0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marek KowalczykFot. Marek Kowalczyk

(Na zdjęciu powyżej: Mustafa Hammad, wójt Farchy wskazuje na Hawat Nof Awi, żydowską osadę wybudowaną w sąsiedztwie Farchy w 2020 roku).

Przyszli w środku nocy. Łomotanie do drzwi wyrwało Mustafę Hammada ze snu. Był pewny, że trafi do więzienia. Tydzień wcześniej został wójtem palestyńskiej gminy Farcha, położonej między Ramallah a Nablusem.

W progu stał izraelski oficer, odpowiedzialny za prowincję Salfit. Wszedł do środka razem z pięcioma żołnierzami. Reszta oddziału obstawiała sąsiednie budynki. Nikt w okolicy nie mógł nawet wyściubić nosa.

Mustafę zamknęli w jednym pokoju, jego żonę i dziecko w drugim. Zabrali im telefony. Gdy oficer przesłuchiwał Mustafę, żołnierze przewracali dom do góry nogami w poszukiwaniu obciążających materiałów.

- Przynieś mi kawę – zarządził oficer.

Mustafa nie ruszył się z miejsca. To był jego mały akt oporu wobec Sił Obronnych Izraela. Jeden z wielu.

Oficer wypytywał Mustafę o jego działalność polityczną. To żadna tajemnica, że Mustafa jest członkiem Palestyńskiej Partii Ludowej, podobnie jak jego ojciec i wielu mieszkańców prawie dwutysięcznej Farchy. W czasie studiów na akademii sportu w Tulkarem przewodniczył komunistycznej młodzieżówce.

W czasie przesłuchania padały też pytania o plany Mustafy w Farsze. I groźby. „Nie chcemy tu żadnych spotkań ani aktów oporu. Trafisz do więzienia, jak nie przestaniesz mącić ludziom w głowach. To będzie twoja wina, jak coś się tu wydarzy. Nie zapominaj, że twoim zadaniem jest dostarczanie prądu, wody i utrzymywanie ulic w czystości. Nic więcej”.

Mustafa nie dał się zastraszyć. – Żyjemy pod okupacją. Mogą przyjść w każdej chwili i cię aresztować. To jest cena, jaką jesteśmy gotowi zapłacić, by bronić naszych praw.

Od początku okupacji Zachodniego Brzegu i strefy Gazy, czyli od 1967 roku, do izraelskich aresztów trafił co piąty Palestyńczyk. Po siódmym października liczba zatrzymań wzrosła. Izraelskie siły okupacyjne stosują taktykę masowych aresztowań, by stłumić każdy przejaw oporu i ukarać całe palestyńskie społeczeństwo, stwierdza palestyńska organizacja pozarządowa Addameer, która monitoruje sytuację więźniów oraz zapewnia pomoc prawną.

Obecnie przetrzymywanych jest 9 500 osób, z czego 3 500 nie usłyszało żadnych zarzutów. Ten „areszt administracyjny” to pozostałość kolonialnego systemu prawnego Brytyjczyków. Przepisy pozwalają na aresztowanie każdego, kto stanowi „zagrożenie dla bezpieczeństwa” Izraela, bez potrzeby przedstawienia dowodów. Wszelkie formy oporu wobec okupacji są postrzegane jako akty terroryzmu.

Przeczytaj także:

Wójt

Od tamtej styczniowej nocy 2022 roku żołnierze nie pojawili się już w domu Mustafy, ale on spodziewa się ich w każdym momencie. – To tylko kwestia czasu.

Mustafa robi swoje. Nie zamierza tak jak jego poprzednicy, ograniczać się do realizowania podstawowych zadań palestyńskich samorządów. Ma pomysły na rozwój wsi. Za jego kadencji powstała farma fotowoltaiczna (generowany przez nią prąd pokrywa 1/3 zapotrzebowania mieszkańców) i boisko do gry w piłkę nożną.

Głównym celem Mustafy jest całkowite uniezależnienie Farchy od okupacyjnych władz izraelskich i niewydolnej Autonomii Palestyńskiej, która pozostaje zależna od Izraela. Naraża się przez to obu władzom, które wolałyby, żeby Palestyńczycy robili, co im się każe.

Na nasze pierwsze spotkanie Mustafa przyjeżdża prosto z warsztatu. W wolnych chwilach pracuje jako kowal, razem z bratem Omarem. Mieszkańcy zamawiają u nich różne stalowe konstrukcje do domów. To idealny układ. Omar nie ma do Mustafy pretensji, gdy ten wychodzi, bo musi coś pilnie załatwić dla gminy.

Czekamy w wykafelkowanym pokoju gościnnym w domu rodzinnym Mustafy. Na ścianie wiszą reprodukcje meczetów. Mustafa poszedł zmienić zabrudzone spodnie. Wraca w kraciastej koszuli i dżinsach. Pozbył się też czerwonej bejsbolówki ze szwajcarskim krzyżem.

Skręca papierosa za papierosem i opowiada, jak został wójtem. Podobnie jak wielu młodych Palestyńczyków był rozczarowany sposobem rządzenia starej gwardii politycznej. – W ogóle nie myślą o naszej przyszłości, o zagrożeniu ze strony osadników. Musieli odejść, zrobić miejsce dla młodych ludzi z wizją.

Mustafa startował w czwartych w historii Palestyny wyborach samorządowych. Odbyły się w grudniu 2021 roku. Miał 31 lat. Nie był jedynym młodym kandydatem w gminie ani w kraju. Prawie 40% kandydujących nie ukończyło 40 roku życia. To właśnie młodzi wzięli sprawy w swoje ręce w obliczu rosnącej politycznej apatii. Stwierdzili, że sami zaczną zwalczać bezrobocie. Krytykowali przy tym erozję demokracji.

Autonomia Palestyńska, utworzona w 1994 roku, by tymczasowo zarządzać Zachodnim Brzegiem i strefą Gazy, stała się synonimem korupcji i nieefektywności. 87-letni prezydent Mahmud Abbas sprawuje władzę od śmierci Jasera Arafata w 2004 roku. Pełni jednocześnie funkcję prezydenta, przewodniczącego Organizacji Wyzwolenia Palestyny i szefa partii Fatah. W ciągu dwóch dekad rządów rozwiązał parlament, pozbył się też rywali politycznych oraz umocnił kontrolę nad sądownictwem zmieniając prawo dekretami. W 2021 roku zablokował wybory prezydenckie i parlamentarne. Miały być pierwszymi ogólnokrajowymi wyborami od 2006 r.

– Na palestyński rząd nie ma co liczyć – podsumowuje Mustafa. – Dąży do zachowania status quo, nie podejmuje żadnego ryzyka. Mustafa i młodzi radni, którzy przejęli władzę w Farsze, stwierdzili, że poradzą sobie sami.

widok miasteczka, w głębi meczet z minaretem
Centralna część Farchy z widokiem na meczet. Fot. Marek Kowalczyk
Mustafa Hammad z radą wioski udzielili schronienia uchodźcom ze strefy Gazy. Wszyscy uchodźcy pracują w Farsze przy produkcji rolnej. Fot. Marek Kowalczyk
Proste domy miasteczka, na jednym namalowany czerwoną farbą sierp i młot.
Ulica Farchy, dom z sierpem i młotem. Fot. Marek Kowalczyk
Chłopcy i młody mężczyzna grają w piłkę na kamiennym placu
Wójt Hammad gra z chłopcami w piłkę na głównym placu wioski. Fot. Marek Kowalczyk

Woda

Farchę otaczają zielone wzgórza. W dolinach ciągną się gaje oliwne i uprawy pomidorów, kapusty i kalafiorów. Jeszcze dwadzieścia pięć lat temu mieszkańcy gminy utrzymywali się głównie ze zbiorów oliwek. Po utworzeniu AP część zdecydowała się pracować dla rządu. Mustafa uważa, że konsumpcjonizm i kapitalizm odciągnął ludzi od ziemi. Ma nadzieję, że uda mu się przekonać mieszkańców, by wrócili do rolnictwa. Ale do tego potrzebny jest lepszy dostęp do wody.

Od dwudziestu lat gmina kupuje wodę od izraelskiej firmy wodociągowej. Nie ma wyboru: Izrael kontroluje 80% zasobów wody na Zachodnim Brzegu. Cena jest wyśrubowana i zmienna, do tego latem dostawy są nieregularne. Rada gminy od lat szuka alternatywy. W 2009 roku udało się wybudować studnię i system pomp, który doprowadza wodę do jednej trzeciej domów, ale do pełnej niezależności wodnej Farsze jeszcze daleko.

Mustafa zaczął od wprowadzenia nowego typu umowy na korzystanie z wody: na użytek rolniczy, w stałej cenie. To sprzeczne z prawem Autonomii Palestyńskiej, która przewiduje tylko umowę na użytek domowy. – Do tego musisz coś wybudować, żeby cię podłączyli do wody. Przecież nie można zmuszać ludzi do stawiania na polu budynku, którego nie potrzebują!

Upiekło mu się, AP nie odwołała go z urzędu, skończyło się na upomnieniu.

Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, w lipcu ruszy budowa pierwszej studni artezyjskiej. Mustafa podpatrzył pomysł w innych wsiach i miasteczkach prowincji Salfit. Jest świadomy ryzyka. Chodzi o inwestycję wartą 1,2 miliona szekli, czyli prawie 1,3 miliona złotych. Całość środków pochodzi z budżetu gminy, dodatkowo zasilanego wypłatami Mustafy i radnych, którzy zdecydowali się nie pobierać pensji od AP. Działają na zasadzie wolontariatu.

Długo debatowali nad odpowiednią lokalizacją. Farcha leży we wszystkich trzech strefach Zachodniego Brzegu, ustalonych na mocy porozumienia z Oslo z 1995 roku. Centrum wsi znajduje się w strefie A, zarządzanej przez Autonomię Palestyńską, obrzeża leżą w strefie B, gdzie rząd palestyński odpowiada za sprawy cywilne a Izrael za kwestie bezpieczeństwa. Pola uprawne poza zabudowaniami są już w strefie C – tam Izrael ma pełnię władzy.

Wybór padł na strefę A. – Wyjdzie drożej, ale ryzyko jest mniejsze. Gdybyśmy spróbowali w strefie C, każdy izraelski chłopiec mógłby postawić namiot obok gotowej studni i twierdzić, że to jego ziemia i woda – tłumaczy Mustafa.

Ariel

Izraelscy osadnicy, którzy w 2020 roku założyli dwie osady na wzgórzach koło Farchy, jeszcze do niedawna nie nękali mieszkańców gminy. Groźby zaczęły się po siódmym października.

- Widzisz tę drogę na wzgórzu? Osadnicy zbudowali ją w niecały tydzień po siódmym października – Mustafa przysiada na skraju asfaltowej jezdni prowadzącej do miasta Salfit. Pod sobą ma urwisko, w dole dolinę.

Zjeżdżamy w jej głąb polnymi, stromymi drogami. Mustafa chce nam pokazać studnię, z której mieszkańcy czerpią wodę. W grudniu osadnicy próbowali zastraszyć pracownika rady gminy, który regularnie sprawdza pompy: „Jak się stąd nie wyniesiesz, to cię zabijemy”.

Wcześniej, w październiku, grozili też śmiercią mieszkańcom Farchy, którzy zbierali oliwki. W tym roku niektórzy zrezygnowali nawet z przygotowania ziemi pod kolejne zbiory.

Mustafa przekonuje ludzi, żeby mimo tego dalej uprawiali ziemię. Zlecił budowę nowych dróg dojazdowych. Koszty materiałów pokryli właściciele gruntów, całą pracę wykonali wolontariusze.

– Jeśli przestaniemy pracować na naszych ziemiach, władze izraelskie uznają je za porzucone. To daje im pretekst do konfiskaty – wyjaśnia.

Od początku okupacji Izrael przejął kontrolę nad setkami tysięcy hektarów Zachodniego Brzegu. Zagrabiona w ten sposób ziemia zostaje zakwalifikowana jako „grunty państwowe”.

Władze Izraela rekwirują też ziemię na potrzeby wojskowe, zajmują tereny uznane za opuszczone i dokonują wywłaszczeń na potrzeby publiczne. „Głównym celem jest zakładanie osiedli i zapewnienie rezerwy ziem pod ich ekspansję”, piszą pracownicy B’tselem, izraelskiej organizacji monitorującej łamania prawa człowieka w okupowanej Palestynie, w raporcie „Zagarnianie ziemi – polityka osadnicza Izraela na Zachodnim Brzegu”.

Ariel, jedno z największych żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu leży niecałe 20 kilometrów od Farchy. Powstało pod koniec lat 70. na „gruntach państwowych” i ziemiach zajętych „pod fałszywym pretekstem pilnych potrzeb wojskowych”. Izraelskie władze zarekwirowały również skaliste tereny, na których Palestyńczycy wypasali bydło i owce.

Zdaniem Iris Koren, wiecznie uśmiechniętej, nieco roztrzepanej rzeczniczki Ariela, wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Poza tym „Arabowie nie chcieli tu mieszkać”. – Uważają, że ta góra jest przeklęta. Wierzą, że jest zamieszkana przez demony i duchy – stwierdza, gdy rozmawiamy w salce ośrodka dla młodzieży w Arielu.

Opowieść Koren o założeniu tego ściśle monitorowanego osiedla odgrodzonego murem separacyjnym od sąsiednich palestyńskich wsi i miasta Salfit brzmi jak legenda.

Legenda o 40 izraelskich rodzinach, które w latach 70. szukały miejsca do życia. – Stwierdzili, że się tu osiedlą, skoro Arabowie unikają tego miejsca.

Dziś 20-tysięczny Ariel z jasną bryłą domów, budynkami sponsorowanymi przez amerykańską fundację braci Milkenów, uniwersytetem (bojkotowanym przez międzynarodową społeczność ze względu na położenie na terenach okupowanych), fontannami, kwitnącymi rabatami i mnóstwem izraelskich flag przypomina izraelskie miasto.

Widok na miasto i dachy budynków mieszkalnych
Ariel, zabudowa mieszkaniowa. Fot. Marek Kowalczyk

Złodzieje

- Co za kłamstwo – stwierdzi ojciec Mustafy, Baker Hammad, gdy opowiem mu, co usłyszałam od rzeczniczki Koren. – Z oliwek, które rosły na tych wzgórzach, wychodziła najlepsza oliwa w okolicy!

Baker, postawny mężczyzna po sześćdziesiątce o tubalnym głosie z politowaniem kręci głową. Nie raz pomagał sadzić drzewa oliwne na tych terenach. Kiedy dowiedział się o planach założenia osiedla, dołączył do protestujących rolników z Salfitu. Rozbili namioty, pikietowali dzień i noc. Na niewiele się to zdało. Nawet właściciele gajów oliwnych w pobliżu Ariela stracili dostęp do swojej ziemi. Co roku muszą uzyskać pozwolenie izraelskiego wojska, by zebrać oliwki.

Baker często pomagał przy zbiorach. Raz podeszła do nich grupa izraelskich nastolatków z nauczycielem.

- Jesteście złodziejami, zabraliście naszą ziemię – mówili izraelscy chłopcy. – Tu jest Izrael.

- Nie, to my jesteśmy złodziejami. My zagarnęliśmy tę ziemię – powiedział nauczyciel.

Koren też obstaje przy tym, że „Ariel jest częścią Izraela i pozostanie częścią Izraela”. – Przecież będzie wymiana ziem.

Izraelskie władze żądają od ponad dwóch dekad, aby w ramach ostatecznego porozumienia osady założone na Zachodnim Brzegu stały się częścią Izraela. W zamian część obszarów Izraela miałaby wejść w skład Palestyny. Podczas rozmów w Camp David w 2000 palestyńscy negocjatorzy zaznaczali, że rozważyliby wymianę ziem jeden do jednego, jeżeli chodziłoby o grunty tej samej wielkości i jakości. Ale nie ustalono żadnych szczegółów. Negocjacje zakończyły się fiaskiem.

Mimo to „Izraelczycy przyjęli zasadę [wymiany ziem] i szeroko ją stosowali”, pisze Ziad AbuZayyad, palestyński prawnik, były minister Autonomii Palestyńskiej i negocjator. „Dalsza budowa i rozbudowa żydowskich osiedli na okupowanej ziemi palestyńskiej, w tym we Wschodniej Jerozolimie, stała się główną przeszkodą w jakimkolwiek postępie w negocjacjach”.

Farma Rappaportów

- Niedługo każą im się wynosić – mówi Mustafa wskazując namioty Beduinów przy wzgórzu koło Farchy. – Powiększają Ariel. Ta osada na wzgórzu ma być częścią nowej dzielnicy: zachodniego Ariela.

Chodzi o farmę Nof Awi, założoną przez Izraela i Sarę Rappaportów pod koniec 2020 roku. Małżeństwo twierdzi, że „wzmacnia kontrolę nad obszarami w strefie C” i „dba, by teren pozostał żydowski!” Wypasają w tym celu owce. Fundusze zbierają między innymi przez crowdfundingowy serwis JGive. Izraelczycy i Amerykanie mogą odliczyć te darowizny od podatku.

Od 1997 r. osadnicy prowadzący działalność rolniczą przejęli 24 000 dunamów, czyli 24 km² ziemi; głównie wokół osiedli i osad na wzgórzach Zachodniego Brzegu. Prawie połowa tych obszarów była prywatną własnością Palestyńczyków. Tylko w ostatniej dekadzie powstało około 50 nielegalnych gospodarstw rolniczych w okupowanej Palestynie. Zwykle ziemię zajmuje tak jak w przypadku Rappaportów, jedna rodzina. Farmy nie są w stanie same się utrzymać. Wiele (w ubiegłym roku aż 34) otrzymuje wsparcie od izraelskiego ministerstwa rolnictwa.

W okolicy farmy Rappaportów powstanie wkrótce 730 nowych mieszkań. Przy drodze między Salfitem a Arielem już pracują koparki. Farcha leży zaledwie 15 minut od placu budowy.

Porozumienie z Oslo zabrania wprawdzie zakładania nowych osiedli i rozbudowywania już istniejących, ale izraelskie ministerstwo Budownictwa i Mieszkalnictwa powołuje się na plan zatwierdzony w 1991 roku, czyli dwa lata przed podpisaniem porozumienia.

- Każde miasto musi się rozwijać, mówi Iris Koren, gdy pytam o planowane poszerzenie Ariela. Wydaje się zdziwiona, jakbym pytała o najbardziej logiczną rzecz pod słońcem. – To normalne. Przecież dzieci dorastają i chcą mieszkać obok rodziców.

Powiększenie Ariela, który uchodzi za stolicę Samarii i Judei, jak Izrael nazywa Zachodni Brzeg, zaogni sytuację, podejrzewa izraelska organizacja Peace Now, która monitoruje nielegalną działalność osadniczą. „To kolejny dowód, że rząd izraelski dąży do gwałtownej eskalacji i otwiera trzeci front. Robi wszystko, by pogrzebać rozwiązanie dwupaństwowe. Jego działania i decyzje zagrażają życiu i przyszłości zarówno Palestyńczyków, jak i Izraelczyków, a także całego regionu”.

Autonomia Palestyńska bezskutecznie prosi Izrael o zawieszenie planów. „To wybuchnie”, mówił już w 2021 roku gubernator palestyńskiego miasta Salfit Abdallah Kamil w wywiadzie dla dziennika Haarec. „Powstanie nowy front, który zagrozi izraelskiemu bezpieczeństwu”.

Mapa okolic wsi Farcha, zaznaczone strefy A, B i C.
Gaje oliwne należące do mieszkańców Farchy i Salfitu leżą na niemal całej powierzchni terenu przedstawionego na mapie w strefach A, B i C, z wyjątkiem obszarów o gęstej zabudowie mieszkalnej. Opracowano na podstawie © OpenStreetMap contributors.

Mussa buduje dom

W pobliżu namiotów Beduinów stoi samotny dom. Prace nad budynkiem gospodarczym jeszcze trwają, ziemia usiana jest stalowymi prętami. Mussa, 37-letni inżynier, sprowadził się tu w zeszłym roku ze wsi Zatara pod Betlejem. Nie widział przyszłości dla swojej rodziny w miejscu otoczonym żydowskimi osadnikami. Rzucił więc pracę, kupił kawałek ziemi z gajem oliwnym na terenie Farchy i zainwestował w stado owiec.

Mustafa i reszta rady gminy pomagali mu od samego początku: zarządzili budowę drogi do jego domu i zadbali o podłączenie do sieci wodociągowej, podciągnęli prąd. – To ważne, żeby ludzie tu mieszkali – mówi Mustafa. – Nasza obecność na tej ziemi to też akt oporu. W ten sposób pokazujemy Izraelczykom, że się nie poddajemy.

Ale ma to swoją cenę. W grudniu przy prawie ukończonym domu zjawiło się pięciu izraelskich żołnierzy. Jeden zmusił pracującego dla Mussy kierowcę koparki do wyburzenia wszystkich ścian. Groził, że go zabije, jeśli nie wykonana rozkazu. Palestyńczyk nie miał wyjścia. Zrobił, co mu kazano.

A Mussie żołnierze powiedzieli, żeby się nie złościł. Może budować po uzyskaniu pozwolenia od władz izraelskich. – Ale to strefa B, przecież nie potrzebuję od nich żadnego pozwolenia – tłumaczy spokojnie Mussa.

Poskarżył się Autonomii Palestyńskiej. Odprawili go z kwitkiem. – Przyznali, że żołnierze nie mieli prawa burzyć budynku, ale na tym się skończyło. Nie zrobili nic, żeby mi pomóc.

Mustafę to nie dziwi. – Rzadko otrzymujemy od nich realne wsparcie.

Mussa odbudował dom w dziesięć dni. Kontynuuje prace w pojedynkę, bo nikt już nie chce dla niego pracować ze strachu przed wojskiem i osadnikami. Ale nie wie, jak długo tu jeszcze zostanie. Zainwestował wprawdzie 120 tys. dolarów, ale nie zamierza ryzykować życia swojej rodziny dla kawałka ziemi.

- W pojedynkę jest tu naprawdę niebezpiecznie – przyznaje Mustafa. – Gdyby mieszkało tu więcej rodzin, mogliby się trzymać razem, chronić się nawzajem.

Prawo ani tym bardziej izraelskie wojsko ich nie ochroni, obawia się Mussa. – Żołnierze i osadnicy robią, co chcą, nikt ich nie pociąga do odpowiedzialności. Ataki wokół Nablusu to jasny dowód na to, że nie ma prawa.

Kiedy spotkaliśmy się z Mussą 14 kwietnia, trwały ataki osadników na kilkanaście palestyńskich wsi po śmierci 14-letniego izraelskiego pasterza Binjamina Achimeira. Dwa dni wcześniej wypasał owce w pobliżu palestyńskiej wsi Al-Mudżajjir. Do osady Malachej HaSzalom, gdzie pracował, wróciły tylko zwierzęta. Ciało Achimeira znaleziono 13 kwietnia. Wojsko ogłosiło, że nastolatek padł ofiarą „ataku terrorystycznego”. Tak naprawdę nie wiadomo, co się wydarzyło. Rodzina Achimeira nie zgodziła się na sekcję zwłok.

W wyniku napadów, które trwały od zaginięcia Achimeira w piątek do poniedziałku, zginęło co najmniej czterech Palestyńczyków. Żydowscy osadnicy podpalili ponad sto pojazdów, uszkodzili dziesiątki budynków, zabili setki zwierząt gospodarskich. Izraelscy „żołnierze stali z boku i nie interweniowali”, opowiadał Saleh Jaber, burmistrz zaatakowanej wsi Akraba, dziennikarzowi niezależnego izraelskiego portalu +972.

Parterowy budynek z płaskim dachem częściowo jeszcze w bodowie
Dom Mussy i Hudy. Fot. Marek Kowalczyk

Huda

Mussa sprowadził się do Farchy, bo ludzie zapewniali go, że to spokojne, ciche miejsce, bez osadników.

– Widocznie przyjechali tu za mną – żartuje, choć nie jest mu do śmiechu.

Huda, żona Mussy, jest przerażona. Siedzi w domu z dziećmi. Mussa zachęca, żebym do niej zajrzała.

Pukam. Do środka wpuszcza mnie chłopczyk. Huda zrywa się z krzesła, choć jest w zaawansowanej ciąży. Uśmiecha się ciepło, proponuje kawę. Rozglądam się po dużym pomieszczeniu z łóżkami przy ścianach i małą kuchnią. Mussa uznał, że nie ma sensu rozdzielać pomieszczeń, bo nie wie, czy będą mogli tu zostać.

Rozmawiam z Hudą przez tłumacza Google. Jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Dziecko może przyjść na świat w każdej chwili. Pytam, czy jest tu bezpieczna. Kręci głową. Nie śpi od dwóch nocy. Boi się, że mogą ich zaatakować osadnicy.

Ogródki

W samej Farsze życie płynie powoli. W ogródkach pachnie szałwią i miętą. Dzieci biegają między grządkami z kapustą i cukinią. Starszy pan podpierający się laską upomina ciekawską dziewczynkę, która skubie listki w jego ogródku.

Na drzewach małe, pomarańczowe owoce, są jeszcze cierpkie. Z ustawionych pod ścianą opon samochodowych wystają sadzonki ogórka. W cieniu rosną krzaczki papryczki chili.

Siedem na dziesięć domów w Farsze ma taki przydomowy ogródek. Większość założono w czasie covidowych lockdownów. Kiedy wieś została odcięta od świata, Mustafa zastanawiał się z innymi młodymi działaczami, skąd wziąć żywność dla mieszkańców. Wtedy tylko 90 na 330 rodzin Farchy miało swój ogródek.

– Pomyśleliśmy, że warto założyć ich więcej. Ludzie nie tylko produkowaliby własną żywność, ale mieliby też coś do roboty, zamiast siedzieć w domu.

Fundusze na zakup nasion przyszły z Niemiec. Wolontariusz, który kilkakrotnie brał udział w corocznym festiwalu młodzieży w Farsze, zorganizował zbiórkę. Mustafa zakupił wszystko w Ramallah. Pełnił wtedy funkcję zastępcy wójta, więc miał specjalną przepustkę umożliwiającą przemieszczanie się.

Mieszkańców nie trzeba było specjalnie przekonywać. Wkrótce ogródków było już 235. Ludzie wymieniali się albo handlowali między sobą warzywami.

Mustafa jest wyraźnie zadowolony. – To produkcja własnej żywności daje ci wolność, nie masa broni.

Starszy mężczyzna odpoczywa w przydomowym ogródku
Przydomowy ogród w Farsze. Fot. Marek Kowalczyk

Starówka

Mohammad Qaq, przyjaciel Mustafy, narzeka, że trudno się z nim spotkać, bo ciągle coś załatwia.

– Jak już go odciągniemy trochę od pracy, to przez chwilę z nami posiedzi, ale i tak zaraz wstaje i zaczyna coś sprawdzać na telefonie.

- Nasze plany w Farsze muszą wypalić – mówi Mustafa zdecydowanie. – Jeśli nam się nie uda, to pójdzie fama, że na młodych nie ma co liczyć.

Kadencja Mustafy wygasa w 2026 roku. Nie zamierza startować ponownie. – Za dużo pracy. Do tego czasami można zdziałać więcej oddolnie, nie jako polityk. Jako rada gminy jesteśmy ograniczeni, podlegamy przepisom Ministerstwa Samorządu Lokalnego, napotykamy na wiele przeszkód w realizacji pomysłów.

Gdyby zależało to od Mustafy, Farcha stałaby się atrakcją turystyczną regionu. Kiedy pokazuje nam starówkę z otomańskich czasów, z arabskimi napisami nad portalami kamiennych budynków, wstępuje w niego nowa energia. Niemal biega od miejsca do miejsca, zeskakuje ze schodków i wyjaśnia, gdzie powstanie muzeum rolnictwa z idealnie zachowanymi nieckami na oliwki, a gdzie będzie można zwiedzać dom muchtara, czyli wójta w dawnym Lewancie.

Jeden z dziedzińców posłuży za plan filmowy, miejsce oglądał już egipski reżyser.

A jeden z kamiennych domów starówki można by przerobić na hotel, uważa Mustafa. – Ludzie zatrzymywaliby się tutaj, a nie w Ramallah!

Podejrzewa jednak, że niektórzy mieszkańcy mogą oponować. Mimo że Farcha uchodzi za postępową wieś z dziewczęcą drużyną piłkarską, to społeczność wciąż pozostaje dość konserwatywna. Narzekaliby na możliwe nieprzyzwoite zachowanie w tym hotelu. Teraz dziedzińce są uprzątnięte, ale jeszcze kilka lat temu nie sposób było tamtędy przejść. Teren stał pusty przez dwadzieścia lat, zarósł, wszędzie leżały śmieci. Wolontariusze uwinęli się ze sprzątaniem w kilka dni.

Mustafa długo szukał funduszy na renowację starówki.

– Większość NGO-sów, Stany Zjednoczone czy Unia Europejska stawiają warunki. Czasami narzucają swoją wizję. A my mamy własne pomysły i ekspertyzę. Chcemy to zrobić po swojemu.

Udało mu się zdobyć środki na odnowienie jednego z budynków od amerykańskiej fundacji The Middle East Children's Alliance. Powstanie w nim centrum dla wolontariuszy, kwatera główna osób, które zajmą się renowacją reszty starówki.

- Pomożemy sobie nawzajem. Jeżeli ja jestem elektrykiem, to położę instalację, a mój sąsiad, który ma doświadczenie w pracy na budowie, pomoże mi z konstrukcją. Tak wcześniej pracowali Palestyńczycy. To ważne, żeby ocalić to miejsce. Tu chodzi o przetrwanie naszej kultury. Izraelczycy ciągle próbują znaleźć dowody na to, że w danym miejscu mieszkali Żydzi. Że ta ziemia jest ich. Izraelski minister Smotricz twierdzi, że Palestyńczycy nie istnieją. Jak to? Jesteśmy tutaj, cały czas. Pracujemy, nie poddajemy się.

Uśmiechnięty, młody mężczyzna z brodą na tle starych, zniszczonych murów.
Mustafa Hammad na starówce Farchy. Fot. Marek Kowalczyk
Widok z wnętrza starego domu.
Widok z wnętrza domu na starówce Farchy. Fot. Marek Kowalczyk

Sąsiedzi

Mustafa chce przenieść swój warsztat kowalski na starówkę. Liczy, że powstaną tu też inne biznesy. – Musimy stworzyć miejsca pracy, żeby młodzi nie musieli pracować dla Izraelczyków.

Przed siódmym października w Izraelu i w żydowskich osadach na Zachodnim Brzegu pracowało 160 tysięcy Palestyńczyków. Są źródłem taniej siły roboczej od początku okupacji. Wykonują głównie prace, do których nie potrzeba kwalifikacji. Izrael celowo uzależnił Palestyńczyków od zarobków w Izraelu i osiedlach, pisze Nur Arafeh, pracowniczka think tanku i centrum badań nad Bliskim Wschodem Carnegie Middle East Center. „Kierowano się logiką, że ubóstwo Palestyńczyków zwiększyłoby sprzeciw wobec Izraela, podczas gdy dobrobyt gospodarczy i powiązanie dochodów Palestyńczyków z Izraelem zniechęciłoby ich do wspierania działań oporu, umacniając w ten sposób rządy Izraela na terytoriach okupowanych”.

Jeden z braci Mustafy pracuje w fabryce piecyków w izraelskiej strefie przemysłowej, która leży prawie dziesięć kilometrów od Ariela. Zatrudnionych jest tam około pięciu tysięcy Palestyńczyków. Po siódmym października nie stracili pozwolenia na pracę tak jak osoby pracujące w Izraelu.

- W przeszłości poza murami Ariela doszło do kilku ataków terrorystycznych. Ale znaleźliśmy rozwiązanie. W końcu jesteśmy sąsiadami. Strefa ma własny system bezpieczeństwa. Jesteśmy oddzieleni. Dlatego mogą tu wciąż pracować. – wyjaśnia Avi Zimmerman, były dyrektor wykonawczy Ariela, amerykański Żyd związany z osiedlem od 2005 roku.

– Dajemy im pracę. To jest dobre i dla nich i dla Izraela – przekonuje też rzeczniczka Koren. – Zarabiają tyle samo, co Izraelczycy. Za tę samą pracę dla Autonomii Palestyńskiej dostaliby pięć, a nawet dziesięć razy mniej.

Wkrótce strefa zostanie powiększona. – Firmy z całego Izraela już ustawiają się w kolejce – zapewnia entuzjastycznie Koren. – Ziemia jest tu tańsza niż w Tel Awiwie, więc podatki też są niższe.

Mustafa wie z doświadczenia, że Palestyńczycy wcale nie zarabiają tyle samo co Izraelczycy, ale nawet dwa razy mniej. Lata temu zatrudnił się w jednej z fabryk Ariela, kiedy nie mógł znaleźć innej pracy, a dla Autonomii Palestyńskiej nie chciał pracować. Nie zagrzał tam długo miejsca. Już drugiego dnia w hali zjawili się izraelscy żołnierze. – Co zrobić, jestem na ich czarnej liście – żartuje Mustafa i odpala kolejnego papierosa.

Jego przyjaciel, Mohammad Qaq, nigdy nie pracował dla Izraelczyków. Dla zasady. Jest elektrykiem jak jego ojciec. Nie narzeka na brak klientów w okolicznych wsiach. – Nie krytykuję tych, którzy pracują w izraelskich osiedlach lub w samym Izraelu. Nie znam ich sytuacji. Może nie mieli wyboru.

Kilku mężczyzn, którzy podobnie jak brat Mustafy pracują w strefie przemysłowej Ariela, właśnie wraca do domu. Wysiadają z samochodu na placyku w centrum wsi, wszyscy w czarnych koszulkach z logo zakładu, w którym są zatrudnieni. Witają się z Mustafą.

Powoli wszyscy rozchodzą się do domów, ale nie zdążą się nawet przebrać. Za niecałą godzinę popędzą w stronę ziemi Bakera Hammada.

Mustafa Hammad pokazuje oczyszczalnię ścieków miasta Salfit znajdującą się w strefie B Zachodniego Brzegu, tuż przy granicy strefy C. Przez drogę przechodzą kozy Beduinów, pasterzy z osady położonej kilkaset metrów od Farchy. Fot. Marek Kowalczyk

Osadnik strzela

- Jedź, jedź szybko do Farchy! Osadnik strzela do ludzi – mówi Mustafa.

To pierwszy raz. Wcześniej osadnicy grozili, przeganiali. Nigdy nie użyli broni.

Baker, ojciec Mustafy usłyszał strzał, kiedy pracował na swoim polu. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł huk. Na przeciwległym wzgórzu, 350 metrów dalej, zobaczył osadnika celującego w niego z broni. Po chwili do Izraelczyka dołączyła trójka innych.

Kiedy docieramy na miejsce, Baker siedzi w swoim elektrycznym mikro samochodzie z wnukiem. Wyjaśnia zachrypniętym głosem, co się stało. Mustafa wchodzi na wzgórze, żeby lepiej ocenić sytuację. Nie wiadomo co zamierzają osadnicy. Wkrótce na drodze wybudowanej przez mieszkańców wsi pojawiają się inne samochody. Zaalarmowani mężczyźni z Farchy przyjechali najszybciej, jak się dało.

Słyszymy kolejne dwa strzały.

Przybiega zziajany Omar, brat Mustafy. Rozgląda się ze strachem w oczach, ale w pełnej gotowości. Trzyma długą, czarną pałkę.

- Szaleńcy. Walczyliby, zaryzykowaliby własne życie – komentuje zachowanie mieszkańców Mohammad.

Osadnicy w końcu odchodzą, a chwilę później któryś z Palestyńczyków wybucha śmiechem.

- Khalas, wystarczy – rzuca. Zbieramy się. Staliśmy tam niecałe 10 minut.

- Po prostu chcą, żebyśmy się bali – podsumowuje Mohammad.

- Grupa Telegramowa działa, to był test – próbuję żartować, gdy wracamy do Farchy.

Kilka dni wcześniej, na zebraniu rady gminy, w którym mogą uczestniczyć wszyscy mieszkańcy, Mustafa ogłosił powstanie specjalnego komitetu ds. ochrony przed osadnikami. Plan działania w przypadku napaści jest prosty: ktoś wysyła wiadomość na Telegramową grupę gminy. Każdy, kto jest w pobliżu, śpieszy na miejsce, by pomóc zaatakowanym osobom. – Jak zobaczą, że jest nas więcej, to nie odważą się zrobić tego, co jednej osobie. Musimy pokazać, że się nie boimy. Musimy trzymać się razem.

W połowie października, po tym, jak osadnicy zagrabili część pól i zbudowali drogę, rada gminy utworzyła też komitet ds. ochrony ziemi. W zebraniu rady wzięło udział 150 osób. Mustafa pokazuje zdjęcia pełnej sali w urzędzie gminy. – Ludzie obawiali się, że jeżeli zaczną bronić swojej ziemi, ich pozwolenia na pracę w żydowskich osadach zostaną cofnięte. Tłumaczyłem im, że na całym świecie nie istnieje prawo, które zabraniałoby uprawiania własnej ziemi.

Rada gminy zgłosiła zagarnięcie ziemi do sądu. – Niestety sprawa została zawieszona z powodu wojny.

Mustafa nie wierzy, że sąd przyzna im rację. – Mamy jeden procent szans. Ale trzeba próbować. Pokazać, że się nie zgadzamy. Jak wojna się skończy, będziemy protestować.

PS: Śmieci

Dwa miesiące po naszej wizycie Farcha boryka się z kryzysem śmieciowym. Izrael zamknął wszystkie składowiska odpadów w prowincji Salfit. Leżą w strefie C, na izraelskich „ziemiach państwowych”. Mustafa szuka rozwiązania. Wieś nie dostaje żadnej pomocy od Autonomii Palestyńskiej. „Mówią, że mają związane ręce ze względu na okupację. I że każda wieś ma sama rozwiązywać swoje problemy”, pisze Mustafa.

Reportaż powstał dzięki wsparciu Fonds Pascal Decroos.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Ula Idzikowska
Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze