Na przejściu granicznym Brześć-Terespol prawo nie obowiązuje. Straż graniczna nie wpuszcza uchodźców do Polski i odsyła ich na Białoruś. Wracają coraz bardziej zrozpaczeni, by spróbować ponownie, dopóki starczy im pieniędzy. Białoruski aktywista: "Polska wysyła tych ludzi na śmierć". Widziałyśmy to wszystko na własne oczy
Polscy strażnicy w Terespolu obojętnie wysłuchują historii o prześladowaniach, beztrosko kartkują dokumenty Czeczenów czy Ormian, które są dowodami na tortury. Mało tego, drwią i poniżają zdesperowanych ludzi, którzy próbują wjechać do Polski po kilkadziesiąt razy. „Nie chcesz pracować? Jesteś darmozjadem, przyjechałeś do Polski jak do kurortu, tak? Nie? Czyli chcesz pracować? To jesteś imigrantem ekonomicznym, nie masz prawa do statusu uchodźcy”.
Tak wygląda codzienność uchodźców próbujących dostać się do Polski przez przejście graniczne Brześć-Terespol. Przyjeżdżamy tu z fotografką OKO.press Agatą Kubis, żeby na własne oczy zobaczyć, jak traktowane są osoby szukające w Polsce ochrony przed prześladowaniami.
Poza poniższym reportażem opublikujemy jeszcze serię portretów uchodźców i uchodźczyń z Czeczenii, Armenii, Tadżykistanu, aby polski czytelnik dowiedział się, kogo Polska nie wpuszcza.
W Brześciu selekcja zaczyna się już w dworcowych kasach. Uchodźcy – „bez wiz”, jak nazywają ich Białorusini – mogą kupić bilety do Polski tylko na jeden pociąg , ten o 7.22, i tylko w wagonie numer trzy. Na naszą prośbę o miejsca właśnie w tym wagonie białoruska kasjerka reaguje podejrzliwie. Przecież chyba jesteśmy Polkami, to po co się tam pchamy?
Tłumaczę grzecznie, że chcemy jechać ze znajomymi. Pani nie dowierza, ale bilety wydaje. Przy wejściu do pociągu kontrolerka próbuje nas przekonać, że w pierwszym lub drugim wagonie będzie nam wygodniej, ale w końcu poddaje się. W wagonie numer trzy odjeżdżamy w kierunku Terespola.
Mariusz Błaszczak od początku (w listopadzie 2016 ) do końca (w grudniu 2017) urzędowania jako minister spraw wewnętrznych chwalił się, że polska granica jest "szczelna". "Nie będziemy ulegać presji tych, którzy chcą doprowadzić do kryzysu migracyjnego. Nasza polityka jest zupełnie inna. Póki ja jestem ministrem spraw wewnętrznych, póki rządzi rząd PiS, nie narazimy Polski na zagrożenie terrorystyczne".
Rozglądam się po współpasażerach wagonu nr 3. Ponad czterdzieści osób: rodziny, samotna kobieta w ósmym miesiącu ciąży, ale też młodzi mężczyźni, przed którymi ponoć drży cała Europa. Z Czeczenii, Armenii, Tadżykistanu, Azerbejdżanu.
My wracamy do domu, oni z domu uciekają. Do Terespola, czyli do Europy, do Unii Europejskiej.
Od 2003 roku ok. 90 tys. Czeczenów złożyło wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce. Szacuje się, że 5,5 tysiąca z nich pozostało w naszym kraju.
Uchodźcy w wagonie nr 3
Wagon numer 3 podzielony jest na kilkanaście „przedziałów”, przestrzeni oddzielonych od siebie złożonymi kuszetkami. W każdym siedzi co najmniej jedna rodzina,
wszyscy ubrani w najlepsze ubrania, kobiety umalowane. W pociągu panuje dziwny spokój, nie słychać nawet płaczu dzieci.
Na twarzach nie widać nadziei, raczej rezygnację. Wiedzą, co ich czeka – ale jednak jadą. „Powrót do domu nie jest dla mnie opcją” – mówi młoda Czeczenka z Groznego, która siedzi obok nas. Na pytanie o imię rozgląda się i ścisza głos: nie chce opowiadać o sobie w pociągu. Wszyscy bieżeńcy (uchodźcy) powtarzają jak mantrę: do Brześcia przyjeżdżają ludzie Kadyrowa [Ramzan Kadyrow - prezydent Republiki Czeczeńskiej, rządzący żelazną ręką z poparciem Moskwy - red.] i szukają Czeczenów, którzy zadarli z władzą.
Dlatego nie mogą zostać na Białorusi – nie mają tu szans na bezpieczne życie.
Naprzeciwko nas siedzi 28-letnia Elen z Armenii, która próbuje przekroczyć polską granicę dziesiąty raz. Ma na sobie dżinsy rurki, adidasy, szary sweter i zieloną parkę. Wszystkie trzy wyglądamy podobnie, z jedną różnicą – Elen jest w ósmym miesiącu ciąży.
Ucieka przed rodzinną zemstą. Jest winna największej zbrodni, jaką można popełnić w Armenii – zakochała się w Azerze, zaszła w ciążę i odmówiła aborcji, której żądała rodzina. Do Brześcia przyjechała sama. Z mężem nie ma kontaktu, odkąd jego rodzina wywiozła go do Azerbejdżanu i uwięziła w domu.
Kończą jej się pieniądze, więc od kilku tygodni żywi się bułkami i herbatą. „Nie mam już nic i nikogo. Zmarła mi babcia – opiekowałyśmy się sobą nawzajem, chroniła mnie przed zemstą kuzynów. Chcę jechać do Europy, bo mamy z dzieckiem prawo do życia” – mówi Elen. Dziecku da imię męża.
Ciąża, która w tym momencie jest dla Elen takim obciążeniem, może okazać się prawdziwym stanem błogosławionym. Czeczenka, która dzień przed naszą rozmową zaczęła rodzić przy samym biurku pogranicznika, została wpuszczona do Polski. Straż graniczna wezwała karetkę, która przewiozła ją z dwójką dzieci do szpitala na terenie Polski, a następnie do ośrodka dla cudzoziemców w Białej Podlaskiej. Wcześniej 15 razy próbowała wjechać do Polski.
Elen nie chce pokazać twarzy. Boi się, że zemsta rodzinna dosięgnie jej na Białorusi.
Elen jest w ósmym miesiącu ciąży. Nie ma pieniędzy na jedzenie, ani na wizytę lekarską. Przez 10 dni koczowała na dworcu, teraz mieszka w hostelu – na nocleg dla niej zrzucają się inni uchodźcy. Jeden z nich to Murad, który pochodzi z Azerbejdżanu (na zdjęciu).
Paszport jednej z uchodźczyń, ostemplowany odmowami wjazdu do Polski. W paszporcie zaczyna brakować stron.
Według Konwencji Genewskiej, ratyfikowanej przez Polskę w 1991 roku, każdy, kto czuje się prześladowany w swoim kraju, ma prawo przekroczyć polską granicę i poinformować straż graniczną, że chciałby ubiegać się o ochronę międzynarodową.
Straż graniczna ma obowiązek wniosek przyjąć. I przekazać go Urzędowi do spraw Cudzoziemców. Tak mówi prawo.
Urząd ds. Cudzoziemców, podlegający Ministerstwu Spraw Wewnętrznych – ma sprawdzić, czy są podstawy, aby objąć taką osobę statusem uchodźcy. Jeśli nie, zostaje odesłana do swego kraju. Czekając na decyzję – procedura trwa nawet rok – uchodźcy mają prawo i obowiązek przebywać w Polsce.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, nie trzeba pochodzić z terenów objętych wojną, żeby zostać uchodźcą.
Uchodźca to każda osoba, która "na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przekonań politycznych lub przynależności do określonej grupy społecznej zmuszona była opuścić kraj pochodzenia oraz która z powodu tych obaw nie może lub nie chce korzystać z ochrony swojego kraju".
Czeczeni, podobnie jak Tadżycy, uciekają przed autorytarnymi reżimami, które politycznych opozycjonistów zamykają w więzieniach, a nawet poddają torturom.
Ale na przejściu granicznym Brześć-Terespol prawo międzynarodowe nie obowiązuje – od sierpnia 2016 roku polska straż graniczna nie wpuszcza uchodźców na terytorium Polski i odsyła ich z powrotem na Białoruś.
A to właśnie przejście Brześć-Terespol jest najpopularniejszą trasą do Europy dla uchodźców z byłych republik radzieckich. Obywatele tych krajów mogą bowiem wjechać na Białoruś bez wizy i przebywać tam do trzech miesięcy.
Polski rząd zamyka im drogę do Europy, ale zostawia szparę – polscy pogranicznicy w Terespolu codziennie przepuszczają jedną, czasem dwie rodziny.
A że – jak powtarzają wszyscy bieżeńcy (uchodźcy) – „nadieżda umirajet posledniej", nadzieja umiera ostatnia, to w Brześciu miesiącami koczują setki osób. Wydają wszystkie oszczędności i po kilkadziesiąt razy z rzędu wsiadają do wagonu numer trzy.
To nie jest moja pierwsza wizyta w Brześciu – byłam tu jesienią 2016 roku, zaraz po zamknięciu granicy. Wtedy uchodźców było jeszcze więcej, a duża część z nich koczowała na dworcu. Teraz większość wynajmuje pokoje. Od osób prywatnych – jeden pokój na kilkuosobową rodzinę, w każdym mieszkaniu po 3-4 rodziny. Albo w hostelu naprzeciwko dworca - pokój ma 4 metry kwadratowe, kosztuje 30 rubli, czyli ponad 50 zł za dobę. Każdy przejazd w tę i z powrotem to ok. 35 zł. Kiedyś bilet powrotny był na koszt kolei, ale ta zasada zmieniła się we wrześniu 2016. A przecież jeszcze trzeba jeszcze jeść i pić.
Dla pięcioosobowej rodziny oznacza to więc ogromne koszty, a rekordziści próbowali przekroczyć polską granicę nawet 80 razy. W hostelu od półtora roku właściwie nie ma wolnych miejsc.
Hostel naprzeciwko dworca
Z okien pokoju Sitory, 25-letniej dziennikarki z Tadżykistanu, widać pociągi odjeżdżające w kierunku wymarzonego Terespola. Każdy pociąg uświadamia jej bezsilność. „Nadieżda umirajet posledniej” – mówi Sitora, której w kraju grozi więzienie i tortury. Ale wsiadając po raz dwudziesty pierwszy do porannego pociągu, plecak zostawia w hostelu. Jest pewna, że polska straż graniczna znów zawróci ją na Białoruś. Mimo że wiezie dokumenty, m.in. od dyrektorki Amnesty International, potwierdzające, że jest prześladowana przez tadżyckie władze ze względu na jej działalność zawodową.
Sitora z mężem w ich pokoju w hostelu
Nikt, nawet organizacje pozarządowe, które próbują pomagać uchodźcom w Brześciu, nie wie na jakiej podstawie pogranicznicy decydują, kogo wpuścić do Polski. Zapewne decyduje przypadek. Dostają ustalony odgórnie limit osób do przepuszczenia i kluczowe zadanie: zniechęcić pozostałych.
„To jest jak rosyjska ruletka. Nigdy nie wiesz, komu i dlaczego Polaki dadzą szansę na normalne życie. Ale czasem powiedzą: wróć jutro, może się uda” – mówi Ruslan z Czeczenii, który uciekł przed służbami specjalnymi Kadyrowa.
Kiedy jego brat wyjechał do Syrii walczyć w wojsku ISIS, Rusłana wyrzucili z pracy, aresztowali, torturowali. Nie był w stanie podać służbom miejsca pobytu brata, bo nie miał z nim kontaktu.
Pokazuje ślady po przypalaniu papierosami. Podobnie jak ciężarna Czeczenka, co chwilę nerwowo zerka przez ramię.
Kiedy pociąg wjeżdża na peron w Terespolu, obsługa dworca zakrywa okna wagonu numer 3 firankami. Z wagonów numer jeden i dwa wysiadają szczęśliwi posiadacze paszportów i wiz; ale wagon nr 3 czeka. Próbujemy czekać razem z nimi, ale kontrolerka biletów tyle razy przemierza wagon w tę i z powrotem, aż w końcu nas znajduje i stanowczo wyprasza na zewnątrz.
O tym, co dzieje się dalej, wiemy z relacji uchodźców i adwokatów, którym pogranicznicy pozwalają czasem towarzyszyć uchodźcom-klientom.
Uchodźców próbują też wspierać białoruscy obrońcy praw człowieka. Zimą 2016 roku rozmawiałam z jednym z nich Romanem, który w Brześciu pracował do początku 2018 roku: „Polscy strażnicy nie dopuszczają nas do procedury. Przyjeżdżamy z pełnomocnictwem, ale oni nas wyrzucają, a rodzinę odsyłają z powrotem. Przygotowujemy dokumenty w języku polskim, że dana osoba ubiega się o azyl – oni je rwą, zgniatają, wyrzucają… Kiedyś poszliśmy do komendanta straży granicznej w Terespolu i pytamy, co się dzieje: w pociągu czeka sto osób, wszyscy proszą o status uchodźcy, a on odpowiada, że to nie uchodźcy, lecz turyści”.
Z pociągu uchodźcy wprowadzani są do specjalnych pomieszczeń. W każdym z nich są trzy stanowiska – na raz przesłuchiwane są trzy osoby lub rodziny.
To tak zwana „popytka”, czyli niezapisana nigdzie w prawie procedura. To właśnie wtedy strażnicy graniczni podejmują arbitralną decyzję, czy dana osoba może przekroczyć polską granicę i ubiegać się o status uchodźcy.
Zgodnie z prawem każdy z „bieżeńców”, który deklaruje chęć złożenia wniosku o azyl, powinien zostać przetransportowany do najbliższego ośrodka dla cudzoziemców – w Białej Podlaskiej i tam oczekiwać na decyzję Urzędu ds. Cudzoziemców.
W praktyce polscy pogranicznicy nie pozwalają na to prawie nikomu.
Obojętnie wysłuchają historii o prześladowaniach, beztrosko kartkują dokumenty, które są dowodami na tortury. Mało tego,
drwią i poniżają. „Nie chcesz pracować? Jesteś darmozjadem, przyjechałeś do Polski, bo chcesz odpocząć, jak w kurorcie. Nie? Czyli chcesz pracować? Jesteś imigrantem ekonomicznym, nie masz prawa aplikować o status uchodźcy”.
Opowieść Ruslana o tym, jak był torturowany w więzieniu z powodu brata, który walczy w Syrii, strażnik graniczny skwitował: „Wszyscy jesteście terrorystami”.
Grigori, 26-letni białoruski aktywista, który z ramienia organizacji Human Constanta koordynuje pomoc dla uchodźców w Brześciu
Lena, aktywistka i artystka z Brześcia. Prowadzi warsztaty plastyczne dla dzieci uchodźców
Mąż Alii z Groznego został zamordowany przez kadyrowców. Kiedy syn skończył 15 lat, służby specjalne przyszły też po niego. Najpierw na przesłuchanie, a później po to, żeby go aresztować.
Alia nie zastanawiała się ani chwili – przekupiła strażników więziennych i uciekła z synem w stronę bezpieczeństwa – do Europy.
Od czasu ucieczki cierpi na ataki epilepsji, często mdleje. Opowiada o ostatniej „popytce”: „Strażniczka mówiła mi, że przecież u nas w Groznem jest tak ładnie i przyjemnie. "Po co uciekacie? Kto was będzie tutaj karmić?”. Alia płakała, błagała. Mówiła, że chce po prostu bezpieczeństwa dla siebie i swojego syna: „Niech mnie zamkną nawet w strzeżonym ośrodku. Niech mi dadzą jakąkolwiek pracę”.
