Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Szef rządu zareagował na opisaną przez Onet sprawę 3 żołnierzy zatrzymanych przez Żandarmerię Wojskową po oddaniu serii strzałów ostrzegawczych na granicy
„Odebrałem meldunek Ministra Obrony Narodowej. Postępowanie Prokuratury i Żandarmerii Wojskowej wobec naszych żołnierzy budzi uzasadniony niepokój i gniew ludzi. Oczekuję szybkich wniosków i decyzji organizacyjnych, prawnych oraz personalnych.” – napisał w serwisie X premier Donald Tusk.
Jeszcze w nocy ze środy na czwartek 6 czerwca w podobnym duchu wypowiadał się w mediach społecznościowych szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. „Zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia. Działania Żandarmerii Wojskowej wobec zatrzymanych zostaną bezwzględnie wyjaśnione. Żołnierze stojący na straży bezpieczeństwa państwa muszą być pewni, że procedury prawne ich chronią. Będę zawsze stał po stronie honoru” – napisał minister.
Po wpisie Tuska Kosianiak-Kamysz wystąpił na konferencji prasowej. Przyznał, że był poinformowany o sprawie. I że to dowódca Wojskowej Grupy Zadaniowej „Podlasie” (do 29 marca był nim gen. bryg. Rafał Miernik) zadecydował o „skierowaniu materiału, który otrzymał od Straży Granicznej do Żandarmerii Wojskowej, a ta podjęła kolejne decyzje o skierowaniu sprawy do pionu wojskowego prokuratury” – mówił minister.
Chodzi o opisaną przez Onet sprawę trzech żołnierzy zatrzymanych przez Żandarmerię Wojskową po oddaniu tzw strzałów ostrzegawczych w kierunku grupy ok. 50 mężczyzn usiłujących siłowo przekroczyć granicę polsko-białoruską. Łącznie oddali 43 strzały – nikt nie został poszkodowany. Sytuacja miała miejsce na przełomie marca i kwietnia. Dwóch z trzech zatrzymanych żołnierzy zostało oskarżonych przez prokuraturę o przekroczenie uprawnień i narażenie życia innych osób.
„Jest prowadzone dochodzenie w sprawie przekroczenia uprawnień na wniosek dowódcy WZZ Podlasie – mówił na konferencji Kosiniak-Kamysz. ”Jeśli ktokolwiek z dowódców analizuje i ma jakieś wątpliwości, to jest zobowiązany do podjęcia działań. I tak się stało w tym wypadku" – dodał minister. Podkreślił, że wojsko w samym tylko maju użyło broni ponad 700 razy.
Według Kosiniaka-Kamysza żołnierze będący obiektem zainteresowania prokuratury nie zostali pozostawieni sami sobie – jak wynikało z publikacji Onetu. „Od razu po tamtym zdarzeniu dowódca 1. Warszawskiej Brygady Pancernej gen. Artur Kozłowski udał się na miejsce, do swoich żołnierzy, z prawnikiem i psychologiem. Przez cały czas informowani są żołnierze, którzy są zawieszeni, o możliwej dostępności prawnika, o pomocy dla nich” – mówił Kosiniak-Kamysz.
„Po tym zdarzeniu gen. Kozłowski wydał kolejne rozkazy dotyczące użycia broni, bo żołnierze przy granicy mogą używać broni. Te przepisy są jasno określone, choć moim zdaniem wymagają one zmiany” – zaznaczył minister. Podkreślał, że żołnierze zostali zatrzymani, ale nie zostali aresztowani. A działania prokuratury określił mianem „nadgorliwości”.
W nocy ze środy na czwartek 6 czerwca w Pardubicach w Czechach doszło do zderzenia pociągu pasażerskiego z towarowym. Tym pierwszym podróżowało około 300 osób.
Do katastrofy kolejowej doszło na najważniejszej czeskiej linii kolejowej łączącej kraj ze Słowacją, Polską i Austrią. Należący do przewoźnika RegioJet nocny pociąg pasażerski z Pragi do słowackich Koszyc zderzył się czołowo z pociągiem towarowym przewożącym chemikalia. Według wstępnych ustaleń maszynista pociągu pasażerskiego miał zignorować wskazania semafora. W wyniku zderzenia część wagonów pociągu z Pragi do Koszyc uległa wykolejeniu a jeden z nich został niemal doszczętnie zniszczony. Akcja ratownicza trwała do świtu. Na miejscu katastrofy byli m.in. czescy ministrowie spraw wewnętrznych i transportu. W wyniku zderzenia zginęły 4 osoby, nie mniej niż 26 zostało rannych. Na skutek katastrofy doszło do znacznych opóźnień pociągów w sporej części Czech.
Premier Czech Petr Fiala stwierdził, że katastrofa była „wielkim nieszczęściem”. Podkreślił, że myślami jest z ofiarami i ich bliskimi. „Wszystkim pogrążonym w żałobie składam szczere kondolencje” – napisał w mediach społecznościowych.
Katastrofa miała miejsce zaledwie kilka dni po oddaniu do użytku po modernizacji węzła kolejowego w Pardubicach. Modernizacja miała znacząco poprawić bezpieczeństwo ruchu kolejowego.
Czeskie koleje mają dobrą reputację, szczególnie pod względem usług pasażerskich. Czesi mogą korzystać z usług kilku przewoźników dalekobieżnych, dzięki czemu wyższa jest częstotliwość połączeń, a ceny idą w dół. Na dużej części sieci kolejowej brakuje jednak ważnego i obecnego w większości europejskich krajów elektronicznego systemu bezpieczeństwa na torach ETCS (European Train Control System). Szczególnie trudny pod tym względem był 2021 rok, gdy doszło do kilku poważnych wypadków z zabitymi i rannymi. Tragiczny w skutkach okazało się pociągu Monachium-Praga z pociągiem regionalnym – zginęły trzy osoby. Największą katastrofą kolejową było z kolei zdarzenie z 2008 roku, gdy przed międzynarodowym ekspresem EC Cornelius zawalił się remontowany most. 8 osób straciło życie, 95 zostało rannych, w tym 13 ciężko.
Czeski rząd zapowiada technologiczną rewolucję, która ma znacznie poprawić bezpieczeństwo na torach. Od 1 stycznia 2025 wyłączane będą przestarzałe systemy klasy B na 12 odcinkach torów. ETCS zastąpi je między innymi na liniach do Pragi, Przerowa, Bohumina przy polskiej granicy czy Brzecławia przy granicy austriackiej.
Władysław Kosiniak-Kamysz wstawił się za żołnierzami oskarżonymi o przekroczenie uprawnień po oddaniu strzałów ostrzegawczych w kierunku grupy osób usiłujących przekroczyć granicę.
W nocy ze środy na czwartek 6 czerwca minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz odniósł się do opisanej w środę przez Onet sprawy trzech żołnierzy zatrzymanych przez Żandarmerię Wojskową po oddaniu tzw strzałów ostrzegawczych w kierunku grupy ok. 50 mężczyzn usiłujących siłowo przekroczyć granicę polsko-białoruską. Łącznie oddali 43 strzały – nikt nie został poszkodowany. Sytuacja miała miejsce na przełomie marca i kwietnia. Dwóch z trzech zatrzymanych żołnierzy zostało oskarżonych przez prokuraturę o przekroczenie uprawnień i narażenie życia innych osób.
„Trzech chłopaków z kompanii wyprowadzono w kajdankach jak bandytów. Wobec dwóch z nich ruszyły postępowania, zostali zawieszeni. Wyszli z aresztu tylko dlatego, że w batalionie zrobiliśmy zrzutkę, żeby im prawnika załatwić, bo dowódca nie był zainteresowany, aby im w jakikolwiek sposób pomóc.” – tak opisywał tę sytuację jeden z rozmówców Onetu.
Po publikacji Onetu minister obrony napisał w serwisie X, że „zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia.” a działania Żandarmerii Wojskowej zostaną wyjaśnione.
„Żołnierze stojący na straży bezpieczeństwa państwa muszą być pewni, że procedury prawne ich chronią. Będę zawsze stał po stronie honoru polskich żołnierzy” – dodał Władysław Kosiniak-Kamysz.
Żandarmeria Wojskowa zatrzymała na przełomie marca i kwietnia trzech żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku napierających uchodźców. Dwaj z nich usłyszeli w prokuraturze zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia innych osób – podaje Onet.pl
Jak podaje portal Onet.pl, do zdarzenia miało dojść na odcinku polskiej granicy z Białorusią w okolicy miejscowości Dubicze Cerkiewne. To ten sam rejon, w którym pod koniec maja zostanie dźgnięty polski żołnierz. Stacjonują tam żołnierze 1. Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki, którzy wspierają działania Straży Granicznej. Ich zadania polegają na patrolowaniu granicy, tak aby na polską stronę nie przedostali się nielegalni migranci.
W dniu zdarzenia przez ogrodzenie na polską stronę przedostała się grupa około 50 mężczyzn w wieku 20-30 lat. Kiedy uchodźcy przekroczyli granicę, polscy żołnierze zaczęli strzelać w powietrze. To nie pomogło. Migranci nadal napierali. W końcu żołnierze w ramach obrony własnej zaczęli strzelać przed nimi w ziemię – opisuje incydent Onet.pl na podstawie relacji świadków.
W sumie żołnierze wystrzelili 43 pociski. Migranci w końcu się wycofali. Kiedy sytuacja była opanowana, Straż Graniczna wezwała na miejsce Żandarmerię Wojskową. Trzech żołnierzy zostało zatrzymanych i odwiezionych z granicy w kajdankach.
Dziennikarze Onet.pl potwierdzili przebieg zdarzenia w biurze prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej.
„Po zapoznaniu się z materiałami otrzymanymi od Straży Granicznej, wobec wskazanych żołnierzy w momencie zatrzymania zastosowano prewencyjnie środki. Po zapoznaniu się z materiałami m.in. nagraniem otrzymanym od Straży Granicznej, Żandarmeria Wojskowa podjęła działania wynikające z podejrzenia nieuzasadnionego użycia broni palnej. Żołnierze nie złożyli zażalenia na sposób przeprowadzenia zatrzymania” – poinformowało biuro prasowe MON.
Resort przyznał również, że migrantów napierających od strony białoruskiej na polskich żołnierzy było kilkudziesięciu oraz że byli uzbrojeni w niebezpieczne przedmioty i lewarki do odgięcia szczebli z przygranicznego płotu.
Jak pisze Onet, zatrzymani żołnierze obecnie przebywają na wolności, otrzymali jednak zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia oraz zdrowia innych osób. Postanowieniem prokuratora są również zawieszeni w czynnościach służbowych i oddani pod dozór przełożonego wojskowego.
Zgodnie z Art. 45 pkt. 1d Ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej można jej użyć m.in. wtedy, gdy zaistnieje „konieczność odparcia bezpośredniego, bezprawnego zamachu na nienaruszalność granicy państwowej przez osobę, która wymusza przekroczenie granicy państwowej przy użyciu pojazdu, broni palnej lub innego niebezpiecznego przedmiotu”.
Według źródeł Onetu, a także informacji uzyskanych z resortu obrony, wszystkie te przesłanki zaistniały w dniu opisywanych zdarzeń. MON poinformował, że dowódcy nie zabraniają żołnierzom użycia broni palnej. Tylko w maju br. żołnierze pełniący służbę na granicy oddali ponad 700 strzałów ostrzegawczych.
Na zdjęciu: żołnierze przy granicy z Białorusią w okolicach Białowieży.
Jarosław Kaczyński i Daniel Obajtek byli wezwani na przesłuchania przed komisją śledczą ds. afery wizowej. Obaj się nie stawili. Tusk ogłosił skład komisji ds. badania rosyjskich i białoruskich wpływów. Podsumowujemy 5 czerwca
Na zdjęciu: od lewej wiceprzewodniczący komisji poseł KO Marek Sowa, przewodniczący poseł KO Michał Szczerba , wiceprzewodniczący poseł PiS Daniel Milewski podczas posiedzenia sejmowej komisji śledczej ds. tzw. afery wizowej .
Ani Jarosław Kaczyński, ani Daniel Obajtek nie przyszli na posiedzenia komisji śledczej ds. afery wizowej. To była już druga próba przesłuchania byłego prezesa Orlenu. Przewodniczący komisji Michał Szczerba ogłosił, że zawnioskował o ukaranie Daniela Obajtka karą pieniężną w wysokości 3000 złotych oraz o „zatrzymanie i doprowadzenie” na kolejne posiedzenie komisji, które wyznaczono na 7 czerwca na godz. 12.
Obajtek już 3 czerwca mówił w rozmowie z PAP, że wezwanie otrzymał. „Teraz jest koniec kampanii i nie mam czasu na to, żeby poświęcić trzy dni, żeby stawić się przed komisją” – stwierdził.
Planowane przesłuchanie go podczas posiedzenia komisji śledczej zbiegło się w czasie z publikacją śledztwa Radia Zet i Frontstory. Dziennikarze ustalili, że Daniel Obajtek przebywa w Budapeszcie, mieszkając w luksusowym apartamencie, którego właścicielem jest spółka związana z Viktorem Orbanem. W poszukiwaniach byłego prezesa Orlenu pomógł...on sam. Dziennikarze przeanalizowali tło w nagraniach, jakie publikował w mediach społecznościowych.
Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj:
Na liście członków specjalnego zespołu ds. badania rosyjskich i białoruskich wpływów znaleźli się prawnicy, historycy, byli ambasadorowie i medioznawcy. Pierwszy raport komisja przedstawi w ciągu dwóch miesięcy. Kto znalazł się w zespole?
Komisja będzie liczyła 12 osób. Jej przewodniczącym został gen. Jarosław Stróżyk, od 2024 roku szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. W skład komisji weszło także 11 ekspertek i ekspertów wskazanych przez poszczególnych ministrów:
„Podpisane porozumienie z Polskim Związkiem Łowieckim zwiększy poziom bezpieczeństwa, pozwoli na uzupełnienie wzajemnych zdolności i wspólne przedsięwzięcia szkoleniowe. Chcemy wykorzystać dla obronności potencjał myśliwych, którzy mają pozwolenie na broń i są odpowiednio wyszkoleni” – napisał na portalu X minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz.
Zainaugurowana dziś współpraca MON z myśliwymi ma się opierać na na „współdziałaniu, współorganizowaniu różnych przedsięwzięć i korzystaniu nawzajem ze swoich strzelnic [z wojskiem – od aut.]”.