0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. KUBA ATYS / Agencja Wyborcza.plFOT. KUBA ATYS / Age...
  • Zakażenia HIV na początku bali się nie tylko zwykli ludzie – do tego, że można w bezpieczny sposób zajmować się nosicielami, trzeba było przekonać też środowisko medyczne.
  • Lekceważenie chorób zakaźnych zawsze prowadzi do ich powrotu.
  • Zmiany klimatyczne przyśpieszają procesy, które kiedyś zachodziły znacznie wolniej – jak np. rozprzestrzenianie się wirusów.

Radosław Korzycki: Panie Profesorze, w ciągu ostatnich czterech lat odnotowano w Polsce znaczący, dwukrotny wzrost zakażeń wirusem HIV. Pan był jednym z pionierów w rozpoznawaniu tego wirusa i leczeniu AIDS. Jakie były wówczas, w latach 80. i 90. największe wyzwania? Jak wyglądała walka z tą nową, nieznaną wtedy chorobą i co udało się osiągnąć na tamtym etapie?

Prof. Jacek Juszczyk*: Przede wszystkim mierzyliśmy się z zupełnie nowym i nieznanym schorzeniem. Minęło trochę czasu, zanim ustalono, że jest to choroba wirusowa. Wciąż przetaczano więc zakażoną krew. To wszystko wywołało ogromną panikę, którą, choć w dobrej wierze, dodatkowo podsycały media, co miało negatywne konsekwencje.

Szybko pojawiło się piętnowanie określonych grup społecznych. Ta stygmatyzacja miała swoje kulturowe, a nawet religijne podłoże („kara za grzechy”). Przez długi czas panowało przekonanie, że AIDS – zanim nawet nadano mu tę nazwę – jest chorobą związaną wyłącznie z homoseksualizmem. Miało to bardzo negatywne skutki społeczne.

Ignorowano fakt, że choroba dotykała również osoby chore na hemofilię, które otrzymały skażone preparaty krwiopochodne. Wkrótce udowodniono też, że większość zakażeń jest wynikiem kontaktów heteroseksualnych. Jednak ta seksualizacja problemu sprawiała, że HIV/AIDS budziło inne emocje niż np. grypa, czy ospa wietrzna przenoszone drogą kropelkową. Choroby przenoszone drogą płciową zawsze miały specyficzną otoczkę. Często z wielką domieszką indywidualnych postaw pruderyjnych.

W Polsce również przeżywaliśmy to bardzo burzliwie. W wielu środowiskach, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, ale nie tylko, panowało wrogie nastawienie wobec osób żyjących z wirusem HIV. Szczególnie jaskrawym przykładem były protesty przeciwko planom stworzenia specjalnych domów dla osób narażonych na społeczną izolację. Były to dramatyczne przejawy niechęci i niezrozumienia problemu, którym – na szczęście – przeciwstawiały się bardziej świadome środowiska.

Lokalne społeczności walczyły z Markiem Kotańskim i jego podopiecznymi, których chciał umieścić w bezpiecznym ośrodku pod Warszawą. Ludzie głośno protestowali, wywieszali transparenty, grozili – w jednej z miejscowości podeszli nawet pod ośrodek uzbrojeni w kije i kamienie.

To było dla nas bardzo trudne doświadczenie. Chciałbym przy tej okazji zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – każda sytuacja kryzysowa ma swoje dwie strony. Niestety, reakcje na pojawienie się HIV/AIDS nie ograniczały się jedynie do społecznych protestów przeciwko osobom dotkniętych tą infekcją.

Problemem była także postawa części środowiska medycznego.

Niektórzy nasi koledzy odmawiali kontaktu z pacjentami zakażonymi HIV, co było dla nas ogromnym wyzwaniem. Pamiętam, jak wielkim wydarzeniem stało się to, że ciężarna kobieta, będąca nosicielką wirusa, urodziła w klinice chorób zakaźnych w Warszawie, a nie na oddziale położniczym.

To pokazuje, że mieliśmy do czynienia z mechanizmem społecznym, który – niestety – nie był niczym wyjątkowym. W obliczu nowego, nieznanego zagrożenia często pojawia się lęk, a wraz z nim irracjonalne reakcje, także wśród tych, którzy powinni kierować się profesjonalizmem i wiedzą.

A skąd ten lęk?

Lęk przed HIV/AIDS wynikał z kilku nakładających się na siebie czynników. Przede wszystkim choroby zakaźne od zawsze budziły społeczne poruszenie – były realnym zagrożeniem, które powodowało śmierć bliskich, przyjaciół, a także zupełnie obcych ludzi. Przecież lekcja epidemii Covid-19 stale pozostaje w naszej pamięci, tym bardziej że wirus nadal jest groźny. To zjawisko ma głębokie korzenie w historii ludzkości, bo epidemie od wieków kształtowały społeczne lęki i reakcje.

W Polsce zaczynaliśmy działać w sprawie HIV/AIDS, zanim w 1985 roku rozpoznano u nas pierwszego chorego. Nie istniał jeszcze system dostosowany do tego konkretnego zagrożenia. Opieraliśmy się na wiedzy zdobytej przy innych epidemiach, ale HIV/AIDS było czymś nowym – nie tylko pod względem medycznym, ale i społecznym. Bardzo owocne były staże naszych lekarzy i pielęgniarek np. w Anglii, gdzie było już wiele zakażeń i chorych. Wraz z upływem czasu zaczęły powstawać organizacje społeczne zrzeszające osoby zakażone, które walczyły o zmianę narracji i o swoje prawa. To właśnie one zaproponowały określenie „żyjący z HIV”, podkreślając, że z wirusem można funkcjonować, a nie tylko umierać. Ich działalność stworzyła przestrzeń do współpracy ze specjalistami od chorób zakaźnych i epidemiologii, co było niezwykle cenne.

Ostatecznie jednak największym problemem w tamtym czasie był brak skutecznej terapii.

To on stanowił największe wyzwanie dla lekarzy i pacjentów, bo w początkowym okresie diagnoza była jednoznaczna z odroczonym o kilka lat wyrokiem śmierci.

To jak ratowaliście życie, a potem poprawialiście jego komfort?

Zanim pojawiła się skuteczna terapia przeciwwirusowa, która była przełomem we współczesnej medycynie, mogliśmy jedynie leczyć objawy somatyczne ze wsparciem psychologicznym, a więc łagodzić skutki choroby (istotne było leczenie licznych zakażeń typowych dla AIDS), ale nie mogliśmy jej zatrzymać. Dopiero rozwój wiedzy na temat mechanizmów przenoszenia wirusa, a także wprowadzenie rygorystycznych badań krwi przeznaczonej do transfuzji, pozwoliły na skuteczniejsze opanowanie epidemii. (Notabene do dziś nie ma szczepionki przeciwko zakażeniu HIV i chyba nieprędko będzie). Utworzono poradnie, w których wykonywane były testy na HIV, czemu towarzyszyła szeroka akcja informacyjna.

Przeczytaj także:

Powrót do przeszłości

Ważne jest jednak, aby patrzeć na choroby zakaźne w szerszym kontekście. Nie są one pojedynczymi incydentami – są wynikiem długiej ewolucji drobnoustrojów i ich gospodarzy. Jak zauważył immunolog Rolf Zinkernagel, laureat Nagrody Nobla z 1996 roku, drobnoustroje i ludzie rozwijają się razem, pozostając w nieustannej interakcji.

Mikrobiom człowieka, który dziś rozumiemy znacznie lepiej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, pokazuje, że w naszym organizmie żyją miliardy bakterii, pełniących kluczowe funkcje i będących zbiorowym organem w naszym ciele. Komórek bakteryjnych u człowieka jest więcej, aniżeli jego własnych.

Nie można myśleć o całkowitym wyeliminowaniu chorób zakaźnych – byłoby to niemożliwe.

Natomiast możemy skutecznie ograniczać ich wpływ przede wszystkim poprzez profilaktykę, poprawę jakości życia, wczesne wykrywanie i leczenie.

Dzięki rozwojowi terapii antyretrowirusowej osoby żyjące z HIV mogą dziś funkcjonować tak samo, jak osoby zdrowe.

Ale tendencja na świecie, jeśli chodzi o choroby zakaźne, jest raczej zła. Nie tylko HIV wraca jako poważny problem.

Tak, niestety mamy do czynienia z niepokojącym trendem. Wracają inne choroby.które jeszcze niedawno były pod kontrolą. Przez świat i Polskę płynie fala zakażeń wirusem odry, zwiększa się zapadalność na krztusiec.

Proszę sobie wyobrazić, że w niedalekiej przeszłości głoszono kuriozalne poglądy: choroby zakaźne przestają być zagrożeniem. W 1967 roku wpływowy amerykański lekarz dr William H. Stewart sugerował, że można „zamknąć podręczniki chorób zakaźnych” i skupić się na chorobach serca oraz nowotworach”. Takie podejście doprowadziło do rozmontowania systemów ostrzegawczych i zmniejszenia społecznej wrażliwości na zagrożenia zakaźne. Skoro w opinii publicznej choroby te „zniknęły”, to nie było powodu, by szczególnie inwestować w profilaktykę i badania. Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie inna – nie tylko HIV, ale również gruźlica, odra czy nowe patogeny, jak SARS-CoV-2 przypominają nam, że infekcje pozostają poważnym zagrożeniem.

Dziś stoimy przed wyzwaniem odbudowy świadomości społecznej i działań profilaktycznych, bo historia pokazuje, że lekceważenie chorób zakaźnych zawsze prowadzi do ich nawrotu.

Chciałem poruszyć właśnie ten kontekst polityczny. Czy nie uważa Pan, że cięcia funduszy na badania nad profilaktyką i leczeniem HIV za prezydentury Donalda Trumpa, choćby poprzez likwidację programów USAID, nie tylko utrudniły walkę z wirusem, ale także przyczyniły się do powrotu stygmatyzacji nosicieli?

Oczywiście. To nie tylko kwestia HIV/AIDS, lecz szerzej zakrojonych redukcji finansowych, w tym wystąpienie z WHO, porozumienia paryskiego w sprawie klimatu i z komisji ds. przeciwdziałania epidemiom. Patrząc z perspektywy mojego doświadczenia, mam nadzieję, że to polityczne wahadło znów się przesunie i że Trump oraz jego współpracownicy – którzy, przepraszam, ale w tej kwestii wydają się niedouczeni – nie będą dłużej narzucać swojego spojrzenia rozsądnej części społeczeństwa.

Co jednak istotne, polityka oddziałuje na podejście do HIV i AIDS. W latach 80. bawarski parlament debatował nad absurdalnymi pomysłami izolacji zakażonych HIV, wręcz sugerując coś w rodzaju obozów odosobnienia. To pokazuje, jak bardzo polityczna narracja potrafi wpływać na społeczne postrzeganie choroby.

Pozwolę sobie przywołać jeszcze jeden obraz – historyczny, ale wymowny. W czasach, gdy Kuba wspierała „ruchy wyzwoleńcze” w Afryce, wysyłano tam kubańskich żołnierzy. Widziałem kiedyś nagranie z lotniska w Hawanie, gdzie schodzili po trapie – i uderzyło mnie, że mniej więcej co dziesiąty z nich był kobietą. Nie była to kwestia równouprawnienia, lecz świadoma polityka – chodziło o to, by żołnierze unikali kontaktów seksualnych z miejscową ludnością, ponieważ w niektórych regionach poziom zakażeń HIV był skrajnie wysoki.

To przykład, jak można „czytać” rzeczywistość – czasem niewidoczne na pierwszy rzut oka mechanizmy da się dostrzec w pozornie neutralnych obrazach.

Fidel Castro miał dość specyficzne, ale społecznie pozytywne podejście do medycyny. Mimo fatalnego stanu kubańskiej gospodarki znaczną część PKB przeznaczano na ochronę zdrowia. Kuba była jedynym krajem, który poddał badaniom wszystkich obywateli w kierunku zakażenia HIV – trwało to długo, ale udało się to zrealizować. Była także pierwszym państwem, które rozpoczęło leczenie pacjentów interferonem własnej produkcji – jedynym wówczas lekiem, który uważano za potencjalnie skuteczny.

Pracowałem w międzynarodowej komisji zajmującej się tymi kwestiami i natknąłem się na wiele interesujących, a czasem wręcz kuriozalno-kabaretowych sytuacji. Na przykład przedstawiciel NRD kategorycznie sprzeciwił się wpisaniu prostytutek na listę grup zwiększonego ryzyka zakażenia HIV. Na moje pytanie, dlaczego, odpowiedział z pełnym przekonaniem: „W NRD nie ma prostytutek”.

Ostatnio usłyszeliśmy o przypadkach błonicy we Wrocławiu – lekceważenie szczepień może prowadzić do powrotu chorób, które wydawały się już opanowane.

Zajmuję się chorobami zakaźnymi od ponad pięćdziesięciu lat – to pół wieku, co sam muszę sobie uświadomić. W tym czasie widziałem tylko jeden przypadek błonicy. Był to chłopiec, a ja byłem wtedy młodym lekarzem, ledwie rok po dyplomie. Miał błonicę nosa – stosunkowo rzadką i mniej groźną postać tej choroby niż ta, która pojawiła się teraz we Wrocławiu.

Co to oznacza? To sygnał alarmowy – sytuacja jest poważna. W medycynie zdarza się, że pojedynczy przypadek uświadamia nam istnienie szerszego problemu. Tak było choćby w 1963 roku, gdy do Wrocławia trafił pacjent zero – agent polskiego wywiadu, który wrócił z Indii chory na ospę prawdziwą. Wystarczył jeden przypadek, by konieczne stało się błyskawiczne zaszczepienie setek tysięcy ludzi i wdrożenie szeroko zakrojonych działań epidemiologicznych.

Podobnie jest teraz. Pojawienie się błonicy w okresie, gdy mamy dostęp do skutecznych szczepień, pokazuje, jak ogromne konsekwencje może mieć ich lekceważenie. Gdyby chore dziecko było zaszczepione, nie mielibyśmy dziś tego problemu. Zamiast tego czekają nas wysokie koszty – zarówno finansowe, jak i organizacyjne: śledzenie kontaktów. A przecież to wszystko można było uniknąć dzięki prostemu, rutynowemu zabiegowi medycznemu – podaniu szczepionki.

Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Problem ruchów antyszczepionkowych narasta, a jego źródła nie zostały jeszcze do końca przeanalizowane. Socjolodzy i psycholodzy zwracają jednak uwagę, że to zjawisko wynika z nadmiernie rozumianej wolności – przekonania, że można robić wszystko, niezależnie od konsekwencji. A przecież społeczeństwo funkcjonuje dzięki pewnym zasadom i ograniczeniom.

Poza tym mamy do czynienia z niepokojącym klimatem antyracjonalizmu, podważania nauki i osiągnięć cywilizacyjnych, w tym tradycji oświecenia.

To trend, który prowadzi do powrotu chorób, które powinny już należeć do przeszłości.

Nie tylko w kwestiach medycznych zaczyna dominować typ człowieka, który wie lepiej, nie potrzebuje naukowych autorytetów.

Taka postawa nie ogranicza się do kwestii medycznych, lecz szerzy atmosferę podważania zdrowego rozsądku. Gdy mówimy o inflacji, ludzie bez problemu przyjmują, że to realne zjawisko ekonomiczne, którego skutki wszyscy odczuwamy i z którym trzeba walczyć. Ale gdy temat dotyczy szczepień, nagle pojawia się irracjonalna negacja: „Ja się nie będę szczepił, moje dzieci też nie”.

Jest w tym także aspekt ekonomiczny, który warto podkreślić. Dane pokazują, że każda złotówka przeznaczona na profilaktykę poprzez szczepienia przynosi 33 zł zysku w przypadku dzieci i 13 zł w przypadku dorosłych – w sensie oszczędności na leczeniu i uniknięcia kosztów społecznych. A jednak argumenty finansowe, choć tak wymierne, często nie trafiają do przeciwników szczepień.

Jeszcze bardziej niepokojące jest to, jak wielką popularność zdobywają te postawy. Antyszczepionkowe poglądy promowane przez osoby takie jak Robert F. Kennedy Jr. – członek światłej, zasłużonej dla demokracji rodziny – są dla mnie niezrozumiałe. A przecież to nie tylko medialna sensacja – te idee realnie wpływają na politykę zdrowotną w Stanach Zjednoczonych.

Podobnie absurdalne są twierdzenia Elona Muska, który publicznie oskarża największą amerykańską organizację rozwojową, USAID, o działalność przestępczą. To nie są już jednostkowe przypadki – to niepokojący trend, w którym dezinformacja i populistyczne teorie zyskują szeroki posłuch.

Ostatnio rozmawiałem z osobą dobrze znaną w świecie politycznym, która opowiadała mi o sytuacji pewnej amerykańskiej misji w jednym z krajów bałkańskich. Okazało się, że członkowie innej delegacji przebywający tam z innej okazji złożyli się na bilety powrotne członków tej misji do Stanów, ponieważ administracja Trumpa obcięła fundusze. To tylko jeden z przykładów, jak decyzje oparte na populizmie, a nie na racjonalnych przesłankach, mogą mieć realne, negatywne skutki.

Najzwyklejsza, najgroźniejsza… grypa

W obliczu tych globalnych i regionalnych czynników, jakie patogeny uważa Pan za największe zagrożenie dla naszego regionu?

Zmiany klimatyczne mają ogromny wpływ na zdrowie publiczne, ponieważ przyspieszają procesy, które wcześniej zachodziły znacznie wolniej. Oczywiście klimat na Ziemi zawsze się zmieniał – mieliśmy zlodowacenia, okresy ocieplenia – ale dzisiejsze tempo tych zmian jest bezprecedensowe.

W rozmrażającej się wiecznej zmarzlinie na Syberii i w Kanadzie odkryto ostatnio bakterie wywołujące wąglik, które doprowadziły do zakażeń wśród reniferów. Być może są tam także inne czynniki infekcyjne, poza tymi znanymi od dawna.

Pewne wektory chorób zakaźnych, takie jak niektóre gatunki komarów, zaczynają pojawiać się w regionach, w których wcześniej nie występowały. Choroby tropikalne rozprzestrzeniają się więc na nowe obszary. Przykładem jest chikungunya – wirusowa choroba przenoszona przez komary, która jeszcze do niedawna była ograniczona do Afryki, a dziś występuje już na całym świecie. U prawie połowy zakażonych przechodzi w fazę przewlekłą z ciężkimi powikłaniami w układzie mięśniowo-szkieletowym. Na szczęście już mamy szczepionkę przeciwko tej chorobie.

W Azji Południowo-Wschodniej obserwujemy rosnącą liczbę infekcji przenoszonych przez nietoperze, które zanieczyszczają żywność (np. wirus nipah) sprzedawaną na otwartych targowiskach. Często są to choroby śmiertelne, a wirusy je wywołujące były dotąd nieznane lub uznawane za egzotyczne. Warto też wspomnieć o wirusie hanta, który został po raz pierwszy rozpoznany podczas wojny koreańskiej, a później również w innych regionach, takich jak Stany Zjednoczone czy Bałkany. Mamy jeszcze takie do niedawna egzotyczne wirusy jak hendra, cedar, zika, langya. Wirusy Zachodniego Nilu czy dengi są już obecne we wielu krajach europejskich, w tym w Polsce, jako przywlekane do nas (szybkie podróże samolotowe!).

Wszystkie te zjawiska pokazują, że zmiany klimatyczne to nie tylko abstrakcyjne liczby dotyczące wzrostu temperatury – to realne zagrożenia epidemiologiczne, które już teraz wpływają na zdrowie ludzi na całym świecie.

Gdyby miał pan wskazać tę najgroźniejszą dla nas chorobę, to byłaby to…

Oczywiście jest wiele wirusów, które stanowią zagrożenie, ale muszę zwrócić uwagę na jeden, o którym nie możemy zapominać – „stary”, dobrze znany wirus grypy. Historia grypy jest bardzo pouczająca, bo to właśnie po I wojnie światowej wirus ten spowodował pandemię, która zabiła 50 do 100 milionów ludzi, nazywaną „hiszpanką”, choć sama Hiszpania nie była szczególnie dotknięta. Wirus rozprzestrzenił się na całym świecie, a w następnych latach występowały nowe jego epidemie.

Problem polega na tym, że jest to wirus, który modyfikuje swoją strukturę genetyczną, co sprawia, że musimy co roku dostosowywać szczepionki do nowych odmian. W tej chwili na horyzoncie pojawiły się bardzo niebezpieczne warianty, takie jak H5N1, który już spowodował liczne zachorowania u ptaków hodowlanych, a już zarejestrowano pojedyncze przypadki przejścia tego wirusa na ludzi.

Chociaż wirus grypy jest znany i wydaje się, że mamy go pod kontrolą, jego zmienność i zdolność do adaptacji do różnych gatunków są bardzo niebezpieczne.

Przypomnę, jak intensywnie śledziliśmy zmiany wirusa COVID-19 i jak ważne było dostosowanie szczepionek do nowych wariantów. Z grypą jest podobnie.

Niestety, w Polsce tylko 5% ludzi decyduje się na szczepienie przeciw grypie. Osoby, które tego nie robią, nie są chyba patriotami. Kiedy zachorują, nie idą do pracy, a to wpływa na gospodarkę. Przepraszam za takie mocne słowa, ale to rzeczywiście istotny problem. Warto zwrócić uwagę, że nawet jeśli ktoś zaszczepiony na grypę zachoruje, choroba przebiega znacznie łagodniej, bez konieczności hospitalizacji. Natomiast osoba, która się nie zaszczepiła, może niestety, stracić życie.

Czasami warto używać argumentów perswazyjnych, aby zmienić podejście do tak ważnego tematu.

Nierozsądne korzystanie z antybiotyków to też cywilizacyjne wyzwanie.

Tak. Antybiotykooporność to rzeczywiście jedno z wielkich wyzwań cywilizacyjnych, o którym coraz częściej mówi się w mediach jako o „cichej epidemii”. Antybiotyki – jako pierwszy penicylina odkryta przez Fleminga, wprowadzona do leczenia w latach 40. XX w. – były prawdziwym przełomem, ale drobnoustroje potrafią wytwarzać oporność na substancje, które mają je zwalczać. To zjawisko nie jest nowe, ale obecnie, z powodu powszechnego i nadużywanego stosowania antybiotyków w medycynie i hodowli zwierząt, problem staje się coraz bardziej poważny.

Od 2015 roku w porównaniu do poprzednich dziesięcioleci wzrost ich stosowania wynosi aż 65%. W efekcie pojawiły się szczepy, które są nawet wielooporne na antybiotyki, jak chociażby bakteria New Delhi. Z powodu nieefektywnego leczenia antybiotykami już teraz umiera ponad milion osób rocznie, a prognozy wskazują, że do 2050 roku ta liczba może wzrosnąć do 20 milionów. To więcej niż roczna liczba zgonów z powodu malarii, AIDS czy gruźlicy.

Polska jest jednym z krajów, gdzie stosowanie antybiotyków jest wyjątkowo wysokie.

To niewątpliwie wymaga pilnej interwencji i zmiany podejścia w zakresie stosowania tych leków, by zapobiec dalszemu rozwojowi tej globalnej groźby.

WHO wprowadziło pojęcie „choroby X”. Co to znaczy?

Jest to potencjalnie nowy patogen lub znany, ale o wielkim nasileniu (np. efekt zmutowania wirusów), na który WHO patrzy z pesymistyczną prognozą. Ryzyko wystąpienia kolejnej epidemii o zasięgu takim jak Covid-19 szacuje się maksymalnie na ponad 50%, a co najmniej na kilka (w skali danego roku).

Do tego dochodzą inne czynniki, na przykład problem sztucznych wirusów. W laboratoriach udało się zrekonstruować in vitro wirusy wywołujące choroby.

Nie możemy też zapominać o zagrożeniach związanych z wojną biologiczną. Istnieje ogromny zasób drobnoustrojów – zarówno bakterii, jak i wirusów – które mogą zostać użyte celowo. Po eradykacji ospy prawdziwej Stany Zjednoczone i ówczesny ZSRR zawarły porozumienie i przechowują do dziś wirusa w dużych ilościach. A przecież od lat 80. nie ma szczepień przeciwko ospie prawdziwej. To przykład z tych „klasycznych, lecz lista potencjalnych drobnoustrojów w kategorii „wojennych” jest bardzo długa.

Wszystko to sprawia, że współczesne napięcia geopolityczne mogą dodatkowo potęgować ryzyko powstania nowych, trudnych do opanowania zagrożeń epidemicznych.

Nie udało się eradykować polio w skali globalnej – w Pakistanie strzelano do ekip prowadzących szczepienia przeciwko tej chorobie i program szczepień musiał zostać zawieszony. A czy wiemy, jaka jest sytuacja w krajach niestabilnych politycznie, w stanie wojny domowej lub z udziałem sił obcych, a takich miejsc jest kilka na naszej planecie, a co gorsza, raczej przybywa...?

Jacek Juszczyk* – Były konsultant krajowy ds. chorób zakaźnych. W latach 1991-2008 kierował Katedrą i Kliniką Chorób Zakaźnych AM w Poznaniu, w latach 1998-2008 ordynator oddziału chorób zakaźnych Szpitala im. Strusia w Poznaniu. Autor podręczników, rozdziałów o chorobach zakaźnych.

Na zdjęciu: Laski pod Warszawą, protest przeciwko ośrodkowi dla zakażonych wirusem HIV. Po lewej Marek Kotański. 5 czerwca 1992. Fot. Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl

;
Radosław Korzycki

Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.

Komentarze