0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Stanczak / Agencja GazetaTomasz Stanczak / Ag...

"Od 1 kwietnia jesteśmy objęci kwarantanną. Dzisiaj [3 kwietnia] otrzymaliśmy wyniki z laboratorium z Warszawy. Trzy czwarte mieszkańców jest zakażona koronawirusem i połowa personelu. Nie ma kto obsługiwać mieszkańców. Sam jestem zarażony, muszę odsunąć się od pracy" – tak zaczyna się dramatyczny apel Marka Beresińskiego, dyrektora domu pomocy społecznej w Tomczycach niedaleko Radomia z 3 kwietnia 2020.

W DPS-ie przebywa ponad setka starszych i schorowanych podopiecznych.

Jak mówi dyrektor, dwie pielęgniarki, które zostały na miejscu i reszta opiekunów też jest zakażona. Personel nie może się więc zajmować mieszkańcami, zwłaszcza ok. dwudziestką zdrowych.

„Nie ma kto dać tym ludziom jeść, przewinąć pieluch. Za chwilę będzie dramat, będą ludzie umierać. My nie wytrzymamy dłużej, potrzebne jest wojsko i ewakuacja mieszkańców"

– apeluje do wojewody mazowieckiego dyrektor Beresiński.

Ośrodek w Tomczycach to już ósmy DPS, w którym pojawił się koronawirus. Pojawienie się COVID-19 w domu pomocy oznacza paraliż placówki i śmiertelne zagrożenie dla mieszkańców.

3 kwietnia Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej poinformowało, że przekaże 20 mln zł z rezerwy celowej budżetu państwa na wsparcie powiatów w prowadzeniu DPS-ów.

Przeczytaj także:

Wirus uderza w najsłabszych

W 824 DPS-ach w Polsce mieszka prawie 81 tys. osób, czyli średnio prawie 100 osób w każdym. Chociaż domy pomocy dzielą się na różne typy (np. domy dla obłożnie chorych, dla niepełnosprawnych), wielu pensjonariuszy to osoby starsze i schorowane, czyli te, dla których koronawirus jest najgroźniejszy.

COVID-19 do tej pory zaatakował osiem domów pomocy społecznej. Chodzi o placówki w:

  • Niedabylu (koło Radomia);
  • Tomczycach;
  • Skarżysku-Kamiennej;
  • Koszęcinie (koło Częstochowy)
  • Jakubowicach (woj. opolskie);
  • Bytomiu;
  • Podobowicach (niedaleko Bydgoszczy)
  • oraz Tolkmicku (koło Elbląga).

W każdym z domów sytuacja jest inna. W jednych zakażeni to pojedyncze osoby, w innych liczba chorych idzie w dziesiątki. Największy problem jest z personelem. Kiedy w DPS-ie zostaje wykryty koronawirus, zwykle cały ośrodek zostaje objęty kwarantanną. Nikt nie może z niego wyjść.

W kilku domach oznaczało to, że nagle do opieki nad wszystkimi podopiecznymi zostaje garstka personelu.

Problemem jest także zorganizowanie miejsc do spania oraz przygotowywanie jedzenia. Wszystkie zapasy muszą być dostarczane pod ośrodek.

Co najmniej trzy zaatakowane przez koronawirus ośrodki, to miejsca dla osób przewlekle chorych psychicznie. Jak przyznają pracownicy DPS-ów, często trudno przekonać te osoby do przestrzegania obostrzeń, np. żeby nie spacerować między piętrami.

Dla wielu osób ciężko chorych i w podeszłym wieku to także problem z niezrozumieniem nowej sytuacji, kiedy odwiedziny i wszelkie wyjścia są zakazane, a jedynym sposobem kontaktu jest telefon.

Brakuje środków ochrony i personelu

W DPS-ie w Niedabylu mieszkają dzieci, młodzież i dorośli niepełnosprawni intelektualnie. Potwierdzonych tam 60 przypadków zakażenia – wśród pensjonariuszy oraz personelu. Od ponad tygodnia dom jest objęty kwarantanną. Nikt nie może go opuścić.

W razie potrzeby chorzy wymagający hospitalizacji mają być przeniesieni do szpitala. Na razie największy problem jest z personelem. Jak mówił w rozmowie z RMF FM dyrektor placówki, opiekunowie są skrajnie zmęczeni, pilnie potrzeba rąk do pracy.

"Potrzeba nam kilku osób, mam jednak świadomość, że przyjście do nas to bilet w jedną stronę"

- mówił dyrektor DPS-u Arkadiusz Śliwa.

Personelu brakuje także w Skakrżysku-Kamiennej. Na razie koronawirusa stwierdzono tam u trzech pensjonariuszy i jednego pracownika. Jak mówi nam dyrektor placówki, w tej chwili mają tylko dwie pielęgniarki i opiekunów. Na szczęście mają własną pralnię i kuchnię, więc są w miarę samowystarczalni.

"Pracownicy stanęli na wysokości zadania, przyszli do pracy mimo tego, że na ośrodek była już nałożona kwarantanna.

Mamy wiele osób obłożnie chorych. I oni, gdybyśmy nie zapewnili tej opieki, po prostu by umarli - musimy podawać jedzenie, picie, leki. Potrzebujemy dodatkowego personelu, niestety na razie nie ma szans na to, żeby ktoś się zgłosił"

– mówi OKO.press dyrektor Jacek Jamroz.

W DPS-ie mieli trochę swoich materacy, kilka przyniosły rodziny, więc personel ma gdzie spać. Dyrektor chwali także mieszkańców, którzy przynoszą pod bramę ośrodka maseczki, rękawiczki - nawet po kilka sztuk. Obecnie najbardziej brakuje płynu do dezynfekcji.

Dramatyczna sytuacja jest w DPS-ie w Koszęcinie dla kobiet przewlekle chorych psychicznie. 28 marca ośrodek został objęty kwarantanną. Stwierdzono tam 17 przypadków zakażenia koronawirusem. Na miejscu były tylko dwie osoby personelu. W związku z tym, że podopiecznym nie można było zapewnić właściwej opieki, 2 kwietnia starosta zdecydował o ewakuacji całego ośrodka do szpitali w Tychach i Raciborzu.

Jak informują lokalne media, obie pracownice DPS-u z powodu skrajnego wyczerpania potrzebują hospitalizacji.

Tak wygląda sytuacja w publicznych DPS-ach. Jak wygląda sytuacja w prywatnych domach opieki?

"Pani zrobi coś z tatą"

Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy na ul. Bobrowieckiej w Warszawie. To prywatny dom opieki, w którym przebywa kilkudziesięciu seniorów, w większości poważnie chorych. 1 kwietnia skontaktowała się z nami osoba, której ojciec przebywa w tym ośrodku.

"W zakładzie wykryto trzy przypadki zakażeń koronawirusem. Jednak do tej pory testów na obecność COVID-19 nie zrobiono reszcie pensjonariuszy. Mój tata musi być dializowany, ale stacja dializ odmawia wykonania zabiegu bez okazania negatywnego wyniku testu na koronawirusa. Bez dializy tata umrze".

Nasz rozmówca we wtorek 31 marca dostał informacje od dyrekcji zakładu, żeby sam zajął się ojcem i załatwił sprawę dializ. Jak opowiada, telefony do Ministerstwa Zdrowia, sanepidu i przekształconego w zakaźny szpitala MSWiA nic nie dały. "Dostałem informacje, żeby pomoc w tej sprawie wymóc na dyrekcji zakładu, bo to jest w ich gestii".

"Dyrekcja lekceważyła sytuację, nie zawiadomiła sanepidu. Zrobiły to w końcu same pielęgniarki" - mówi nam anonimowo pracownik ośrodka, który sam zdecydował się pójść na kwarantannę.

Według naszych rozmówców w zakładzie przebywa obecnie ok. 50 pensjonariuszy i tylko trzy osoby, które się nimi zajmują.

Wojewoda: zakład potwierdził zakażenia

Przez dwa dni próbowaliśmy się skontaktować z dyrektorką ośrodka. Nie odbierała telefonu i nie odpowiedziała na esemesa. Chcieliśmy skontaktować się też z Fundacją Nowe Horyzonty, która prowadzi zakład. Zadzwoniliśmy pod numer podany na jej stronie. Mężczyzna, który odebrał telefon, najpierw obiecał pomóc i skontaktować nas z kimś z zakładu. Potem oddzwonił i stwierdził, że nie ma w "tym temacie" nic do powiedzenia (przy czym nie powiedzieliśmy mu z jakim "tematem" dzwonimy).

Z pytaniami zwróciliśmy się więc mailowo do prezes fundacji, ale także nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Pytania w sprawie zakładu wysłaliśmy do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie oraz do wojewody mazowieckiego, który nadzoruje tego typu placówki.

Wojewoda w odpowiedzi pisze, że "sygnał o możliwości wystąpienia ogniska epidemiologicznego" urząd dostał 31 marca. Wtedy poprosił zakład o wyjaśnienia. Prezes Fundacji Nowe Horyzonty w piśmie do wojewody z 1 kwietnia potwierdziła przypadki zachorowań na koronawirusa. Chorzy pacjenci zostali przewiezieni do szpitali, a władze placówki zgłosiły do sanepidu kompletną listę personelu, który miał styczność z osobami zakażonymi.

Jak czytamy w odpowiedzi wojewody, sanepid 31 marca poinformował, że zostaną pobierane wymazy od personelu zakładu, a 2 kwietnia zaplanowano pobranie wymazów od pensjonariuszy.

"W związku z trudną sytuacją kadrową placówki – możliwości działania są obecnie analizowane – Wojewoda może oddelegować personel do placówki, jeśli zarząd Fundacji zgłosi taki wniosek" - czytamy w odpowiedzi urzędu wojewódzkiego.

Urząd obiecał także zająć się sygnałem o pacjentach potrzebujących dializ.

Sanepid nie odpowiedział na nasze pytania. Potwierdził jedynie, że od 1 kwietnia prowadzi sprawę zakładu na Bobrowieckiej.

"Nikt nie wie, co tam się dzieje"

"Problem z prywatnymi domami opieki jest taki, że tak naprawdę nie wiemy, co tam się dzieje" - mówi OKO.press Paweł Maczyński, szef Polskiej Federacji Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. Jak opowiada, dyrektorzy np. publicznych Domów Pomocy Społecznej muszą przestrzegać - dosyć ogólnych - ale jednak wytycznych. Dyrektorzy prywatnych domów - nie.

"Wiadomo, że jeśli dyrektor DPS zobaczy u pacjenta objawy zakażenia, to nie zaryzykuje i zgłosi to odpowiednim służbom - sanepidowi, wojewodzie. Nie ma innego wyjścia, obowiązują go procedury. W przypadku prywatnych domów opieki nadzór wojewody jest symboliczny i w gruncie rzeczy reaktywny; interwencja jest, kiedy coś się już zadzieje" - wyjaśnia Maczyński.

Szef Federacji zwraca uwagę, że pielęgniarki i opiekunowie z powodu bardzo niskich pensji w państwowych domach opieki dorabiają w tych prywatnych. Tym sposobem koronawirus może się łatwo przenosić między domami opieki.

"Słyszał pan w mediach o jakimś zakażeniu w prywatnym domu opieki? Ja też nie. A koronawirus zaatakował już siedem publicznych DPS-ów. Nie wierzę, że epidemia cudownie omija prywatne placówki" - mówi Maczyński.

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Przeczytaj także:

Komentarze