A urzędniczka na to: „Chcecie jakąkolwiek pracę? To jedźcie na Sybir i tam pracujcie. A do Polski trzeba mieć wizę”. Na uwagę Alii o tym, że ambasada polska nie wydaje wiz Czeczenom, inny strażnik graniczny podniósł kciuk do góry i powiedział: „I bardzo dobrze, że wam nie dajemy. Terroryści!”. Alia ma za sobą 32 próby wjazdu do Polski.
Roman: „Za każdym razem, kiedy polskie służby odsyłają rodzinę z powrotem, narażają ją na śmierć.
Zrozum mnie dobrze. Na Białorusi nie mamy granicy z Rosją, kadyrowcy śledzą tych ludzi i grożą im. Nam zresztą też, dostawałem telefony z pogróżkami.
Białoruś – wiadomo, to dyktatura, ale Polskę zawsze uważaliśmy za kraj demokratyczny. Ale teraz polskie służby zachowują się dokładnie tak, jak władze białoruskie.
Nikt z pograniczników nie przedstawia się, zdejmują identyfikatory z numerami. Kiedy rozmawiałem z kierownikiem placówki, bo popchnął mnie pogranicznik, mówię mu, że żaden funkcjonariusz nie przedstawia się. Kierownik na to: »No tak, bardzo źle«. Ale kiedy zapytałem go o nazwisko, to odmówił.”
Poza "popytkami" w Brześciu nie ma nic do roboty. Dorośli spędzają dnie na przygotowywaniu się do porannych podróży, odliczaniu pieniędzy i martwieniu się o przyszłość. A dzieci się nudzą, szczególnie odkąd do Brześcia rzadziej przyjeżdża Marina, Rosjanka mieszkająca na stałe w Polsce, która zorganizowała im szkołę na dworcu. Marina jako jedyna osoba z Polski regularnie wspiera uchodźców z Brześcia – teraz pomaga zaaklimatyzować się w naszym kraju tym, którym udało się wjechać i którzy czekają na uregulowanie sytuacji prawnej.
Na miejscu pomagają białoruscy aktywiści, którzy raz na dwa tygodnie organizują warsztaty plastyczne dla dzieci. Akurat dzisiaj dzieci malują akwarelami.
15-letni syn Alii pokazuje mi: to jest Morze Czarne. Jeździł tam z rodzicami na wakacje. Ale nagle się zacina: wstaje od stołu, zostawia nieskończony obraz i staje przy oknie.
Wpatruje się w przestrzeń pustym wzrokiem i mimo namów Leny, która prowadzi warsztaty, nie chce wrócić do malowania. Alia delikatnie głaszcze syna po ramieniu, po czym siada i kończy za niego rysunek. Do morza i plaży domalowuje gigantyczne słońce. Ale rysunek się rozmazuje – kapią na niego łzy.
Alia płacze nad rysunkiem swojego syna.
****
Po moim pierwszym pobycie w Brześciu, w październiku 2016 roku o wyjaśnienia zachowania straży granicznej poprosiłam rzecznika prasowego komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej. Otrzymałam następującą odpowiedź: „Z założenia zawartego w ustawie, Straż Graniczna jest odpowiedzialna za ochronę granicy RP. (…) Jeśli cudzoziemiec nie spełnia określonych warunków prawnych, a cel wjazdy jest inny niż poszukiwanie ochrony, to otrzymuje on decyzję o odmowie wjazdu. Każdorazowa decyzja o odmowie poprzedzona jest indywidualną rozmową z cudzoziemcem, której celem jest ustalenie faktycznego powodu przyjazdu do Polski. (…)
Wniosek o udzielenie ochrony na terytorium RP jest przyjmowany od każdego cudzoziemca, który jasno deklaruje i wyraża chęć złożenia takiego wniosku, a o poszukiwaniu ochrony w Polsce świadczy całokształt jego wypowiedzi. Powyższe działania pozostają bez uszczerbku dla poszanowania godności osób stawiających się do kontroli granicznej i prawa do ubiegania się o udzielenie ochrony międzynarodowej (…)”.
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Uchodźcy i migranci
Mariusz Błaszczak
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
Straż Graniczna
Czeczenia
Terespol
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze