitet wyborczy PiS. Ta sprawa to czarny PR i objaw zemsty”.
Po tym jak Jacek Kurski został odwołany przez Donalda Tuska ze stanowiska w Banku Światowym, postanowił kandydować do Parlamentu Europejskiego. I wywalczył drugie miejsce na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu wyborczym numer 5 (Mazowsze). Ale Kurski zdobył tylko 32 222 tys. głosów, wyprzedził go pierwszy na liście Adam Bielan (90,6 tys. głosów), a także startujący z dalszych miejsc: Jacek Ozdoba (54,3 tys.), Maria Koc (46,1 tys.), Anna Kwiecień (33,9 tys.). Lepszy wynik miał też ostatni na liście Daniel Milewski. Mandaty zdobyli tylko Bielan i Ozdoba, a Kurski pożegnał się z marzeniem o powrocie do polityki.
Przeczytaj także:
Węgierska ustawa zakazująca promowania treści związanych ze społecznością LGBT+ w mediach i edukacji stygmatyzuje oraz narusza prawo do godności, poszanowania życia rodzinnego i niedyskryminacji – stwierdziła rzeczniczka generalna TSUE
W czwartek 5 czerwca rzeczniczka generalna Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydała opinię prawną w sprawie węgierskiej ustawy zakazującej „promowania” homoseksualności i korekty płci w przestrzeni publicznej. Przyjęte w 2021 roku prawo, przypomina kremlowski zakaz „propagandy LGBT”. Pod kontrowersyjną ustawę podpadają materiały emitowane w publicznej telewizji: przed godziną 10 wieczorem nie wolno wyświetlać żadnych programów, czy filmów, w których pojawiają się tęczowe wątki lub postaci. Książki o tematyce queerowej muszą być specjalnie oznaczone, nie wolno ich też sprzedawać w pobliżu szkół, czy kościołów. Zabronione jest też wspominanie o nienormatywnej seksualności, parach tej samej płci i transpłciowości w materiałach edukacyjnych. Victor Orbán wprowadził prawo pod hasłem „obrony dzieci” i tradycyjnych wartości.
Rzeczniczka TSUE Tamara Capeta w swojej opinii stwierdziła, że Węgry „znacząco odeszły od modelu demokracji konstytucyjnej”. Przepisy wprowadzone przez władze w Budapeszcie „opierają się na osądzie wartości, zgodnie z którym życie osób homoseksualnych i nie-cispłciowych nie ma takiej samej wartości lub statusu jak życie osób heteroseksualnych i cispłciowych”.
Dodała, że prawo, którego celem ma być ochrona dzieci przed krzywdą, tylko krzywdy dokłada. Jak czytamy w 69-stronicowym dokumencie:
Według rzeczniczki generalnej TSUE Węgry naruszyły unijne zasady wyrażone w traktacie UE i Karcie Praw Podstawowych: prawo do godności ludzkiej, poszanowania życia rodzinnego i niedyskryminacji. Capeta dodała, że postępowanie wytoczone przez Komisję Europejską przeciwko Węgrom, które dotyczy uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego, jest uzasadnione.
Opinia rzecznika nie jest wiążąca, często wskazuje jednak kierunek ostatecznego rozstrzygnięcia. Jeśli sąd potwierdzi, że przepisy z 2021 r. są niezgodne z prawem, Węgry mogą zostać ukarane wysoką grzywną i zmuszone do wycofania ustawy.
Przeczytaj także:
Rosyjskie siły w odwecie za operację „Pajęczyna” przeprowadziły zmasowany atak na Kijów i zachodnią część Ukrainy
W nocy z czwartku na piątek rosyjskie wojska przeprowadziły zmasowany atak na Ukrainę przy użyciu rakiet balistycznych i dronów. Jak poinformował mer Kijowa Witalij Kliczko, w stolicy zginęły co najmniej cztery osoby „W kilku miejscach trwają operacje poszukiwawczo-ratownicze” – napisał na Kliczko w serwisie Telegram. Obrażenia odniosło 20 osób, z czego 16 wymagało hospitalizacji. Z relacji mieszkańców i mediów wynika, że w Kijowie raz po raz słychać było wybuchy, dźwięki ciężkich karabinów maszynowych i warkot silników bezzałogowców.
Zniszczeniu uległa infrastruktura komunikacyjna. W stolicy Ukrainy trwa naprawa torów metra pomiędzy stacjami Darnycia i Liwobereżna. W samym obwodzie kijowskim wstrzymano ruch części pociągów lub przekierowano je na objazdy.
Rosyjskie wojska ostrzelały też zachodnią część Ukrainy. W atakach na Łuck doszło do zniszczenia budynku mieszkalnego. Według lokalnych władz rannych zostało pięć osób. Mer Ihor Poliszczuk podał, że Rosjanie użyli 15 dronów kamikadze i sześciu pocisków rakietowych.
Rakiety spadły też na Tarnopol, również na zachodzie kraju. Celem ataku była infrastruktura krytyczna i obiekty przemysłowe. „Część miasta została pozbawiona elektryczności, a woda jest dostarczana z przerwami” – powiadomił mer miasta Serhij Nadał. „Pięć osób zostało rannych. Wszystkim zapewniono niezbędną opiekę medyczną”.
W sumie rosyjskie siły wykorzystały ponad 400 dronów i 45 rakiet. W trakcie udzielania pomocy zginęło też trzech ratowników. W kraju rannych jest w sumie 49 osób, a ich liczba może rosnąć.
Rosyjskie ataki są odpowiedzią na operację „Pajęczyna”, do której Ukraińcy przygotowywali się przez półtora roku. Jak pisał w OKO.press płk Piotr Lewandowski, celem były przede wszystkim bombowce strategiczne, używane od początku wojny do ataków na ukraińską infrastrukturę krytyczną. Kijów najpierw przemycił na teren Rosji 150 dronów FPV (First Person View) oraz 300 głowic bojowych. Potem ukraińscy operatorzy wojsk specjalnych przy współpracy z miejscowymi agentami, wykorzystując przygotowane wcześniej bezpieczne lokalizacje na terenie Rosji, rozmieścili drony w zasobnikach startowych wyglądających jak standardowe kontenery transportowe. Trzecia faza polegała na przetransportowaniu kontenerów z dronami na naczepach TIR-ów w pobliże rosyjskich baz oraz atak na rozmieszczone w nich samoloty i infrastrukturę. Prawdopodobnie drony były sterowane zdalnie za pośrednictwem rosyjskiej sieci GSM.
Drony FPV uderzyły w bazę Ołenja w Olenegorsku-Wysokim w obwodzie murmańskim, bazę Biełaja w obwodzie irkuckim, bazę Diagilewo w Riazaniu oraz bazę Iwanowo-Siewiernyj w obwodzie Iwanowskim.
Według NATO ataki na lotniska zniszczyły od 10 do 13 samolotów strategicznych, w tym co najmniej jeden samolot radarowy A-50 wart ponad 300 mln dolarów. Operacja nazywana powszechnie „rosyjskim Pearl Harbor”, wywołał popłoch na Kremlu, szczególnie w kontekście zabezpieczeń rosyjskich sił nuklearnych.
Przeczytaj także:
Elon Musk pośrednio zarzucił prezydentowi Trumpowi zamieszanie w proceder handlu ludźmi i zażądał jego rezygnacji. Co się dokładnie wydarzyło?
Były bliski doradca Donalda Trumpa Elon Musk ujawnił w czwartek na serwisie X, że nazwisko Donalda Trumpa widnieje w tzw. aktach Epsteina, czyli dokumentach sprawy dotyczącej Jeffreya Epsteina, zmarłego w więzieniu finansisty oskarżonego o handel ludźmi i seksualne wykorzystywanie nieletnich.
O znajomości Trumpa z Epsteinem wiadomo było od dawna, ale prezydent USA zaprzeczał, jakoby miał jakąkolwiek wiedzę o przestępczej działalności swojego znajomego. Teraz Musk w serwisie X oskarżył administrację Trumpa, że zatrzymała ujawnienie akt sprawy właśnie ze względu na udokumentowaną rolę Trumpa w procederze prowadzonym przez Epsteina.
Musk zasugerował również, że Trump powinien zostać usunięty ze stanowiska i zastąpiony na stanowisku przez wiceprezydenta J.D. Vance'a.
Prezydent USA w odpowiedzi zapowiedział w mediach społecznościowych obcięcie wszelkich rządowych kontraktów z firmami Muska, co spowodowało gwałtowny spadek akcji Tesli, jednej z firm miliardera.
Od momentu, kiedy Elon Musk odszedł z administracji Donalda Trumpa i przestał być szefem Departamentu Efektywności Rządowej (DOGE), napięcie między Trumpem a jego byłym wpływowym doradcą rosło w błyskawicznym tempie.
Musk między innymi stał się zaciętym krytykiem procedowanej w Kongresie tzw. „Wielkiej, Pięknej Ustawy”, regulującej wśród wielu innych rzeczy również system podatkowy i wydatki budżetowe. Musk nazwał ją „paskudztwem” oraz wskazał, że znacząco zwiększy deficyt budżetowy i doprowadzi Stany Zjednoczone do bankructwa.
Biały Dom oficjalnie puścił te uwagi mimo uszu, ale zupełnie przypadkowo w trakcie konfliktu o ustawę administracja Trumpa wycofała kandydaturę bliskiego współpracownika Muska Jareda Isaacmana na szefa agencji kosmicznej NASA. Co jest o tyle istotne, że SpaceX Muska zarobiła w ostatnich latach ok. 14,6 miliarda dolarów na kontraktach z NASA.
Wartość wszystkich subsydiów i kontraktów z rządem firm Elona Muska „Washington Post” oszacował na 38 miliardów dolarów.