0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Wlodek / ...
  • Znajdź szkołę, strażaków z OSP, klub sportowy, drużynę harcerską, konkretną rodzinę, której chcesz pomóc. Dowiedz się, czego dokładnie potrzebują i kup tylko to, o co poproszą.
  • Jeśli chcesz dołączyć do zbiórki darów, wybierz jedną rzecz z listy i kup ją w ilości hurtowej, po kilkadziesiąt lub kilkaset sztuk.
  • Spakuj tak, żeby łatwo to było załadować.
  • Zadbaj, żeby opakowanie nie rozpadło się w transporcie. Do zapakowania użyj przezroczystego streczu lub folii.
  • Jeśli są to cięższe rzeczy, podziel je na mniejsze paczki.
  • Jeśli rzeczy są w kartonie, dokładnie opisz markerem, dużymi drukowanymi literami co jest w środku.

O tym, jak mądrze i skutecznie pomagać powodzianom rozmawiamy z Przemysławem Rembielakiem, strażakiem z 40-letnim doświadczeniem, obecnie działaczem Stowarzyszenia Niezależnych Ekspertów Pożarnictwa.

Leonard Osiadło, OKO.press: W poście na Facebooku napisał pan, że po katastrofalnej powodzi następuje “katastrofa dobroci”. To źle, że Polacy rzucili się pomagać?

Przemysław Rembielak*: Bardzo mnie zaskakuje, że po pandemii i kryzysie ukraińskim, dalej robimy to w ten sam sposób. Dziś otwieram post, w którym kolega ze Stronia Śląskiego pisze: Ludzie, nie róbcie zbiórek na „hura”. Nie jest mi potrzebny siódmy chleb, który za chwilę będzie w błocie, bo nie ma gdzie go składować. Nie cierpimy tu na głód i brak herbaty. Za to brakuje nam rękawic, szufli, gumowych ściągaczek do wody na kiju.

Może akurat w tym miejscu Stronia pomoc się nie zgrała i trafiło za dużo chleba, ale sprzęt do sprzątania dojedzie?

Duże miasta ogłosiły zbiórki dla powodzian. I oglądam w telewizji jak ze Szczecina, Wejherowa, Białegostoku jedzie do Kłodzka woda w butelkach. A przecież ta woda jest na miejscu. 20 kilometrów dalej są lokalne sklepy, które chętnie sprzedadzą cały zapas wody, bo i tak ktoś ją tam kupuje.

A kolega znad morza dumnie pisze, że kupili za własne pieniądze wodę w butelkach i wiozą ją 500 kilometrów na południe.

I ja się pytam: “Chłopie, a zastanowiłeś się nad tym, że w takim samym sklepie, w tej samej sieci handlowej, ta sama woda za te same pieniądze jest dostępna na miejscu? A ty bierzesz samochód dostawczy, spalasz paliwo, i dowieziesz to samo, co tam jest?”. Przecież to jest kompletnie absurdalne i niegospodarne.

Czyli chodzi o to, że chcemy pomóc, ale robimy to źle?

Ja nie mam pretensji do ludzi, że tak robią. Telewizje pompują przekazy z punktów zbiórek. No to ktoś patrzy i myśli, że tak się robi. Idzie do marketu i wkłada do koszyka: pastę do zębów i paczkę pampersów, bo na liście były artykuły higieniczne. Cukier i makaron jako suchy prowiant, parę skarpetek, butelkę płynu do naczyń i latarkę. I niesie to wszystko do punktu zbiórki. Tylko że pampersy nie są w tym rozmiarze, który na miejscu najbardziej schodzi, jedna para skarpetek zgubi się w kartonie pełnym innych rzeczy, a latarka jest do niczego, bo nikt nie napisał na liście, że trzeba też kupić do niej baterie. I tak z katastrofy powodziowej generujemy drugą – katastrofę dobroci. Bo te niepotrzebne rzeczy nikomu nie pomogą, a gdzieś będą zalegać i powodować kłopot zamiast pożytku.

Czy to nie za ostra ocena? Ostatecznie ktoś nie był obojętny, wstał z kanapy i poszedł do sklepu, a potem zawiózł to wszystko do punktu zbiórki.

Chodzi o to, że opacznie rozumiemy komunikaty. Widzimy, że na liście zbiórki jest to, to i tamto. No to idziemy do sklepu i wrzucamy do koszyka to, to i tamto. A jakby ktoś na takiej liście dopisał “prosimy o opakowania zbiorcze”, to może ludzie zaczęliby przynosić do punktów kartony, w których byłoby po 50-100 sztuk pasty do zębów czy par rękawiczek, albo 10-20 szufli do śniegu.

Chcesz pomóc? Kup cały karton jednej rzeczy

Ale czy to darczyńcy nie rozumieją komunikatów, czy organizatorzy źle komunikują zbiórki?

Jedno i drugie. Bo organizatorzy zbiórki piszą na przykład, że zbierają “środki higieniczne”. I każdy to sobie interpretuje na swój sposób. Jeden kupi paczkę pampersów, drugi mydło, a trzeci rękawiczki jednorazowe. I teraz, jeśli to będzie karton rękawiczek jednorazowych, to super. Pięć kartonów jeszcze lepiej. Zafoliowane przezroczystym streczem tak, żeby było widać, co jest w środku. Tak zapakowane rękawiczki jednorazowe jest łatwo przeładować, dystrybuować i potrzebne są na miejscu w ilościach nieograniczonych. Ale co zrobić z jedną parą rękawic ogrodowych?

To co i jak kupować?

Wybierz z listy jeden element. Kup na przykład tylko karton baterii. Napisz na nim “Baterie paluszki cienkie” i zanieś do punktu zbiórki. Nie kupuj jednego płynu do naczyń, tylko całą zgrzewkę. Jeżeli papier toaletowy, to cały worek. Wydasz tyle samo pieniędzy niż gdybyś kupował po jednej rzeczy z listy. Poza tym te pierwsze potrzeby już zostały zaspokojone, nikt tam z głodu nie umiera. Ale dalej nie ma prądu.

Dlatego zamiast kupować 20 kg cukru, lepiej dostarczyć kuchenkę na butle albo kartridże gazowe.

A co z ubraniami?

Jeżeli na liście są kalosze, to powinny być związane albo sklejone ze sobą. Mieliśmy masę przypadków szukania drugiego buta do pary, bo rozpadły się podczas transportu. Ja sobie tych historii nie wymyślam. Przez wiele miesięcy kierowałem centrum tranzytowym dla ukraińskich uchodźców na terenie Warszawy Wschodniej. To wszystko, o czym tu mówię, już się zdarzyło. Więc napisz markerem na kaloszach, co to jest za rozmiar, żeby nie trzeba było tego szukać. I nie wkładaj ich do reklamówki, przez którą nie widać, co jest w środku. Jeśli już w coś pakujesz, to powinna to być przezroczysta folia, strecz.

Czyli jak kupować dary na zbiórkę to najlepiej w ilościach hurtowych?

Tak, przy czym jest różnica między hurtową ilością a hurtowym opakowaniem. I tu znowu trzeba pomyśleć, co będzie tą pomocą celowaną. Dla powodzian baniaki z płynem do mycia naczyń będą OK. Ale pamiętam, jak w centrum tranzytowym dostaliśmy krem dla niemowląt przeciwko odparzeniom w dużych, półlitrowych opakowaniach. Przychodziła matka i nie mieliśmy jak i do czego dać jej tyle kremu, żeby miała go na kilka dni, a nie na kilka miesięcy. Więc rodzaj opakowania też ma znaczenie, trzeba pomyśleć. Chyba że nasza pomoc polega tylko na tym, że czyścimy sobie sumienia i szafy z tego, co nam zbywa.

Przeczytaj także:

Szkoła niech pomaga szkole, harcerze harcerzom

Chyba nie jest pan fanem pomocy rzeczowej.

Wiem, że wkładam trochę kij w mrowisko. Ale to pospolite ruszenie trzeba jakoś sprytnie skanalizować. I tu jest ogromna rola mediów. Bo skąd ci ludzie mają wiedzieć, jak to się robi? Kto tego uczy? Gdzie można o tym przeczytać? Ta powódź to może piękna okazja, żeby nauczyciele zaprosili do szkół pracowników organizacji humanitarnych, którzy opowiedzieliby uczniom: „Słuchajcie, my jesteśmy 400 kilometrów stamtąd, nasza pomoc nie dotrze ani szybko, ani łatwo. Musimy się zastanowić, jak możemy mądrze pomóc.

Nie musimy robić zbiórki na “hurra”, możemy przygotować się na drugi czy kolejne tygodnie po powodzi”.

Ale co wtedy miałaby zrobić taka szkoła? Też zbiórkę darów? Tak, ale taką celowaną. Kupując dokładnie tego, czego potrzeba. Dyrektor może znaleźć w internecie szkołę tam na południu i nawiązać kontakt z drugim dyrektorem. Zapytać, czego potrzeba i zorganizować w szkole dedykowaną zbiórkę. Drużyna harcerska z kujawsko-pomorskiego może złapać drużynę z okolic Kłodzka czy Jeleniej Góry i pomóc tamtym harcerzom i ich rodzinom. Strażacy ochotnicy wybiorą sobie bratnią drużynę pożarniczą, a klub sportowy wesprze inny klub. Na przykład moje OSP z Poznania, to Grupa Ratownictwa Specjalistycznego, czyli mamy wyłącznie psy ratownicze. Nawiązaliśmy kontakt ze schroniskiem w Świdnicy, ustaliliśmy, czego potrzebują i dokładnie to im dostarczymy. Nic nie zostanie zmarnowane.

Czyli pan jako były zawodowy strażak, a obecnie ochotnik, działa pomocowo przez OSP?

W 2020 roku stworzyliśmy na Facebooku profil Strażacy Medykom. To było wsparcie dla medyków w czasie COVID-u. Dostarczaliśmy maseczki, środki dezynfekujące, drukarki 3D robiły przyłbice. To, co było wtedy niedostępne na rynku, my wyszukiwaliśmy przez oddolną sieć społeczną. Ludzie od Szczecina po Przemyśl przesyłali sobie bezpośrednio informacje, kto co ma albo na kiedy może zdobyć. Dwa lata później przechrzciliśmy profil na Strażacy Ukrainie i robiliśmy to samo po wybuchu wojny w celu pomocy uchodźcom. Teraz profil jest jeszcze pod starą nazwą, bo Facebook wolno mieli, ale już działamy w trybie Strażacy Powodzianom. Chodzi o to, żeby wpuszczać informacje do tej samej sprawdzonej sieci obywatelskiej, bo trudno samemu przeczesywać cały Facebook.

Celowana pomoc znaleziona na Facebooku

Czyli wrzucacie na swój profil post, gdzie są jakieś potrzeby i szukacie kogoś, kto się tym zajmie?

Nie szukamy, po prostu wrzucamy. A kto weźmie, to jego sprawa. Opieramy się głównie na środowisku strażaków ochotników, a ich jest w Polsce pół miliona. Wystarczy, że komuś wpadnie w oko taki post, i od razu będzie pomoc. Na przykład w OSP w Kamieńcu Ząbkowickm woda wywaliła bramę wjazdową do remizy. Rozpuściłem wici, że potrzeba naprawy. Błyskawicznie znaleźli się ludzie, którzy mają rozeznanie w temacie, brama jest już awaryjnie uruchomiona.

OSP z Sosnowca przewiozło psy ze schroniska zagrożonego zalaniem w bezpieczne miejsce w swojej okolicy. Albo koleżanka, która jest analitykiem i siedzi na Helu, wyśledziła gdzie najlepiej zamawiać worki na piasek, skąd taśmy pakowe, a skąd folię strecz. Jeśli wiemy co i ile jest potrzebne, uderzamy bezpośrednio do producenta i zamawiamy konkretną ilość.

Organizujecie tylko pomoc rzeczową, czy ręce do pracy też?

Koledzy z Brzeska, z którymi dwa lata temu ewakuowaliśmy ludzi z Ukrainy, teraz pakują autobus ludzi i sprzętu, i jadą odgruzowywać komisariat policji w Głuchołazach. OSP Kwiatowe z Poznania dwa dni cierpliwie czekało na cynk, gdzie mają jechać pomagać. I jadą w punkt na numer telefonu, pod konkretny adres i nazwisko. Wiozą sprzęt, który będą używać do podźwignięcia z gruzów mieszkań w Stroniu Śląskim. Nie jadą na ślepo, bo “może coś będziemy robić”. Kolega Roman, który jeździ autami 4x4, też czekał na informację, gdzie konkretnie ma pojechać ze swoimi pick-upami i quadami, bo jest problem w poruszaniu się w terenie.

Ale jeśli nie mam w garażu kilku quadów i nie jestem strażakiem ochotnikiem, to jak mogę pomóc?

Koleżanka Paulina przed chwilą rzuciła informację, że World Central Kitchen jedzie do Opola. To jest organizacja, która pracowała m.in. w Strefie Gazy i przy różnych innych kryzysach. To są zawodowcy od żywienia ludzi, ale potrzebują tłumaczy. Ktoś, kto na przykład, tak jak moja wspaniała żona, ma chory kręgosłup i nie może dźwigać, może jechać pomóc jako tłumacz, zamiast iść do marketu i naładować siatę z zakupami za trzy dychy.

Paliwo niech spalają agregaty prądotwórcze, a nie tiry z wodą

A jeśli nie mogę jechać teraz na południe?

To najlepsza będzie pomoc finansowa. Możemy wybrać sobie kogoś na miejscu i przelać mu pieniądze blikiem albo wpłacić je na konto jednostki OSP, które spalają teraz ogromne ilości paliwa. Pięć złotych to będzie litr paliwa.

Dycha wydana w markecie na byle co, to są już dwa litry paliwa. To jest teraz prawdziwa pomoc, bo jest ogromny deficyt paliwa na południu.

I lepiej, żeby skorzystały z niego pracujące na miejscu agregaty prądotwórcze, quady, piły łańcuchowe, a nie tiry wiozące wodę w butelkach przez pół Polski.

A pan znowu o tej wodzie…

Bo to woła o pomstę do nieba! A naprawdę dużo łatwiej i efektywniej jest najpierw spytać, niż działać w ciemno. W 2014 roku pracowałem w czasie powodzi w Bośni. W miejscowości Samac polscy strażacy wypompowywali wodę i szlam z miasta zalanego do wysokości pierwszego piętra. Potem przez wiele miesięcy pracowałem tam przy odbudowie. Zwiedzałem dom po domu i pytałem, jakie są potrzeby. I jedna pani mówi, że potrzebuje tylko pralkę, bo ma czwórkę dzieci. Mąż zginął na wojnie, jest sama. I jeżeli ona teraz będzie musiała całą czwórkę oprać, to nie będzie miała czasu pracować, żeby zarobić na życie. Więc powiedziała, że tylko ta pralka, nic więcej nie potrzebuje. Gdybyśmy nie zapytali, może zamiast pralki dostałaby zgrzewki wody za 500 zł przywiezione z Polski. To oczywiście ironia.

Czyli w pomaganiu chodzi przede wszystkim o rozpoznanie potrzeb?

W naszym centrum tranzytowym dla uchodźców w Warszawie świetną robotę robiła fundacja Złap Dom opiekująca się zwierzętami. Kasia i jej ludzie mieli boks, w którym trzymali smycze, obroże, posortowane karmy, drapaki dla kotów, nawet kanele, czyli specjalne klatki do przewożenia zwierząt samolotami. Ale często powtarzał się jeden problem – koty, które przyjeżdżały z Ukrainy, były wzdęte i się nie ruszały, bo nie mogły się załatwić w podróży, czasem od 2-3 dni. I największą pomocą dla nich była ogromna klatka przykryta kocem, a w środku kuweta ze żwirkiem. I jak ten kot po dwóch-trzech dobach mógł się w spokoju załatwić, to wracał do życia. A wcale nie dostał amerykańskiej karmy wysokobiałkowej, rozumie pan?

Więc taka celowana pomoc jest super cenna, ale to powinni robić specjaliści. A jak ktoś nie wie, to powinien pytać.

Wpłać pieniądze albo dowiedz się, czego potrzeba

To jak powinna wyglądać taka “sprytna” pomoc dla powodzian? Poproszę o instrukcję.

Najlepiej wpłacić pieniądze organizacji, która dokładnie wie co i gdzie jest potrzebne, i kupi te rzeczy na miejscu od lokalnych przedsiębiorców albo zamówi je w cenach hurtowych od dużych dostawców. Taką organizacją ze światową renomą jak PCPM (Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej), spożytkuje twoje 10 zł czy 50 zł dużo lepiej niż ty robiąc zakupy w markecie. Na przykład wstawią komuś okna albo drzwi, bo mamy wrzesień i za chwilę będzie zimno. Gdybyś sam chciał kupić łóżko terapeutyczne dla osoby leżącej, bo to poprzednie spłynęło z wodą, to kupisz je za grube pieniądze. A jak wpłacisz je na przykład na WOŚP, to Jurek Owsiak kupi tych łóżek dużo i wynegocjuje znacznie lepszą cenę.

A jeśli nie chcę wpłacać pieniędzy?

Często ludzie nie chcą tego robić, bo nie mają zaufania. To zbudujmy sobie to zaufanie sami. Każdy z nas ma tam na południu jakiegoś znajomego, był tam kiedyś na wakacjach. Uderzmy do miejsca, które znamy i pomóżmy tej konkretnej osobie.

Przecież płyn do naczyń nie musi jechać z Wielkopolski czy Pomorza. Można wpłacić pięć dych temu szefowi agroturystyki czy pensjonatu i kupi sobie ten płyn na miejscu.

Albo znajdźmy szkołę, strażaków z OSP, klub sportowy, drużynę harcerską, konkretną rodzinę, której chcemy pomóc. Dowiedzmy się, czego dokładnie potrzebują i kupmy tylko to, o co poproszą. Upewnijmy się, że zorganizowany przez nas transport będzie w stanie tam dojechać i że będzie miał kto go rozładować.

A jeśli nie mogę jechać na miejsce, ale chcę zrobić coś więcej niż tylko przelew?

To spakuj “sprytnie” dary na zbiórkę organizowaną gdzieś w okolicy. Wybierz jedną rzecz z listy i kup ją w ilości hurtowej, po kilkadziesiąt lub kilkaset sztuk. Spakuj tak, żeby łatwo to było załadować. Jeśli są to cięższe rzeczy, podziel je na mniejsze paczki, żeby ludziom noszącym kartony przez kilka godzin nie pękły kręgosłupy. Zadbaj, żeby opakowanie nie rozpadło się w transporcie. Do zapakowania użyj przezroczystego streczu lub folii. Jeśli rzeczy są w kartonie, dokładnie opisz markerem, dużymi drukowanymi literami co jest w środku. Pomyśl o tym, jak ułatwić rozładunek i dystrybucję twojej paczki. Bo tam na miejscu będą ludzie, którzy będą te rzeczy wydawać. Chodzi o to, żeby Twoja paczka była dobrze opisana np. “Baterie paluszki cienkie” albo “Kalosze roz. 43”, aby łatwo było ją znaleźć w magazynie i z niej skorzystać.

Przemysław Rembielak. Fot. Archiwum prywatne.
Przemysław Rembielak. Fot. Archiwum prywatne.

Przemysław Rembielak – zawodowy strażak z 40-letnim stażem, obecnie członek Stowarzyszenia Niezależnych Ekspertów Pożarnictwa (SNEP). Ekspert Komisji Europejskiej do spraw zawiadywania katastrofami. Pracował przy kryzysach humanitarnych w Sudanie Południowym, Libanie, Ukrainie i w Bośni. Obecnie wspiera strażaków z południa Polski.

;
Na zdjęciu Leonard Osiadło
Leonard Osiadło

Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.

Komentarze