0:000:00

0:00

"Ostrzegamy wszystkich, że żaden inny kraj poza Rosją nigdy nie strzelał do elektrowni jądrowych. To pierwszy raz w naszej historii, pierwszy raz w historii ludzkości. To państwo terrorystyczne ucieka się teraz do terroru nuklearnego" - mówił prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski po rosyjskim ostrzale w Zaporoskiej Elektrowni Atomowej w mieście Enerhodar.

To największa elektrownia jądrowa w Europie i dziewiąta pod względem wielkości na całym świecie. Ma sześć reaktorów, każdy o mocy 950 MW, a jej budowę rozpoczęto jeszcze w latach 80. Najnowszy blok został otwarty w 1995 roku. Zapewnia energię dla około 4 mln domów. Elektrownia odpowiada również za produkcję aż 1/5 ukraińskiej energii.

Przeczytaj także:

W Ukrainie jest w sumie 15 czynnych reaktorów w czterech elektrowniach jądrowych, zaspokajając ponad połowę zapotrzebowana na energię w kraju.

Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (IAEA) już w czwartek 3 marca apelowała, żeby zaprzestać walk w pobliżu reaktorów jądrowych.

Prześledźmy po kolei co wydarzyło się w Enerhodarze w nocy z 3 na 4 marca. I jakie może mieć skutki.

Debunking

Pożar w elektrowni atomowej w Enerhodarze na Ukrainie oznacza niebezpieczeństwo radioaktywnego skażenia Europy.
Elektrownie jądrowe są dziś budowane tak, że nie zagrażają im pożary ani np. upadki statków powietrznych. Poza tym pożar nie objął reaktorów

Atak po północy

Tuż po północy polskiego czasu NEXTA opublikowała nagranie z kamer zainstalowanych przy elektrowni w Enerhodarze, na którym widać płomienie i dym.

View post on Twitter

Doniesienia szybko potwierdziła agencja Reuters, donosząc, że pożar jest wynikiem rosyjskiego ostrzału. "Zagrożenie dla bezpieczeństwa światowego!!! W wyniku ciągłego ostrzału budynków i jednostek największej elektrowni jądrowej w Europie Zaporoska Elektrownia Jądrowa płonie" - napisał tuż po godz. 01:00 polskiego czasu na Telegramie burmistrz Enerhodaru Dmitrij Orłow, a w nagraniu wideo zaapelował o natychmiastowe zaprzestanie ostrzału.

W walkach o elektrownię zginęło trzech ukraińskich żołnierzy.

Głos zabrał również minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba: "Rosyjska armia strzela ze wszystkich stron do Zaporoża, największej elektrowni atomowej w Europie. Ogień już się rozprzestrzenia. Jeśli dojdzie do wybuchu, będzie on dziesięć razy większy niż w przypadku Czarnobyla! Rosjanie muszą NATYCHMIAST przerwać ogień, dopuścić strażaków i ustanowić strefę bezpieczeństwa".

Przez ostrzał straż pożarna przez kilka godzin nie mogła dostać się na teren elektrowni.

Po godzinie 02:00 polskiego czasu (czyli o 03:00 ukraińskiego czasu) rzecznik elektrowni podał, że nie zanotowano większego poziomu promieniowania w okolicy Enerhodaru.

Po 02:30 strażakom udało się wejść na teren elektrowni. IAEA podała, że jest w stałym kontakcie ze służbami ukraińskimi i na bieżąco monitoruje sytuację. "Ukraina poinformowała, że pożar w elektrowni nie dotknął najważniejszego i podstawowego sprzętu, a pracownicy podjęli działania łagodzące skutki ostrzału" - napisała Agencja na Twitterze.

Ponad trzy godziny ostrzału

Około 03:00 nad ranem rzecznik elektrowni Andriej Tuz poinformował, że rosyjski ostrzał się zakończył, jednak "sytuacja wciąż jest niepewna". Rosyjskie wojska jeszcze przez ponad godzinę utrudniały akcję gaszenia pożaru.

Niedługo później okazało się, że ogień objął budynek szkoleniowy oraz laboratorium. Po 04:00 na Telegramie Tuz napisał, że "jest prawdziwe ryzyko nuklearnego zagrożenia w największej elektrowni atomowej w Europie". Wciąż jednak poziomy promieniowania są w normie. Pisała o tym m.in. sekretarz energii USA Jennifer Granholm: "Nie zaobserwowaliśmy podwyższonych odczytów promieniowania w pobliżu obiektu". Dodała również, że reaktory elektrowni są zabezpieczone, a reaktory są bezpiecznie wyłączane.

W akcji gaśniczej uczestniczyło 40 strażaków oraz 10 wozów. Szybko udało się zlokalizować źródło pożaru i oszacować, że rozprzestrzenił się na ok. 2 tys. metrów kwadratowych. Przed 06:00 polskiego czasu służby ukraińskie poinformowały, że udało się ugasić ogień.

"Domagamy się nie tylko profesjonalnej oceny tego zdarzenia, ale także prawdziwej interwencji NATO i krajów, które posiadają broń jądrową" - napisał ukraiński minister energetyki Herman Hałuszczenko na Facebooku.

Rosjanie otoczyli elektrownię, Ukraińcy pracują w środku

Polska Państwowa Agencja Atomistyki opublikowała komunikat, w którym czytamy: "Nie ma uszkodzeń systemów ważnych dla bezpieczeństwa jądrowego Zaporoskiej EJ w zw. z ostrzałem artyleryjskim - informuje ukraiński dozór jądrowy. Na terenie elektrowni nie odnotowano wzrostu poziomu promieniowania. Sytuacja radiacyjna w Polsce pozostaje w normie". Około godziny 08:00 pojawiła się kolejna wiadomość: "PAA nie odnotowała żadnych niepokojących wskazań aparatury pomiarowej. Obecnie na terenie RP nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi oraz dla środowiska".

Zaporoska Elektrownia Jądrowa jest okupowana przez rosyjskie wojska, ale załoga pracuje normalnie, starając się monitorować działanie reaktorów i zapewnić bezpieczeństwo na terenie jednostki. "Ukraina wciąż kontroluje działanie elektrowni" - mówi Rafael Mariano Grossi, szef IAEA.

Ukraiński Państwowy Inspektorat Dozoru Jądrowego wylicza:

  • Blok 1 jest wyłączony;
  • Bloki 2 i 3 zostały odłączone i są chłodzone;
  • Blok 4 działa normalnie z mocą 690 MW;
  • Bloki 5 i 6 są chłodzone.

Grossi podczas konferencji prasowej wyjaśniał, że jeszcze przed atakiem, blok 1 pracował w 60 proc., a 5 i 6 były w rezerwie, pracując na swojej minimalnej wydajności. Blok nr 4 działa obecnie w 60 proc. W całej Ukrainie działa w tym momencie 7 z 15 reaktorów.

Polska monitoruje sytuację radiacyjną

"Nie ucierpiał nikt z operatorów i techników" - mówił szef IAEA. Zapowiada także, że pojedzie na miejsce, do Czarnobyla. "Ukraina zgłosiła się do nas po pomoc. Logistyka tego wyjazdu nie będzie łatwa, ale jeśli mamy nieść pomoc, musimy tam być. Nie będzie to polityczna wizyta - to nie jest mój mandat. Nie jestem sekretarzem generalnym ONZ, nie jestem też samozwańczym mediatorem" - powiedział. Jak mówił, IAEA musi pilnować zasad bezpiecznego działania elektrowni jądrowych.

"Jestem w kontakcie z Rosją i Ukrainą, Ukraińscy są tu naszymi partnerami. Ale mamy szereg kontaktów z Federacją Rosyjską. Słowa muszą przełożyć się na czyny, musimy działać konsekwentnie" - mówił Grossi.

Powtarzał także, że poziomy promieniowania są w normie i nie stanowią zagrożenia. Podobne informacje przekazał Łukasz Młynarkiewicz, prezes Państwowej Agencji Atomistyki, dodając, że PAA na bieżąco monitoruje sytuację radiacyjną w kraju. Nigdzie nie zanotowano przekroczeń. Uspokajał również, że wszystkie ukraińskie elektrownie jądrowe są bezpieczne.

Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa wyjaśniała podczas konferencji prasowej, że ukraiński system elektroenergetyczny opiera się przede wszystkim na energii jądrowej oraz węglowej. Jak dodała, pomimo tego, że wojna jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego, to system w Ukrainie jest stabilny. "Przypomnę, że nastąpiło już świadome wyłączenie systemu elektroenergetycznego Ukrainy z systemu rosyjskiego, z którym do tej pory był zintegrowany. Teraz działa samodzielnie, przygotowując się do dołączenia do systemu europejskiego" - dodała.

Pożar daleko od reaktorów

"Według dostępnych informacji nocny pożar dotyczył tylko budynków administracyjnych, został zresztą ugaszony. To jest nawet fizycznie daleko od faktycznych instalacji elektrowni. Nie ma więc żadnego powodu, by w jakikolwiek sposób wpłynął na bezpieczeństwo jądrowe" - uspokaja Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej. "Reaktor jako taki nie może się zapalić. To było możliwe w reaktorze czarnobylskim w 1986 roku, ale takich reaktorów w Ukrainie już nie ma. Te, które są, to reaktory wodne: stalowy zbiornik z wodą i metalowymi elementami w środku. To się nie może zapalić" - dodaje. Wyjaśnia również, że nawet jeśli pożar doszedłby do budynku reaktora, nie doszłoby do takiego wybuchu, jak w Czarnobylu.

"Potrafię zrozumieć, dlaczego ukraińskie władze tak mówią, ale przyczyn upatruję raczej w potrzebie i chęci wstrząśnięcia społeczeństwami zachodu tak, by skłonić nas do bardziej zdecydowanych działań, a nie w realnym zagrożeniu" - mówi Rajewski. Jak dodaje, spowodowanie poważnej awarii jądrowej jest możliwe. "Ale to nie od samego lokalnego ostrzału i walk obok. Potrzeba bardziej skomplikowanych działań celowych, specjalnych rodzajów broni i amunicji, by przebić się przez obudowy reaktorów, ewentualnie bardzo skomplikowanego aktu sabotażu prowadzonego przez duży zespół specjalistów" - wyjaśnia.

Rosja chce stworzyć zagrożenie jądrowe?

Na pytanie, czy Rosjanie są w stanie przez ostrzelanie elektrowni spowodować zagrożenie jądrowe, odpowiada: "Zależy, jak określimy zagrożenie jądrowe. I stąd bierze się w tym temacie sporo nieporozumień.

Jest możliwe, że np. ostrzał choćby obiektów związanych z wypalonym paliwem albo pomocniczych instalacji elektrowni naruszy warunki bezpieczeństwa jądrowego. Już samo pogorszenie warunków ochrony, zmniejszenie liczby systemów, które stanowią zabezpieczenie, jest uznawane za naruszenie takich warunków. Ale naruszenie warunków bezpieczeństwa nie oznacza od razu zagrożenia dla ludności" - tłumaczy.

Ukraiński minister środowiska Rusłan Strelec po ugaszeniu pożaru w elektrowni przekazał, że w Enerdogarze poza działającymi reaktorami jest też tymczasowe składowisko odpadów radioaktywnych. "Każde uderzenie może rozpylić promieniowanie w każdym kierunku – to zagrożenie nie tylko dla Europy i Ukrainy, ale dla całego świata” - powiedział.

Adam Rajewski tłumaczy, że uszkodzenie konstrukcji basenów wypalonego paliwa może prowadzić do powstania lokalnego zagrożenia radiologicznego. Jednak - jak wyjaśnia ekspert - nie powinno wykroczyć poza najbliższe otoczenie. "Dodatkowo w takim paliwie nie ma już izotopów jodu, które potencjalnie mogłyby stanowić czynnik narażenia, bo promieniotwórczy jod-131 ma czas połowicznego rozpadu ok. 8 dni. Więc nawet gdyby w jakiś sposób składniki tego paliwa przedostały się do atmosfery, to zagrożenie będzie najwyżej bardzo, bardzo lokalne" - mówi.

Eksperci: Nie pijcie płynu Lugola!

Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych podaje, że od wczesnych godzin porannych zanotował wysoki wzrost działań dezinformacyjnych dotyczących możliwych zagrożeń związanych z atomem, promieniowania radioaktywnego oraz picia płynu Lugola.

Łukasz Młynarkiewicz z PAA zaznaczał na konferencji prasowej, że nikt nie powinien na własną rękę przyjmować płynu Lugola. "Odradzamy tego typu działanie, bo mogą mieć szkodliwe skutki dla zdrowia i życia osoby przyjmującej" - mówił.

Zgadza się z nim Adam Rajewski: "Nie pijcie płynu Lugola. Raz, że nie ma po co. Dwa, że nawet gdyby miało być po co, to jeszcze nie ma. A po trzecie, płyn Lugola nie stanowi środka ochrony radiologicznej, stanowił w tej roli peerelowski erzac".

Do atomowej paniki dołożyło się też TVP Info. W codziennym programie publicystycznym Michała Rachonia przez dwie minuty nad paskiem informacyjnym widniał napis "Nuklearny atak Putina na Ukrainę".

To zdanie bez żadnego kontekstu jest proste i sugeruje, że Rosja zaatakowała Ukrainę bronią jądrową. Wprawdzie goście niczego takiego nie mówili, ale to telewizja informacyjna w godzinach porannych. Dla wielu widzów TVP mogło to być pierwsze zetknięcie się z wiadomościami tego dnia. Nie każdy ma możliwości i umiejętności, by tę informację szybko zweryfikować. To wyjątkowo nieodpowiedzialne zachowanie publicznego nadawcy w trudnym czasie.

współpraca Jakub Szymczak

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze