0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Gdyby któryś bukmacher przyjmował zakłady "zgadnij, na co chory jest Putin", prawdopodobnie sporo by zarobił. Hipotez jest wiele: rak krwi, nowotwór jelita, rak tarczycy, choroba Parkinsona, schizofrenia. Są dokładne analizy, jakie leki przyjmuje Putin, albo jak często musi interweniować przyboczny lekarz, by trzymać prezydenta w formie.

Mamy wysyp spekulacji: ile czasu zostało rosyjskiemu przywódcy i jak choroba determinuje jego politykę i decyzje w sprawie wojny na Ukrainie.

Putin z siedemdziesiątką na karku nie przypomina już Putina sprzed dwóch dekad, energicznego i silnego. Demonstracyjna tężyzna fizyczna – te wszystkie zdjęcia z nagim torsem, pływanie, nurkowanie, loty myśliwcem i pokazowe walki judo, miały swój wizerunkowy cel. Pokazywały siłę, energię prezydenta. Dziś, tak jak w przypadku rosyjskiej armii na Ukrainie, również prawdziwy Putin okazuje się zupełnie inny niż kreowany latami wizerunek. Słabszy, schorowany, odizolowany od świata i podejmujący ryzykowne i nieodpowiedzialne decyzje.

Faktyczny stan zdrowia Putina był zawsze tabu. Najpilniej strzeżoną tajemnicą Rosji. Na Kremlu (a wcześniej w Petersburgu) zawsze tak było. Nie od procedur demokratycznych i prawa zależy tam przyszłość władzy. Putin już sobie zapewnił nieśmiertelność. W 2020 roku przeprowadził referendum zmieniające konstytucję i dające mu prawo, by rządzić kolejne kadencje – nawet do 2036 roku. Czyli zawsze.

Prawdziwy Putin nie jest jednak nieśmiertelny ani zdrowy. W tej sprawie nie da się sfałszować referendum, ani zadeklarować zdrowia propagandą.

Przeczytaj także:

Jak chorowali carowie

W dawnej historii Rosji choroba i śmierć cara zawsze była otoczona największą tajemnicą. Postawny Piotr I Wielki prowadził hulaszcze życie, jakby nie było jutra i nawet współcześni opisywali go, jako człowieka o żelaznej kondycji. Umierał jednak w męczarniach trawiony wieloma ciężkimi chorobami.

„Całe życie spędził w drodze, przeziębił się i umarł w Taganrogu” – tak napisał Aleksander Puszkin w epitafium dla cara Aleksandra I, który ponoć zmarł nad Morzem Azowskim w drodze z Krymu w 1825 roku.

No właśnie, tyle, że już współcześni wątpili, czy car faktycznie zmarł. Czy w trumnie, która wędrowała do Petersburga dwa miesiące, było jego ciało? I jak to możliwe, że zwycięzca Napoleona umarł z powodu przeziębienia? A może poświęcił się życiu duchowemu i został mnichem na Krymie?

Nie mniej tajemnicza była choroba i śmierć Mikołaja I. Car, który poszedł na wielką wojnę z ówczesnym Zachodem (głównie Wielką Brytanią i Francją) o supremację nad Morzem Czarnym, ciężko zapadł na zdrowiu w czasie wojny krymskiej. Dworscy lekarze wynosili informacje o jego chorobach - trafiały do brytyjskich gazet wywołując nadzieję, że wojna szybko się skończy. Kiedy car umarł, mnożyły się teorie, czy aby nie popełnił samobójstwa ze zgryzoty, że wojna mu nie idzie. Jednocześnie o zabójstwo imperatora oskarżani byli carscy lekarze. Musieli salwować się ucieczką, gdyż podniecony plotkami o spisku lekarzy petersburski tłum chciał ich dorwać i zlinczować. A nadzieje Zachodu, że śmierć cara zakończy wojnę, okazały się mylne. Jego następca, Aleksander II, kontynuował przegraną batalię na Krymie, póki nie zrozumiał, że tej wojny nie wygra.

Śmierć po bolszewicku

Z kolei bolszewicy chcieli być transparentni, przynajmniej na początku i pozornie. Od czasu zamachu Dory Kaplan na Lenina w 1918 roku i tak kiepski stan zdrowia wodza bolszewików zaczął się pogarszać. W tym czasie wydawany był „Biuletyn o stanie zdrowia wodza rewolucji”, rozsyłany do redakcji i publikowany w gazetach.

W sumie powstało 36 biuletynów z zapiskami typu:

dzisiaj temperatura normalna, Lenin czuje się dobrze.

Według bolszewickiej propagandy czuł się dobrze i był zdrowy do końca życia. W rzeczywistości powalony przez udary i inne choroby Lenin konał, i w ostatnich latach niewiele kontaktował. Od czasu przewrotu i wojny domowej w Rosji stan zdrowia przywódcy rewolucji był jednak w centrum zainteresowań nie tylko bolszewickiej propagandy, ale i zachodnich mediów. Na przykład 5 czerwca 1922 r. brytyjski „The Manchester Guardian” pisał o „apokaliptycznym udarze”, który miał powalić wodza bolszewików i przyczynić się do jego rychłej śmierci. Tymczasem wprawdzie w fatalnym stanie, ale Lenin przeżył jeszcze dwa lata. Jednak od tego czasu zdrowie radzieckich przywódców stało się obsesją zachodnich mediów, wywiadów i kremlinologów.

Na Kremlu również zapanowała obsesja. Inna, bo skupiona na ukrywaniu prawdy o zdrowiu jego lokatorów. Pod koniec życia Stalina MGB (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego) rozpętało tzw. spisek lekarzy. Był on konsekwencją antysemickich obsesji Stalina, gdyż uderzył w środowiska żydowskie. Pretekstem był rzekomy spisek kremlowskich lekarzy (żydowskiego pochodzenia), którzy celowo niewłaściwie lecząc dygnitarzy, w tym Stalina, zamierzali pozbawić ich życia. Oczywiście lekarze mieli spiskować razem z zachodnimi wywiadami.

Sednem prowokacji była więc największa świętość w ZSRR: zdrowie i życie generalissimusa.

Kiedy nagonka na lekarzy zaczęła się rozkręcać, kremlowscy medycy trafili do kazamatów bezpieki, a na uczelniach medycznych w całym kraju zaczęły się antysemickie czystki, Stalin zmarł. Na udar.

Był też jednak radziecki wódz, który przez ostatnie lata panowania był w tak ciężkim stanie, że nawet kremlowscy dygnitarze z jego otoczenia mieli wątpliwości, czy jeszcze żyje. Leonid Breżniew cierpiał na cały katalog przypadłości, m.in. choroby serca, płuc, podagrę i wreszcie nasilającą się demencję. Już na początku lat 70. zdarzało mu się usnąć w czasie zebrań i wizyt dyplomatycznych. Był szprycowany tajemniczymi mieszankami, kiedy miał wyjść na trybunę honorową i mównicę, np. 1 maja, czy w święto rewolucji.

Najbliższymi ludźmi z otoczenia Breżniewa byli lekarze i szef ochrony Aleksander Riabienko, który pełnił równocześnie rolę pielęgniarza i opiekuna niedomagającego genseka. KGB pilnowało natomiast, by żadne informacje o złym stanie Breżniewa nie wydostawały się na zewnątrz. Prowadzili operacje dezinformujące, np. wypuszczając zdjęcia pływającego, polującego i prowadzącego aktywny tryb życia przywódcy.

„Breżniew zaraz umrze” było hasłem wybijającym rytm intryg kremlowskich koterii. Wpływało również na politykę światową w szczytowym okresie zimnej wojny. Seryjnie powstawały analizy amerykańskich think-tanków: "Kto po Breżniewie?". I „czy będzie odwilż?”.

Na odwilż trzeba było trochę poczekać, a dokładnie na trzy pompatyczne pogrzeby Breżniewa i jego dwóch szybko odchodzących ze świata następców: Jurija Andropowa i Konstantina Czernienki.

Michaił Gorbaczow był o generację młodszy i sprawiał zachodnim ekspertom pewien problem. Analitycy przywykli do założenia, że komunistyczni przywódcy i cała kremlowska elita są starzy, schorowani i seryjnie schodzą z tego świata. Gorbaczow w momencie objęcia władzy miał 54 lata i teoretycznie mógł rządzić kolejną epokę, o ile zdrowie by mu pozwoliło. Ze zdrowiem było u niego nie najgorzej, ale władzy pozbawił go rozpad państwa.

Kres w Federacji

Jego następca Borys Jelcyn może i lubił podkreślać, że jest demokratą, ale zerwać z tradycją zdrowotnego tabu nie mógł. Akurat w jego przypadku byłoby co ukrywać. Stan zdrowia Jelcyna rzutował na politykę wewnętrzną i zagraniczną Rosji. Do historii przeszły incydenty z jego udziałem – np. kiedy po przylocie na wizytę w Irlandii w 1994 r. nie wyszedł z samolotu.

Dziwnych zachowań Jelcyna było więcej. W czasie uroczystości wycofania rosyjskich wojsk z Niemiec chwycił batutę i chciał dyrygować wojskową orkiestrą. Bywał jowialny, nadpobudliwy i mówił od rzeczy w czasie oficjalnych spotkań. W 1998 r. w Taszkencie chwiał się i wylądowałby na ziemi, gdyby nie podtrzymał go prezydent Uzbekistanu Islam Karimow. Wszystko to działo się przed kamerami i było pożywką dla spekulacji, że Jelcyn nie pogrąża się w alkoholizmie.

Jelcyn niewątpliwie pił, choć nie tak dużo, jak powszechnie sądzono. To nie alkohol był jego największym problemem.

Był słabego zdrowia, jego serce nie wytrzymywało. Ataki serca miał jeszcze zanim został prezydentem. Na początku lat 90. przechodził poważne operacje kręgosłupa. Ciężką kampanię wyborczą w 1996 r. jakoś przetrwał, ale niedługo po niej miał operację wszczepienia bypassów. Po niej nie odzyskał już formy. Dziwne zachowania, chwianie się, które media uzasadniały pijaństwem, było najczęściej efektem chorób.

Kreml ukrywał jednak prawdę o słabnącym Jelcynie. Związana z nim koteria nazywana „familią” i oligarchowie zbyt wiele mieliby do stracenia na niekontrolowanym upadku prezydenta. Reanimowali go i kłamali, by przekonać Rosjan, że Jelcyn da radę rządzić. W końcu jednak przestał dawać radę. „Familia” i oligarchowie zdawali sobie sprawę, że śmierć prezydenta może oznaczać przyspieszone wybory i np. dojście do władzy komunistów, bądź kogoś, kto rozliczy ich wszystkich z korupcji. Nie mogli do tego dopuścić, dlatego wymyślili patent na podmianę i dymisję Jelcyna. W sylwestrową noc 1999 r. Borys Jelcyn wygłosił orędzie, w którym podał się do dymisji, a władzę pełniącego obowiązki prezydenta przekazał piastującemu od kilku miesięcy stanowisko premiera Władimirowi Putinowi.

Zdrowie Putina

I tak zaczęła się trwająca do dziś kariera Putina-lidera Rosji. W marcu 2000 r. wygrał przyspieszone wybory prezydenckie. Zrobił to z pozycji władzy, pełniącego obowiązki prezydenta, demonstrując siłę, zdrowie i tężyznę fizyczną. Kompletne przeciwieństwo schorowanego Jelcyna.

Odtąd też jakiekolwiek niedomagania i problemy zdrowotne Putina były najściślejszą tajemnicą. Być może jednak ludzie z najbliższego otoczenia Putina, którzy widzą go często i bezpośrednio, mają większe pojęcie, jak jest naprawdę. Dla nich prawidłowa, a przynajmniej prawdopodobna diagnoza prezydenta jest kwestią przetrwania. Dla Ukrainy i świata zachodniego nadzieją na zmianę polityki Kremla. Nadzieję napędzają seryjnie produkowane spekulacje i plotki o ciężkiej chorobie Putina. Niewykluczone, że część z nich jest celową dezinformacją rosyjskich służb lub kremlowskich koterii.

Nawet jeśli Putin, jak każdy człowiek, w końcu zacznie niedomagać tak bardzo, że nie będzie mógł rządzić, to najprawdopodobniej nie spowoduje to dużych, a z pewnością prędkich zmian w Rosji.

Przez ostatnie dwie dekady rosyjska elita władzy i ogromne rzesze Rosjan wprost zaangażowały się w budowę „putinowskiego” państwa. W korupcję i działania aparatu przemocy. Miliony Rosjan to klienci tego systemu. Śmierć lub odejście Putina bez kontynuacji putinizmu to wizja rozliczeń i utraty przywilejów. Nie pozwolą na żaden liberalny zwrot, na pojednanie z Zachodem, chyba, że mocno pozorowane.

Dziś jednak nawet uznawani dotąd za kremlowskich „liberałów” Dmitrij Miedwiediew czy Siergiej Kirijenko prześcigają się w ostrej, antyukraińskiej i antyzachodniej wojowniczej retoryce. Jeśli kolektywny Putin, czyli kremlowska elita, wyłoni ze swojego grona następcę, to nie wycofa się on nazajutrz z Ukrainy i nie rozpocznie odwilży.

Tak jak następca zmarłego w środku wojny krymskiej Mikołaja I nie zatrzymał się od razu, choć później dał się poznać jako jeden z carów-reformatorów.

„Kolektywny Putin” myśli zapewne o przyszłości bez Putina, ale nie o przyszłości bez „putinizmu”. Jednak nowy władca zawsze daje nadzieję na zmiany.

Komentarze