Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
„Rozpoczęła się polityczna zmiana w Europie!” – ogłosił w niedzielę Viktor Orbán. Prorosyjskie partie łączą siły. Ich nazwa: „Patrioci Europy”
30 czerwca 2024 węgierski premier Viktor Orbán, były premier Czech i lider partii ANO Andrej Babis oraz Herbert Kickl, szef Wolnościowej Partii Austrii ogłosili współpracę. Zapowiedzieli utworzenie nowej frakcji w Parlamencie Europejskim.
„Europejczycy chcą trzech rzeczy: pokoju, porządku i rozwoju. Jedyne, co dostają od obecnych brukselskich elit, to wojna, migracja i stagnacja” – napisał Orbán na portalu X (dawniej Twitter).
„W tej sytuacji naszym obowiązkiem jest egzekwowanie woli wyborców. Trzy partie polityczne połączyły dziś siły: najsilniejsza partia austriacka, najsilniejsza partia czeska i najsilniejsza partia węgierska. Naszym celem jest stać się najsilniejszą prawicową grupą w europejskiej polityce” – zapowiedział Orbán.
Chcą być najsilniejsi po prawej stronie, jednak na razie nie mogą nawet formalnie utworzyć grupy w europarlamencie. Żeby taka grupa powstała, potrzeba co najmniej 23 eurodeputowanych z co najmniej siedmiu krajów. Grupie Orbána brakuje jeszcze europosłów z czterech krajów.
„Z tego, co słyszałem w ostatnich dniach... będzie ich więcej, niż niektórzy z was prawdopodobnie teraz przypuszczają” – powiedział Austriak Herbert Kickl podczas konferencji prasowej w Wiedniu, gdzie spotkali się liderzy nowej formacji.
Grupa ma wkrótce opublikować „Manifest patriotyczny”. Jak donosi portal Politico, będzie on koncentrował się na kwestiach migracji i zwalczaniu Zielonego Ładu.
„Będziemy przedkładać suwerenność narodową nad federalizm, wolność nad nakazy i pokój nad wojną” – napisał Babiš w mediach społecznościowych.
Wolnościowa Partia Austrii do niedawna należała do grupy Tożsamość i Demokracja. Jednak w tej grupie dominuje Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. A ona chce zrywać z prorosyjskim wizerunkiem. Tymczasem prorosyjskość austriackiego FPÖ bije po oczach.
„Od 2016 roku partia ma podpisaną umowę o współpracy z rosyjską partią rządzącą Jedna Rosja” – przypominamy w OKO.press.
„Jak ujawniło m.in. Politico, rosyjska służba bezpieczeństwa miała tak głęboko sięgające kontakty w Austrii, że była w stanie przeprowadzić akcję publicznej kompromitacji austriackiej służby celem ustanowienia nowej, zdominowanej przez agentów przyjaznych Moskwie. Wszystko mieli umożliwić współpracujący z FSB politycy Wolnościowej Partii Austrii.
Doniesienia Politco o tym, że partia wciąż działa jako «długie ramię rosyjskiego wywiadu», w Austrii sprawiły, że szef austriackiej partii liberalnej wezwał rząd do zbadania, czy nowy lider FPÖ, Herbert Kickl, jest winny zdrady stanu”.
W eurowyborach FPÖ zdobyła 24,5 proc. głosów i sześć mandatów. Prowadzi w sondażach przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi w Austrii.
Drugi z sojuszników Orbána to czeska partia Andreja Babiša. Ledwo tydzień temu opuściła liberalną frakcję Renew. A właściwie została zmuszona do odejścia. „Rozwód, który był już dawno spóźniony” – skomentowała odejście partii ANO szefowa Renew Valérie Hayer.
„ANO wybrała drogę populistyczną, niezgodną z naszymi wartościami i tożsamością. W ciągu ostatniego miesiąca ich rozbieżność z naszymi wartościami wzrosła wykładniczo, co obserwowaliśmy z wielkim niepokojem” – mówiła dziennikarzom Hayer.
Od czasu wyrzucenia z chadeckiej grupy EPP Fidesz Orbána pozostaje niezrzeszony. To utrudnia działanie na arenie europejskiej. Jak pisała w OKO.press Paulina Pacuła:
„Przynależność do grupy politycznej w PE jest bardzo ważna, ponieważ im większa grupa, tym większa siła głosu grupy w łonie Konferencji Przewodniczących.
Konferencja to składające się z szefów grup politycznych oraz przewodniczącego PE ciało, które decyduje o podziale prac w Parlamencie. To ona rozdziela prace legislacyjne pomiędzy grupy polityczne w PE oraz przyznaje głos na sesjach plenarnych.
Posłowie niezrzeszeni nie mają na forum Konferencji Przewodniczących głosu. Dlatego, jeśli chce się coś znaczyć w PE, trzeba należeć do grupy politycznej”.
Kilka dni temu Orbán ogłosił, że jego Fidesz nie wstąpi do grupy Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, gdzie dominują Bracia Włosi Giorgii Melonii. Jednak to Meloni miała nie chcieć w tej grupie Orbána.
Co w tej sytuacji zrobi PiS? Połączy się z Meloni czy z Orbánem?
„Jesteśmy kuszeni w obie strony. Powiedziałbym, że prawdopodobieństwo [wynosi] 50/50” – powiedział Mateusz Morawiecki w rozmowie z portalem Politico w czwartek 27 czerwca 2024. Dodał, że „nie ma gwarancji”, że PiS pozostanie we frakcji EKR.
W poniedziałek 1 lipca 2024 Węgry rozpoczynają prezydencję w Unii Europejskiej.
Do południa zagłosowała ponad jedna czwarta Francuzów. Od czterdziestu lat frekwencja we Francji nie była tak wysoka
O ósmej rano w niedzielę 30 czerwca 2024 rozpoczęły się wybory parlamentarne we Francji. Głosowanie potrwa do godz. 18 w mniejszych miejscowościach i do godz. 20 w dużych miastach. Po godz. 20 zostaną też ogłoszone exit polle.
Do obsadzenia jest 577 miejsc we francuskim Zgromadzeniu Narodowym, a głosowanie odbywa się w dwóch turach. Kandydaci, którzy w danym okręgu zdobędą bezwzględną większość głosów już w pierwszej turze, otrzymują mandat. Jednak to rzadkie przypadki. Większość mandatów zostanie przydzielona w drugiej turze w niedzielę 7 lipca. Do drugiej tury wchodzą ci kandydaci, którzy uzyskali co najmniej 12,5 proc. poparcia przy 25-procentowej frekwencji.
Prezydent Emmanuel Macron ogłosił przyspieszone wybory tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, które jego partia przegrała. To bezprecedensowy ruch szeroka krytycznie komentowany. Decyzja Macrona może wynieść do władzy Zjednoczenie Narodowe – po dekadach starań.
Ostatni przedwyborczy sondaż pokazywał zdecydowaną przewagę Zjednoczenia Narodowego. Poparcie dla partii Marine Le Pen zadeklarowało 36,5 proc. pytanych.
Koalicja partii lewicowych miałaby 29 proc., a partia Macrona zajęła dopiero trzecie miejsce – 20,5 proc.
Takie wyniki dawałyby ugrupowaniu Le Pen bezwzględną większość – 289 głosów.
„Macron jest coraz bardziej nieprzewidywalny” – powiedział portalowi The Guardian Antoine Bristielle z think tanku Fondation Jean-Jaurès. „To tak, jakby rządził krajem jak w serialu Netflixa – i na końcu każdego odcinka musiał umieścić cliffhanger”.
Francuscy badacze opinii zwracają uwagę, że zwolenników Macrona napędza strach, zaś zwolenników Le Pen – nadzieja i pragnienie zmiany. „Sondaże pokazują, że [popierającym Le Pen] nie chodzi tylko o wyrażenie złości lub obrzydzenia do polityki. Zgodnie ze stanowiskiem jej partii twierdzą, że chcą zmian we Francji, że zawiedli się przez partie polityczne, dlaczego zatem nie spróbować Zjednoczenia Narodowego?” – komentuje dla Guardiana Christelle Craplet z sondażowni BVA.
Media donoszą, że ze względu na spadającą popularność Macrona członkowie jego partii unikali pokazywania się z nim w trakcie kampanii. Prezydent pojawiał się na niewielu plakatach wyborczych. Macron jest szczególnie niepopularny wśród klasy robotniczej, gdzie budzi „instynktowną wrogość”, jak to określił politolog Jérôme Jaffré.
W 2022 roku w południe frekwencja wyniosła 18,43 proc. Dziś zagłosowało już 25,9 uprawnionych. Od 2002 roku frekwencja w wyborach parlamentarnych we Francji spadała. Tym razem będzie inaczej. Komentatorzy spodziewają się, że frekwencja wyniesie ostatecznie między 60 a 70 proc.
„Macron faktycznie stawia Francuzom takie wyzwanie: mają zadecydować, czy chcą, żeby rządził obóz progresywnych reformistów, czy wolą, żeby kurs narzucali antyeuropejscy, nacjonalistyczni populiści. I liczy na wyższy poziom partycypacji w wyborach. W wyborach europejskich do urn poszło zaledwie 51 proc. Francuzów. Macron chce sprawdzić realny poziom poparcia dla partii w warunkach najwyższej mobilizacji” – tłumaczył Aleksander Smolar w wywiadzie z Antonem Ambroziakiem w OKO.press.
Na razie wygląda na to, że faktycznie do urn pójdzie więcej osób. Mobilizacja się udała.
Jednak komu ostatecznie będzie sprzyjała wysoka frekwencja?
„Francuzi nie idą do urn, jeśli uważają, że nie ma to sensu” – pisze „Le Monde”. Rozmówcy dziennika twierdzą, że Francuzi doskonale zrozumieli, o co chodzi w tych wyborach. Po raz pierwszy od lat 40. skrajna prawica może rządzić Francją.
Francuskie media publikują głosy wyborców, którzy przyznają, że zapomnieli lub nie chcieli głosować w wyborach europejskich. Tym razem jednak się zmobilizowali, a nawet nakłaniali znajomych, by poszli głosować. „Nie chcemy, żeby państwem rządzili faszyści i ludzie nieodpowiedzialnych” – usłyszeli od dwojga emerytów dziennikarze śledczego, lewicowego portalu Mediapart.
Portal cytuje też 61-letniego Dominika, który głosuje na Zjednoczenie Narodowe. Dominique, 61 lat, magnetyzer: „Po raz pierwszy zagłosowałem na Zjednoczenie Narodowe. Wcześniej głosowałem na różne partie, najczęściej na lewicę. Jednak mam głębokie poczucie frustracji. Rząd nie dotrzymuje obietnic. Macron powiedział, że nie podniesie wieku emerytalnego, a to robi. Zamykają szpitale, karzemy pielęgniarki, które nie chciały zaszczepić się na Covid, mimo że to dzięki nim przetrwaliśmy kryzys. (...) Kupujemy broń dla Ukrainy, a nawet nie dbamy o kraj. Nic już nie idzie dobrze. Spróbuję ze Zjednoczeniem Narodowym. Może będzie lepiej. RN. Nie wierzę w wojnę domową ogłoszoną przez prezydenta Macrona. Prosi mieszkańców o zaciśnięcie pasa, a jednocześnie organizuje luksusowe posiłki w Pałacu Elizejskim. To musi się zmienić”.
„Ustawę niedoskonałą można udoskonalić” – powiedział poseł Tomasz Trela z Nowej Lewicy o okrojonym projekcie ustawy o związkach partnerskich. Co ze stanowiskiem PSL? Czy z PiS-u ktoś zagłosuje za okrojoną ustawą?
W programie „Kawa na ławę” w TVN24 goście Konrada Piaseckiego dyskutowali o ustawie o związkach partnerskich. Dziennikarz TVN24 starał się dowiedzieć, dlaczego PSL nie zgadza się, by zawarciu związku partnerskiego towarzyszyła uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego.
„Spora część klubu nie chce zrównywać małżeństwa ze związkami partnerskimi” – odpowiedział Krzysztof Hetman z PSL, do niedawna minister rozwoju, obecnie europoseł.
„Projektu ustawy nie widzieliśmy. Dobrze, by było, gdybyśmy ten projekt w końcu zobaczyli” – stwierdził Hetman.
Jednak projekt jest. W piątek ministra Katarzyna Kotula złożyła go w Rządowym Centrum Legislacji (jeszcze nie został opublikowany na stronie), a właśnie z politykami PSL-u negocjowała szczegóły. Trudno, żeby ich nie znali, skoro je blokowali.
Co ostatecznie znalazło się w projekcie? Pisał o tym Anton Ambroziak:
W wersji złożonej do rządowego centrum legislacji znajdują się rozwiązania dotyczące: wspólnoty majątkowej, dziedziczenia, podatków, ubezpieczenia zdrowotnego, prawa do pochówku, renty rodzinnej, zasiłku opiekuńczego i dostępu do informacji medycznej. Związek ma być też zawierany przed Urzędem Stanu Cywilnego.
Jednocześnie Kotula potwierdziła, że trzy obszary sporne, na które nie zgodzili się koalicjanci z Polskiego Stronnictwa Ludowego to:
„Co jest złego w uroczystości w urzędzie stanu cywilnego?” – próbował się dowiedzieć Konrad Piasecki. Kilka razy zadawał to pytanie Krzysztofowi Hetmanowi. Odpowiedź nie padła. Hetman powtarzał, że musi szanować wrażliwość części kolegów z klubu, co ludowcy stale powtarzają.
Hetman powiedział też: „Ja akurat jestem po tej liberalnej [stronie]”. Dodał, że część klubu PSL zagłosowałaby przeciwko ustawie, która zawierałaby prawo do uroczystości w trakcie zawarcia związku. „Aczkolwiek wszyscy są za tym, żeby ułatwiać ludziom życie”.
Poseł Nowej Lewicy zwrócił uwagę, że „uroczystość”, jakiej sprzeciwia się PSL, nie jest niczym nadzwyczajnym. „Jaka tam jest uroczystość? To są normalne, standardowe rzeczy”. Dodał też: „Nie ma argumentu za tym, żeby nie było przysposobienia dzieci”.
A czy Lewica poprze okrojoną, kompromisową ustawę?
„Lepsza ustawa niedoskonała niż żadna, bo ustawę niedoskonałą można udoskonalić. Jeśli to będzie ustawa rządowa, to powinna być bez mrugnięcia oka przyjęta” – stwierdził Trela. Jaka
„Po pierwsze mamy konstytucyjną ochronę małżeństwa” – argumentował Tobiasz Bocheński, europoseł PiS. Według niego konstytucyjny zapis o małżeństwie ma je chronić „przed destrukcją”. „Nie ma zgody na dublowanie tej instytucji, to byłoby złamanie konstytucji” – stwierdził Bocheński. Według niego wprowadzenie instytucji związku partnerskiego do polskiego prawa byłoby właśnie dublowaniem instytucji małżeństwa.
„PiS pod żadną ustawą o związkach partnerskich się nie podpisze?” – dopytywał Piasecki.
„Nie widzimy takiej możliwości prawnej. Jesteśmy formacją konserwatywną. Jestem przekonany, że 99 proc. będzie głosowało przeciwko temu rozwiązaniu” – odpowiedział Bocheński. Dziennikarz TVN24 zwrócił uwagę, że w Wielkiej Brytanii to konserwatywni torysi wprowadzili małżeństwa (nie – związki!) jednopłciowe już w 2012 roku.
„Brytyjski konserwatyzm jest inny” – odpowiedział Bocheński.
A co zrobi prezydent, jeśli ustawa o związkach partnerskich w jakiejkolwiek formie wyjdzie z Sejmu?
„Nie będzie żadnej ustawy. Nie musimy się o to martwić. Nie ma większości. To pokazuje arytmetyka w Sejmie. Dziś gdybanie, czy prezydent się pochyli czy nie, to wróżenie z fusów” – odpowiedział Łukasz Rzepecki z Kancelarii Prezydenta.
Jednak prezydencki doradca myli się. Jeśli większość klubu Lewicy zgodzi się na mocno okrojoną ustawę, to przejdzie ona przez Sejm. Zarówno w przypadku Lewicy, jak i PSL jest możliwy podział w ramach klubu. Mógłby to być podział uzgodniony przez liderów – tak, by ostatecznie ustawa miała większość.
Rzepecki dodał, że prezydent zgodzi się jedynie na uregulowanie statusu osoby najbliższej.
Jak się zachowa Konfederacja? Poseł Przemysław Wipler też uciekł się do argumentu, że nie zna projektu ustawy. „Nie wyobrażamy sobie nawet symbolicznego zrównywania związku partnerskiego z małżeństwem”. Stwierdził, że Konfederacja zgodzi się tylko „na rzeczy praktyczne”. Chodziłoby na przykład o zniesienie podatku od spadku i darowizn i ułatwienia biurokratyczne.
„Nie mam wątpliwości, że przyjmiemy ustawę” – powiedziała Agnieszka Pomaska z Platformy Obywatelskiej. Dodała, zwracając się do Tobiasza Bocheńskiego z PiS:
„Oburza mnie, zniesmacza podwójna moralność. W pana partii macie kolegę, który unieważniał małżeństwo kościelne. Podwójna moralność, hipokryzja. To jest część DNA PiS-u”. Posłance chodzi zapewne o unieważnienie małżeństwa Jacka Kurskiego.
„Dajmy ludziom żyć tak, jak chcą” – powiedziała Pomaska.
Klub Lewicy ma dokonać ewaluacji trzech ostatnich kampanii wyborczych i naprawić relacje między Nową Lewicą i Razem.
Od piątku w Dobieszkowie trwa wyjazdowe posiedzenie klubu Lewicy. O najważniejszych tematach, które będą podczas zjazdu poruszane, opowiadał w rozmowie z PAP rzecznik Nowej Lewicy Łukasz Michnik:
„Główna refleksja jest taka, że potrzebujemy nowej formuły, musimy skorygować kurs i że nie możemy zostać w takim stanie, w jakim jesteśmy, bo nie doprowadzi nas to do wyników, których potrzebujemy. Tak naprawdę teraz zaczynamy pewien szeroki plan ewaluacji, ale też naprawy tego, co nie działa na Lewicy. I pewnie niedługo będziemy mogli wyjść z tym na zewnątrz”.
Oprócz podsumowania trzech kampanii i debat nad przyczyną coraz słabszych wyników lewicowej koalicji (w wyborach do PE ich poparcie stopniało do 6,2 proc.), ważnym tematem są napięte relacje między Nową Lewicą i Partia Razem. Klub zastanawia się, jak poukładać się na nowo i wyjść z trudnej sytuacji, jaką jest podział na część rządową i część nieuczestniczącą w rządzeniu.
Na łamach OKO.press Agata Szczęśniak omawiała pięć scenariuszy dla lewicowej koalicji. To między innymi wejście Razem do rządu, wyjście Nowej Lewicy z rządu, opuszczenie przez Razem klubu Lewicy.
„Powyższy scenariusz to ostateczność – powtarza część lewicowych parlamentarzystów. Inni twierdzą, że to najbardziej prawdopodobna opcja i nic już nie powstrzyma takiego rozwoju wypadków” – relacjonowała Szczęśniak.
„Na pewno nie ma tutaj woli do tego, żeby kończyć jakkolwiek współpracę między Nową Lewicą a Razem” – komentował w rozmowie z PAP Łukasz Michnik.
Celem jest jednak nie tylko naprawa popsutych relacji między formacjami. Według rzecznika Lewica chce także poszerzyć się o nowe środowiska – nawiązać głębszą współpracę z organizacjami społecznymi, liderami opinii, związkami zawodowymi, organizacjami klimatycznymi oraz think tankami. „Potrzebujemy stworzyć szeroką masę i dać taką oddolną dynamikę Lewicy, bo tego nam na pewno dzisiaj brakuje” – przekazał PAP.
„Nie powielimy nieścisłości i błędów, które widniały na usuniętej przez nas fototapecie rodziny Ulmów czy w ekspozytorach poświęconych o. Kolbe” – zaznaczają władze Muzeum.
Oskarżenie o usuwanie polskich bohaterów wysunął jako pierwszy Karol Nawrocki, obecny prezes IPN, a wcześniej dyrektor Muzeum z nadania Prawa i Sprawiedliwości. Kilka dni temu poinformował, że z wystawy zniknęli rotmistrz Witold Pilecki, rodzina Ulmów oraz Maksymiliam Kolbe. Nawrocki, przejmując funkcję po prof. Pawle Machcewiczu, który był jednym z twórców wystawy obok Piotra Majewskiego, Janusza Marszalca i Rafała Wnuka, zaczął wprowadzać zmiany w oryginalnej ekspozycji. Było ich łącznie 17, a sądy uznały je za naruszenie praw autorskich oraz dóbr osobistych twórców wystawy. Pomimo tego, z jednym wyjątkiem, zezwoliły na to, by pozostały one częścią ekspozycji.
W kwietniu nowym dyrektorem Muzeum II Wojny został prof. Rafał Wnuk. I rozpoczął przywracanie jej pierwotnej formy.
Od kilku dni w związku z tymi zmianami prawica atakuje prof. Wnuka oraz rządzącą koalicję. Do tej krytyki przyłączyło się także Polskie Stronnictwo Ludowe.
W sobotę 29 czerwca Muzeum II Wojny Światowej wydało oświadczenie:
„Rozumiemy, że przeprowadzone zmiany mogą budzić zdziwienie i zaniepokojenie obywateli. Zdecydowaliśmy, że do ekspozycji stałej zostaną włączeni o. Maksymilian Kolbe i rodzina Ulmów. Widzimy, że istnieje taka autentyczna społeczna potrzeba. Wkrótce historie o. Maksymiliana Kolbe i rodziny Ulmów znajdą się wśród innych bohaterów widocznych w Muzeum. Zostaną one zaprezentowane w sposób godny, rzetelny i zgodny z najnowszymi badaniami. Nie powielimy nieścisłości i błędów, które widniały na usuniętej przez nas fototapecie rodziny Ulmów czy w ekspozytorach poświęconych o. Kolbe”.
Muzeum zaznaczyło też, że Witold Pilecki był i jest nadal częścią ekspozycji.