0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Getty Images via AFPGetty Images via AFP

We wrześniu 1940 roku, po tym, jak Hitler podbił Francję, w Stanach Zjednoczonych powstał komitet „Ameryka przede wszystkim” (America First Committtee, AFC) kategorycznie sprzeciwiający się udziałowi Stanów Zjednoczonych w „europejskiej wojnie”. W szczytowym momencie do AFC należało ponad 800 tysięcy Amerykanów – co czyniło go jedną z największych organizacji antywojennych w amerykańskiej historii. America First był bardzo eklektycznym ruchem: gromadził osoby i podmioty ze wszelkich stron politycznej sceny – z lewej i z prawej, Republikanów i Demokratów, pacyfistów i faszystów, komunistów i antykomunistów, Żydów i antysemitów, rolników, drobnych przedsiębiorców, magnatów przemysłu i wielu studentów, w tym dwóch przyszłych prezydentów: Geralda Forda i Johna F. Kennedy’ego.

Zwolennicy AFC przekonywali, że USA nie mają żadnego interesu w mieszaniu się sprawy innego kontynentu, a ewentualna hegemonia Niemców w Europie nie jest dla Stanów Zjednoczonych żadnym zagrożeniem. Więcej nawet: w świecie ogarniętym wojną, gdzie w siłę rósł despotyzm, a demokracje padały jedna za drugą, amerykańska demokracja zdoła przetrwać, tylko jeśli kraj nie weźmie udziału w wojnie.

  • Kiedy administracja Franklina D. Roosevelta, Demokraty, zaczęła aktywnie pomagać broniącej się przed Niemcami Wielkiej Brytanii i na mocy programu Lend-Lease dostarczać Brytyjczykom uzbrojenia, komitet America First głosił, że to szkodzi Ameryce, osłabia jej zdolności obronne i grozi wplątaniem kraju w wojnę z Hitlerem.
  • Kiedy Japonia zaatakowała Pearl Harbor w grudniu 1941 roku i USA znalazły się w stanie wojny z państwami Osi, AFC się rozwiązał, ale jego idee nie zniknęły. Samo hasło „America First” wydobył w 2016 roku Donald Trump.

Dziś obserwujemy podobne zjawisko – choć urzędująca administracja prezydenta-Demokraty aktywnie pomaga broniącej się przed napaścią Ukrainie, w Stanach Zjednoczonych nie brakuje głosów, że takie działanie jest „eskalowaniem konfliktu”, pcha Amerykę ku wojnie z Rosją, potencjalnie nawet wojnie atomowej. Trudno mówić o jakimś zorganizowanym ruchu, a nawet jednej, spajającej różne środowiska narracji, ale coraz wyraźniej widać, że obecna polityka administracji Bidena – niewzruszone wspieranie Ukrainy – ma swoich krytyków po obu stronach sceny politycznej.

Przeczytaj także:

McCarthy i "czek in blanco”

Głośnym echem odbiła się ostatnio wypowiedź Kevina McCarthy'ego (na zdjęciu), lidera Republikanów w Izbie Reprezentantów i prawdopodobnie następcę Nancy Pelosi na stanowisku spikera po nadchodzących wyborach do Kongresu. McCarthy, choć niedawno zapewniał ukraińską delegację w Waszyngtonie, że pomoc Ukrainie pozostanie priorytetem po ewentualnej wygranej jego partii, oświadczył niedawno, że

wsparcie dla Kijowa nie może oznaczać „wystawiania czeku in blanco”.

Na zachowanie McCarthy'ego należy patrzeć przez pryzmat elektoratu. Z jednej strony większość republikańskich wyborców popiera pomaganie Ukrainie, z drugiej, silni są republikańscy izolacjoniści, często posługujący się hasłem „America First” – sloganem Donalda Trumpa, który historycznie wywodzi się z izolacjonistycznego hasła sprzed osiemdziesięciu lat.

Osób otwarcie wzywających do tego, żeby porzucić Ukrainę, nie ma w partii wielu: to tacy politycy, jak ultraprawicowa kongresmenka z Georgii Marjorie Taylor Greene, dostrzegająca w Putinie „silnego, zdecydowanego” przywódcę, który promuje konserwatywne wartości, zwalcza ateizm, socjalizm i gender. Cieszy się ona wsparciem partyjnej bazy, ale sama nie ma wpływu na politykę zagraniczną partii.

Sęk w tym, że wśród tegorocznych republikańskich kandydatów do Izby Reprezentantów nie brakuje osób, które hasła izolacjonistyczne głoszą mądrzej niż Taylor Greene. Posługują się argumentami finansowymi (czy przy tak wysokiej inflacji USA stać na dodatkowe wydatki?), zwracają uwagę na sprawy wewnętrzne (np. bezpieczeństwo południowej granicy, wzrost migracji) i w pomaganiu Ukrainie widzą zbędne wydatki, odwracanie uwagi od „realnych problemów”, z jakimi borykają się Amerykanie.

Są też często weteranami, którzy walczyli poza granicami kraju, a teraz przekonują, że zaangażowanie USA w świecie to błąd, a polityka Bidena względem Ukrainy jest zaprzeczeniem hasła „Ameryka przede wszystkim”. Jeszcze inni przekonują, że przekazywanie broni Ukraińcom osłabia amerykańskie wojsko w czasie, gdy najważniejszym wyzwaniem dla USA jest rywalizacja z Chinami. Jeśli McCarthy chce zostać spikerem – i szefem swojej partii w Izbie – musi wykonywać ukłony do obu frakcji: i tej, która chce tradycyjnego zaangażowania USA w świecie, jak i frakcji izolacjonistycznej.

Republikańscy wyborcy mniej chętni do poświęceń

Potencjał tej drugiej widać w sondażach.

Kiedy w pierwszej połowie października dziennik „Washington Post” zapytał Amerykanów, czy dla Ukrainy są gotowi na poświęcenia w postaci m.in. wyższych cen energii i wyższej inflacji, średnio 60 proc. i 57 proc. respondentów odpowiedziało twierdząco.

Ale o ile wśród Demokratów gotowość do poświęceń zadeklarowało 80 proc. (wyższe ceny energii) i 74 proc. (wyższa inflacja) pytanych, to wśród wyborców republikańskich ten odsetek wynosił odpowiednio 49 i 44 procent. Nastroje właściwie się nie zmieniły od czasu poprzedniego sondażu z czerwca – co jest pewnym pocieszeniem – ale różnica między wyborcami obu ugrupowań jest kolosalna.

Tradycyjnie otwarte pozostaje pytanie, czy to politycy Partii Republikańskiej wypowiedziami takimi jak ta McCarthy’ego kształtują poglądy swoich wyborców, czy na odwrót – po prostu te poglądy odzwierciedlają.

Faktem jest, że już w maju tego roku, podczas ostatniego głosowania w Kongresie nad pakietem pomocowym dla Ukrainy, aż 57 republikańskich kongresmenów zagłosowało przeciw. Po drugiej stronie takich głosów nie było wcale. Co więcej, wśród tych Republikanów, którzy głosowali "za", wielu prywatnie zapowiadało, że to ostatni raz, kiedy popierają wydatek miliardów dolarów na pomoc dla Ukrainy.

"Arsenał demokracji" ma liczyć wydatki

W przyszłej kadencji, kiedy w republikańskim klubie znajdzie się więcej izolacjonistów, głosów przeciwko wsparciu dla Kijowa będzie na pewno więcej. Co oczywiście nie oznacza, że cała partia przesunęła się w kierunku izolacjonizmu. Nie brakuje Republikanów, którzy wciąż – za skądinąd Demokratą, Franklinem D. Rooseveltem – powtarzają, że USA powinny być „arsenałem demokracji”.

„W ruchu konserwatywnym nie ma miejsca dla apologetów Putina”, oświadczył były wiceprezydent Mike Pence na spotkaniu we wpływowym prawicowym think-tanku Heritage Foundation.

„Musimy nadal zapewniać Ukrainie środki do obrony. Musimy nadal wywierać presję ekonomiczną najpotężniejszej gospodarki na świecie na Rosję i jako naród amerykański musimy nadal być wobec Ukraińców hojni, pełni współczucia i modlitwy, dopóki Rosja nie ustąpi i nie zostanie przywrócony pokój”, przekonywał Pence.

Także Michael McCaul – kongresman z Teksasu, który obecnie zasiada w Komisji Spraw Zagranicznych (i po wyborach zapewne obejmie fotel jej przewodniczącego) powiedział, że McCarthy stwierdza jedynie, że pomoc będzie rozliczana, a wydatki kontrolowane, ale przelewy nie ustaną. Lindsey Graham – wpływowy senator z Karoliny Południowej – podczas wystąpienia na Uniwersytecie Yale, gdzie głos zabierał także Wołodymyr Zełeński, zapewniał, że po zmianie większości w Kongresie pomoc będzie płynęła nadal.

Sęk w tym, że nie trzeba daleko szukać, by znaleźć głosy przeciwne: wspomniana Heritage Foundation, w której gościł Mike Pence, jest jedną z wielu wpływowych, mainstreamowych organizacji republikańskich, które mniej lub bardziej zakulisowo lobbują na rzecz ograniczenia pomocy Ukrainie – głównie ze względów finansowych. Dosłownie następnego dnia po występie Pence’a jej prezes wydał oświadczenie, w którym stwierdzał, że: „Heritage będzie energicznie przeciwstawiać się zwolennikom wielkich wydatków z Waszyngtonu, którzy próbują uchwalić kolejny ukraiński pakiet pomocowy bez debaty, jasnej strategii, ukierunkowanego finansowania i określenia korzyści z wydatków”.

"Propozycje pokojowe" wielkiego biznesu

Szczególnie aktywnie działają w tej kwestii organizacje związane niegdyś z braćmi Koch, prawicowymi miliarderami, jednymi z najbogatszych ludzi w Ameryce i czołowymi sponsorami ruchu konserwatywnego. Elon Musk, najbogatszy człowiek świata i od niedawna właściciel Twittera, właśnie na tej platformie przedstawia z kolei swoje „propozycje pokojowe”, oznaczające de facto kapitulację Ukrainy: uznanie rosyjskości Krymu i oddanie Rosji zaanektowanych rejonów.

Wielki biznes niechętnie patrzy na miliardy publicznych pieniędzy wydawanych na pomoc Ukrainie, a także na zamrożenie kontaktów z Rosją i z chęcią widziałby powrót do dawnego porządku.

A zatem nawet jeśli McCarthy mówi to, co mówi na temat pomocy Ukrainie tylko po to, by w czasie kampanii uspokoić część swojego elektoratu, to nie należy się łudzić, że wpływy tej frakcji po wyborach będzie można zignorować. Tym bardziej że jak w przypadku wspomnianego wcześniej America First Committtee znajdziemy tam i zwykłych, ale bardzo zaangażowanych, wyborców, i wpływowych przedsiębiorców hojnie wspierających partię. McCarthy to oportunista. Pójdzie za tą grupą, od której w danej chwili będzie zależała jego władza. Innymi słowy, dostosuje się do nowego układu sił.

Ale ci Republikanie, którzy tradycyjnie opowiadają się za aktywną polityką w świecie, kierowaną ideą sojuszu demokracji, tracą wpływy. Być może wydaje im się, że są w stanie zapanować nad izolacjonistami. Mitch McConnell, lider partii w Senacie, zbywał problem przy okazji głosowania nad pomocą dla Ukrainy, po prostu stwierdzając, że frakcja izolacjonistyczna zawsze wśród Republikanów istniała. Naszym zdaniem postaci takie jak McConnell siedzą na garnku z gotującą się wodą i kwestią czasu jest, kiedy zorientują się, że nie są w stanie utrzymać przykrywki.

Po drugiej stronie

Ale czy liderzy Demokratów mogą zagwarantować utrzymanie obecnego kursu? W wywiadzie dla znanego programu „60 Minutes” prezydent Biden zapewniał, że będzie wspierał Ukrainę tak długo, jak trzeba, i że jest gotów wydawać na ten cel więcej. Także w czasie wystąpienia na forum ONZ pod koniec września mówił o konieczności pomocy i krytykował Rosję – jako członka stałego Rady Bezpieczeństwa ONZ, który prowadzi zbrodniczą wojnę przeciwko sąsiadowi, chce wymazać Ukrainę z mapy i grozi użyciem broni atomowej.

„Ukraina ma te same prawa, jakie przysługują każdemu suwerennemu narodowi. Będziemy solidarnie stać z Ukrainą. Będziemy stać solidarnie przeciwko rosyjskiej agresji. Koniec kropka” powiedział prezydent.

Jednocześnie jednak i on, i jego ludzie konsekwentnie podkreślają, że najważniejszym wyzwaniem są dla Stanów Zjednoczonych Chiny. Potwierdza to opublikowana właśnie Strategia Bezpieczeństwa Narodowego. Nieprzypadkowo na początku października administracja Bidena ogłosiła potężne sankcje uderzające w chiński przemysł produkcji mikrochipów i w dostęp Chin do tych produktów z zagranicy. „New York Times” w jednym z komentarzy na ten temat pisał, że decyzja Bidena może cofnąć rozwój chińskiego przemysłu w tym aspekcie o dekady, ponieważ Chiny – rozwinięte i samodzielne w wielu branżach – akurat w tej są w sposób systemowy uzależnione od importu. Dość powiedzieć, że na import mikroczipów Pekin wydaje więcej niż na import ropy!

Ostatnie zmiany polityczne w Chinach i zaostrzenie retoryki wokół statusu Tajwanu sugerują, że te napięcia będą narastać. We wspomnianym wywiadzie dla „60 Minutes” Biden powiedział, że w razie ataku na wyspę wysłałby do jej obrony amerykańskich żołnierzy. A przecież nawet tak potężny kraj, jak Stany Zjednoczone miałby poważny problem, żeby dostarczać sprzęt do prowadzenia dwóch wojen jednocześnie – zwłaszcza gdyby w jednej z nich mieli walczyć także Amerykanie.

List trzydziestu

Ponadto w samej Partii Demokratycznej podnoszą się głosy, że należałoby szukać dyplomatycznego rozwiązania wojny wywołanej przez Rosję. Pod koniec października list w tej sprawie opublikowała trzydziestka kongresmenów i kongresmenek z najbardziej lewicowej frakcji w Partii Demokratycznej. Chociaż wyraźnie pisali w nim, że nie Stany Zjednoczone powinny podejmować decyzje o suwerenności Ukrainy, to jednocześnie, jako osoby współodpowiedzialne za wydatki liczone w miliardach dolarów, domagają się, aby administracja „poważnie zbadała wszelkie możliwe rozwiązania, łącznie z wejściem w bezpośredni kontakt z Rosją w celu ograniczenia strat i wsparcia Ukrainy w osiągnięciu porozumienia pokojowego”. Pod koniec tekstu zapisano, że „szybkie zakończenie konfliktu” powinno być dla USA najwyższym priorytetem.

List wywołał oburzenie tak wielkie, że jego sygnatariusze niemal natychmiast zaczęli się z niego wycofywać.

Najpierw tłumacząc, że podpisali tekst kilka miesięcy wcześniej, a jego publikacja teraz to wynik błędu niezidentyfikowanych członków personelu. Następnie opublikowano dodatkowe oświadczenie wyjaśniające, a niedługo później list całkowicie wycofano.

Po co jednak w ogóle powstał? Nie zawierał żadnych konkretnych, realistycznych zaleceń, nie odpowiadał – co wykazaliśmy wcześniej – na potrzeby wyborców i, co więcej, na nieco ponad dwa tygodnie przed wyborami ujawniał podziały w partii, wzmacniając wizerunek Demokratów jako ugrupowania pogrążonego w chaosie. Wycofanie się z niego było chyba najlepszą ze złych opcji, jakie pozostały autorom.

Cała ta sprawa wyraźnie pokazuje jednak, że i wśród Demokratów nie brakuje chętnych do przykręcenia kurka z pomocą. Ich wpływy są co prawda mniejsze niż analogicznej frakcji po stronie prawej, ale jedno jest pewne – czas nie gra na korzyść Ukrainy. Im dłużej trwa wojna, tym determinacja amerykańskich polityków może być mniejsza. Zwłaszcza jeśli po wyborach większość w jednej lub obu izbach Kongresu zdobędzie partia opozycyjna wobec prezydenta.

Dla Ukraińców to fatalna wiadomość, bo Europa – taka, jaka jest dziś – bez amerykańskiego wsparcia i przywództwa tego ciężaru nie poniesie.

;

Udostępnij:

Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Komentarze