Drogi nauczycielu, droga nauczycielko, jeśli przygotowaliście autorski program lekcji na temat twórczości Olgi Tokarczuk, podzielcie się nim z czytelniczkami i czytelnikami OKO.press. Z przyjemnością oddamy Wam nasze łamy. Na wiadomości od Was czekamy pod adresem: [email protected]
Kiedy w 1996 roku Wisława Szymborska dostała Nobla, krążyły opowieści o wzmożonych nauczycielkach i nauczycielach, którzy zawieszają program na dwa miesiące, wałkując wszystkie możliwe utwory poetki. Pomyślałam więc, że skoro w 2019 roku pracuję jako nauczycielka polskiego i jedna z moich ulubionych polskich pisarek dostaje Nobla, nie mogę być gorsza!
A mówiąc zupełnie serio, miałam dylemat.
Z jednej strony, Olga Tokarczuk jest pisarką czytaną, kochaną i właśnie dlatego trudno o niej czasem mówić. Ma za sobą dorastających wraz z nią fanów i fanki, co powodowało, że dyskusje wokół jej prozy były owiane atmosferą akademickiej podejrzliwości, a najbardziej przystępną formą omówienia twórczości pisarki stawały się wywiady z nią samą.
Z drugiej strony, formuła nauczania literatury w polskiej szkole jest kojarzona od lat z gombrowiczowskim „dlaczego Słowacki wielkim poetą był”.
Szkoła nawet najbardziej nieoczywiste teksty literackie wkręca w maszynkę pod hasłem „Nagrody, piedestał i patos”, z której wypadają gorzkie pigułki pod przymusem przełykane przez uczniów.
Wybierzmy „Prawiek…”. Bo jest krótki
Oczyma wyobraźni łatwo sobie zwizualizować obecność mowy noblowskiej we wszystkich możliwych czytaniach ze zrozumieniem; a teraz napisz młody czytelniku, na ile sposobów jest rozumiane słowo „czułość” w powyższym eseju.
To nie może się skończyć dobrze ani dla uczniów, ani dla pisarki, ani dla literatury.
Jak zatem mówić, o czym mówić?
Najłatwiej będzie uczynić punktem wyjścia „Prawiek i inne czasy” (chociaż panująca nam przez lata minister Anna Zalewska dodała – jeszcze przed Noblem! – do listy lektur jedno z opowiadań ze zbioru „Gra na wielu bębenkach”: „Profesor Andrews w Warszawie”).
„Prawiek…” jest jedną z lepszych, przystępniejszych i – co ma wiele zalet w dzisiejszej chaotycznej rzeczywistości – krótszych powieści noblistki.
Dla piszącej te słowa powieść była pierwszą przeczytaną książką pisarki, której lekturę odświeżyłam po kilkunastu latach z moimi uczniami, co było jednocześnie i wzruszające, i pouczające.
Wszystko zaczyna się od mitów: nie tylko szkolny podręcznik, ale też i Tokarczuk. Dziś nastoletnia percepcja tego pojęcia jest zawieszona pomiędzy szkolną czytanką o 12 pracach Heraklesa i wyjątkach z Księgi Rodzaju a osobistymi lekturami z Percym Jacksonem (główny bohater serii pięciu książek Ricka Riordana „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy”) rzadko stanowią punkt odbicia do rozmowy o dzisiejszej rzeczywistości.
U Tokarczuk mit jest stwarzany wokół istot, obiektów, gier, elementów natury.
„Prawiek i inne czasy” można oczywiście uznać za książkę o historii XX wieku, ale można też potraktować jako opowieść o stwarzaniu świata. W powieści Tokarczuk świat stwarzają bohaterowie na równi z samą narratorką: Ruta, młynek Misi i dziedzic Popielski, którego gra pochłania tak bardzo, że nie ma potrzeby pamiętania o tym, kim jest.
Tę umiejętność ożywiania mitów ma również Bruno Schulz. Dzięki niej na rzeczywistość wokół możemy popatrzeć bardziej uważnie, mając świadomość, że mit to siła, ale czasem również i broń w ręku tego, kto nam tę opowieść stwarza.
„Prawiek…” jako opowieść o czasie
W „Prawieku…” jest także i historia jako złowroga moc zakłócająca sakralny porządek mikroświata. Jak w reymontowskich Lipcach z „Chłopów” – o tym, co dzieje się na zewnątrz w „Prawieku…” opowiadają przybysze, kolorowe foldery o Brazylii, przysyłane listy. Ale historia jest odległa, zamazana, czasem nie wydaje się do końca realna.
Mimo wszystko na podstawie mozaiki rodzinnych dramatów, czekania, niespełnienia, wreszcie – przemocy można odtworzyć jej przebieg: dwie wojny, pacyfikację Żydów, obecność wojsk radzieckich, codzienność PRL.
Ten linearny czas nie ma tu bowiem tak wielkiego znaczenia, jak ten zapętlony. Kiedy poprosiłam moich uczniów o narysowanie jakiegoś modelu czasu w powieści, najpierw postawili kreskę, potem jednak dobudowali na niej pętlę. Czas agrarny – znany przecież w szkole z mitu o Demeter czy opowieści o „czasie siewu i zbierania/ rodzenia i umierania” z księgi Koheleta, przybiera tu wymiar realnych twarzy.
Wieś, prowincja, natura
To szkolny pewniak pod neonem „Pieśń świętojańska o sobótce”. Jednak traktując go bardziej współcześnie, można wspomnianych już „Chłopów” Reymonta uczynić kontrapunktem, dokładając z drugiej strony chociażby przejmujący „Kamień na kamieniu” Myśliwskiego.
Opowieść o marzeniach i fantazjach, mitologii i wreszcie – niesamowitych postaciach kobiecych – z Kłoską, Rutą na czele – może być punktem odniesienia do młodopolskiej ikonicznej Jagny.
„Prawiek…” jest też książką zapraszającą do zmagania z plastycznymi modelami przestrzeni: labiryntu, planszy, makiety, komiksu – interaktywnego i interdyscyplinarnego czytania tekstu.
Wreszcie – relacja człowieka z naturą. Być może, najbardziej istotny wątek twórczości pisarki w ogóle, zwłaszcza w ostatnich powieściach z „Prowadź swój pług przez kości umarłych” na czele.
To zapewne również najważniejszy wątek współczesny, jaki mamy z młodzieżą do omówienia w dobie klimatycznego kryzysu.
W „Prawieku…” mamy do czynienia z postaciami, które same w sobie łączą oba światy- ludzi natury. Jak Kłoska i Zły Człowiek, który niczym Gollum z Tolkiena czy jedna z Leśmianowskich postaci, przeobraża się, ewoluuje i przeistacza w istotę, która woli funkcjonować na obrzeżach świata cywilizacji.
Tokarczuk nie może być obowiązkiem
To wszystko jedne z miliona propozycji, ale przede wszystkim – punkty wyjścia do rozmowy, sprzeczania się i sporów.
Bo jeśli chcemy potraktować rozmowę o Tokarczuk poważnie, jeśli zależy nam tak samo na literaturze, jak i na krytycznych narzędziach i nauce myślenia – nie traktujmy jej jako jednej z „pozycji obowiązkowych”.
Prof. Przemysław Czapliński, odnosząc się oczywiście do politycznego klimatu wokół Nobla, również przed tym przestrzega:
„Gdy będziemy się nawzajem zapewniać, jak bardzo ją lubimy, to będziemy się głaskać po główkach. Będzie miło. Ale trzeba spróbować dzięki tej literaturze stworzyć takie konstelacje interpretacyjne, w które będziemy potrafili włączyć tych Innych – oburzonych, zagniewanych”.
Od siebie dodam – także uczniowie mają prawo być zagniewani. A jeśli tym powodem jest literatura, spróbujmy im w tym gniewie potowarzyszyć.
Justyna Drath – absolwentka polonistyki i filmoznawstwa UJ, nauczycielka, działaczka społeczna. Publikowała w „Krytyce Politycznej” i „Dialogu”. Mieszka w Warszawie, uczy w Liceum Chocimska.
Bardzo mądry tekst. Przede wszystkim trzeba zostawić czytelnikowi – szczególnie młodemu – prawo do własnej oceny. Kreowanie Tokarczuk na jakąś świętą literatury, a jej każdego tekstu na zapis objawienia może jej tylko w oczach młodzieży zaszkodzić. A jesteśmy na najlepszej drodze, aby z jej ciekawego wykładu noblowskiego zrobić tekst niemal biblijny, z którego każde zdanie będzie cytowane jak słowa Jezusa. Przyda się więcej dystansu i samodzielnej analizy znaczeń. Na początek słowa uzasadnienia "za narracyjną wyobraźnię, która z encyklopedyczną pasją reprezentuje przekraczanie granic jako form życia" (a może "jako forma życia?"). Rozumiem pojedyncze słowa, rozumiem sens ogólny (szczególnie w odniesieniu do Ksiąg Jakubowych), ale samego zdania nie rozumiem. Pewno uczniowie też nie za bardzo.
Poświęciłem dziesiątki wierszy; paniom. kobietom, dziewczynom. Pisząc je zwykle w czasie kilkunastu, kilkudziesięciu minut – żaden nie dłużej niż godzinę – gdy sypał gwiezdny pył.
Szymborskiej nawet dwa.
Bardzo bym chciał i tej noblistce coś ofiarować, ale gwiezdnego pyłu nie widać.
Może ktoś z państwa wpisze tu jakiś zwrot – zdanie noblistki, które rzuci mnie na kolana. To może muza trąci tą strunę, która zagra w duszy.
Dobra nowina !
Miała Szymborska dwa wiersze, miała Skłodowska jeden, Będzie miała i Tokarczuk swój wiersz.
Pisałem go 40 minut więc mniemam, że od gwiezdnego pyłu pochodzi i na przekór wszystkim wrogom naszej noblistki bokiem im wyjdzie.
A oto wiersz:
Oldze
Rozkrakały się zgraje stadnych kruków i gawronów
Ścieląc równo horyzont niemal z każdej strony
Pnąc się po przędzy pająka w zenitu koronę
Jad swój w woreczkach gromadząc policzków spasionych
Gość co rozsiada się w necie urodą ropucha
Wypchał na przód przed siebie ożartego brzucha
Prychając śliną z kwasem jako tym z historii
Chciałby niemal w swej złości
Tamtemu być równym
Co to gąbką syconą octem w stronę rany zmierza
Mieniąc się być walecznym prawicy żołnierzem
Byle ją dopaść
Byle choć zranić
Śmiech pusty kołacze
Ale tak to jest już niestety kiedy stado kracze.
A Polska i jej chwała
Znaczenia tu nie ma
Bo oni ją ściągają do poziomu chlewa
W jakim jest im wygodnie
Bezpiecznie i ciepło
Pluć bowiem mogą wszędzie
Pod swym hasłem
Piekło
Polskim piekiełkiem zwane
Nam właśnie a nie innym w pacht jest tu oddane.
Głupcy jednak nie widzą za ślepi są na to
Że ta ślina ich jadu na nich wstecz zawraca
Topiąc ich czarne dusze zawiścią toczone
W bagnie co jako one same w błocie wylęgnione
My zaś
Co i piękno i talent widzimy
Wznieśmy się hen wysoko ponad te niziny
Które dla kruków jeno glap czarnych i gawronów
Jako i żab w bajorze
NIE
Jako dzieci Boga będą
Lecz odpady chore
*
Andrzej lisiak