0:000:00

0:00

Dzień po Święcie Policji, 25 lipca 2021 roku w Polsat News Komendant Główny Policji, gen. insp. Jarosław Szymczyk tłumaczył: „Stworzono fałszywą narrację wokół policji, która rzekomo biła protestujące kobiety”. „My nie walczyliśmy z protestującymi, a walczyliśmy z pandemią”.

OKO.press przeanalizowało sześć takich przypadków poważnego uszkodzenia ciała kobiety przez funkcjonariusza. Nie znaleźliśmy ani jednego, w którym sprawca poniósłby jakąś odpowiedzialność. Zapytaliśmy rzecznika Komendy Stołecznej Policji, czy prowadzili postępowania wyjaśniające w niżej opisanych sprawach i jakie ewentualne konsekwencje wyciągnięto wobec funkcjonariuszy. Do chwili publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Wcześniej jednak dwukrotnie już pytaliśmy nadkom. Sylwestra Marczaka, czy jakikolwiek policjant w KSP poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność za łamanie prawa demonstrujących, m.in. poprzez uszkodzenie ciała. Rzecznik nie wskazał ani jednego takiego przypadku.

Zapytaliśmy więc organizacje i prawników wspierających prawnie demonstrujących, czy spotkali się z przypadkiem wyciągnięcia konsekwencji wobec funkcjonariusza, który poważnie uszkodził manifestanta w ostatnim czasie.

„Absolutnie żadnych konsekwencji nie ponoszą. Śmieją się nam prosto w twarz, bo wiedzą, że mogą sobie na to pozwolić”

– mówi Agata Bzdyń, prawniczka współpracująca ze SZPILA – kolektywem antyrepresyjnym wspierającym prawnie demonstrantów w Warszawie i okolicach. „Spotkałam się z kilkoma przypadkami złamania ręki lub obojczyka, ale nie słyszałam, by funkcjonariusz był za to ukarany” – pisze Małgorzata Nowogońska z ObyPomocy, drugiej z organizacji, które pomagają setkom protestujących, szykanowanych głównie przez policję.

„Nie spotkałam się z tym, by policjant poniósł jakąś odpowiedzialność” – dodaje Magdalena Bakun, która w ObyPomocy co miesiąc przygotowuje obszerne raporty na temat prowadzonych spraw. „Proszę dać znać, jeśli się pan dowie o takim przypadku” – kończy.

Opublikowaliśmy już historie Moli, Oliwii i Justyny:

Przeczytaj także:

Dzisiaj historia Dominiki i Agaty.

Dwukrotnie skręcone i naderwane nadgarstki. Policja: zgodnie z prawem

W drugiej połowie czerwca Dominika - 21-letnia aktywistka, ps. „Kurczak” – nadal nosiła na prawej ręce ortezę, a lewą miała usztywnioną ściągaczami. "Ciągle nie wszystko mogę zrobić sama", mówiła.

Sprawa ciągnęła się od 30 marca 2021. Wtedy w trakcie akcji różnych grup, młodzi aktywiści, w ramach protestów, przypinali się pod Ministerstwem Edukacji Narodowej, Ordo Iuris i Trybunałem Konstytucyjnym. Dominika próbowała, razem z kilkoma innymi osobami, przypiąć się U-lockiem do barierek pod TK. Choć stalowe zapięcie do rowerów już miała na szyi, nie zdążyła. Policjanci wyrywali im U-locki, odciągali od barierek, łapali za szyje, uniemożliwiając przypięcie się i protest. Ją dusili, łapiąc za szyję, wykręcali jej palce i dłonie. Uszkodzili prawą. SOR, obdukcja: skręcenie i naderwanie nadgarstka. Silne leki przeciwbólowe musiała brać przez trzy tygodnie. Policja żadnej sprawy jej nie wytoczyła, a U-locka nie oddała do dziś.

Dominika zdążyła złożyć zawiadomienie do prokuratury i skargę na działania policjantów do KSP, gdy 15 kwietnia kolejny raz mundurowi ją skrzywdzili. Pod Sejmem skończyła się już pokojowa demonstracja poparcia dla RPO Adama Bodnara (po wyroku TK miał odejść ze stanowiska), a ludzie zaczęli się już rozchodzić.

Wtedy policja zatrzymała w kotle jedną osobę, a inną powaliła na ziemię. Wyraźnie dążyli do eskalacji sytuacji. Udało się. Demonstranci, w tym Dominika, rzucili się na pomoc znajomym. "Próbowałam ich chronić własnym ciałem", tłumaczy, czemu położyła się na asfalt. Krzyśka, który był przyduszany do ziemi, złapała za nogę, gdy policja zaczęła ją wyciągać. Któryś mundurowy przygniatał ją do ziemi kolanem, wbijając je w klatkę piersiową. Drugim kolanem przygniatał jej udo. Inni wykręcali jej ręce, by ją skuć. "Wiedzieli, że mam uszkodzoną jedną rękę, bo miałam ortezę. Mieli problem, by założyć na nią kajdanki", opisuje aktywistka. Autor niniejszego tekstu było ok. 1-1,5 metra od tej sytuacji i słyszał, jak podczas tej akcji policji aktywistka krzyczała z bólu. Mundurowi jakby tego nie słyszeli.

SOR, 21 godzin na dołku, zarzuty utrudniania interwencji i naruszenia nietykalności. Policja nie ściągnęła jej odcisków palców, bo tak bolała ją dłoń. Obdukcja: „skręcenie i naderwanie prawego nadgarstka” – odnowiony uszczerbek + „skręcenie lewego nadgarstka”. Obie dłonie przez bite 2 tygodnie były bezużyteczne. Nic nie mogła nimi robić. "Ani wiązać butów, spodni zapiąć, wyjąć czegoś z kieszeni, zapalić papierosa, gotować jedzenia, włosów związać, czy nalać sobie wody. Nawet wizyta w toalecie, czy mycie było dramatem", opowiada aktywistka. W domu pomagała jej mama, na mieście – znajomi. Gdy listonosz przychodził z pismami z policji i sądu, to wołała siostrę, bo sama nie była w stanie nawet się podpisać.

Ponad 2 miesiące później, w drugiej połowie czerwca, nadal obie ręce miała w opatrunkach – jedną w ortezie, a drugą w ściągaczach. Ciągle nie mogła robić wiele, np. powiesić prania, ani dźwigać niczego. Zrezygnowała ze studiów (II rok pedagogiki resocjalizacyjnej, zaoczne), bo nie mogła ani pisać prac, ani realizować praktyk. W prawej dłoni ma „płyny”. USG na początku lipca wskazało, że policjanci mogli jej też złamać kość łódeczkowatą w nadgarstku.

Na skargę na funkcjonariuszy, za 30 marca pod TK, Oddział Prewencji Policji w Warszawie odpisał, że interwencja była „zasadna”, a jej przebieg „zgodny z przepisami prawa”. Przełożonym wystarczyły wyjaśnienia funkcjonariuszy, iż nie dusili, nie wykręcali rąk ani palców, że nie byli agresywni. Zażalenie na jej zatrzymanie do tej pory nie zostało rozpatrzone w sądzie.

Po złożonym przez prawnika aktywistki zawiadomieniu o możliwości popełnienia przestępstwa przez policjantów prokuratura ma powołać biegłego, który dopiero stwierdzi czy to uszczerbek na zdrowiu trwający powyżej 7 dni. "Ortezę nosiłam prawie 3 miesiące", zaznacza Dominika. Aktywistka założyła też cywilną sprawę o uszczerbek na zdrowiu. Nadal nawet nie wie, kto dokładnie wykręcił jej oba nadgarstki i naderwał prawy 15 kwietnia pod Sejmem. "Chyba ten, któremu miałam rzekomo naruszyć nietykalność", sądzi.

„Działali jak bandyci. Czułam się, jakby mnie ktoś porwał”

20 stycznia 2021, centrum Warszawy. Pokojowa demonstracja przeciwko przepisom, które miały dać policji możliwość bezwzględnego wlepiania mandatów protestującym. Mundurowi zaatakowali demonstrantów przy rondzie Dmowskiego. Zamknęli w kotle niedobitki. Agata, aktywistka z Protest Tea – kolektywu dostarczającego ciepłe napoje, czasem jedzenie protestującym - stała z koleżanką na chodniku obserwując zajście. Czekały na kolegę z gorącą herbatą dla manifestantów w kotle.

"Policjanci zaczęli się do nas drzeć, że mamy się przesunąć. Powiedziałam, że nie zejdę, bo nie przeszkadzam, miałam prawo stać na chodniku", opisuje Agata.

"Na glebę z nią", usłyszała. Rzuciło się na nią czterech. Powalili ją do kałuży. "Oni działali jak bandyci. Czułam się, jakby mnie ktoś porwał. W odruchu jednemu z nich zdarłam maskę z twarzy", opisuje Agata. Wrzucając ją do radiowozu, trafili nią w krzesło, które było w środku. Na obdukcji pokazał się krwiak na wysokości nerek. Poczuła też ból w lewej kostce, ale silne emocje go złagodziły. Jeden z policjantów dłoń przygniatał jej swoim butem.

"Co wy robicie?! Chyba was pogięło!", krzyczała. Potem za to dostała zarzut „znieważenia”. Skuli ją kajdankami. W komendzie na Wilczej trzymali ją absurdalne 7 godzin. Wypuścili dopiero w środku nocy. Na obdukcji stwierdzono skręcenie stawu skokowego i naderwanie więzadła skokowego. Groziła jej operacja stawu w kostce. Nie zgodziła się, czekała ją intensywna rehabilitacja. Do teraz jest pod opieką ortopedy, a ćwiczenia mają wzmocnić jej strukturę mięśniową.

Gdy rozmawiamy, mija już 7 miesiąc od tych zajść. "Cały czas to się goi", twierdzi Agata. Nadal chodzi na ćwiczenia rehabilitacyjne, ale nie może ani grać w tenisa ziemnego, którego trenowała, ani na ściankę wspinaczkową, którą lubiła. "Z uprawiania sportu zostałam wyeliminowana", podkreśla. Nawet dziecko bierze na ręce z trudnościami.

Złożyła skargę na czynności policjantów i zawiadomienie do prokuratury, o użyciu nieproporcjonalnych środków przymusu bezpośredniego. Brak odpowiedzi. Z obydwu instytucji. "Ja nic złego wtedy nie zrobiłam, a oni mnie tak potraktowali! Chcę, by wiedzieli, że nie mogą czuć się bezkarni", tłumaczy.

Wycofała się z działań aktywistycznych. Ma zespół stresu pourazowego. "Coś takiego pozostawia ślad. Bardziej psychiczny niż fizyczny".

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze