0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Informacja, że Beata Szydło przyznała sobie i wszystkim ministrom nagrody za 2017 rok - od 65,1 (m.in. dla siebie samej) po 82,1 tys. (dla ministra Błaszczaka) - spowodowała wzburzenie, nawet wśród zwolenników i wyborców PiS. Premier Morawiecki deklaruje, że swoją nagrodę (75,1 tys. zł) przeznaczy na cel charytatywny. Także wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin, który pogrążył rząd zwierzeniem, że pensja ministra nie starczała mu do pierwszego, zapowiada przeznaczenie nagrody (65,1 tys. zł) na potrzeby własnego ugrupowania politycznego. To może być o tyle trudne, że Gowin, w odróżnieniu od premiera-milionera, ma tylko 40 tys. zł oszczędności (wg oświadczenia majątkowego z kwietnia 2017).

O nagrodach dla rządu OKO.press rozmawia z Ewą Kopacz, premier rządu PO-PSL przed wyborami 2015.

Piotr Pacewicz, OKO.press: Była pani premierem od września 2014 do listopada 2015. Ile nagród pani przyznała?

Ewa Kopacz: Ani jednej.

Dlaczego?

Każdy z moich ministrów podpisywał umowę na określonych warunkach. Tyle a tyle mieli dostać i tyle dostali, choć wiadomo, że rządowa praca jest intensywna, godziny nielimitowane, pełna dyspozycyjność itd. Uposażenie jest, jakie jest. Nagradzane mogłoby być wyłącznie coś ekstra, co przyniosło wyjątkowe skutki.

To dlaczego pani nie dała? Tusk w 2010 roku dał 10 tys. zł nagrody Jackowi Cichockiemu za przygotowanie ustawy o ochronie informacji niejawnych i 13 tys. zł Andrzejowi Kremerowi za negocjacje z Amerykanami o statusie wojsk USA na terytorium Polski.

Uznał, że zrobili coś wyjątkowego, o znacznym stopniu trudności. Różnica z obecną władzą jest oczywista. Teraz premie stały się regułą, dodatkiem do zbyt małych - zdaniem PiS - pensji, a jak mówił wicepremier Gowin wręcz głodowych zarobków. Nie mieli odwagi wyjść i powiedzieć: powinniśmy zarabiać więcej. Myśleli, że tych nagród nikt nie zauważy, że się nie wyda.

Myśmy święci nie byli, zresztą proszę mi pokazać polityka, który zasługuje na beatyfikację za życia, ale na pewno nie byliśmy pazerni. Oni jakby przyszli do władzy dla kasy. Nagrody w rządzie to zresztą tylko wierzchołek góry lodowej. Właśnie wystąpiliśmy z interpelacją, by rząd ujawnił, jaka jest skala zmian w zarządach spółek skarbu państwa, gdzie co kilka miesięcy jest nowy prezes. To generuje gigantyczne koszty, odprawy plus odszkodowanie za przestrzeganie zakazu konkurencji, a już kolejny prezes czeka w kolejce. Jakby chcieli jak najwięcej wyciągnąć z tego państwa dla siebie, na wydrę, bez oporów. A jednocześnie składają deklaracje, że rządzą uczciwie, transparentnie. Jak to obiecywała premier Szydło? Pokora, umiar, praca, roztropność w działaniu.

Te nagrody były "rozsmarowywane" i wypłacane miesięcznie

Zapewne tak, dlatego niektórzy ministrowie nawet nie zauważyli, że dostają o tysiąc złotych więcej.

Tysiąc? Raczej 5-6 tysięcy.

To mnie bulwersuje, bo może należało przynajmniej pójść i zapytać, czemu przelew jest większy o 5 tysięcy. Nie chcę być populistką, ale jakby to podzielić na dziesięcioro emerytów, wypadłoby po 500 zł. Na pewno, by zauważyli różnicę.

Według "Rzeczpospolitej" Jarosław Kaczyński przyznał w 2006 roku swojemu rządowi 2,1 mln zł nagród.

Nie wiedziałam. Starałam się robić swoje, nie wracać do tego, co robili poprzednicy. To oni bardzo chętnie mówią o nas, nie zawsze prawdziwie. Wymagałam od siebie i moich współpracowników przestrzegania żelaznej zasady: przyszliśmy pracować dla Polski, a nie dla kasy.

W 2011 roku 15 tys. dostała Maria Orłowska „za wkład w przyspieszenie przyznawania środków z UE na badania naukowe". Uzyskano 11 mld zł.

Zrobiła coś nadzwyczajnego. Pokazała skuteczność, wymierną w pieniądzach.

Nie ma wewnętrznych przepisów jak nagradzać ministrów?

Nie. Każdy pracownik ma swój zakres obowiązków, jeśli zrobił coś więcej, szef ma prawo go nagrodzić. Ja byłam premierem tylko 14 miesięcy. Była masa problemów, potrójne w wybory w tym czasie. Ledwie mieliśmy czas, żeby się parę godzin przespać.

Rozmawiała pani z Donaldem Tuskiem o tym nagradzaniu?

Rozmowy nie pamiętam, ale wszyscy wiedzieli, że Donald był nagrodom generalnie niechętny, uważał, że ludzie przyszli do roboty i koniec, kropka. Nie wiem, czy by się znalazł jeden odważny i spytał: "Panie premierze, a może bym jakąś nagrodę?".

A pani jako premier nie miała chęci, by kogoś nagrodzić?

Starałam się dużo chwalić, dziękować. Na przykład Marcinowi Korolcowi, który przygotowywał mój wyjazd na szczyt UE, tuż po objęciu premierostwa. Pracował na okrągło. Albo Włodzimierzowi Karpińskiemu i Andrzejowi Czerwińskiemu za negocjacje z górnikami. Albo Teresie Piotrowskiej, minister spraw wewnętrznych, która świetnie jako pierwsza kobieta na tym stanowisku sobie poradziła.

A może pani była ostrożniejsza po wpadce z nagrodami za 2012 rok dla siebie (45 tys.) i swoich zastępców (po 40 tys.), gdy była pani marszałkiem Sejmu.

To była zupełnie inna rzecz. Wszyscy mi powtarzali, że taka jest w Sejmie tradycja, zawsze marszałkowie i wice dostają nagrody. Poza tym wszyscy oddaliśmy nagrody co do złotówki, w każdym razie ja przeznaczyłam swoją na cele charytatywne. A nagrody dałam dopiero w drugim roku marszałkowania, mogłam już ocenić pracę swoich wice.

To w końcu za zasługi czy zgodnie z tradycją?

W każdym razie dostaliśmy za to po głowie. I słusznie. Powinnam była podejść roztropnie. Tradycja tradycją, ale nie był to dobry obyczaj. Przyznaliśmy rację krytykom, oddaliśmy, przeprosiliśmy.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze