0:00
0:00

0:00

To był 583. dzień stacjonowania Wilczyc w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Pilnowały, by w wydzieleniu 219a nie doszło do wycinki drzew. W poniedziałek 8 sierpnia do obozowiska weszła policja w towarzystwie Straży Granicznej, a osoby aktywistyczne zostały zatrzymane.

Dziś słychać stamtąd piły, a wszędzie jeżdżą potężne samochody i quady.

"My, Wilczyce stajemy w obronie lasu i mieszkających w nim istot. Żądamy zaprzestania wycinki i polowań w ponad stuletnich drzewostanach w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Żądamy podjęcia natychmiastowych działań ochronnych oraz reformy Lasów Państwowych zgodnej z oczekiwaniami społecznymi.

Działamy tak jak chcemy, żeby działał świat — bez hierarchii, dominacji ludzi nad innymi istotami, patriarchatu, queerfobi i faszyzmu. Z radykalną empatią i troską. Ramię w ramię, łapa w łapę, bez względu na wszystko stawiamy opór i rozpoczynamy leśną rewolucję!" - napisały w manifeście rozpoczynając protest. Grupa jest anonimowa, a jej członkowie i członkinie noszą przypominające wilcze głowy maski.

To nie pierwszy raz, kiedy do obozowiska weszły służby mundurowe. Widmo zlikwidowania obozu zawisło nad Wilczycami jesienią zeszłego roku. W poniedziałek Policja, Staż Leśna i Straż Graniczna weszły na teren obozowiska z informacją, że na terenie mogą znajdować się środki odurzające. Wszystkie obecne w obozie osoby miały być zatrzymane w charakterze świadków. Służbom udało się zatrzymać tych, którzy znajdowali się w konstrukcjach na ziemi. Osoby, które okupowały konstrukcje na drzewach lub zdołały się tam dostać, odmówiły zejścia. Z relacji aktywistów wynika, że w ściągnięciu reszty na ziemię pomagali strażacy.

Przeczytaj także:

Nadużycia i akty przemocy

Osoby aktywistyczne deklarują, że zatrzymania prowadzono nie stosując procedur bezpieczeństwa, za to z użyciem przemocy i środków przymusu bezpośredniego (takich jak gaz pieprzowy). Na miejscu były też psy policyjne. Pomoc medyczna, gdyby okazała się potrzebna, była pół drogi marszu, w Zagrodzie Pokazowej Żubrów, gdzie byli pracownicy GOPR.

Dwie osoby zostały skute kajdankami, jedna spoliczkowana. Nie można było zabrać rzeczy osobistych: telefonów, laptopów i leków. Osoba, która ucierpiała najbardziej podczas zatrzymania, deklaruje, że złoży zawiadomienie w tej sprawie.

Teren działania służb został oczyszczony przez firmę sprzątającą wynajętą przez Nadleśnictwo Stuposiany.
Ścięte przez służby drzewa, na których umocowane były konstrukcje naziemne

Piły i samochody

Aktywiści i aktywistki z obozu trafili na komisariat w Ustrzykach Dolnych. Za mały, by pomieścić wszystkie 21 osób. Opowiadają o kolejnych nieprawidłowościach: od całkiem zabawnych (jak stłoczenie wszystkich w jednym pomieszczeniu) po dość poważne (przeszukiwanie przez funkcjonariuszy odmiennej płci).

“Zabrano nas z miejsca, w którym byliśmy, nie wszystkim mówiąc dlaczego. Nie powiedziano nam, że nasze rzeczy znikną z miejsca, w którym byliśmy. Jak wróciliśmy na to miejsce, to już ich nie było. Nie możemy ich odzyskać, prawdopodobnie dopiero w przyszłym tygodniu ze względu na procedury.

Nie dano nam możliwości spakowania i zabrania tych rzeczy. Gdybyśmy chociaż mieli godzinę na spakowanie się, to przynajmniej mielibyśmy możliwość zadecydowania, że je zostawiamy. A tak to postawiono nas przed faktem dokonanym. Twierdzą, że rzeczy zostały porzucone, ale to nie jest porzucenie. To tak, jakby wejść komuś do domu w momencie, w którym kogoś nie ma i stwierdzić, że jego własność jest porzucona, ponieważ nie ma go w okolicy. Oczywiście chodzi tylko o przenośnię.

Jedną osobę zakuto w kajdanki i nawet nie pozwolono jej wskazać, które rzeczy są jej. Mnie prawdopodobnie pomylono z inną osobą, bo miałam na sobie plecak kolegi i pomyślano, że to mój i nikt się nie zapytał, czy mam swoje rzeczy. Powiedziałom policji, że biorę [nazwa leków, które muszą być przyjmowane codziennie], i oni odpowiedzieli, że będzie na komisariacie lekarz i mi je przepisze. Lekarza nie było, ponieważ nie zostaliśmy aresztowani. Zostaliśmy »tylko« zatrzymani” - mówią.

Z oświadczenia policji wynika, że w obozie “policjanci ujawnili i zabezpieczyli substancje, co do których istnieje podejrzenie, że mogą to być środki odurzające. Wstępne badania potwierdziły, że są to środki psychoaktywne”. W Ustrzykach policjanci usiłowali wymusić na aktywistach zeznania twierdząc, że są przesłuchiwani w charakterze świadków (taka osoba nie może odmówić zeznań). Jednak przesłuchiwanie w takim charakterze osoby, której zamierza się potem postawić zarzuty, jest łamaniem prawa. Osoba podejrzana ma bowiem prawo odmówić zeznań.

Aktywiści i aktywistki mówią teraz, że policja mogła podrzucić do obozu “środki psychoaktywne”. Była tam bowiem tydzień przed akcją, a mundurowi przeszukali wówczas przyczepę kempingową, gdzie potem miały być znalezione narkotyki. Wilczyce wydały oświadczenie, że na komisariacie “były im zadawane pytania o dwa woreczki strunowe z białym proszkiem i wagę jubilerską znalezione pod Kabaczkiem [przyczepą kempingową — red]. W naszej ocenie ten komunikat to kolejny element nagonki na Wilczyce, z którą mamy do czynienia od kilku dni. Jeśli jakieś niedozwolone substancje znalazły się w posiadaniu policji oznacza to, że zostały podrzucone”.

Dodatkowo od osoby, która była obecna na miejscu zatrzymania, a której udało się w ostatniej chwili miejsce zdarzeń opuścić, usłyszałam, że podczas przeszukiwania terenu obozowiska służby mundurowe niczego nie znalazły. Miał paść nawet komunikat: "niczego nie ma".

Od Ewy Tkacz, nadleśniczej Leśnictwa Stuposiany, dowiedziałam się (mailem), że akcja prowadzona była nie w związku z narkotykami, ale z powodu postepowania administracyjnego w sprawie legalności "obiektu budowlanego”, przyczepy “Kabaczka”, która stała w obozowisku. Napisała też, że podjęła decyzję "o uporządkowaniu terenu po nielegalnym obozowisku. Decyzja była niezbędna z uwagi na konieczność uporządkowania terenu zaśmieconego i zanieczyszczonego w celu ochrony lasu”.

Teraz władze robią wszystko, by obóz w puszczy się nie odrodził.

W poniedziałek (8 sierpnia) wprowadzili tam na jeden dzień zakaz wstępu do lasu. Kiedy w środę (10 sierpnia) próbowaliśmy ustalić, na jakiej podstawie i w sześcioosobowej grupie zbliżyliśmy się do zniszczonego obozowiska, słychać było z lasu było miarowy warkot silników pił. Kiedy szliśmy szlakiem turystycznym, pojawił się samochód terenowy z Nadleśnictwa w Stuposianach. Zastępca nadleśniczego Tomasz Baran jechał za nami cały czas.

[video width="1080" height="1080" mp4="https://oko.press/images/2022/08/Tomasz-Baran-z-napisami.mp4"][/video]

Na miejscu, na pozostałościach obozu, spędziliśmy około czterech godzin. W tym czasie Straż Graniczna i Leśna zdołały pochwalić się chyba wszystkimi środkami transportu, którymi dysponują. Cały czas towarzyszyły nam osoby w mundurach (na początku jedna w samochodzie, potem co najmniej dwie).

środowy spacer tylko z obstawą Straży Leśnej
Od czasu do czasu pojawiała się również Straż Graniczna. Fot. Michalina Samborska / OKO.press

Co dalej?

Nadrzędnym celem Kolektywu Wilczyce było objęcie terenu otuliny Bieszczadzkiego Parku Narodowego ochroną przed wycinką. W praktyce oznacza to utworzenie rezerwatu bądź poszerzenie Parku Narodowego o te tereny. Ewa Tkacz pisze, że tego typu działania nie leżą w kompetencjach nadleśniczego. Pozostaje jednak pytanie: co z planowaną wycinką terenu, na którym do poniedziałku znajdował się obóz?

Tkacz zadeklarowała: Decyzja będzie podjęta po szczegółowej analizie, a to powoduje, że nie zapadnie w tym roku.

Jeśli wierzyć jej słowom, wydzielenie 219a przynajmniej do końca roku uniknie wjazdu ciężkiego sprzętu oraz pił mechanicznych. Ciężko przewidzieć czy Kolektyw Wilczyce uwierzy nadleśniczej na słowo. Już kilka miesięcy temu deklarowała, że nie dojdzie do przemocowej likwidacji obozu. Miejmy nadzieję, że najbliższe dni przyniosą odpowiedzi na pytania związane z własnością pozostawioną na terenie obozu, zarzutami o posiadanie środków odurzających oraz jasnego stanowiska osób i organów decyzyjnych co do przyszłości otuliny Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Na pewno będziemy to dla Państwa relacjonować.

[video width="1280" height="720" mp4="https://oko.press/images/2022/08/przyczepa-1.mp4"][/video]

[video width="3840" height="2160" mp4="https://oko.press/images/2022/08/policja.mp4"][/video]

Co stało się z pozostawionymi rzeczami? Według Nadleśnictwa, które zlecało "oczyszczanie terenu", rzeczy miały zostać zwiezione na teren byłego nadleśnictwa (teraz znajduje się tutaj prywatny zajazd) i posegregowane. Nie wiadomo na jakiej postawie podwykonawcy mieli zadecydować co należy do kategorii "wartościowe", a co zostanie zutylizowane jako "śmieci".

Elementy konstrukcji obozu pomieszane z prywatnymi rzeczami aktywistów i aktywistek

Teren składowiska znajduje się na prywatnej posesji, do której brama, do czasu mojej interwencji, pozostawała otwarta. Oznaczało to w praktyce, że nieoznakowane w żaden sposób samochody firmy sprzątającej mogły bez żadnej kontroli wywozić rzeczy w tylko sobie znanym kierunku. Tak doszło do próby wywiezienia z magazynu paneli fotowoltaicznych (które stanowią istotną wartość materialną). Akurat na miejscu była osoba, która deklarowała, że jest właścicielem paneli i próbowała je odzyskać. Wówczas pracownicy firmy sprzątającej wezwali policję, a sami oddalili się w nieokreślonym kierunku.

[video width="1280" height="720" mp4="https://oko.press/images/2022/08/panele.mp4"][/video]

OKO.press było na miejscu jako jedyne. Będziemy śledzić dalej sytuację:

;

Komentarze