0:00
0:00

0:00

Nauczyciele toną w bezsensownej pracy biurokratycznej - to główny wniosek ankiety przeprowadzonej przez ZNP wśród 18 tys. pedagogów i pedagożek.

Jedyne dokumenty, które pomagają im w pracy to dziennik lekcyjny i programy nauczania. Reszta - jak sprawozdania z wykonywanych zadań, oceny opisowe czy ankiety skierowane do rodziców i uczniów - jedynie zabierają czas i odciągają od pracy z uczniem.

Z ankiet przeprowadzonych w 2013 roku przez Instytut Spraw Publicznych wśród prawie 6 tys. nauczycieli wynikało, że nauczyciele na papierologię poświęcają średnio trzy godziny tygodniowo.

Ale z relacji nauczycieli na tegorocznych Naradach Obywatelskich o Edukacji [inicjatywa oddolna nauczycieli wsparta przez Pracownię Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”] wynika, że z roku na rok jest coraz gorzej.

O biurokratyzacji pracy nauczyciela OKO.press rozmawia z Anną Schmidt-Fic, nauczycielką matematyki, pomysłodawczynią inicjatywy Protest z Wykrzyknikiem, zaangażowaną w projekt NOoE - Narad Obywatelskich o Edukacji.

Anton Ambroziak, OKO.press: Skąd bierze się stek dokumentów?

Anna Schmidt-Fic: Tylko część dokumentacji, którą przygotowują nauczyciele, jest wymuszona odgórnymi przepisami. Większość jest wynikiem twórczości na niższych szczeblach: kuratoriów oświaty i dyrektorów.

Z czego wynika nadgorliwość na poziomie szkoły?

Z jednej strony nauczyciele mają niską świadomość prawną. Nie do końca wiemy, co musimy wypełniać, a co jest tylko naszą dobrą wolą.

Ale podłożem jest chroniczny brak zaufania pomiędzy dyrekcją, nauczycielami, rodzicami i uczniami. Produkowanie dokumentów często jest tarczą przed atakiem: zarzutem niedopełnienia obowiązków czy drobiazgową kontrolą z kuratorium.

Papierologia, na którą utyskujemy od lat - a które stanowi coraz większą część nauczycielskiej pracy - jest przejawem przesadnej kontroli i opresji.

Tam, gdzie nikt sobie nie ufa, wszystkie strony się zbroją.

W ankiecie ZNP większość dokumentów została uznana przez nauczycieli za takie, które nie pomagają w pracy. To nowość?

Od dłuższego czasu obserwujemy tendencję do drobiazgowego opisywania każdej szkolnej interakcji. Dyrektorzy wymagają, by z każdego kontaktu z rodzicami spisywać notatkę służbową.

Nie pamiętam takiego roku, a w szkole pracuję już 25 lat. Na każde spotkanie z rodzicami bierze się kartkę papieru i długopis i drobiazgowo protokołuje jego przebieg. Podobnie ma się rzecz ze spotkaniami zespołów nauczycielskich czy z dyrekcją.

Takich przykładów zbędnej pracy jest więcej - np. tworzenie żmudnych wynikowych planów nauczania. Mimo że poprzednia Wielkopolska Kurator Oświaty napisała kilka lat temu pismo z prośbą do dyrektorów o zaprzestanie tej biurokratycznej praktyki, część z nich wciąż wymaga tego od nauczycieli.

Dlaczego? Dla świętego spokoju? Bo im więcej papierów, tym bezpieczniej podczas ewentualnej kontroli?

Przyczyną może być również potrzeba nadzorowania pracy nauczycieli. Wielu dyrektorom wydaje się, że w ten sposób łatwiej będzie im sprawdzić realizację programu.

Część szkół prowadzi też podwójne dzienniki, elektroniczne i papierowe, co wymusza na nauczycielach podwójną pracę.

Z badań ISP z 2013 roku wynikało, że na pracę biurokratyczną nauczyciele poświęcają średnio 3 godziny w tygodniu. To pokrywa się z rzeczywistością?

Nigdy nie robiłam szczegółowego zestawienia. Warto pamiętać, że w całej tej biurokracji są rzeczy konieczne i nieuniknione, jak i bzdurne i bezsensowne, bez których można by było się obyć.

Na pewno najbardziej obciążeni są wychowawcy, bo to oni mają najwięcej kontaktów z rodzicami, z uczniami i gromadzą najgrubsze teczki dokumentacji.

A wychowawstwo ma aż 50 proc. nauczycieli...

Nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej sporządzają oceny opisowe, a to wymaga od nich dużego nakładu czasu i pracy. Jeśli do tego dochodzą sprawozdania i raporty, to w ostatnich tygodniach przed wakacjami nie wychodzi się z papierów.

Myślę, że badania, które mówią, że nauczyciel z 18-godzinnym pensum pracuje nawet 47 godzin w tygodniu, oddają nasz rzeczywisty czas pracy.

Biurokratyzacja była jednym z głównych tematów zakończonych niedawno Narad Obywatelskich, w których uczestniczyli nauczyciele, uczniowie i rodzice.

Naturalnie podnosili go głównie nauczyciele i dyrektorzy. Skarżyli się, że każda forma pomocy uczniowi z dysfunkcjami, a takich w klasie jest często kilkoro, musi być drobiazgowo dokumentowana.

Już samo zadanie, którym jest dostosowanie i zindywidualizowanie metod pracy, jest wymagające, a dodatkowy warunek opisania tego sprawia, że praca z uczniami zamiast ciekawego wyzwania staje się horrorem.

Czego boją się dyrektorzy i nauczyciele?

Ideologizacji i centralizacji szkoły oraz dalszego ograniczania autonomii. Na naradach NooE najczęściej mówiono o nadmiernej roli kuratorium oświaty. Jego funkcja, która powinna być wspomagająca, sprowadza się do uciążliwych i opresyjnych kontroli, podszytych brakiem zaufania.

Kontrole ze strony kuratoriów rzadko są przyjemne, więc dyrektorzy wolą produkować tony papierów i obligować do tego nauczycieli. Każde niedopełnienie, błąd, luka czy kontrowersja mogą prowadzić do kolejnej kontroli.

Wierzy pani w zapewnienia ministra Dariusza Piontkowskiego, który na wspólnej konferencji prasowej ze związkowcami z ZNP przekonywał, że rząd zamierza pomóc nauczycielom i odbiurokratyzować ich pracę?

Nauczyciele, uczniowie, rodzice, ale też dyrektorzy chcą autonomii i samorządności, a to kłóci się z polityką oświatową rządu. Dziś z jednej strony słyszeliśmy od ministra wyrazy zrozumienia dla postulatów ZNP, a z drugiej dowiadujemy się o pomyśle powołania pełnomocnika ds. wspierania wychowawczej funkcji szkoły.

Czym jest ten pomysł, jeśli nie kolejną ingerencją w autonomię szkoły i nauczyciela?

Zakusy centralistyczne to coś, co obserwujemy też podczas rozmów tzw. okrągłego stołu, czyli atrapy konsultacji zaproponowanych przez rząd w trakcie strajku nauczycieli.

Myślę, że to właśnie tam, gdzieś obok toczonych we fleszach kamer konsultacji ze związkowcami, zapadają kluczowe decyzje dla przyszłości polskiej edukacji.

Gdy uważnie wsłuchamy się w obrady transmitowane na stronach MEN, to okaże się, że są w nich zakusy na wzmacnianie kontroli i ideologizację. I tak też czytam rolę nowego pełnomocnika. Istnieje uzasadniona obawa, że będzie on sprawdzał, czy to, co dzieje się w szkołach, jest zgodne z rządowym wyobrażeniem patriotycznego wychowania, tak silnie akcentowanym w ostatnim czasie.

Znane są historie, w których nauczyciele trafiają na dywanik w kuratorium oświaty, aby tłumaczyć się z organizowania w szkole zajęć z edukacji antydyskryminacyjnej lub z zaproszenia nieodpowiednich gości.

Słyszymy, że kuratoria mają być kreatorem polityki oświatowej państwa. To one i ministerstwo mają mieć większy wpływ na przydzielanie nauczycielom nagród, a to może być narzędziem manipulacji i strategii „dziel i rządź".

Gdy wszyscy narzekają na przeładowane podstawy programowe, pomysłem „okrągłego stołu” na poradzenie sobie z problemem jest centralne przygotowanie programów nauczania wraz z obudową.

Dlatego jestem sceptyczna i z ostrożnością przysłuchuje się deklaracjom nowego ministra.

Możemy więc założyć, że szkoły w obawie przed represjami będą obudowywać się coraz większą ilością papierów, a nadmiernie obciążeni nauczyciele coraz rzadziej będą wychodzić z inicjatywą organizowania zajęć dodatkowych?

Jeśli obciążenie nie zostanie zmniejszone, to może się tak stać. Już dziś nauczyciele coraz rzadziej podejmują wiele inicjatyw właśnie ze względu na ich „papierologiczny” trud. Nawet w wydawałoby się tak prozaicznych zadaniach, jak wycieczka szkolna, kwestie spełnienia wymogów formalnych są równie zajmujące co sprawy organizacyjne.

Trzeba zawrócić z tej drogi, bo szkoły będą coraz bardziej zamknięte, paranoiczne, zatrzaśnięte w lękach, frustracjach, zniechęceniu. Czas na dokumentację odbiera czas na relacje. Gubimy ucznia pomiędzy sprawozdaniami i notatkami służbowymi.

Paradoksalnie opamiętanie może przyjść na skutek już odczuwalnych braków kadrowych i odejść nauczycieli od zawodu. To smutna nadzieja.

Nadmierna biurokratyzacja jest silnie związana z wieloma innymi problemami, z którymi trzeba się zmierzyć. System edukacji to sieć wielu powiązań przyczynowo-skutkowch, w którego centrum stoi uczeń i jego rozwój. Nie wolno nikomu o tym zapominać.

Szczególna odpowiedzialność stoi przed bezpośrednim kreatorem systemu, czyli rządem. Polska szkoła jest ofiarą wyborczych cykli i niefrasobliwych obietnic. Z generatora niewyobrażalnej wprost ilości papierów, czyli wymyślonego przez minister Zalewską systemu oceniania nauczycieli, ministerstwo na szczęście w porę się wycofało. Presja związków zawodowych miała sens. Dlatego warto naciskać, proponować zmiany.

Budujące jest, że tak wielu obywateli angażuje na rzecz stworzenia niezależnego od partyjnych wpływów, dobrego systemu edukacji.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze