0:000:00

0:00

Zakopane miało być jedyną gminą w Polsce, która nie przyjęła lokalnego programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie oraz ochrony ofiar. W marcu 2019 roku podhalańscy radni sprzeciwili się uchwale po raz dziesiąty. Z pismem o interwencję do wojewody małopolskiego wystąpił Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar.

Okazuje się, że jest jeszcze gorzej. Ze sprawozdania realizacji krajowego programu przeciwdziałania przemocy, które 7 stycznia 2020 na Komisji Rodziny przedstawiło MRPiPS, wynika że

w 2018 roku podobnych programów nie podjęło 6 proc. wszystkich gmin w Polsce. Oznacza to, że w 148 miejscach w kraju osoby doświadczające przemocy pozbawione są wsparcia.

"A co zrobiło państwo, żeby wyegzekwować przepisy? Nic. To bardzo niepokojący sygnał, który administracja centralna wysyła do samorządów. Często jedyne, co skłaniało gminy do proaktywnej polityki, to właśnie obowiązek wynikający z ustawy.

A skoro ponad 100 gmin po cichu go nie realizuje, to znaczy, że bez żadnych konsekwencji można olać przepisy?"

- mówi OKO.press Renata Durda, kierowniczka Pogotowia dla Ofiar Przemocy "Niebieska Linia".

To nie jedyny niepokojący sygnał, który płynie z lektury sprawozdania przedstawionego przez rząd:

  • spada dostępność specjalistycznych ośrodków wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie (głównie ze względu na niedofinansowanie);
  • programy korekcyjno-edukacyjne dla sprawców przemocy są fikcją;
  • służby coraz mniej chętnie sięgają po procedurę "Niebieskiej Karty", bo wiedzą, że nie jest skuteczna.

OKO.press o szczegółach rozmawia z Renatą Durdą*.

*Renata Durda – kierowniczka Pogotowia „Niebieska Linia” Instytutu Psychologii Zdrowia PTP (www.niebieskalinia.pl); członkini Zespołu Monitorującego ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie przy MRPiPS.

Anton Ambroziak, OKO.press: Priorytetem jest rodzina - to hasło, które rząd powtarza jak mantrę. Jak ma się ta deklaracja do rzeczywistości osób doświadczających przemocy?

Renata Durda: Przedmiotem ochrony rządu jest jedynie katolicka, wielodzietna rodzina. W definicji polityków PiS i skrajnej prawicy przemoc występuje tylko w konkubinatach albo rodzinach dysfunkcyjnych, którymi te pierwsze z pewnością nie są, więc naturalnie, po co się nimi zajmować?

Mamy oczywiście różne odmiany praktyczne tej postawy. Są tacy, jak poseł Braun, który na Komisji przekonywał, że państwo w ogóle nie powinno ingerować w życie rodziny. I jest też większość rządu, która uważa, że rodziną warto zajmować się wtedy, kiedy można wspierać rzeczy dobre, a eliminacja złych nie jest nawet przykrym obowiązkiem państwa.

Przemoc w rodzinie także miała być priorytetem. Mówił o niej w pierwszym exposé premier Mateusz Morawiecki.

Deklaracja nigdy nie przełożyła się na działania. I to nawet w tak newralgicznym punkcie jak ochrona dzieci przed przemocą. Dla rządu, który jasno mówi, że głównym celem jest zwiększenie dzietności, roztropne wydawałoby się zajęcie się jakością życia dzieci żyjących. Od wielu lat apelujemy m.in. o stworzenie Narodowej Strategii Ochrony Dzieci przed Przemocą. Bez skutku.

A jednak 7 stycznia na Komisji ministerstwo chwaliło się mikrosukcesami. Najmocniej wybrzmiało chyba informacja o tym, że maleje liczba wszczynanych procedur „Niebieskie Karty”. W 2014 roku było ich ponad 99 tys., a w 2018 - 93 tys. Czy faktycznie powinniśmy przyjąć te dane z entuzjazmem? Mniej Niebieskich Kart, mniejsza przemoc?

To dobry przykład na to, że każdy fakt bez kontekstu można interpretować na tysiąc sposobów. Spadająca liczba wszczynanych procedur „Niebieskie Karty” może świadczyć o tym, że maleje liczba rodzin, w których występuje przemoc.

I tak jest?

Nie mamy na to żadnych dowodów. Równie dobrze może być tak, że okazało się, że procedura jest nieskuteczna, a w konsekwencji służby i osoby doznające przemocy zraziły się do niej.

Ministerstwo sugerowało, że to coś dobrego. Reprezentująca MRPiPS dyrektor Marzena Bartosiewicz mówiła, że spadek liczby „Niebieskich Kart” wiąże się ze wzrostem świadomości społecznej i umiejętności rozróżniania konfliktu od przemocy.

Może być tak, że na początku służby wszczynające procedury: policja, pomoc społeczna, oświata, ochrona zdrowia i komisje rozwiązywania problemów alkoholowych, słabo diagnozowały problem i czasem wszczynały procedurę „Niebieskie Karty” na wyrost.

Może być też tak, że służby zagęściły sito diagnostyczne. Dlaczego?

Bo organy ścigania pobłażliwie traktują sprawców przemocy, wiele spraw jest umarzanych, a jeśli wyroki już zapadają to po kilku miesiącach, a czasem latach.

To frustruje nie tylko członków rodziny, ale też osoby, które pracują przy procedurze.

Często policjanci mówią, że nie chcą brać tzw. lżejszych przypadków, czyli tych, w których dochodzi do pojedynczych, ale dotkliwych psychicznie epizodów przemocy. Opowiadają, że mają 30 podobnych spraw, a do tego jeszcze tysiąc innych rzeczy do zrobienia. Po co mam teraz monitorować kolejny przypadek, sporządzać tysiące notatek, skoro prokurator i tak ukręci sprawie łeb? Być może więc w statystykach widzimy tylko ekstremalne przypadki, w których służby mają pewność, że sprawca pójdzie do więzienia. Jeśli tak się dzieje, to oznacza, że procedura „Niebieskie Karty” nie spełnia swojej funkcji.

Inną sprawą jest to, że nie mamy żadnych statystyk, które pozwalałby oszacować skalę przemocy i mierzyć skuteczność „Niebieskich Kart”.

W tej kwestii jestem największą pesymistką. Większość badań prowadzonych na zlecenie ministerstwa jest, oględnie mówiąc, nierzetelna. Głównie dlatego, że pieniądze przeznaczone na badania są nieadekwatne do stawek na rynku, a na ich przygotowanie jest mało czasu, więc jakość badań i raportów jest słaba.

Badanie z obszaru przemocy to nie jest zwykłe badanie konsumenckie pod tytułem: "jaki twarożek pan jada i jaki chleb kupuje". Pytamy o bardzo wrażliwe społecznie i osobiście sprawy. Trzeba wiedzieć, jak zachęcić ludzi do udzielania prawdziwych, a nie tylko poprawnych odpowiedzi oraz jak ich nie wiktymizować wtórnie.

W 2019 roku przeprowadzono trzy badania i każde z nich ujawniło problem, który sygnalizuję. Słupki opisujące skalę przemocy, które poszybowały powyżej 50 proc., odsłoniły obraz, który znamy z krajów skandynawskich.

Skąd nagle tak duża świadomość przemocy w naszym społeczeństwie i chęć otwartego opowiadania o niej, skoro wcześniej obracaliśmy się w danych na poziomie kilkunastu procent?

Okazuje się, że badanie było prowadzone w internecie i nie uwzględniało specyfiki sieci oraz żadnych innych zmiennych.

Czerwona lampka powinna zapalić się też przy prezentacji innych danych? Np. zaledwie 3 tys. sprawców w 2018 roku skorzystało z programów korekcyjno-edukacyjnych.

Przede wszystkim w 2018 roku mieliśmy ponad 11 tys. skazań z art. 207 kodeksu karnego, czyli sąd bezspornie uznał, że tylu było sprawców przemocy domowej. Obowiązek skorzystania z terapii lub programów korekcyjnych powinien być przyklejony do takiego wyroku, ale nie jest. Te 3 tysiące osób, które skorzystały z programu, zrobiły to wysiłkiem najbliższego otoczenia albo służb zaangażowanych w procedurę Niebieskiej Karty. Nie ma w tym zasługi państwa, bo prawo nie działa.

Jeszcze bardziej martwi mnie sposób realizacji programów korekcyjno-edukacyjnych. W myśli rozporządzenia trwają one przez 8-12 tygodni, a powiat dostaje pieniądze na realizację tylko jednej edycji w roku.

Oznacza to, że jeśli ktoś został skazany w listopadzie, a program był prowadzony w czerwcu, to na kolejny będzie musiał poczekać rok. Wyobraża pan sobie, że ktoś w gotowości do zmiany czeka rok na to, żeby wziąć w programie dla sprawców przemocy w rodzinie?

Absurdem jest też przekonanie, że w dwa czy trzy miesiące można zmienić postawę utrwaloną przez całe życie: sposób myślenia o roli mężczyzny i kobiety, o tym co można w bliskiej relacji, a czego nie można. To jest nierealne. Sprawcy przemocy, z którymi rozmawiam, najczęściej przyznają, że potrzebują co najmniej dwóch lat ciągłej pracy, żeby zmienić sposób myślenia o sobie i świecie. Nie wierzę w skuteczność działań okazjonalnych.

A co kryje się za spadającą liczbą osób korzystających z pomocy specjalistycznych ośrodków wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie?

Niedofinansowanie. Wiele z nich rozważa rezygnację z prowadzenia punktów całodobowej pomocy otwartych 365 dni w roku, bo nie wystarcza im na pensje. Wzrost płacy minimalnej? Super, ale dla takich ośrodków oznacza to, że muszą ciąć pensje psychologów i prawników, żeby móc opłacić stróża, który dba o bezpieczeństwo placówki. A co się dzieje gdy mamy coraz mniej pieniędzy? Spada jakość usług, a za tym - liczba klientów.

Co do zasady chcemy, żeby placówki nie służyły jako hostele, bo miejsce osób doświadczających przemocy jest w domu. Ale z usług placówek korzystają też osoby, które przychodzą po specjalistyczne porady i ich też w ogólnym rozrachunku jest mniej. A to już bardzo zły sygnał, który oznacza, że spada dostępność pomocy.

Przez wiele lat to organizacje społeczne wyręczały państwo w niesieniu pomocy.

I to z dużym entuzjazmem. Organizacje pozarządowe w zasadzie stworzyły system pomagania osobom doświadczającym przemocy i z zapałem uzupełniały wszystkie braki w systemie państwowym. Tyle że czas, kiedy mogliśmy być pionierami, skończył się. Od ponad 4 lat zajmujemy się głównie wiązaniem końca z końcem. Rozwiązujemy łamigłówki budżetowe: jak opłacić czynsz i prąd.

Pieniądze z budżetu państwa, głównie z Funduszu Sprawiedliwości czy Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, zostały dziś przekierowane do organizacji, które wspierają model rodziny lansowany przez rząd. Świadczą usługi kulturalne, opiekuńcze.

Dla nich worek z pieniędzmi się rozwiązał, a dla nas, organizacji, które realnie od lat zajmują się przeciwdziałaniem przemocy i wsparciem ofiar, środków jest mniej. Zabrakło nam też funduszy zewnętrznych, głównie środków norweskich...

...bo rząd przedłużył negocjacje z Norwegami nad kolejną transzą i pieniądze wrócą dopiero w 2020 roku. Co jeszcze powinno nas martwić po dzisiejszym sprawozdaniu?

Mnie najbardziej zaniepokoiła informacja o liczbach gmin, które mimo ustawowego obowiązku nie przyjęły lokalnych programów przeciwdziałania przemocy i ochrony ofiar przemocy w rodzinie.

W ostatnich latach słyszeliśmy, że obowiązku nie wypełnia tylko Zakopane.

I my żyliśmy w takim przekonaniu. Ze sprawozdania wynika, że

w 2018 roku programów nie ma w 6 proc. gmin, czyli lekko licząc w ponad 100 miejscach w kraju.

Dokładnie 148.

A co zrobiło państwo, żeby wyegzekwować przepisy? Nic. To bardzo niepokojący sygnał, który administracja centralna wysyła do samorządów. Często jedyne, co skłaniało gminy do proaktywnej polityki, to właśnie obowiązek wynikający z ustawy. A skoro ponad 100 gmin od x lat po cichu go nie realizują, to znaczy, że bez żadnych konsekwencji można olać przepisy?

A co z nowelą ustawy o przeciwdziałaniu przemocy? Ostatnia próba, dokładnie rok temu, skończyła się blamażem i dymisją. Przypomnijmy, że stworzona w gabinetowym zaciszu ustawa zakładała m.in., że jednorazowa przemoc to nie przemoc, a sprawcy nie będą ścigani z urzędu. Podczas Komisji ministerstwo jak ognia unikało pytań o zmianę kształtu ustawy.

Myślę, że poprzedni pomysł odszedł wraz z byłą wiceminister Elżbietą Bojanowską, która dała się wmanewrować prawnikom z Ordo Iuris i radnym Zakopanego.

To jeszcze nie znaczy, że MRPiPS nie poprawa nieszczęsnego dokumentu.

Historia tamtej ustawy pokazała, że w ministerstwach są szuflady, z których zawsze może wyskoczyć jakiś potwór. Wydaje mi się jednak, że nic nowego przez ten rok nie powstało, bo na miejsce pani Bojanowskiej nie powołano nawet nowego pełnomocnika ds. realizacji Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemoc w Rodzinie. Jej obowiązki w 2019 roku pełnił wiceminister Marcin Zieleniecki, ale jasno sygnalizuje, że jest tylko w zastępstwie.

Za to w 2019 roku Zespół Monitorujący, którego jest Pani członkinią, stworzył projekt nowego Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie na lata 2021-2028.

To w dużej mierze kontynuacja Programu na lata 2014-2020. Znalazły się w nim kosmetyczne zmiany i nieśmiałe propozycje, a to dlatego, że program musi mieścić się w obowiązującym porządku prawnym. Nie można dowolnie wstawiać do niego zadań obligatoryjnych, a jedynie sugerować dodatkowe rozwiązania. Dlatego zaproponowaliśmy m.in. stworzenie całorocznych i prawdziwie dostępnych programów profilaktycznych i terapeutycznych dla sprawców. Teraz wszystko jest w rękach ministerstwa.

Przedstawicielka Ministerstwa Sprawiedliwości mówiła dziś, że w resorcie toczą się prace nad długo wyczekiwanym rozwiązaniem, czyli natychmiastową izolacją sprawców przemocy już na etapie interwencji policji.

To oczywiście dobra informacja, ale nie wiem, czy nie kolejna zgłoszona w trybie wyborczym. Minister Ziobro przedstawił ją już w czerwcu 2019 roku. Miała być zrealizowana już za chwilę. Dziś mamy styczeń 2020 roku i znów słyszymy podobną deklarację. Chciałabym zobaczyć gotowy dokument.

Jakie są więc prawdziwe zadania, które powinien stawiać sobie rząd?

Wymarzone czy realistyczne?

Jaka jest różnica?

W dzisiejszej rzeczywistości politycznej czasem lepiej czegoś nie rozgrzebać, żeby prawicowi krzykacze nie obrócili dobrego pomysłu w rozwiązania rodem z reżimowej Rosji.

To, co jest bezpieczne i do zrobienia na teraz to na pewno zmiana rozporządzenia ws. procedury „Niebieskie Karty”. Formularze są nieaktualne już od kilku lat, przez co wprowadzają w błąd osoby doświadczające przemocy.

Chciałabym też, żeby ministerstwo przyjęło ambitniejszy plan finansowy, tak by pieniądze wystarczyły na prowadzenie realnych kampanii społecznych, a samorządy dostały środki uwzględniające chociaż inflację i zmiany na rynku pracy. To wstyd, żeby prawnik specjalistycznego ośrodka wsparcia dla ofiar przemocy zarabiał pensję minimalną.

A marzenia?

Natychmiastowa izolacja sprawców przemocy od ofiar. Kiedyś byłam absolutną orędowniczką tej zmiany, ale dziś mówię o niej z większą nieśmiałością. Gdy przyglądam się zmianie kadrowej w policji w ostatnich dwóch-trzech latach, zaczynam słyszeć głosy, które wcześniej wydawały mi się niedorzeczne, czyli że polska policja nie jest gotowa na tak szerokie uprawnienia. Innymi słowy, nie mam pewności czy nie będzie dochodziło do nadużyć. Jeśli to ma się udać, uprawnienie do wydania nakazu opuszczenia mieszkania musi być uzupełnione szkoleniami dla funkcjonariuszy, głównie młodych osób, które jeżdżą w patrolach interwencyjnych.

A to, co jest na dziś na pewno niewykonalne?

Duże programy profilaktyczne i edukacyjne.

W szkole faktycznie można pomarzyć o edukacji o przemocy.

Oczywiście potrzebujemy na wczoraj wprowadzić do przedszkoli, szkół i przestrzeni publicznej taki rodzaj debaty, który byłby wspierający dla celu, którym jest przeciwdziałanie przemocy w rodzinie i przemocy wobec kobiet, ale uważam, że dziś możliwa jest tylko pyskówka, jak z posłem Braunem na Komisji.

Strategią jest więc minimalizowanie strat i przeczekanie?

Nie chcę mówić w imieniu wszystkich "pomagaczy", ale ja chyba właśnie tym się zajmuję. Codziennie gaszę jakiś mały pożar. Od kilku miesięcy „Niebieska Linia” jest w zasadzie bezdomna, więc zajmuję się głównie znalezieniem nowego lokalu dla nas. Doceniam jednak energię młodych działaczek i działaczy, którzy wymagają więcej, bo szczerze mówiąc mamy przecież nowe narzędzia.

Mamy jeszcze Konwencję Stambulską, która daje nam możliwość realnej zmiany. Pytanie, czy warto się nią wspierać, odwoływać się w sprawach sądowych albo działaniu służb, skoro może to nam tylko zaszkodzić. Dziś jesteśmy w klinczu.

Mówimy o niej, ale na tyle cicho, żeby nikogo nie drażnić. Strategia na przetrwanie jest dobra jak każda inna, choć wolałabym, żebyśmy działali progresywnie.
;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze