Po wyborach na żywo. Tutaj znajdziesz najważniejsze informacje. 11 listopada okazją do politycznych oświadczeń. Tusk o pojednaniu, Duda o tym, że trzeba uważać na sojusze, Kaczyński o niemieckiej partii Tuska
„Żadna córka nie powinna widzieć, jak ktoś bije jej matkę” – mówił Rafał Trzaskowski w Otwocku, gdzie w ubiegłym tygodniu policja bezprawnie zatrzymała posłankę KO Kingę Gajewską. Trzaskowski razem z Donaldem Tuskiem przekonywał, że uśmiech i rozmowa, a nie szczucie i kordony dadzą w tych wyborach zwycięstwo
Niespełna tydzień temu w Otwocku policja bezprawnie zatrzymała posłankę Koalicji Obywatelskiej, która przyjechała na wiec premiera Mateusza Morawieckiego, by z megafonu informować o aferze wizowej.
Dziś 25 września to właśnie Kinga Gajewska rozpoczęła spotkanie KO z mieszkańcami Otwocka. „Nie oczekuję od ciebie heroizmu. Nie oczekuję, że będziesz chodził do TVP. Nie oczekuję, że będziesz miał megafon. Ja, oni, my wszyscy tutaj zrobimy to za ciebie” – mówiła Gajewska, wskazując na „drużynę Tuska”.
„Ale oczekuję, że 15 października pójdziesz na wybory i wybierzesz miłość; żeby miłość wygrała”
- dodała posłanka KO.
To była tylko rozgrzewka, bo w Otwocku gwiazdy dziś były dwie: przewodniczący Donald Tusk, a także wspierający kampanię KO prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.
Tusk zaczął od przekazu mobilizacyjnego. „Nie ma czegoś takiego jak fatum. Nie ma przekleństwa, które musi nad nami wisieć. Wszystko jest w naszych rękach” – mówił lider Platformy Obywatelskiej. I przekonywał, że każdy — przedsiębiorca, nauczycielka, student, czy rolnik, z którym się spotyka — ma swój powód, żeby zagłosować 15 października.
To, co powinno, według Tuska, mobilizować wszystkich to powrót do Europy. „Myśmy chcieli być w Europie, bo tam były wielkie pieniądze na rozwój Polski. Chcieliśmy być w Europie, bo to wielki kontynent bez granic (...) gdzie w państwach rządzi prawo, a nie okrutna władza. Na trzy tygodnie przez wyborami rozstrzyga się los Polski w tej części świata” – mówił Tusk.
"Jeśli zastanowicie się, co nam zgotowali rządzący to formalnie niby jesteśmy w Unii, ale pozbawili nas pieniędzy z UE. Za chwilę mogą nam zamknąć granicę, znów będziemy izolowani. Pozbawili nas praw i niezależnych sądów oraz władzy, która odpowiada przed ludźmi, a nie takiej, która ludźmi rządzi.
Możemy odzyskać Europę" – mówił lider KO.
„My proponujemy konkrety i wizję przyszłości, oni krzyk” – to główny przekaz Rafała Trzaskowskiego.
Prezydent Warszawy przekonywał, że pomysł PiS-u na Polskę to szczucie. „Czym jest prawica? To przywiązanie do tradycji. Dlaczego to nie mogą być najlepsze tradycje, z których jesteśmy dumni? Mamy cudowne tradycje otwartości, tolerancji i ta niesamowita tradycje solidarności. Dlaczego oni próbują obudzić najgorsze emocje?” – mówił Trzaskowski. „Jestem przekonany, że właśnie dlatego przegrają wybory, bo nie da się wygrać wyborów tylko na negatywnych emocjach”.
„W wyborach prezydenckich poparło mnie 10 mln ludzi. Część z nich nie lubiła partii, z której się wywodzę, nie ze wszystkim się zgadzali, ale dokonali wyboru. Dziś namawiam wszystkich, żeby zastanowili się, czy chcą normalnej rozmowy, czy wrzasku; czy chcą rozmowy o przyszłości, czy chcą ludzi, którzy oglądają się do tyłu, nie mają nic do zaproponowania, nic” – apelował prezydent Warszawy.
Zatrzymanie Kingi Gajewskiej stało się pretekstem do snucia opowieści o łamaniu praw obywatelskich. „Dlaczego musi być tak, że nasze kobiety muszą wychodzić na ulice bronić najbardziej podstawowych praw? Dlaczego policja, która powinna zajmować się przestrzeganiem porządku, dziś jest zmuszana, żeby tak się zachowywać” – pytał Trzaskowski. I podkreślał, że w tej sprawie najbardziej bulwersujące nie jest to, że zatrzymano posłankę, ale to, że obywatele nie mogą czuć się bezpiecznie.
"Jeżeli się mnie pytacie, czy warto jest wziąć udział w tych wyborach, jeżeli na serio myślimy o swoich dzieciach, jeżeli na serio myślimy o swoich wnukach, to oni nigdy nie powinni patrzeć na tego typu obrazki. Żadna córka nie powinna widzieć, jak ktoś bije jej matkę w kamerach telewizji, bo mama poszła się upomnieć o swoje prawa.
I jeżeli pytacie, czy warto, to warto właśnie dla tych dzieci, które patrzą na swoje mamy, które są popychane albo które są lżone, z których się potem naśmiewa ta tzw. telewizja publiczna, żeby nigdy tego nie musieli oglądać. Żeby dzieciaki, które chodzą po ulicach Otwocka, Warszawy, każdego innego miasta, z torbą, na której są kolory tęczy, żeby nikt ich nie atakował. Dlatego musicie iść na wybory. Żeby dzieci z niepełnosprawnościami nie musiały patrzeć, jak ktoś popycha ich matki. Żeby dzieciaki, które mają europejskie flagi, żeby nikt ich nie wyzywał od Niemców albo od zdrajców".
Donald Tusk ponownie zwrócił się do wyborców PiS. „Nas policja nie odgradza od ludzi, o których głosy się ubiegamy. Chcecie żyć w Polsce, gdzie władza umożliwia wam zobaczenie rzeczywistości takiej, jaką jest?” – pytał retorycznie Tusk. I żartował, że Jarosław Kaczyński boi się otwartej dyskusji. „Jarosława Kaczyńskiego powinni powołać do sztafety 4x400 m, bo tak szybko i wytrwale ucieka przed konkurentem, przed debata. Wiecie czemu? Bo on się boi debaty ze mną. Nie dlatego, że mam wilcze oczy. Dlatego, że ludzie skazani na propagandę TVP Info zobaczyliby siłę argumentów” – mówił Tusk. „Kaczyński i PiS nie boją się PO i Tuska. Oni się boją was, oni się boją prawdy, oni się boją otwartej wymiany myśli”.
I dodał: „To nie jest MMA, ja bym mu krzywdy nie zrobił”.
Tusk nakreślił też scenariusz, który umożliwi narodowe pojednanie: „najpierw wygrana, potem rozliczenie, naprawa krzywd, żebyśmy umieli się pojednać”.
Rafał Trzaskowski mówił też o władzy, która straciła kontakt z rzeczywistością i problemami Polek i Polaków.
„Pomyślałem sobie o tym, czy chciałbym powierzyć losy Polski, mojego ukochanego kraju, komuś, kto boryka się z tymi podstawowymi dylematami, komuś, kto zastanawiał się nad tym, co to oznacza nie móc mieć dzieci, ile trzeba walki w to włożyć i dlatego proponujemy, żeby in vitro było finansowane z budżetu państw” – mówił Trzaskowski. „Zastanawiałem się, czy ktoś może podejmować decyzje o naszym zdrowiu i życiu, jeżeli nigdy w życiu nie stawał przed najbardziej trudnymi dylematami. Czy oni mają pojęcie, czy kiedyś się zastanawiali nad tym, co to znaczy czekać na dziecko, potem zajść w ciążę, a potem spotkać się z taką rzeczywistością, kiedy ciąża jest zagrożona, kiedy człowiek drży o życie matki i dziecka i nie tylko kobieta, jej partner, jej mąż też? Czy oni byli w takiej sytuacji, czy oni w stanie są coś takiego sobie wyobrazić?”.
„Dla nas punktem odniesienie jesteście wy” – zadeklarował Trzaskowski. „My musimy o nich opowiadać, bo połowa Polek i Polaków jest odcięta od prawdy. (...) Jesteśmy oburzeni, i choć energia, która płynie a oburzenia pchnie nas ku zwycięstwu, to napędza nas coś innego. To, że jesteśmy w stanie w zwami porozmawiać o rozwiązaniach, że będzie finansowane in vitro, że wiemy, jak ma wyglądać edukacja, czy służba zdrowia w każdym powiecie. Rozmowa z wami, a nie obrażanie. Oni nas nie interesują” – mówił prezydent Warszawy.
O czyje głosy na ostatniej prostej powalczy Trzecia Droga? Podczas konferencji prasowej zorganizowanej w poniedziałek liderzy koalicji skupiali się na utrwalaniu przekazu: jesteśmy spoza dwóch osi polaryzacji (PiS-PO, Lewica-Konfederacja).
Szymon Hołownia stwierdził, że wewnętrzne badania dają szansę Trzeciej Drodze na przyciągnięcie części wyborców, którzy dziś w pierwszej kolejności zagłosowaliby na Prawo i Sprawiedliwości. „Widzimy, że 1/5 wyborców PiS-u to są ludzie, którzy mówią, że ich drugim wyborem może być Trzecia Droga. To jest olbrzymia odpowiedzialność, która dzisiaj na nas ciąży, żeby ten obóz realnej nadziei dzisiaj powiększyć” – mówił Hołownia.
Trzecia Droga chce (i musi) odróżnić się szczególnie od Koalicji Obywatelskiej, stąd decyzja liderów, by nie wziąć udziału w Marszu Miliona Serc, organizowanego przez Donalda Tuska 1 października w Warszawie. Liderzy tłumaczą, że taka strategia ma silne fundamenty. Po pierwsze, im większa różnorodność po stronie opozycji, tym większa szansa na utworzenie rządzącej koalicji po wyborach.
„Po tej stronie opozycyjnej jest naprawdę bardzo ciekawy wybór” – mówił dziś przewodniczący PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz. „My idziemy swoją drogą, trzecią drogą, która prowadzi do normalności, rozwiązywania problemów, a nie ich tworzenia”.
Po drugie, wyborów nie wygrywa się w Warszawie, tylko w terenie. Dlatego Trzecia Droga w przedostatni weekend przed wyborami wyruszy w trasę po Polsce, by zmobilizować do głosowania szczególnie tych, którzy dziś są niezdecydowani.
„Traktujemy politykę środowiskową i klimatyczną bardzo poważnie” – to kolejny przekaz, który na finiszu kampanii ma odróżnić Lewicę od reszty partii. W poniedziałek ugrupowanie ogłosiło, że podpisze Manifest 100 dni dla przyrody i klimatu, który z myślą o wyborach stworzyło ponad 80 organizacji społecznych w Polsce.
Podczas konferencji prasowej zorganizowanej w Bolimowskim Parku Krajobrazowym – miejscu, dotkniętym agresywną wycinką – współprzewodniczący Lewicy, Włodzimierz Czarzasty mówił, że inne partie kwestie klimatyczne traktują w sposób instrumentalny.
„Wszyscy, którzy zaczynają mówić o polityce klimatycznej, zwykle kończą o niej mówić nawiązując do uchodźców lub też straszeniem ludzi, że zabiorą im samochody. Nie uciekniemy od tego problemu, jeżeli ktoś myśli, że zmiany klimatyczne nie dotkną Polski, np. poprzez migracje ludzi, to jest w błędzie” – stwierdził Czarzasty.
„Środowisko przyrodnicze i klimat są dobrami publicznymi. Od ochrony rodzimej przyrody i powstrzymania kryzysu klimatycznego zależy bezpieczeństwo nas wszystkich – nie tylko żyjących obecnie, ale także tych, którzy przyjdą po nas” – piszą w manifeście organizacje społeczne.
Jakie dokładnie zobowiązanie na pierwszych 100 dni nowego rządu podpisała Lewica?
Nawet 2,5 miliona złotych w ciągu kilkunastu miesięcy wpłacili na PiS menedżerowie oraz pracownicy i prezesi spółek Skarbu Państwa i państwowych agencji.
Business Insider przeanalizował rejestr wpłat PiS od lipca 2022 roku do 19 września 2023 roku. W tym okresie dziennikarze doliczyli się 112 przelewów od menedżerów zarządzających państwowymi biznesem (czyli także np. pracowników rządowych agencji), w tym od 90 reprezentantów spółek Skarbu Państwa. BI oszacował kwotę przelewów od takich osób na 2,5 miliona złotych. To ogromna suma, ponieważ suma wszystkich wpłat w ciągu tych kilkunastu miesięcy to 5,5 miliona.
Rejestry wpłat są jawne od lipca 2022 roku, gdy weszły w życie nowe przepisy. Jakiś czas później o wpłatach na PiS zrobiło się głośno w związku z wysokimi przelewami od prezesów oraz członków zarządów państwowych spółek. Sięgały one nawet 45 tysięcy złotych – to maksymalna kwota, jaką osoba fizyczna mogła przeznaczyć w 2022 roku na partię polityczną w formie darowizny. Mówi o tym art. 25 ustawy o partiach politycznych – darowizna dla partii do 15-krotność minimalnego wynagrodzenia za pracę w danym roku. W ubiegłym roku pensja minimalna wynosiła 3100 zł – stąd limit w wysokości 45 tysięcy. W tym roku pensja wzrosła jednak do 3600 zł, co oznacza, że limit zawieszony jest już na pułapie 54 tys.
To jednak nie wszystko. W związku z referendum, które ma się odbyć w dniu wyborów, w roku 2023 limit ten podniesiono aż do 25-krotności minimalnego wynagrodzenia. Wynosi on więc aż 90 tysięcy złotych.
O kwoty wpłat Business Insider spytał jednego z menedżerów, którego nazwisko pojawiło się w rejestrze wpłat.
„Nie ma formalnego cennika czy pisma, w którym wprost napisano, ile trzeba zapłacić. Jest po prostu oczekiwanie zaangażowania się i wspierania partii. Każdy musi sam rozstrzygnąć ile przelać i czy warto robić taki ruch. Warto jednak pamiętać, że jak szykuje się trzęsienie ziemi w spółce, to takie gesty mają znaczenie” – odpowiedział, zachowując anonimowość.
Jak analizują dziennikarze największą hojnością wykazali się ludzie kojarzeni z frakcją Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych. Na liście wpłacających są m.in. prezes Enei Paweł Majewski, prezes Taurona Paweł Szczeszek, prezes PGE Wojciech Dąbrowski, prezes Orlenu Daniel Obajtek, prezes KGHM Tomasz Zdzikot, prezes Grupy Azoty Tomasz Hinc.
Większość z nich dokonała wpłat w wysokości 45 tysięcy złotych.
Dziennikarze BI przypomnieli, że przed wyborami w 2019 roku grupa osób kojarzona z premierem Mateuszem Morawieckim, w tym osoby związane z państwowymi spółkami, wpłaciły na jego kampanię ok. 250 tysięcy złotych. W tym roku nie widać jednak podobnych ruchów.
„Stronnicy Morawieckiego, którzy trafili do spółek, to najczęściej osoby z biznesu, często bez afiliacji politycznej i raczej uchodzą za ludzi szefa rządu, a nie PiS. Być może po obecnej ekipie będą chcieli znaleźć pracę w sektorze prywatnym, więc nie wychylają się takimi akcjami jak oficjalne wpłaty na partię polityczną” – przekazał portalowi anonimowy rozmówca z jednej ze spółek.
Czy przekazywanie dużych kwot na partię oraz na kampanię partii, która z politycznego klucza zdecydowała o zajęciu stanowiska konkretnej osoby w spółce Skarbu Państwa jest legalne? Nie ma przepisu, który by takiego procederu zakazywał. Jedynym polem do działania służb, na przykład prokuratury, mogłoby być sprawdzenie, czy w tej sprawie nie dochodziło do nacisków. Zmuszenie kogoś do gospodarowania majątkiem w określonym celu stanowi przestępstwo.
Prawnicy wskazują, że trudno byłoby też skonstruować przepisy, które zapobiegałyby takim sytuacjom. Nawet gdyby wprowadzono zakaz wpłacania na fundusz partyjny czy wyborczy przez pracowników spółek skarbu państwa, to pozostawałaby furtka dla wpłat przez członków ich rodzin i przyjaciół.
W poniedziałek rano Prawo i Sprawiedliwość opublikowało nowy spot wyborczy.
W nagraniu pojawia się Mateusz Morawiecki, który opowiada, że Donald Tusk chciał „połowę Polski, miliony ludzi, tysiące miejscowości zostawić na pastwę rosyjskich zbrodniarzy”. Jako obraz wykorzystano zdjęcia Putina z Tuskiem przekładane ze zdjęciami wojennych zniszczeń w Ukrainie.
Premier stwierdza też, że Platforma powinna zmienić logo, a na ekranie widzimy pomarańczowy zarys tylko połowy Polski.
„Nie możemy dopuścić do powrotu nieobliczalnych polityków do władzy” – słyszymy.
Spot jest od rana rozpowszechniany w mediach społecznościowych polityków Zjednoczonej Prawicy. „Mieszkańców Polski wschodniej PO by nie broniła. Wstyd” – napisała na Twitterze europosłanka Beata Mazurek. „Prawdziwa twarz PO i ich doktryna to „ch.. tam z Polską wschodnią”” -stwierdził wiceminister sprawiedliwości Michał Warchoł.
Narracja o tym, że strategia PO w przypadku napaści ze strony Rosji zakładała obronę na linii Wisły pojawiła się w przekazach rządowych w okolicach lipca. We wrześniu władza zdecydowała się opublikować fragmenty "Plan użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej Warta – 00101”, dokumentu, który w 2011 roku podpisał szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Mieczysława Cieniucha, zaś 11 lipca dokument zatwierdził minister obrony narodowej Bogdan Klich. W tym czasie dokument objęty był klauzulą tajności.
Były minister przekazał prasie, że plan był utworzony na podstawie Polityczno-Strategicznej Dyrektywy Obronnej, a ta została wydana w oparciu o Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, którą zaakceptował prezydent Lech Kaczyński na wniosek rządu Jarosława Kaczyńskiego.
Dokument w spocie wyborczym pokazał kilka dni temu obecny minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, twierdząc, że Platforma „zamierzała oddać bez walki pół kraju”, ponieważ strategia obrony polegała na obronie na linii Wisły.
Jak wskazuje w analizie dr Michał Piekarski z Zakładu Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego tego rodzaju narracja jest fałszywa. Opublikowany przez rząd dokument przedstawia jeden z wariantów obrony – ten zakładający samodzielną obronę Polski do czasu przybycia sojuszniczych sił zbrojnych. Co miało trwać 10-14 dni.
Warta – 00101 w żadnym wypadku nie zakłada zamiaru obrony tylko na linii Wisły i Wieprza. Zatrzymanie agresora na tej strategicznej rubieży obrony był dopiero piątym etapem. I miał służyć do stworzenia warunków do kontrataku.