0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja GazetaFot. Slawomir Kamins...

Premierowi Izraela Benjaminowi Netanyahu postawiono zarzuty korupcyjne. Zareagował furią, oskarżeniami o próbę zamachu stanu i wezwaniem do „prześledzenia śledczych”. Przyznał jednak, że uszanuje przyszły wyrok sądu, ale zagroził, że od werdyktu instytucji odwoła się do woli ludu.

Najprawdopodobniej w Izraelu - tak jak i w Stanach Zjednoczonych - w przyszłym roku o najwyższe stanowisko będzie się ubiegał kandydat z postawionymi zarzutami. To fatalna prognoza dla państwa prawa - pisze Konstanty Gebert w erudycyjnym eseju o rozliczaniu władzy politycznej i jej granicach.

Interes politycznego przetrwania

Przywódca “pogrążony aż po uszy w śledztwach nie ma moralnego ani społecznego mandatu, by podejmować decyzje tak brzemienne dla państwa (…). Istnieje realna, niebezpodstawna obawa, że podejmować on będzie decyzje w oparciu o własny interes politycznego przetrwania, a nie o normalny interes [państwa]”.

Trudno o zwięźlejszy argument na rzecz zasadności jakiejś formy immunitetu karnego, na czas trwania mandatu osób sprawujących najwyższe władze państwowe.

Izrael, Norwegia czy Polska to jedne z nielicznych demokracji, w których takiej specjalnej ochrony przed śledztwami i ich skutkiem nie przewidziano. W większości z pozostałych krajów demokratycznych, by postawić prezydentowi czy premierowi zarzuty, potrzebna jest specjalna zgoda parlamentu. Często sam parlament następnie te zarzuty rozpatruje, w procedurze zwanej, po jej amerykańskim pierwowzorze, impeachmentem.

Zasada pereat mundus, fiat iustitia (Niech stanie się sprawiedliwość, choćby miał zginąć świat - przyp.red.) zderza się tu z zimnym wymogiem Realpolitik, i przegrywa. Lepiej, by rządził, powiedzmy, oszust matrymonialny, niż żeby interesy państwowe miały ponieść szwank, bo oszust, miast zajmować się nimi, lub wręcz ich kosztem, szykuje swoją linię obrony.

Cóż jednak począć, gdy czyny, które się prezydentowi czy premierowi zarzuca, polegają właśnie na podporządkowaniu interesu państwowego prywatnemu interesowi polityka?

Przeczytaj także:

Zarzuty wobec przywódców Izraela

Przytoczona wyżej wypowiedź tyczyła się sytuacji izraelskiego premiera Ehuda Olmerta, któremu prokuratura zarzuciła korupcję.

Miał on jako minister finansów oraz gospodarki sprzyjać transakcjom tyczącym się zasobów państwowych, które sprzyjały temu, by on sam i jego wspólnicy na nich zyskali - klasyczny konflikt interesów. Ponadto jako burmistrz Jerozolimy miał brać łapówki.

Zacytowane słowa nie miały więc uzasadniać objęcia premiera immunitetem lecz przeciwnie, żądanie, by wobec zarzutów podał się do dymisji, gdyż obrony przed nimi nie da się pogodzić z kierowaniem rządem.

Olmert się ugiął, podał do dymisji, został skazany i odsiedział swoje. Nie on jeden z najwyższych władz: prezydent Meir Mosze Kacaw został skazany za gwałt (wyrok wydał zresztą arabski sędzia, co w Izraelu przeszło całkowicie bez echa; wyobraźmy sobie żydowskiego sędziego skazującego prezydenta nie Polski już nawet, ale, powiedzmy, Francji).

Śledztwo prowadzono także przeciwko premierowi Arielowi Szaronowi, którego jedynie choroba i śmierć uchroniły przed postawieniem zarzutów. W ubiegłym tygodniu zaś prokurator generalny postawił zarzuty nadużycia władzy, oszustwa oraz przekupstwa obecnemu premierowi Benjaminowi Netanyahu.

Owa obfitość dochodzeń przeciwko przedstawicielom najwyższych władz bywa interpretowana jako dowód szczególnie jakoby rozpowszechnionej w Izraelu korupcji. Nie potwierdzają tego jednak dane Transparency International, które za rok ubiegły dały Izraelowi pozycję 34. na 180 krajów ocenianych w rankingu percepcji korupcji, od najmniej do najbardziej skorumpowanych.

Już prędzej należy ją wiązać z brakiem mechanizmów chroniących najwyższe osobistości oraz rzeczywistą niezależnością prokuratury w Izraelu.

Z drugiej strony, w Norwegii ostatni przypadek oskarżenia urzędującego premiera miał miejsce sto lat temu. W tym kraju, podobnie jak w Izraelu, brak wspomnianych mechanizmów chroniących polityków, prokuratura także działa z dużą niezależnością. Natomiast Norwegia zajmuje 7. miejsce wśród krajów ocenianych pod względem percepcji korupcji przez Transparency International. Czyli z tą korupcją w Izraelu coś chyba też jest na rzeczy.

Wskaźnik Transparency International dla Polski, gdzie prokuratura już nie jest niezależna, jest nieco gorszy niż w Izraelu. Polska plasuje się na 36. pozycji spośród 180 krajów.

Za to żaden urzędujący prezydent czy premier nie został nigdy oskarżony – choć od pewnego czasu z upodobaniem ściga się byłych, jeśli byli też z opcji politycznej innej, niż aktualnie rządząca.

Słowem, w Norwegii prokuratura nie ma co ścigać, choć może, w Polsce nie może, choć zapewne miałaby co, w Izraelu zaś i może, i ma co – i to wszystko przy braku w tych krajach instytucjonalnej ochrony rządzących.

Netanyahu walczy z sędziowską "kastą"

Najciekawsze zaś jest to, że przytoczone wezwanie Olmerta do dymisji wygłosił nie kto inny, tylko ówczesny przywódca opozycji Netanyahu, który dziś ani zamierza się do własnego wezwania sprzed lat 11 stosować.

Od oficjalnego wszczęcia dochodzenia półtora roku temu premier niezmiennie powtarzał, że jest niewinny, a śledztwo stanowi efekt spisku prawniczej kasty przeciwko suwerenowi, który go wyniósł do władzy, czyli społeczeństwu izraelskiemu.

W domyśle była groźba, że go ten suweren, jak będzie trzeba, obroni – kartką wyborczą, rzecz jasna.

Gdy więc premierowi Netanyahu posypała się koalicja, rozpisał w kwietniu nowe wybory, tocząc kampanię tak przeciwko tradycyjnym wrogom: centro-lewicy i partiom arabskim, jak i przeciwko zdradzieckiej "kaście".

Zaowocowało to wzrostem liczby głosów oddanych na jego Likud, ale w hiper-proporcjonalnym izraelskim systemie wyborczym rząd może być tylko koalicyjny – a do koalicji z premierem, któremu groziły zarzuty o korupcję, oszustwo i nadużycie władzy, nie było dość chętnych.

Skończyło się to nieutworzeniem rządu i kolejnymi przedterminowymi wyborami we wrześniu, które przyniosły pewien odpływ głosów od Likudu. I ten sam parlamentarny pat.

Politycy z zarzutami odwołują się do woli suwerena

Zanim jednak Kneset zdążył się po raz trzeci w tym roku rozwiązać, prokurator generalny formalnie postawił Netanyahu zarzuty.

Premier zareagował furią. Stwierdził, że jest to próba zamachu stanu i wezwał do „prześledzenia śledczych”, choć zarazem zapewniał, że uszanuje przyszły wyrok sądu, który wszak potwierdzi jedynie jego niewinność. Ale podkreślił, że to nie politycznie powodowani prokuratorzy, ale obywatele Izraela wybiorą premiera.

Od werdyktu instytucji odwołał się do woli ludu. Dokładnie tak samo czyni w tym samym czasie prezydent USA Donald Trump, któremu grozi impeachment.

Twierdzi on, że jest niewinny, a całe postępowanie przeciw niemu to polityczna vendetta tych, którzy nie potrafią uszanować werdyktu urn wyborczych. Podobnie zresztą reagują też rządzący w Polsce za każdym razem, gdy sądy lub – nieporównanie, z oczywistych powodów, rzadziej – prokuratura postępuje nie po ich myśli.

Istota polityki według Netanyahu i Trumpa

Oburzenie Netanyahu czy Trumpa zapewne po części bierze się z tego, że zarzuca się im czyny które najwyraźniej, w ich mniemaniu, stanowią po prostu istotę polityki, czyli "coś za coś".

Mimo jednoznacznych zeznań świadków obaj zaprzeczają, jakoby zarzucane czyny popełnili, a zarazem bagatelizują ich znaczenie.

Według słów prezydenta USA, gdy obiecując Ukrainie pomoc wojskową zarazem poprosił o zbadanie interesów, jakie w tym kraju prowadził syn kandydata na jego głównego rywala w przyszłorocznych wyborach prezydenckich Joe Bidena, to chodziło mu jedynie o „walkę z korupcją w tym wschodnioeuropejskim kraju”.

Z kolei Netanyahu z wzgardą odrzucił dowody świadczące, że przyjmował od pewnego biznesmena prezenty wartości setek tysięcy dolarów, w tym drogie alkohole, w zamian za popieranie ego interesów (a to tylko jeden z licznych zarzutów): „Co oni tam mają? Trochę różowego szampana?”.

Obaj zdają się uważać, że czynienie z takiego "coś za coś" zarzutu świadczy jedynie o całkowitej nieznajomości polityki.

I zarazem są przekonani, że postępowania wszczęte przeciwko nim mają jedynie polityczny charakter – bo czyny nimi objęte wszak ścigane być nie powinny.

Procedura polityczna czy upolityczniona?

Trump ma zresztą rację: zarówno Izba Reprezentantów, która będzie musiała głosować nad wnioskiem o impeachment, jak i Senat, który o losie tego wniosku zadecyduje, są wszak ciałami politycznymi.

Tyle tylko, że oznacza to, iż każdy impeachment – Richarda Nixona za Watergate, Billa Clintona za kłamstwo w sprawie Moniki Lewinski - jest polityczny, bo inaczej nie można wobec ewentualnych czynów przestępczych prezydenta postąpić. I że naganne tu może być jedynie albo nieuczciwe uznanie czynów niewinnych za przestępcze albo, przeciwnie, przestępczych za niewinne.

Do tego zaś, by ustalić, która z tych okoliczności zachodzi, a więc by móc stwierdzić, czy procedurę upolitycznili obrońcy czy stronicy prezydenta, trzeba ustalić, co się naprawdę zdarzyło.

Chyba że uważa się, jak Nixon, że „jeżeli prezydent to robi, to nie jest nielegalne”. Ale jeśli tak, to impeachment jest niepotrzebny. A przy okazji i cała konstytucja też.

W przypadku Netanyahu zarzuty o upolitycznienie są jednak już całkowicie bezzasadne. Prokurator generalny Avishai Mandelblit, który postawił mu zarzuty, został przez niego mianowany. W przeszłości był szefem jego gabinetu.

Mandelblit zarzuty postawił „z ciężkim sercem, ale z całego serca” – a więc nie mając wątpliwości co do ich zasadności. Przypadek Mandelblita pokazuje, jak człowiek może dorosnąć do okoliczności, w których się znalazł. Nie ma przecież wątpliwości, że wolałby nie stawiać zarzutów najpotężniejszemu człowiekowi w Izraelu, któremu on sam tak wiele zawdzięcza.

Tyle tylko, że – jak powiedział – „praworządność nie jest fakultatywna”. Albo obejmuje także premiera, albo jej nie ma.

Netanyahu uważa inaczej; że podstawowym powodem, dla którego doprowadził do rozwiązania wyłonionego w kwietniowych wyborach poprzedniego Knesetu było to, że nie zdołał zgromadzić większości posłów wokół pomysłu ustawy, chroniącej premiera, jak prezydenta we Francji, przed zarzutami karnymi w trakcie urzędowania.

Ustawa taka wprawdzie zostałaby niemal na pewno odrzucona jako niekonstytucyjna przez Sąd Najwyższy – ale to minister sprawiedliwości w rządzie Netanyahu forsowała pomysł ustawy, dającej Knesetowi prawo do odrzucania, zwykłą większością głosów, wyroków tego Sądu. Jeśli udałoby się przeforsować immunitet, to taka ustawa byłaby już błahostką.

Dla części wyborców zarzuty stawiane politykom są bez znaczenia

Obaj oskarżeni, Netanyahu i Trump, będą najprawdopodobniej mogli się odwołać do werdyktu wyborców. Dla części ich elektoratów – pozostaje stwierdzić, jak wielkiej – stawiane im zarzuty są bez znaczenia, bo stanowią dowód spisku ich politycznych przeciwników.

„Swojego by tak nie oskarżyli” - myślą o prokuratorach twardzi zwolennicy Netanyahu czy Trumpa. I nie odmówią im swojego głosu, jeśli zajdzie taka możliwość.

Netanyahu niemal na pewno będzie startował w kolejnych przyspieszonych wyborach. Jako szef Likudu znowu dostanie w którymś momencie po nich misję utworzenia rządu.

Trump jest, póki co, jedynym wyobrażalnym kandydatem swojej partii w wyborach przyszłorocznych.

Ale „niemal na pewno” i „póki co” nie mają tu charakteru retorycznych zabezpieczeń. I Likud, i Republikanie będą musieli rozstrzygnąć, czy dalsze trwanie przy atakowanym przywódcy przyniesie im raczej kolejny sukces, czy klęskę.

Już przed ostatnimi wyborami Netanyahu zmusił wszystkich kandydatów Likudu do podpisania zobowiązania, że nie poprą w swojej kadencji wniosku o wybory nowego przywódcy partii. Teraz jednak kadencja się raptownie kończy, a kontrkandydat już jest: popularny Gideon Sa’ar, który odsunął się w ostatnich latach z życia politycznego.

Mimo niechęci Netanyahu, kierownictwo Likudu zgodziło się w końcu przeprowadzić, za sześć tygodni, prawybory kandydatów na szefa partii. Co więcej, choć prawo izraelskie stanowi, że minister postawiony w stan oskarżenia musi się podać do dymisji, to o premierze tego nie mówi, a więc domniemywać należy, że on nie.

Ale czy osobie z zarzutami można powierzyć misje utworzenia rządu? To będzie musiał rozstrzygnąć Sąd Najwyższy, a więc znów spiskująca przeciw Netanyahu kasta.

Ale nawet jeśli nie można, to czy tyczy się to przypadku, w którym osoba ta już jest premierem? A jeśli premier musi się podać do dymisji, to w którym momencie: po postawieniu zarzutów? Po rozpoczęciu procesu? Dopiero po wyroku?

Postępowanie będzie się toczyć latami. Szef Likudu będzie umiał te prawnicze formalizmy wykorzystać dla mobilizowania swych wyborców przeciwko kaście.

Sytuacja Trumpa jest równie nieoczywista. Nawet jeśli – co wydaje się niemal pewne, wziąwszy pod uwagę zebrane dowody – Izba Reprezentantów przegłosuje articles of impeachment – to nie ma szans, aby proces przed Senatem zakończył się przed wyborami.

Kampania przeciwko prawu i państwu

Jest więc całkiem możliwe, że do walki o prezydenturę, tak jak do walki o premierostwo w Izraelu, stanie kandydat z zarzutami. W obu krajach będzie to sytuacja bezprecedensowa.

Kandydat taki będzie musiał toczyć kampanię broniąc siebie, a więc przeciwko prawu, a w istocie przeciwko państwu. Będzie musiał wzywać swoich wyborców, by zaufali jemu, a nie kaście.

Jego przeciwnicy zaś, przeciwnie, będą musieli podkreślać dowody jego winy, choć żaden wyrok jeszcze nie zapadł.

Zwycięstwo Netanyahu lub Trumpa byłoby klęską państwa prawa, lecz za ich ewentualną klęskę państwo prawa także będzie musiało zapłacić.

Istnieje niewielka nadzieja, że ich partie, ze względu na ten koszt dla państwa - i dla samego Likudu, i Republikanów - zdecydują się zrezygnować ze swoich dotychczasowych przywódców.

Wśród wyborców bowiem odczytane by to zostało jako zdrada – a i bez tego taki ruch gwarantuje obu partiom klęskę w nadchodzących wyborach, a być może także w następnych. Trudno raczej sobie wyobrazić, by w myśleniu partyjnych przywódców interes państwa przeważył nad ich własnym interesem politycznego przetrwania. Netanyahu wiedział, co mówi.

;

Udostępnij:

Konstanty Gebert

(ur. 1953), psycholog, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz”. W stanie wojennym, pod pseudonimem Dawid Warszawski, redaktor i dziennikarz podziemnego dwutygodnika KOS, i innych tytułów 2. obiegu. Autor ponad dwóch tysięcy artykułów w prasie polskiej i ponad dwustu w międzynarodowej, oraz kilkunastu książek. Książka „Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło” (Agora 2022) otrzymała nagrody im. Beaty Pawlak, Klio oraz im. Marcina Króla. Jego najnowsze książki to „Spodnie i tałes” (Austeria 2022) oraz „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” (Agora 2023). Twórca pierwszego polskiego podcastu o Izraelu: „Ziemia zbyt obiecana”.

Komentarze