0:000:00

0:00

15 godzin – tyle czasu minęło zanim Magda otrzymała receptę na ellaOne (tzw. pigułkę dzień „po”). Osobiście odwiedziła trzy przychodnie (w tym jedną prywatną). Do kolejnych dwóch dzwoniła. W końcu wysłano ją na SOR. W każdym z miejsc słyszała wymówki. „Dziś? Nie nie ma już miejsca”, „Pani chyba żartuje? Bez badań pani nie wypiszę”, „Jestem przemęczona pracą”, „Najbliższy termin mam za pięć miesięcy”, „Lekarz Podstawowej Opieki Zdrowotnej nie może tego wypisać”, „Jasne, wypiszę, ale prywatnie. Koszt: 150 zł”.

Tak w praktyce działa klauzula sumienia w publicznej służbie zdrowia. „Nikt się na nią wprost nie powołuje. Lekarze, rejestratorki i pielęgniarki zasłaniają się trudnościami organizacyjnymi. A przecież antykoncepcja awaryjna, jak sama nazwa wskazuje, powinna być dostępna od ręki. Receptę może wypisać każdy lekarz z aktualnym prawem wykonywania zawodu” – mówi OKO.press Natasza Blek, lekarka działająca w grupie Lekarze Kobietom.

Recepta na wagę złota

W 2017 roku PiS przywrócił obowiązkowe recepty na antykoncepcję awaryjną, tłumacząc to troską o zdrowie kobiet. Nowa ustawa działa od lipca 2017. W tym czasie do 100 miejscowości w kraju, w których przyjmują Lekarze Kobietom trafiło ponad 13 tys. kobiet. Część z nich – przestraszonych nową ustawą – pisze z prośbą o poradę, ale większość potrzebuje pilnej pomocy, bo lekarze – tak jak Magdzie – odmówili wypisania recepty.

Według Europejskiej Agencji Leków tabletka ellaOne jest bezpieczna (w tym: nie zagraża zagnieżdżonemu zarodkowi) i powinna być dostępna bez recepty. Mimo to znaczna część pracowników służby zdrowia twierdzi, że nie można wypisać recepty bez pełnego pakietu badań i podpisu specjalisty. Obraz dopełniają typowe dla ochrony zdrowia w Polsce: długie kolejki, odległe terminy do specjalistów i podwójne standardy w prywatnej i publicznej opiece zdrowotnej.

Na nowym prawie najwięcej tracą kobiety, których nie stać na wizytę w prywatnym gabinecie (koszt samej tabletki to 120-160 zł) albo te, które mieszkają w mniejszych miejscowościach. Ale jak pokazuje przykład Magdy problem z szybkim uzyskaniem recepty przez NFZ może też dotknąć mieszkanki Warszawy.

07:03 - zapraszam za pięć miesięcy

Magda: Do przychodni na Żeromskiego 33 przyszłam trzy minuty po otwarciu drzwi. Panie w recepcji poinformowały mnie, że numerki do lekarzy POZ już "wyszły". Gdy powiedziałam, że potrzebuję recepty na antykoncepcję awaryjną, przekonywały mnie, że lekarz POZ nie ma uprawnień, bo to przecież sprawa ginekologiczna. A lekarz specjalista? Też ma ścisk, ale przyjmuje od 8:15, więc mogę poczekać. Może gdzieś panią wciśnie - dodały.

W napięciu czekałam półtorej godziny, bo doktor przyszła do pracy spóźniona. Udało mi się wcisnąć między drugą a trzecią pacjentkę. Zapytałam, czy mogłaby mnie przyjąć jeszcze dziś - wyjątkowo. Odpowiedziała, że chyba żartuję.

“To nie jest krótka wizyta. Tabletki nie można wypisać od ręki: potrzebny jest szczegółowy wywiad i pełen pakiet badań” - mówiła.

Narzekała, że codziennie zostaje dłużej w pracy i jest przemęczona. “Nie wcisnę pani. Zresztą do mnie czeka się pięć miesięcy"- rzuciła.

Gdy powiedziałam, że nie mogę tyle czekać, odparła, że jej to nie interesuje. I odesłała mnie do przychodni obok.

09:00 - bez stresu to tylko prywatnie?

W przychodni na Żeromskiego 13 to samo: nie ma numerków, lekarz POZ nie wypisze recepty. A na dodatek: ginekolog jest na urlopie. Panie w recepcji przeprosiły, że nie mogą mi pomóc i zasugerowały, że lepiej załatwić sprawę prywatnie. Lepiej, bo bez stresu.

W pobliżu znalazłam prywatną klinikę. W cenniku zobaczyłam usługę: recepty na antykoncepcję awaryjną. Pani w recepcji uprzejmie poinformowała mnie, że usługa faktycznie jest, ale tylko wtedy, gdy jest ginekolog. A ten przyjmuje dwa razy w tygodniu. Akurat nie dziś. "Nie mogę pani pomóc" - rzuciła na odchodne.

12:00 - Wizyta na NFZ? Oczywiście, że nie!

Wróciłam do domu. Próbowałam dzwonić, ale wszędzie to samo: lekarz POZ nie wypisze. W końcu znalazłam ginekologa, który mógł mnie przyjąć jeszcze tego samego dnia. Spytałam o której godzinie i czy na NFZ.

"Na NFZ?" - zaśmiał się - "Oczywiście, że nie. Najwcześniej to w marcu. Wypiszę Pani, ale prywatnie". Koszt: 150 zł.

Spytałam, czy naprawdę tyle mam zapłacić za wypisanie recepty. Oburzył się, że oczywiście, że nie. "Potrzebny jest dokładny wywiad i zestaw badań" - tłumaczył. Powiedział, że jeśli chcę dostać receptę za darmo, to może powinnam spróbować w Szpitalu Bielańskim".

Tak zrobiłam. Po dwóch godzinach oczekiwania w szpitalu dowiedziałam się, że przede mną jest jeszcze 30 osób. I to tylko tych, które czekają na rejestrację. Zrezygnowana zadzwoniłam do koleżanki, która działa w grupie Lekarze Kobietom. Podała mi numer. I udało się. O 22:00, po całym dniu nerwów, w ręce trzymałam receptę".

Lekarze Kobietom na posterunku

"Mamy prawo domagać się recepty od każdego lekarza – najlepiej udać się do najbliższego lekarza w ramach Podstawowej Opieki Zdrowotnej (np. lekarza rodzinnego) lub ginekologa".

"Każde miejsce, które nie jest oddziałem ratunkowym, jest właściwe. Po 18:00 w dni powszednie, w nocy i święta wysyłamy do nocnej i świątecznej opieki. Niewiele kobiet wie, że w ramach NFZ dwa razy w roku możemy zmienić lekarza POZ, a w razie sytuacji awaryjnej możemy udać się do innego lekarza POZ niż ten, do którego jesteśmy zapisani. Taką opcję polecamy też pacjentkom nieubezpieczonym. Koszt takiej wizyty to 50 zł. A gdy już wszystkie inne drogi zawiodą, można zgłosić się do nas.

Czyli 220 lekarzy w całej Polsce, którzy pomagają, tym które przegrały z klauzulą sumienia".

Imię bohaterki zostało zmienione.

Przeczytaj także:

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze